Zmuszona jechać ;)

Postanowiłam już dziś, późnym popołudniem jechać do DM i przenocować, tak aby rano spokojnie udać się do p.Doktor. I tak OM mnie zawiezie, a Misiek w piątek przywiezie. Wprawdzie kołatała we mnie myśl, żeby jechać samej Julkiem, tym bardziej że wyjazd z noclegiem, ale…nasłuchałabym się, że ho, ho 😉 I sama zwątpiłam, czy nie potrzebny byłby jeszcze jeden nocleg na nabranie sił, bo każdy piątek spędzony w klinice to dla mnie hardrock.

Wczoraj rozmawiałam z Graszką, która wciąż w szpitalu (minęły już 2 miesiące ), ale z nadzieją, że za kilka dni wyjdzie, choć wciąż z drenem i …cewnikiem. W domu jednak miałaby szybciej dojść do siebie, szczególnie że odłączyli ją od sztucznego dożywiania i może powoli wracać do normalnego jedzenia. Ucieszyłam się, że w końcu jest jakaś nadzieja, a z drugiej strony zrobiło mi się smutno na samą myśl, ile ta dziewczyna musiała/musi się nacierpieć. I to, że się nie podłamała, że wciąż z nadzieją walczy i potrafi się śmiać, to świadczy o jej sile. Podziwiam ją za to.

Podziwiam też OM za jego cierpliwość. To niełatwy czas dla niego. I nie chodzi tylko o mnie, ale również a może przede wszystkim o jego mamę, czyli Teściową. Wiek i różne dolegliwości oraz charakter robią swoje. Jest trudno. Najgorzej jest z jedzeniem, a raczej niejedzeniem, co już raz  doprowadziło do anemii i pobytu w szpitalu na przetoczeniu krwi. Jakiś czas temu dostałam od osoby, która powinna znać się na rzeczy i która dobrze wie, że siostra OM jest lekarzem, tekst typu: starsi ludzie mniej jedzą- to zwątpiłam i odechciało mi się cokolwiek tłumaczyć. Jest różnica pomiędzy małymi ilościami a całkowitym brakiem apetytu i niejedzeniem, które doprowadza do ostrej anemii.  OM właśnie jest z Teściową u Rodzinnej na różnych badaniach.

Najchętniej nie ruszałabym się z domu, ale jak mus to mus.

 

 

 

 

Jeśli…

Nie zdecydowałam się wyjść z domu mimo pięknej, ciepłej, słonecznej niedzieli i wyruszyć gdzieś nad jezioro albo do lasu. OM skapitulował wobec mojego oporu, a ja wobec bólu głowy. Takiego, co to jeszcze nie żeby zaraz sięgać po tabletkę, ale wystarczającego by dokuczyć. Żeby o nim zapomnieć, poszukałam serialu w necie, którego już dawno chciałam obejrzeć, a polowałam na powtórkę w HBO. I tak wsiąkłam na cztery prawie godzinne odcinki 😉 Ból głowy nie przeszedł- może dlatego, że serial dość… mroczny.

Mrocznie zaczyna się robić  w naszym kraju, a na pewno będzie, jeśli- jak to niektórzy mówią- zgniły kompromis w sprawie aborcji zostanie zmieniony na barbarzyńską- według przeciwników- ustawę, tych, co to są za ochroną życia- przynajmniej tak głoszą, że są, bo ja często mam wątpliwości, jak ich słucham. Głoszą też, że kto dopuszcza się aborcji- niezależnie od  przyczyny czy wskazań lekarskich- jest mordercą. I najlepiej taką kobietę i jej lekarza spalić na stosie. Co tam wsadzanie do więzienia, na koszt podatników.

Nikomu nie zamierzam narzucać własnych poglądów ani udowadniać, od kiedy w łonie matki jest człowiek. Ani przekonywać, że aborcja jest zła- bo jest, szczególnie kiedy zastępuje świadomą antykoncepcję- ani, że czasem jest konieczna.  Nie w tym rzecz. Chodzi o wolny wybór! A żeby był świadomie podejmowany, musi być wiedza, wiedza i jeszcze raz wiedza! Dostęp do środków antykoncepcyjnych, lekarzy, psychologów, jak również odpowiednia opieka państwa, gdy rodzi się dziecko upośledzone. Edukacja seksualna w szkole. A co z tego mamy? Klauzurę sumienia lekarzy i rządzących fanatyków religijnych. Nawet sam  Prezes nie potrafi nad nimi zapanować- z mównicy sejmowej pada zapewnienie, że każdy projekt obywatelski zostanie przyjęty do prac w komisji, po czym, gdy dochodzi do głosowania, to projekt liberalizujący trafia do kosza, mimo że wierchuszka z PIS-u głosowała za. I to jest świadectwo na to, że jeśli tylko  ustawa zaostrzająca wyjdzie z komisji, to mamy jak w banku całkowity zakaz aborcji.

Podobno jesteśmy katolickim krajem w dziewięćdziesięciu kilku procentach. Jeśli tylu z nas się za takich uważa, to po co zakazy i nakazy w formie ustaw w sferze ideologicznej i moralnej? Nie wystarczy nauka Kościoła? Jeśli chodzi o Kościół, to akurat całkowicie rozumiem jego stanowisko w tej kwestii. Nie popieram jednak nacisku na władzę ustawodawczą- kupcząc tak naprawdę duszami wyborców i strasząc napiętnowaniem posłów, którzy będą przeciwni całkowitemu zakazowi aborcji. No i  taka pani poseł i pan poseł mają przechlapane, bojąc się prezesa i biskupów- jak się okazuje, biskupów bardziej. Smutne i straszne.

Kobiety (nie tylko) wyszły na ulicę, głośno krzycząc. I słusznie. Może ten krzyk spowoduje, że projekt ustawy zaginie w czeluściach komisji i nie wyjdzie pod obrady sejmu. Oby. Sądzę, że nawet Prezes zdaje sobie z tego sprawę, że tak będzie najlepiej.

Z wiejskiego podwórka: Ksiądz odmówił chrztu z powodu takiego, iż chrzestny ma tylko ślub cywilny. Innemu osobnikowi nie wydał zaświadczenia o bierzmowaniu z powodu…iż osobnika nie widuje w kościele. Więcej takich księży, a ludzie bez nawoływania przestaną chodzić do kościoła. Ciekawa jestem. ile z tych 90 paru procent chodzi co niedzielę i dzień święty święci. Ilu w ogóle nie chodzi, albo dwa razy do roku w święta. Zaraz przecież wejdzie projekt zakazu handlu w niedzielę.

Z ciekawością czekam na zapowiadaną rekonstrukcję rządu z niewielką nadzieją, że zniknie pan R. minister zdrowia. Jego zapowiedź na likwidację subwencji dla prywatnych szpitali, czyli refundacji zabiegów i usług i skierowanie tych pieniędzy na szpitale państwowe- brzmi złowieszczo przede wszystkim dla pacjentów, którzy korzystając z tych placówek, nie muszą płacić, a są fachowo i przeważnie bardziej komfortowo leczeni. Pan minister nie ukrywa, że chce zwiększyć składkę zdrowotną. Jestem ciekawa czy odważy się ruszyć różne „święte krowy”, które albo płacą jakieś śmieszne kwoty- rolnicy, albo nie płacą w ogóle. Jeśli tak…dostanie ode mnie drugi mały plus 😉

A za oknem znowu piękne słońce 🙂 A tu wszyscy czekają na deszcz, bo w lesie pustynia…i nie ma grzybów!

A ja czytam i oglądam…starając się nie myśleć o…piątku. Czas jak zwykle pędzi…

Przminęło…

Lato. Nie wiem jak i kiedy…Tegoroczne umknęło mi, przemknęło obok mnie. Cichaczem. Nie posmakowałam, nie nacieszyłam się. W piękne słoneczne i gorące dni najczęściej byłam w szpitalu albo w mieszkaniu czy domu dochodząc do siebie. Ani razu nie zanurzyłam się w morzu czy jeziorze…Ba! Nawet tam nie byłam. I znowu pod powiekami mam dziką plażę z domem z werandą…szum morza, trzepot skrzydeł…piasek i…spokój. Albo jezioro wysoko gdzieś w górach  z przyjazną chatą. Wieczorami ognisko.

A na razie to zero stopni rano i…katar. Przyplątał się zaraz po powrocie do domu. Zimno mi było- spałam w cieplutkiej bluzie. Chuda i łysa to się telepię jak ten liść na wietrze 😉 OM chciał od razu napalić, ale nie pozwoliłam na noc ( przyjechaliśmy do domu o 21.).  A dziś temperaturowy szok i coraz bardziej kapiący nos.

Dom przywitał mnie rześkością, zapachem, świeżością… Ale dopiero dziś, w świetle dziennym widzę, jak LP się postarała. W sypialni czekały na mnie słoneczniki w wazonie, a za oknem, na parapecie wrzos w doniczkach. Wszystkie okna umyte, co nie ukrywam, cieszy mnie najbardziej, bo po fachowcach, którzy malowali dom na zewnątrz, wymagały tego. Niespodzianka, której się nie spodziewałam, chociaż znając LP wcale mnie nie zaskoczyła 😉 Pewnie zaraz przyjedzie z czymś do jedzenia- jak to Ona 😀 A jutro  wpadnie PT, bo będzie w okolicy :).  Zaczynam doceniać to, że mam Przyjaciółkę psychoterapeutkę. Przynajmniej wiem, że to nie ze mną jest coś nie tak ;p

Z gadającego pudła z obrazem dochodzą coraz bardziej przerażające lub absurdalne treści. Smutne jest to, co się w naszym kraju dzieje. Mam wrażenie, że powoli ludzie obojętnieją z nadzieją, że kiedyś to wszystko minie. Kiedy mianowano obecnego Ministra Zdrowia, od razu wiedziałam, że będzie kiepskim ministrem, za grosz nie miałam do niego zaufania, po wcześniejszych różnych jego wypowiedziach i publikacjach. Szlag mnie trafia na to, co wyczynia się w MON i jaką kasę tam się pompuje, a środowisko medyczne ma się głęboko w doopie.  Tak, znam powszechne opinie typu: znasz jakiegoś biednego lekarza? Nie znam. Ale znam ich drogę ( tak się składa, że i w rodzinie i wśród przyjaciół oraz znajomych mam ich lub miałam) do tego, co osiągnęli. I jeśli ona wciąż tak będzie wyglądała, to faktycznie większość z nich wyjedzie za granicę. Proste. I kto będzie nas  leczył?

(Nie)smak…

Wciąż na niego czekam, bo jak na razie towarzyszy mi…niesmak. Wiem, że w końcu wróci smak potraw, a może i …życia. W tej chwili jest jak jest i nic na to nie poradzę. Kryzys przyszedł znowu nocą- z soboty na niedzielę- i zniweczył mój powrót do domu. Oszczędzę sobie opisu co się działo…A działo się. Żal mi rodziców, a najbardziej Mam, że musi na to wszystko patrzeć…Sama ma różne, poważne dolegliwości. Wściekła jestem na własny organizm, że tak beznadziejnie reaguje na leczenie, choć to też ma związek z kalibrem chemii jaką dostaję. Jednak jak patrzę na starszą koleżankę z sali ( młodsza o rok od Mam), to tylko pozazdrościć: energii, siły, apetytu, humoru…Oby tak do końca!

Zadzwonił do mnie pan, któremu już jakiś czas temu zleciłam wykonanie komody. Termin wykonania był na 20 lipca, ale biedaczysko połamał żebra i nie dotrzymał go. I nic nie byłoby w tym bulwersującego, gdyby nie fakt, że drugi termin minął już miesiąc temu. Umówiliśmy się, że będzie i…nastała cisza. I dzwoni po tak długim czasie późnym wieczorem w niedzielę, że rano w poniedziałek będzie z meblem. Ostudziłam jego zapał, mówiąc, że nie ma mnie w domu…i żeby się nie nakręcać, dałam  numer telefonu do OM. Odpuściłam sobie. Ani nie przeprosił, ani się nie wytłumaczył. OM tylko powiedziałam, że nie mam zamiaru już z nim mieć  nic do czynienia. Mebel stoi- dostałam zdjęcie 😉

OM przyprowadził prawnika na naszą posesją, aby zobaczył na własne oczy, jak się sprawy mają. Reakcją było nazwanie sąsiada- chamem. I wcale się nie dziwię tej reakcji, szczególnie w kontekście pisma, które od niego dostaliśmy, które nijak się ma do stanu faktycznego. Tata ze swoimi pracownikami zobowiązał się, że zrobi porządek- na własny koszt. Na bazie. Ciul z sąsiadem. No, ale musi mieć jego zgodę i zezwolenie z Gminy. No a przed domem- sąsiad musi ponieść konsekwencje swojego chamstwa. Na razie dostanie kolejne pismo z paragrafami. Jak znam życie, będzie miał je głęboko gdzieś…

Jutro wracam do domu…:)

Walczymy…

Czas w szpitalu wbrew pozorom się nie dłużył. Najdłuższa była ostatnia noc, bo czuwałam, żeby kroplówka sączyła się odpowiednim rytmem. Pozostałe panie odłączone zostały już przed drugą w nocy, a ja jak zwykle do rana- po godzinie siódmej. Ale jeśli jest to chemia 24- godzinna, to hallo…nie dam sobie wpompować w ekspresowym tempie. Czas podawania wpływa też na późniejsze samopoczucie, co potwierdziła jedna z pacjentek, która raz miała podane w kilka godzin i wtedy czuła się fatalnie. Ja w każdym razie jeden rzyg już w szpitalu zaliczyłam, jak to ja. Miałam robione usg. brzucha przez panią Doktor, która asystowała przy mojej operacji w 2008 roku, ale co ważniejsze, powiedziała mi, że ona i jeszcze jeden lekarz brali udział w operacji hajpek i mojej i Graszki. Usg. w porządku, to co mnie niepokoiło, najprawdopodobniej jednak jest po drenie- przepisała mi maść- ale…Markery mi zaszalały: jedne spadły do jednocyfrowej wartości, za to drugie podwójnie przekroczyły normę. Nie wiem, co o tym sądzić, a co sądzi moja p. Doktor dowiem się dopiero przy kolejnej wizycie przed chemią.

Jestem w mieszkaniu i walczę ze skutkami ubocznymi, które za chwilę się nasilą. Wczoraj miałam sympatyczną wizytę rodzinną- najmłodsza siostra taty akurat przyjechała z mężem do córki, która uczy się w DM i mieszka w internacie. G. jest ode mnie tylko 4 lata starsza, więc jako dzieci, a potem  nastolatki, gdy przyjeżdżałam na wakacje do dziadków, byłyśmy z sobą dość zżyte. Dawno się nie widziałyśmy, więc nawet okoliczności spotkania nie przeszkodziły fajnym wspomnieniom i opowieściom co u nas. Potem przyjechał OM i tak dzień zleciał…Misiek, Aliś  w międzyczasie; PT chora, więc czekam, aż się wykuruje… Dziś przejeżdża Tuśka.

Najbardziej dokucza mi świadomość upływającego czasu, w czasie kiedy walczę ze swoją fizycznością. Strach, że to już tak do końca…Bo inaczej się choruje i walczy- z większą wiarą i nadzieją- gdy choroba nas po raz pierwszy dopada. Ale kiedy jest to wznowa po wznowie…Świadomość hamuje optymistyczne zapędy…I nic się na to nie poradzi. Co nie znaczy, że się poddaję. O nie! 🙂

&&&&&

OM wziął się za porządki z sąsiadem (tym od drzew i kompostownika). Od strony urzędowej. Na wysłane pismo przez naszego adwokata, w odpowiedzi dowiedzieliśmy się, że jeśli drzewa rosną na naszej działce, to zapewne za naszą zgodą i wiedzą, a kompostownik jest czasowo- 2 lata już leży pod naszą siatką. Ręce opadają! Facet  pewnie sobie wymyślił, że udowodni, iż drzewa, które sam sadził, a które w piśmie określił, że są kilkudziesięcioletnie, posadził jeszcze jego ojciec przy zgodzie wcześniejszych właścicieli działki, czyli moich teściów. Nie przewidział (?), że mamy dokumentacje z budowy wiaty, oraz prywatne zdjęcia, gdy u sąsiadów za naszym płotem rosło zboże, a nie drzewa. Ha! Zresztą kiedy był geodeta, to uznał, że wszedł 2 metry w naszą działkę. A najśmieszniejsze w tym piśmie jest to, że po werbalnych zapewnieniach o tym, że dalej będzie robił nam na złość, w piśmie liczy na dobrosąsiedzkie stosunki :DDD

I żeby było jasne. Nie jestem za wycinką drzew, ale za przycinką, tak, by połamane gałęzie nie wpadały na naszą posesje oraz na dach budynków i wiaty. Oraz za przycięciem przed oknami naszego domu, bo zabierają praktycznie całe światło. I oczywiście sprzątnięcie tego dziadostwa spod płotu pod naszymi oknami.

Im bliżej, tym gorzej…

Trzytygodniowy proces dochodzenia do formy, kiedy ta na początku leci na łeb i szyję w kierunku studni bez dna, wydaje się za krótki…I jest. Im bliżej kolejnego wlewu, fizyczność ulega poprawie – na szczęście- ale psychika siada na samą myśl, że trzeba pojechać do DM. W wiadomym celu…Im bliżej, tym gorzej…

W czwartek miałam wizytę Doktora. Z ZUS-u. Pan Orzecznik, starszy pan, nie przedstawiając się ani z imienia, ani z nazwiska, tym bardziej nie powiedziawszy nic na temat swojej specjalizacji, poświecił swą uwagę zgodności dokumentów z oryginałami. Potem wziął słuchawki i mnie zbadał. Skomentował biust. Medycznie, żeby nie było 😉 Na koniec oznajmił, że świadczenie dostanę na okres renty, a renty przedłużyć on nie jest w stanie, więc potem mogę składać oba wnioski jednocześnie. I się pożegnał. A ja w ryk. Nie pytajcie mnie, dlaczego i po co, bo nie wiem. Łzy leciały bo tak chciały… Jak widać na  obrazku- marny mój stan  psychiczny…

Potem było lepiej, bo najpierw przyszła LP i gadałyśmy o wszystkim i niczym, a potem był Pańcio 🙂 W lepszym nastroju poszłam na górę się położyć, z zamiarem spokojnego snu, bo w piątek o świcie pobudka i wyjazd do DM. Wprawdzie Misiek zapowiedział się, że przyjedzie późno, ale kiedy sen nie przychodził, a zrobiło się już naprawdę późno, bo po 23. wzięłam telefon do ręki by zadzwonić i sprawdzić, gdzie się ten mój syn podziewa. Nie odebrał, co trochę mnie zaniepokoiło…Za to ja odebrałam całkiem niepotrzebnie wiadomość na Messengerze. Od jakiegoś czasu mam wyłączone powiadomienia (powiedzmy, że z powodu niemożności ich wyciszenia) przez 24h. Dzwoniąc, zauważyłam, że są dwie: pierwsza od Bliskiego z pięknymi widokami krajobrazu, który mijał w czasie swojej podróży, i druga…I do tej drugiej odniosę się w kilku słowach…

Setki razy już powtarzałam, że czytanie ze zrozumieniem ma sens. Nadinterpretacja tekstu często prowadzi na manowce, a tam ugór i pokrzywy 😉 Jeśli czegoś nie kumasz, nie łapiesz, to zapytaj- proste. Problem, gdy odbiorca jest osobą przewrażliwioną na swoim punkcie, nietolerującą jakiejkolwiek kontry, do tego co akurat głosi, robi, etc…Kiedy wszystko jest piękne, kiedy zachwycamy się jej mądrościami, zdolnościami,  talentami i działaniami wszelakimi „achami” „ochami”- których wręcz się domaga- wtedy poświęca nam swoją uważność, o której tak pięknie potrafi mówić. W innym przypadku, owa uważność skupia się na niej samej i na doznaniu potencjalnych własnych krzywdach (biciu i nękaniu psychicznym), próbując oskarżoną o to osobę wmanipulować w poczucie winy. I ma w doopie, że ta osoba akurat przechodzi ciężki czas i czego jej potrzeba, to spokoju, zrozumienia i odrobiny empatii. A jeśli ma faktycznie wątpliwości co do  intencji, wystarczy zapytać! A nie grać na emocjach…Ja pytam. No cóż, nie zawsze dostaję odpowiedź. W każdym razie, późnym czwartkowym wieczorem, Ktoś swoim tekstem obudził we mnie jeża, którego sam już wcześniej u mnie sobie wyhodował przez absurdalne oskarżenia, z których nigdy się nie wycofał- od tego czasu nasze relacje już nie były takie jak wcześniej- i zwyczajnie wnerwił. Na szczęście przyszedł SMS od Miśka, że jest już blisko…

Jest mi przykro, bo to największe moje ostatnie ROZCZAROWANIE. I tyle w temacie…A piszę o tym dlatego, by zaznaczyć, że zawsze warto zapytać, co autor- szczególnie kiedy jest dość bliską osobą- miał na myśli, jeśli mamy jakieś wątpliwości, zamiast tworzyć nową, własną  historię…Bo nie tylko można się okrutnie pomylić, ale wiele stracić…

Zasnęłam dopiero jak Misiek się pojawił. Zła, że dałam sobie zatruć głowę.

W przychodni byłam już o 8.30. I spędziłam w niej ponad cztery godziny, nie wierząc, że to się dzieje naprawdę. Moja p. Doktor na urlopie, więc lekarz zastępujący przyszedł dopiero o 11.30 z oddziału. Na dodatek z każdym dyskusyjnym wynikiem wychodził z gabinetu i gdzieś się chyba konsultował, więc trwało to i trwało. W końcu przyszła moja kolej i mogłam odetchnąć z ulgą, otrzymując wyniki kwalifikujące mnie na drugą chemię. Wyszłam stamtąd z bonusem okropnego bólu głowy. Misiek, który w samochodzie już na mnie czekał (ponad półtorej godziny, bo zadzwoniłam po niego, jak tylko pojawił się lekarz), zawiózł mnie najpierw do apteki, a potem do Mam. Tam znowu sobie ryknęłam. Tym razem chyba ze zmęczenia…Dostałam placek po węgiersku i kawę, a potem się położyłam. Po dwóch godzinach przyszedł Misiek i pojechaliśmy do domu. W drodze złapała mnie telefonicznie PT- zupełnie zapomniałam do niej zadzwonić, bo się umawiałyśmy na spotkanie. Ale w planach było, że u Mam będę około 11. a nie 14. Wrrrr…I że to OM po mnie przyjedzie, a nie Misiek, który musiał wracać tego samego dnia do DM.

Dziś odpoczywam i zbieram się w sobie. Psychicznie…Na kolejną walkę sama ze sobą…Na samą myśl o jutrzejszym wyjeździe…

Jestem Wam wdzięczna za każde dobre słowo i trzymanie kciuków. Specjalnie użyłam słowa „wdzięczna”, bo jestem ciekawa, czy się oburzacie, jeśli ktoś za coś jest Wam wdzięczny, czy wręcz przeciwnie, uważacie wdzięczność za rzecz dodatnią. Normalną. Bez podtekstów. Szczególnie jeśli to uczucie towarzyszy  wobec dość bliskich osób i vice versa, konkretnie za coś. Czy raczej działa na Was jak płachta na byka, źle się kojarząc. Tylko, czy wdzięczność może się źle kojarzyć? Tak, można nie potrzebować wdzięczności, ale to już chyba inna bajka i nie ma co się oburzać na kogoś, jeśli taką wdzięczność czuje…Tak myślę 🙂 Ale może ja gooopia jestem 😉  Ja czuję dużą wdzięczność, do losu również…A że czasami mnie rozczaruje…to inna sprawa 😉

 

 

 

Nie taki potworek straszny…

Wtorek…

Obudził mnie tępy ból głowy, tak jakby ktoś ją ściskał obręczą. Nie wiem czy  wywołany podświadomie w oczekiwaniu na  nieuniknione, czy też z wiadomego powodu.  Zanim zrobiłam cokolwiek już wiedziałam, że…Potem wystarczył jeden ruch i już miałam pewność.

Zadzwoniłam do LP, ale nie odebrała. Oddzwoniła jakiś czas później- była na pogrzebie. Umówiłyśmy się na późny wieczór. Nie dlatego by przedłużyć moment rozstania z dotychczasowym wizerunkiem, ale z powodu Pańcia, który po przedszkolu był u nas.

Ból głowy nie przechodził…

Gdy LP przyszła od razu udałyśmy się do łazienki.

-Masz tych włosów i jakie ciemne, nie widać siwych…Zostawię takie krótsze…

-Nie, bez sensu, za dwa dni  będziesz musiała zgolić.

I poszły konie po betonie…

Nie płacz- LP mnie tuli. Nie płakałam. Nawet łezki nie uroniłam, choć LP w kilka minut zniweczyła dzieło p. Tomka 😉

I kolejny raz wyglądam jak przygłup! Ile razy można?

Pierwsza reakcja to zimno w głowę i …ulga, że już mam to za sobą.

To nie pogodzenie się ale obojętność, na coś, na co nie ma się wpływu, a co wpływ ma na nas. Jeszcze nie raz się wkurzę, jeszcze nie raz będzie mi źle z tego powodu…Na razie zobojętniałam…

Tylko nie krzycz…

Mamo…

robię…

sobie…

Tylko nie krzycz.

Nawet jeśli chciałabym, to w tamtym czasie nie miałabym siły na żaden krzyk. Leżałam w miastowym mieszkaniu i ledwo odbierałam bodźce z zewnątrz. Ale nawet gdybym była w pełni energii, to nie było powodu do krzyku. Tuśka zbyt asekuracyjnie się zachowała, może dlatego, że nigdy tego tematu nie poruszałyśmy, więc tak naprawdę nie znała mojego zdania. Wprawdzie zadałam je głupie pytanie: po co? Na które otrzymałam oczywistą odpowiedź: bo chcę. Uśmiechnęłam się tylko i napisałam ( bo cały czas kontaktowałyśmy się przez WhatsAppa): a gdzie i jaki?  Kiedy zobaczyłam motyw już wiedziałam dlaczego taki a nie inny…i po co…

Zanim dzieło się zmaterializowało uległo przeobrażeniu ale sens pozostał ten sam. Kształt wyraża to, co miało wyrażać. ( wolność od genetycznego przeznaczenia).  Podoba mi się.

Na razie wciąż skrycie chroniony przed oczami niektórych 😉

Najbardziej dziadka się boję.  Na co ja: Dziadek nie zauważy, a zawsze możesz powiedzieć, że to naklejka z lizaka 😀 

Hmm…trochę optymistycznie, bo w końcu wcale mały nie wyszedł.

Tatuaż.

&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&

Weekend cudownie zleciał pośród Bliskich i kwiatów 🙂 Najpierw w niedzielny poranek pojawił się Tata z ogromnym wiechciem a potem już poszło i tak do wieczora. Oraz rozgrzany telefon…I tak kolejny rok do przodu 😉

&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&

Ze smutnych wiadomości to takie, że Graszka wciąż w szpitalu ( po drugiej operacji) i nie wiadomo kiedy wyjdzie. A czas leci…

U siebie…

OM za bardzo dosadnie wziął sobie moje słowa „jak najpóźniej” odnośnie czasu wyjazdu z DM, do tego, jak to zwykle bywa, przypałętały się pewne okoliczności i  w domu byliśmy dopiero tuż przed 23. Moje przywitanie z domem po 11 dniach nieobecności nie było spektakularne, ale też i niestandardowe. Gdy tylko weszłam, to kąta okiem zarejestrowałam, że jest wysprzątane i udałam się do toalety…A tam, choć z całkiem innym zamiarem się znalazłam, to wpadłam w objęcia zielonej miski…Dzieła dokończyłam na sofie, bo było długie i obfite…Potem już z czystą miską udałam się na górę. Przyjemnie, bez względu na okoliczności znaleźć się w końcu we własnym łóżku. A rano obudzić się z widokiem na drzewa…

Poprosiłam OM o zakup arbuza- ratował mi życie- i sok z marchwi- codziennie piłam, bo tylko on mi wchodził, zresztą jest zalecany. A OM jak to OM, szczęśliwy, że już jestem w domu, założył, że teraz, już na ten czas mogę wszystko i przywiózł: maliny, jeżyny, borówki, mandarynki, arbuza, sok i mnóstwo innych rzeczy do jedzenia. Zmuszając mnie już trzeci raz do zejścia z rana na dół, żebym zobaczyła te wszystkie zdobycze 😉 Nie oponowałam, bo choć jeszcze się zachwieję, to ruszać się muszę, żeby odbudować masę mięśniową 😉 Poinformował mnie, że Tuśka po pracy przyjedzie ugotować obiad…Taa…dla niego, bo ja miałam zmiksowaną zupę i dla mnie jak już to aż zanadto. Wiem, że chce dobrze, ale to tak nie działa, jak za dotknięciem jakieś różdżki.

Staram się co chwilę memłać coś w buzi i połykać. Raczej owoce. Smak jeszcze nie wrócił i dlatego arbuz i sok marchwiowy to jedyne smaki, które czuję. Zmusiłam się do wypicia drinka- z sukcesem, bo został w mych wnętrznościach w całości 😉 Masą ciała się tak nie przejmuję, jak anemią. Pijam jakieś zioło, które ma w sobie żelazo, ale również jest przeciwwymiotne- to zdobycz PT.  Jestem obłożona miseczkami, a w każdej z nich coś innego, a lodówka pęka w szwach 😉 Mój brzuch się buntuje po każdej niewielkiej porcji. Wiem, że jedyną metodą są niewielkie ilości, ale często, więc w sumie ciągle coś memlę 😉 Na szczęście jest dużo lepiej, choć do normalności długa droga, i wcale nie jestem pewna czy dojdę do niej przed kolejnym cyklem chemii. Ale walka o dobre wyniki już się zaczęła!

Z dozą nieśmiałości szarpię za kosmyk włosów, który wciąż jeszcze się trzyma. Tuśka chciała zorganizować nam wspólny weekendowy wyjazd nad morze, ale w tych okolicznościach, kiedy w każdej chwili mogę zacząć linieć…;) Nie, to nie jest główny powód. Głównym powodem jest to, że i dzisiejszy dzień przywitałam z miską w objęciach…Ale! najpierw nacieszyłam oczy takim widokiem:

 

Słoneczniki z ogrodu LP, która przyniosła je wczoraj wieczorem 🙂 Z obietnicą gołąbków dzisiaj 😉

Miłego weekendu 🙂