Świątecznie…

  

CZY BEDĄ AŻ TAK BAJKOWE I MAGICZNE?

PEŁNE PREZENTÓW I NIESPODZIANEK…

NIECH BEDĄ PEŁNE MIŁOŚCI SŁÓW, SPOJRZEŃ I GESTÓW…

NIECH NIKOGO BLISKIEGO NIE ZABRAKNIE…

CHOĆBY TO TYLKO BYŁA ROZMOWA PRZEZ OCEAN..

TEGO Z CAŁEGO SERCA WSZYSTKIM ŻYCZĘ!!!!!

 

Moi kochani wybaczcie jeśli przed świętami nie zdążę wszystkim złożyć na blogach życzenia, ale w myślach i moim sercu jesteście nieustannie…

WESOŁYCH!!!!!

I DUŻODUŻO ZDROWIA!!!

Sen nastolatka…

…czyli pewnie bym osiwiała już całkowicie, gdybym miała włosy na głowie. Przez kogo?? Ano tak Misiu, przez Twojego „wymarzonego zięcia” a mojego syna Miśka. Dodam może, by tak sprawiedliwej było, że i przez samo nakręcenie się, ale to już zwalę na moje reakcje na akcje, jakie poddają moje ciało i duszę…ech. Ale do rzeczy. I może po kolei. Misiek od września jako licealista zamieszkał na stancji u mojej koleżanki w Dużym Mieście. Mieszkało mu się tam w miarę dobrze jednak, gdy chłód nastąpił na dworze, zaczęły się narzekania na zimno panujące w domu. Nie będę tu się rozpisywać nad sytuacją rodzinną mojej koleżanki, ale fakt, gdy wszyscy pozostali domownicy sztuk 3 spali w skarpetkach, polarach a czasem i czapkach mój synek przywykły do samych slipek cierpiał katusze. Pomysłów na rozwiązanie tego problemu było kilka, ale zanim zostały przedyskutowane wkroczył dziadek do akcji i zapadła decyzja: Misiek przenosi się do naszego mieszkania, w którym dziadek ma biuro. Wymalowali pokój, który był zbędny, przenieśli graty, zainstalowali telewizor z kablówką, internet już był…i Misiek już mógł się wprowadzać do cieplutkiego własnego pokoju. Wszystko właściwie działo się poza mną, bo szczerze mówiąc, ja wolałabym, żeby został u koleżanki. Z drugiej strony mimo obaw, że po godzinie 16. zostaje już sam w mieszkaniu, plusem było to, że blisko szkoły (2 krótkie przystanki tramwajem) i blisko dziadków, bo tylko 3-5 minut drogi. Zresztą w tym samym budynku jest zakupiony strych do adaptacji właśnie dla Miśka więc i tak od września przyszłego roku zamieszkałby sam…Zaufanie to ja do swojego syna mam…ale…On ma niecałe 17 lat więc…no właśnie. Ale wracając do wydarzenia…W piątek tak koło godziny 20. rozmawiałam z Nim przez telefon, dowiedziałam się, że jest w centrum handlowym na kolacji z kolegami i już wraca do mieszkania. Poinformował mnie też, że chyba raczej do szkoły w sobotę nie pójdzie, choć odrabiali jakiś tam wolny dzień, bo i tak wszystkich lekcji nie będzie. Na co ja odpowiedziałam, by się jednak zastanowił. W sobotę tak koło godziny 10. dzwoni do mnie moja Przyjaciółka z informacją, że Misiek już może dzwonić do Jej syna, bo jest już w kraju. Chłopcy mieli się spotkać w sprawie matematyki, właśnie w tę sobotę omówić szczegóły. Więc dzwonię…zgłasza się poczta, wysyłam SMS-a, nie dochodzi, więc komórka wyłączona. NIGDY tego nie robił. Dzwonię na stacjonarny biurowy numer… nie odbiera. W pierwszej chwili myślę: może w szkole…Próbuje kolejne razy tak kole Jego przerw lekcyjnych…Dalej sekretarka i tak mijają 3 godziny…A mnie z nerwów już łzy płyną, na które zareagował mąż, który właśnie wrócił. Telefon do babci…też nic nie wie, mówiła tylko, że z kijami do bilarda był u Niej przed wyjściem na tę poprzedniego dnia kolacje. Więc ja już sobie pomyślałam, że może śpi u kolegi…choć zawsze meldował, gdy tak miało być, ale wtedy nie mieszkał sam…Kolejne telefony wykonane od zdenerwowanego męża, aż decyzja o 13.30, że wsiada w samochód i jedzie. Telefon w mieszkaniu nadal nikt nie odbiera, a babcia nie ma kluczy do biura, klucze wraz z dziadkiem są u nas na wsi…ech…Mama mnie uspokaja, że na pewno nic się nie stało…Parę minut po 14. dochodzi raport, że mój SMS doszedł i zaraz mam od Miśka telefon, który już był po rozmowie z tatą i wiedział, że do Niego jedzie. Mój synek skruszonym, ale przestraszonym głosem tylko potrafił powiedzieć: ale się narobiło, ale się narobiło…Tak proszę państwa spał jak zabity…telefonu stacjonarnego nie słyszał przez zamknięte jedne drzwi i drugie dzielące je korytarzem…a komórkę…No właśnie, dostał nową we wtorek i baterię formatował przy wyłączonej. Tata przeprowadził z Nim poważną rozmowę…między innymi o odpowiedzialności …A moja mama tylko mi przypomniała po kim ma synek tak twardy i dłuuuuuuugi sen, czyli jak to jego mamę śpiącą wynieśli razem z łóżkiem na obozie sportowym, lub z materacem z namiotu i wrzucili do wody….
Taaa ale do szkoły nie poszedł i telefon miał wyłączony….to tak na wszelki wypadek, gdybym została zasypana komentarzami o przewrażliwionej mamuśce ;))

Z życia…wzięte…

Zbliżała się już do trzydziestki bez przeszłości, bez przejść. On 19 lat starszy z przeszłością i po przejściach. Rozwiedziony, porzucony kilka lat wcześniej przez partnerkę będącą z Nim w ciąży, z dorosłym synem z małżeństwa i od niedoszłej żony córką siedmioletnią na odległość. Zaiskrzyło, gdy się spotkali po tamtej stronie Odry. Niemiec, były dederowiec, dobra praca w państwowym zakładzie, mieszkanie w bloku, działka, w wolnych chwilach piwo z kumplami i czytanie książek w języku angielskim. Bardzo sympatyczny i otwarty człowiek. Choć Ona z mojej a właściwie ja z jej wsi, to przez Niego Ją poznałam. Szybko zaprzyjaźnił się z moim mężem, który z czasów uczelnianych i wyjazdów do byłego RFN potrafił się z Nim dogadać. Strasznie mu się ta mała Polska spodobała, cisza, woda, las…to On co roku rozpoczynał i kończył sezon pływania. W Berlinie wciąż ma mieszkanie i pracę, ale to u Niej zamieszkali wszyscy na kupie. W mieszkaniu nad szkołą, po Jej zmarłym ojcu nauczycielu, z Jej mamą i niezamężną siostrą oraz bratem kawalerem do dziś i najmłodszym bratem w tej chwili mieszkającym osobno ze swoją rodziną. A było to 14 lat temu…po 7 latach wzięli ślub i stali się prawdziwą rodziną. On nocami schodził do szkolnej klasy i uczył się czytania i pisania po polsku. Dość szybko i dużo sobie przyswajał. Tak się czasami wtopił w tę naszą polską rzeczywistość, że kiedyś byłam świadkiem, gdy odwiedził Go syn i mój mąż rozmawiał z Nim po niemiecku, a J. tłumaczył to, co mąż mówił synowi na język polski. Gdy mu zwróciłam uwagę, śmialiśmy się z tego okrutnie…Miał taką pracę systemową, że dużo miał wolnego, gdy przeszedł na wcześniejszą emeryturę z powodu zwolnień w zakładzie, dostał pokaźną odprawę. Wtedy zaczęły się życiowe wakacje, Ona zawsze dorywczo gdzieś pracowała, nie zagrzała nigdzie miejsca, więc mogli żyć swoim rytmem, wyjeżdżać, Jej rodzina też na tym skorzystała. Mama starsza już kobieta niepracująca, siostra do dziś nigdzie nie pracuje, brat jedyny co w tym domu co miesiąc jakieś pieniądze przynosił, oraz najmłodszy, dopóki się nie ożenił. Gdy pieniądze zaczęły topnieć, by coś z nich uratować, kupili ziemię z myślą o własnym domu. Ona kupiła, bo jeszcze małżeństwem wtedy nie byli. Budowę zaczęli, gdy już się pobrali, choć nigdy jej nie ukończyli…W międzyczasie On zachorował…choroba nowotworowa, Ona się Nim opiekowała, bardzo Go kochała i mocno wspierała…On napisał testament, wszystko dla Niej, w końcu On chory i starszy, to On miał pierwszy odejść. Życie napisało inny scenariusz… Okrutny scenariusz. Odeszła na zawsze nagle, a po Niej został nie tylko żal i ogromny smutek, ale też ciężar niepozałatwianych, nieuregulowanych doczesnych spraw…Nawet Jego meldunek, eee tam myślał, że zdąży, w końcu po co to komu jak w Unii jesteśmy. W Jej domu zapanował przeraźliwy chłód, nikt z Nim o niczym nie rozmawia, wszystko się dzieje poza Nim, nawet Akt Zgonu w pewnej chwili jest dla Niego niedostępny, a przecież musi Ją wymeldować w Berlinie. Nie rozumie tego, co się wokół dzieje…przeszukany ich wspólny pokój… ucieka do nas…nocuje. Po raz pierwszy idę na pogrzeb i stypę w tej mojej-nie-mojej wsi, choć mieszkam tu już tyle lat. Robię to dla Niego i dla Niej. Codziennie widzę, jak zeszło z Niego powietrze; choroba Go tak nie załamała jak to, co się stało i dzieje przez cały czas. A czeka Go jeszcze operacja. Mąż przeprowadził z Jej młodszym bratem rozmowę, z jedyną osobą życzliwą w tej rodzinie J., by znaleźli wszyscy czas, może nie od razu, ale porozmawiali z J. co dalej. On i tak wie, że musi się wynieś z ich mieszkania… tej atmosfery nie da się znieść ani zapomnieć. Ja też ich nie rozumiem, nie wiem, czego się boją, przecież On na nic nie liczył, bo na co może liczyć człowiek chory i dużo starszy, przecież to oczywiste, że to Ona miała Go przeżyć. Z mieszkania wziął tylko Jej kalendarze…Jej zapiski…zostawił je u nas na przechowanie. Nie wie nawet, gdzie jest Jej obrączka…Jeden z ostatnich zapisków to słowo STRACH…myślę, że coś przeczuwała, że źle się z Nią dzieje, nie przypuszczała chyba jednak, że to uczucie będzie towarzyszyło komuś, kogo mocno pokochała 14 lat temu…On był Jej mężem…Tworzyli rodzinę, jak szybko niektórzy potrafią o tym zapomnieć nawet Jej przyjaciele…solidarni z rodziną składający tylko suche kondolencje. A przecież to była i Jego rodzina…