Przehandlowane niedziele…

Nie wiem, w jakiej formie w końcu wyjdzie z Sejmu ustawa o zakazie handlu w niedzielę, ale z komisji wyszło coś, co moim zdaniem jest cudacznym bublem. Śmieszny, groteskowy kompromis, który tak naprawdę nikogo- ani przeciwników, ani zwolenników-  nie zadowoli, a tylko zirytuje. Idiotyczny pomysł z dwoma handlowymi niedzielami w miesiącu z wieloma wyjątkami, tak niespójnymi w prawie, że jak w takiej formie to wyjdzie, to powstanie chaos i możliwości obejścia. Nie wiem, dlaczego zabrakło odwagi i nie zakazano  handlu w każdą niedzielę, oprócz tzw. handlowych,  albo nie pozostawiono status quo.  Jeśli  zakaz to dla wszystkich! Z wyjątkiem dyżurnych aptek i stacji paliwowych. Jak zakaz to zakaz.

Ogólnie jestem za tym, co mamy teraz. Ale taki całkowity zakaz nie byłby jakąś katastrofą dla nas ani prywatnie, ani zawodowo. Irytuje mnie argumentacja partii rządzącej, Solidarności i Kościoła, którzy chcą nam obywatelom mówić, co mamy robić w niedzielę, jak spędzać wolny czas. Argumentując tak pokrętnie, że człowiek się gubi, o co w tym wszystkim chodzi.  Hipokryzją jest mówienie tylko o pracownikach handlu, którzy muszą pracować w niedzielę, tak jakby w innych zawodach pracownicy mieli wszystkie niedziele wolne. Owszem, niezrobienie zakupów w niedzielę nie skutkuje żadnymi konsekwencjami i po prawdzie wcale nie musimy ich robić w tym dniu. Jeśli ktoś robi, to chce, bo tak mu wygodnie. Zostawi dzieciaki w kinie, w międzyczasie zrobi zakupy, a po nich cała rodzina pójdzie na obiad, czasem posłucha za darmo jakiegoś koncertu, albo popatrzy na pokaz mody.  Co w tym złego? Nic.

Dobrym rozwiązaniem, które obejmowałoby  pracowników wszystkich zawodów, byłaby zmiana w kodeksie pracy: gwarantowane 2 niedziele i 2 soboty wolne w miesiącu, i dużo wyższe wynagrodzenie za pracę w niedzielę. No ale na to pisowscy posłowie są głusi.

Niektórzy twierdzą- kompletnie niezorientowani w temacie- że zamknięte duże sieci handlowe, to szansa dla właścicieli tych małych. Zapominają tylko, że ci mali mają swoje butiki, kioski, punkty usługowe w dużych centrach, do których nie będą mieli dostępu, żeby w taką niedzielę otworzyć. Szczególnie stracą ci  w małych miejscowościach. W naszym Miasteczku w  niewielkim centrum jest Rossmann, Pepco, Media Ekspert, sklep meblowy, apteka i kiosk. No i właściciel kiosku odda swój cały niedzielny utarg konkurencji, właścicielowi kiosku wolno stojącego. Gdzie tu sprawiedliwość społeczna? Zakaz powinien obowiązywać wszystkich.

Niestety, pisowcy zaślepieni ideologią i religijnością nie potrafią stworzyć niczego, co by miało ręce i nogi. Chcąc zadowolić Kościół, bojąc się też ekonomicznych konsekwencji takiego całkowitego zakazu, stworzyli potworka. Wbrew pozorom nawet oni nie są idiotami, tylko ludźmi, którzy za wszelką cenę chcą mieć władzę. Stąd ten śmieszny, szkodliwy kompromis. Morawiecki, mówiąc o fantastycznej ściągalności v-atu, dobrze, wie, że większe wpływy rzekomej ściągalności tego podatku biorą się również ze zwiększonej konsumpcji. A ta się wzięła z tego, że rząd dorzucił obywatelom miliardy do portfela z programu 500plus.

I teraz zaryzykuję tezę, że Kościół się przeliczy  mając nadzieję, że jeśli zostanie wprowadzony zakaz handlu w niedzielę, to w kościołach pojawi się więcej wiernych. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że w niehandlującą niedzielę w kościołach wiernych będzie mniej. Bo wielu wiernych wychodząc z kościoła, swe kroki kieruje do pobliskiego hipermarketu. Jak ten będzie zamknięty, to wyjście z domu nie będzie już takie mobilizujące 😉

Robicie zakupy w niedzielę?

Mnie się zdarzało (rzadko) jak byłam na weekend w DM i w niedzielę wracałam do domu. I tylko do południa, bo potem to już  mnie  odstraszały ewentualne tłumy. Specjalnie jechać na zakupy w niedzielę nikt mnie nie wyciągnie. Za to uwielbiam poniedziałkowe przedpołudnie- oczywiście mam tu na myśli zakupy ciuchowe czy inne, a nie spożywcze.

***

P.S.

Zrezygnowałam z możliwości bycia „onkocelebrytką” ;), czyli powiedziałam NIE, kiedy  zaproponowano  mi udostępnienie siebie mediom. W słusznej  zresztą sprawie. Nie czuję się na siłach, żeby się udzielać  w mediach ze swoją historią, tylko po to, aby udowodnić, że to co jest niemożliwe, jest możliwe. Podałam  wszystkie adresy, nazwiska, aby pomóc tym pacjentkom, które mają mutacje genu BRCA i odbijają się od ściany  nie mogąc zrobić profilaktycznej  mastektomii z jednoczesną rekonstrukcją. I trzymam kciuki, żeby ministerstwo raz na zawsze porządnie rozwiązało kwestię refundacji tego zabiegu, bo nie może być, że jedne pacjentki go mają, a innym jest on odmawiany.

O tym samym w innych językach…

Polski to trudny język. Bardzo. W mowie, pisaniu, zrozumieniu…

Gdzie wyście były do tej pory?!!!- idąca naprzeciwko oddziałowym korytarzem Gina ryknęła jak trąba jerychońska na nasz widok- mnie i Lili. Próbowałam się dogadać na dole, ale oni dziś gadają tam po chińsku i zrozumiałam tylko, że system nas nie puszcza- odpowiedziałam ze śmiechem.

Takiego cyrku na izbie przyjęć dawno nie było. Raz, że ciągle znikał lekarz przyjmujący i zastępował go następny, a dwa, Położna była niekumata, choć starała się, jak mogła. Najpierw wyszła do nas i powiedziała, że mamy iść na górę zająć sobie łóżka i za godzinę zejść, dokończyć przyjmowanie. Oświeciłam ją, że my jednodniowe i mamy być jak najszybciej na oddziale, bo muszą nam pobrać krew, potem lekarz decyduje czy wyda nam lek, po który trzeba udać się do apteki.  No to kazała zostać i czekać. Minęła godzina, druga a my dalej kwitniemy. Z gabinetu ciągle wychodzą znikający kolejni lekarze i sama pielęgniarka. W końcu zaczepiam i jeszcze raz tłumaczę, jak byłyśmy przyjmowane do tej pory, ale nie ogarnia tego, tłumacząc mi, że lekarz musi wypełnić kartę przyjęć. Mówię, że nie musi, bo wszystko jest w komputerze, musi tylko podpisać, a może zrobić to każdy lekarz na górze. Pani swoje. Machnęłam ręką i dałam sobie spokój. Przyszedł lekarz, którego pierwszy raz widziałam na oczy, i zaczął mi coś tłumaczyć. Po chińsku. Zrozumiałam tylko, że KOMPLETNIE nie ogarniają nas, czyli te od piguł.  Machnęłam ręką. Co ja się będę przejmować, zaraz z góry będą wydzwaniać za nami, to wszyscy dostaną przyspieszenia. Ledwo to powiedziałam do Lili a przyszła p. Położna z izby przyjęć porodówki i przyjęła nas w drugim gabinecie:D  Tak jak zwykle.

Czułam pismo nosem, więc nie zdziwiła mnie mina Doktorowej. Nie toczymy, konsultowałam się i spróbujemy krwinki podnieść tabletkami, a we wtorek kontrolna morfologia. I tak zostałam wypuszczona do domu bez piguł, bez świeżej krwi, a we wtorek muszę być znowu w szpitalu. A tak naprawdę to zabiorę się z OM już w poniedziałek, bo musi być w DM.  I tak, mimo zapewnień OM i Tuśki, że mogą mnie zawieźć w sobotę na sabat, to już napisałam do jednej z Czarownic, że mnie nie będzie. Nie mam energii, siły (dziś boleśnie się przekonałam) na takie kursowanie. Cztery dni bez budzika (od razu wyłączyłam wszystkie budzenia i alarmy) to plus bez wątpienia, no i bez łykania piguł, za to mam żreć żelazo. (Tata zaoferował się, że przywiezie mi rurę ;p, na co ja, że tylko mocno zardzewiałą ;p) Żal mi tylko, że rozjadą się nam terminy z Lilą.

Na izbie przyjęć były dwie starsze panie, które psioczyły- delikatnie mówiąc- na pisowskie rządy. Odnośnie aktualnych wydarzeń w związku z głodówką rezydentów, ale nie tylko. Jedna pani również na 500plus, bo jej syn ma zakład i jak tylko wszedł ten program w życie, to zwolniło się trzech tatusiów, twierdząc, że jak się zwolnią, to dostaną też na pierwsze dziecko.  Gdzie się nie obejrzysz tam każdy niezadowolony, a PIS-owi rośnie.  Piszę to, bo wczoraj zadzwonił do mnie ankieter. Przedstawił się i zapytał się, czy odpowiem na kilka pytań w temacie mediów. Zgodziłam się. Oczywiście zaczął od pytania czy oglądam programy informacyjne TVP. Odpowiedziałam, że nie. Dopytał się czy również nie oglądam TVP3, czyli telewizję lokalną. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nie, bo nawet  w pakiecie jej nie posiadam, tzn. posiadam, ale, że to NC, to lokalną jest telewizja warszawska, czyli nie moja działka. Powiedziałam  ironicznie, że przykro mi, na co pan, że to nie moja wina. A ja, że oczywiście, że nie,  to mój wybór :D.  I na tym odpytywanie się skończyło, bo pan wyraźnie powiedział, że szuka osób, które oglądają TYP. I tak sobie zaraz wyobraziłam ankietę dotyczącą poparcia partii:  dzwoni ankieter i się pyta: popiera pani PIS? Nie??? to musimy przerwać…;D  a słupki rosną.

I znowu weekend…Chyba. Bo wiecie, ja dziś zmieniłam kartę w kalendarzu na…październik ;D

Ucieczki…

Chciałam uciec w sen, jednak późne zaśniecie a potem nocne obudzenie wcale nie ułatwiło mi spania w dzień. Spałam tylko do południa, oczywiście z przerwą na dwie pobudki przy dźwięku budzika z komórki.

Chciałabym opuścić siebie. Bez bagażu. Wsiąść do jakiegoś pendolino i podziwiając mijające krajobrazy, udać się w nieznane. Wysiąść na stacji: Spokój. Zgubić własny cień w wąskich uliczkach przeznaczenia. Przykucnąć z pysznym espresso na placu pełnym ludzi, bezmyślnie obserwując. Zmienność. Być obserwatorem nie uczestnikiem. Życia. Bez konsekwencji. Strachu i lęków.

A tu nawet bez bagażu nie da się nawet na jeden dzień do szpitala, bo muszę być przygotowana. Pakuję walizkę bez planów, bo mam zamiar wrócić w tym samym dniu. Niech jeździ z OM w aucie, tak na wszelki wypadek. Z drugiej strony, chyba ucieszyłaby mnie porcja dobrej krwi. W każdym razie na pewno nie zmartwiłoby mnie to, że muszę zostać. W sobotę mam sabat Czarownic i nie dotrę na niego bez realnych mocy. W pierwszej wersji miałam jechać dziś i zostać w DM do niedzieli, nie mam jednak siły na samodzielne kursowanie…

Walczę, żeby mnie nie wchłonęła  bezdenna otchłań, która swą paszczę coraz szerzej  otwiera, zapraszając, kusząc swą nieograniczoną obojętnością.   Byłaby to  ucieczka, tyle że być może już bez powrotu…

Jeszcze dwa tygodnie ( teoretycznie, bo w praktyce bywa różnie) niepewności, czekania na wynik. Najważniejsze, że już po zabiegu usunięcia podejrzanej zmiany. Za wszystkie moce serdecznie dziękuję!!! Jeszcze nie czuję ulgi, ale trochę jest już lżej…

Nie tędy droga…

Dziś media docierają wszędzie i bombardują nas przerażającymi faktami. Często słyszymy o pijanych ciężarnych, o noworodkach urodzonych z promilami we krwi, o biciu, katowaniu niemowlaków czy małych dzieci, również ze skutkiem śmiertelnym, o porzuceniu, wyrzuceniu dopiero co urodzonych…To się dzieje…

Dziś można bezkarnie współżyć z piętnastolatką, ale ta sama piętnastolatka nie może udać się bez opieki rodzica do ginekologa. Dziś w szkole, zamiast rzetelnego przygotowania do życia w rodzinie i nie tylko, przede wszystkim rzetelnej wiedzy o dojrzewaniu, seksualności, antykoncepcji, młodzież dostanie wiedzę, że seks to tylko w małżeństwie, a najskuteczniejsza metoda zabezpieczenia się przed ciążą to „kalendarzyk małżeński”.  A jeśli znajdzie się mądry i odważny nauczyciel, który przekaże swą wiedzę zgodnie z nauką medyczną, to pan/pani dyrektor będzie mogła ocenić jego morale. Taaa…

Nikt nie porzuca, nie katuje, chciane, wymarzone dziecko. Taki los najczęściej spotyka tych z „niechcianych” ciąż. Oczywiście, że nie wszystkie dzieci czeka taki los, nawet jeśli od razu nie było oczekiwane, bo w większości, nawet jeśli ciąża jest nie w porę, to matka czy oboje rodzice,  biorą na siebie odpowiedzialność wychowania, kochają, dbają etc…

Ułatwienie dostępu do antykoncepcji, która powinna być powszechna i tania, zapobiegłoby wielu niechcianym ciąż, a co za tym idzie, również tragicznym skutkom, które mają później miejsce. Edukacja i wpajanie młodym ludziom jak się skutecznie zabezpieczać, może nie wyeliminowałaby całkowicie problemu „wpadek”, ale na pewno ten problem zmniejszyło. Dostęp młodej dziewczyny do ginekologa, bez parasola ochronnego w postaci rodzica, również. Ale nasz kraj idzie w innym kierunku…

***

Chyba uczciwie głoduję, bo schudłam dwa kilogramy ;). Niejaki p.Pięta byłyby zadowolony ;p Wprawdzie 2kg, to nic takiego, ale w moim przypadku widoczne. Schudłaś- stwierdziła smutno Mam, na przywitanie jak już wygrzebałam się z kurtki. Potem wpadła Tuśka i usłyszała to samo. Fakt, jest jeszcze drobniejsza niż była. Mam nadzieję, że to stres nas zżera, a nie co innego.

W ramach dbania o mnie  Przyjaciele zarezerwowali stolik na niedzielny obiad w zrewolucjonizowanej restauracji- Villa Toscania. Włoskie klimaty,  ja jak najbardziej, to dałam się wywieźć, szczególnie, że droga przez Puszczę, więc po drodze uczta wzrokowa, jaka ta jesień potrafi być piękna. I kapryśna, bo rano wiało i lało a potem wyszło słońce- jak na zamówienie. Czas w pięknym miejscu, z zapachami dobrego jedzenia, w przyjaznej atmosferze, szybko zleciał. Smacznie. I plany na następny raz. Na kolejną kulinarną podróż. Ledwo weszłam do domu, pojawił się OM. Wrócił. Zawsze wraca ;p Przyszła Tuśka z Pańciem, R. wracał znad morza z połowu dorsza. Miałam ochotę czmychnąć na górę i się położyć, ale kibicowałam Pańciowi w malowaniu farbami. Malował… o zgrozo, bałwanka!

I tak mi minęła niedziela. Kolorowo, ze smakami i zapachami, w towarzystwie Bliskich.

Wina Ajdy a nie Wajdy* ;)

Jakbyco!

Aczkolwiek muszę przyznać, że bycie częścią blogowiska pomaga zabić czas. Spacyfikować myśli. Te niechciane.  A czasu mam  dużo, bo zostałam…porzucona! OM wziął spakował torbę i się ulotnił. Zostałam sama. Nie licząc dwóch suk i stada pierzastych. I Tuśki wpadającej i wypadającej, wiecznie się spieszącej, ale przynajmniej mam z kim zamienić kilka słów werbalnie twarzą w twarz ;).  Dobrze, że taka zaganiana, więc pewnie też nie rozmyśla non stop. Trochę w niej widzę siebie, z tamtych lat.

Tata przywiózł Mam, więc tak zupełnie opuszczona się nie czuję. Ruszę dupsko, odpalę Julka i udam się do nich i poczuję się jak w domu 🙂 I może coś zjem dobrego. Schudłam, bo mój apetyt się ulotnił, odszedł wraz z latem. I byłoby to plusem, gdyby nie okoliczności.

Jesień na całego. Na razie w pięknym wydaniu, choć już jutro ma się to zmienić. Tak mówią. I co gorsza, na długo. Nie wiem czy aby nie do wiosny. Ręce opadają.  Liście opadają. Widzę z okna jak pani M. najpierw zmiotła  chodnik przed ogrodzeniem, a potem zajęła się grabieniem na posesji, a teraz sprząta na tarasie. Coraz częściej rozmyślam nad pomocą w domu, nie tylko w zagrodzie. Nie na stałe, ale tak, kiedy coś się nawarstwi, jak choćby rosnący z dnia na dzień stos do prasowania.

moja okolica

jesień

 

* posłuchałam się, ale nie martwcie się- nie będzie post na każdą porę dnia!;p

Miłego weekendu! 🙂

Ach te geny…

Nie wiem, na jakiej zasadzie je się dziedziczy, ale mam wrażenie, że to się odbywa jak w losującej maszynie- albo jesteś szczęściarą, albo i nie. Ja należę do tych drugich- no bo zamiast odziedziczyć urodę po mamusi, odziedziczyłam  po tatusiu, również mam jego charakterek, z czym walczę odnosząc nawet sukcesy ;); nie wspomnę, że po mamusi mam pieprzony gen, który przekazałam dalej. No nic tylko wyć do księżyca za taką dziejową niesprawiedliwość ;).

Na szczęście po tatusiu nie odziedziczyłam czarnowidztwa. Chyba. A może siedzi ono we mnie, ale się nie wychyla, bo tatuś odwala całą tę czarną robotę w sposób mistrzowski za nas dwoje ;).  Nie wiem, od kiedy je uprawia- wcześniej jakoś tego nie dostrzegałam- ale teraz mój ojciec nie spocznie, dopóki nie znajdzie czegoś, czym zaraz się zamartwi prawie na śmierć, bo nie widzi żadnej innej drogi jak…unicestwienie.

W tamtym tygodniu wpada do mnie i już w progu ogłasza- nie pierwszy raz- likwidację naszej skrzydlatej hodowli, zwanej potocznie drobiem.  Nic z tego nie będzie! -krzyknął!- Wszystko na zmarnowanie!  Zakomunikował, że  Tuśce już zlecił pisanie ogłoszenia sprzedaży, a resztę się wybije, więc jak ja chcę to mam sobie na weekend zorganizować ludzi do skubania i patroszenia, takie tam. Bo on nie ma siły już przy tym chodzić, a te „jełopy” się do niczego nie nadają. Jełopy- to kolejni wynajęci za pieniądze pomagierzy- panowie o osobliwej aparycji i zapachu- których za zadanie było utrzymanie czystości poideł i nakoszenie trawy w ciągu tygodnia. Pech chciał, że tatuś trafił, jak kaczki wychlapały całą wodę, więc w poidle miały błoto. Za wcześnie przyjechał, i pomagier nie zdążył jeszcze oporządzić, więc tatuś zakończył z nim współpracę. Podejrzewam, że niekoniecznie w kulturalny sposób. Sama jednego żeś pogoniła- przypomniał mi kąśliwie. Jaaa???!!! Ja mu tylko zwróciłam uwagę, że ma płacone za konkretną robotę, a nie za siedzenie na bazie i picie piwa. Na co mi odpowiedział, że nikt mu nie będzie mówił, co ma robić, i sobie poszedł obrażony. Fakt- ojciec spuścił smętnie głowę- dobrze zrobiłaś. Ale sama widzisz, że nic z tego nie będzie. Milczałam, bo w końcu to nie pierwsza taka nasza rozmowa. Tym razem jednak tatuś pojechał jeszcze dalej, bo stwierdził, że jak skrzydlatych nie będzie, to on tu nie będzie miał po co przyjeżdżać- córka, wnuczka i prawnuk, to tylko dodatki, zapomniał o pszczołach, ale te cholery już właściwie gotowe na zimę nie wymagają doglądania, więc żadna z nich karta przetargowa natenczas. Na dodatek nasze skrzydlate mają prawdziwego wroga, a nawet dwóch. Jeden pierzasty a drugi na dwóch nogach. Ten pierwszy to jastrząb, który co chwilę posila się a to kurą, a to kaczką umniejszając nasze stadko. A drugi to sąsiad…i jego drzewa na naszej działce. Na jastrzębia jest sposób, mimo iż pod ochroną, bo można byłoby kupić specjalną siatkę, ale ze względu na dość spory teren to wydatek niemały, acz do przełknięcia, gdyby nie sąsiad i jego pała! Żeby rozwieszenie siatki miało jakiś sens, to trzeba byłoby ściąć drzewa przy naszym ogrodzeniu albo przynajmniej gałęzie wchodzące na nasz teren, bo każda wichura powoduje, że spadają do nas, nie wspomnę o liściach. Tata już raz założył kawałek siatki i jak teraz chciał zrobić porządek ( pod ciężarem liści i gałęzi siatka się rwie), to sąsiad wyskoczył z pałą do niego. Sąsiad jest psychiczny, bo tak naprawdę po każdej wichurze powinien uprzątnąć to, co zleciało od niego do nas, a kuriozum całej sytuacji jest takie, że te jego drzewa przy ogrodzeniu rosną na naszej ziemi, bo nie uszanował granicy i wlazł dwa metry. A psychiczny, bo chciał pobić starszego od siebie o co najmniej te 20 lat, niemłodego już pana.

Jakoś to wszystko spokojnie przyjęłam, kompletnie nie rozumiejąc idei popełnienia zbiorowego morderstwa na skrzydlatych, przy okazji urobienia się po kokardkę,  jeśli można na spokojnie zmniejszać stan liczebny aż do ewentualnego całkowitego zlikwidowania. No ale u tatusia albo rybki, albo akwarium, czy jakoś tak.

Do takich akcji jesteśmy przyzwyczajeni, ale ostatnio, prawie co weekend ( chyba będę wyjeżdżać coby mnie nie widział) wydzwania do Mam i nadaje, jak to ze mną jest źle.  Strasząc tym mamę, zupełnie niepotrzebnie, ale on przecież musi się czymś martwić na zapas. Czym mnie irytuje na maksa.  Wiem, że trudno mu patrzeć, że nie jestem już osobą energiczną jak kiedyś, no ale bez przesady! Żyję! Fakt, gdybym tak znowu wzięła pod kontrolę skrzydlate i przypilnowała tych jełopów…to pewnie takich telefonów by nie było. Nic z tego. Jełopy nie są na moje nerwy, bo oni chętni do  pracy tylko wtedy, gdy muszą zarobić na flaszeczkę. Żadne terminy, pory dnia ich nie zobowiązują, a praca przy żywych stworzeniach wymaga solidności i odpowiedzialności.  Innych rąk do pracy brak.

A ja od zdrowego drobiu, cenie sobie bardziej spokój. Taki czas…

***

Wieści z frontu są takie, że…czekamy do środy. Najpierw obejrzała p. Doktor, potem p. Ordynator, który stwierdził, że zabieg jednak nie w sali zabiegowej a w szpitalu na sali operacyjnej, dlatego termin środowy. Normalne takie zmiany usuwa się w zabiegówce, ale tu nic normalne nie jest. Nic tylko uzbroić się w cierpliwość.

Wiem, że będziecie czekać ze mną, a potem jeszcze na wynik, i bardzo Wam dziękuję:*** To wirtualne wsparcie ma ogromną moc. Człowiek nie jest samotną wyspą, ma rodzinę, przyjaciół, znajomych, którzy nigdy nie zawiedli, a do tego ma życzliwą blogową społeczność- ogromną wartość dodaną :). DZIĘKUJĘ ŻE JESTEŚCIE!

No i mam też cudną wiadomość, ale o tym pewnie już wiecie, że udało się zebrać całą sumę na ratowanie życia Filipka. Teraz tylko mocno zaciskać kciuki, aby wszystko poszło zgodnie z planem i leczenie przyniosło oczekiwane skutki!  Dziękuję wszystkim!

Jest też i smutniejsza wiadomość. To, co miało być ratunkiem, nie zostało przeprowadzone ze względu na zastały stan…

 

Zapotrzebowanie na moce…

Wczorajszy spacer uświadomił mi, że w przyszłym tygodniu nie pojadę sama do DM. I nie chodzi o samą jazdę Julkiem, a raczej o wszystko inne z tym związane. Ostatni raz  moje moce się wyczerpały w maju, tak, że nie odważyłam się na samodzielne wojaże. Wczoraj, gdyby nie zbite z desek ławki z oparciem  wokół miejsca na ognisko ( jeszcze niedawno ich nie było), to pewnie padłabym na trawę, nie bacząc, że wciąż jest mokra po porannych mgłach i rosie. A tak miałam punkt odniesienia i miejsce odpoczynku. Smutne tylko, że razem wszystkiego może przeszłam kilkaset metrów, w żółwim tempie. Ale na polanie w słońcu otoczonej z każdej strony lasem było bosko. Mam zamiar dziś też tam podjechać i posiedzieć, nie wiem tylko, czy mi się uda ;).

Wczoraj OM miał przez cały dzień zablokowane konto firmowe. Zadzwonił do banku, ale nie bardzo wiedzieli, dlaczego i kazali mu do siebie przyjechać. W pierwszej chwili pomyślałam, że US w związku ze sprawą, ale jeśli przez ponad 3 lata nie zajmowali konta, to znaczy, że to nie ma nic z tym wspólnego. Pojechał więc z Pańciem, który po przedszkolu był u nas, bo rodzice w DM, a ja się położyłam, wymęczona świeżym powietrzem, ale też czekaniem na godzinę „W”.  A to był mniej więcej ten czas…OM wrócił wkurzony i od drzwi rzucał kalumnie, w przyzwoitym języku ( Pańcio) na „kurwowizję„, US i wszystkich świętych. Dobrze, że mnie się nie oberwało, a byłoby za co. Okazało się, że mamy zaległości w płaceniu za abonament, więc dopóki nie ściągną zaległych środków to blokada konta. Tylko dlaczego firmowego? I dlaczego blokada, jeśli środki na koncie są wystarczające, aby ściągnąć je od razu? Bank sam przyznał, że pierwszy raz się z  czymś takim spotyka. A ja myślę, że ktoś w tym naszym powiatowym US złośliwie, zamiast ściągnąć środki, zablokował na cały dzień (dziś od 11 już można robić przelewy). Druga sprawa to sam fakt zaległości, które wyszczególnione miesiącami i latami w piśmie, które OM otrzymał w banku i przyniósł mi pokazać, a ja założywszy patrzałki, wiedząc, że na sto procent pewnie coś mi umknęło, więc już mam zamiar bić się w pierś, gdy w końcu dochodzę do wniosku, że na pewno nie aż tyle, ile widzę. Wchodzę do swojego banku i szukam przelewów. Mam! Za 16 miesięcy zapłacone hurtem z odsetkami. Muszę to wydrukować, więc schodzę na półpiętro do stacjonarnego, ale nagle kojarzę, że godzina „W” już minęła, więc się pytam OM, czy coś wie. Wie. Nogi się pode mną uginają…bo już wiem, że nie są to tylko i wyłącznie dobre wieści. Pół na pół…czyli wiesz, że nic nie wiesz…Nie mam odporności na nic, więc łzy lecą czy chcę czy nie. Muszą wylecieć, nie da się ich powstrzymać, automatycznie szukam przelewów i drukuję.

Nie, nie tworzę czarnych scenariuszy, wierzę, że udało się wykryć przed zezłośliwieniem. Zmiana wygląda dwojako, albo na złośliwą, albo na taką, która może zezłośliwieć. W każdym razie nie jest do obserwacji tylko do usunięcia, i gdyby nie była w miejscu takim, jakim jest, to już wczoraj byłaby usunięta i poddana badaniu hist. Pani Doktor zadzwoniła do szpitala, w którym ma się to odbyć, do koleżanki-lekarki, która dobrze zapamiętała sobie pacjentkę z jej dwukrotnego tam pobytu, i która obiecała, że do czwartku, kiedy ma się zgłosić do poradni, już lekarz operator będzie poinformowany o całej sytuacji, więc mamy nadzieję, że podejmie się natychmiastowego usunięcia, że nie będzie to tylko konsultacja. Znowu czekamy…

Powiem tak…To jeszcze nie jest diagnoza. I wierzę w szczęśliwą gwiazdę, bo to byłby jakaś cholerna złośliwość losu…Coś niewyobrażalnego. Żadna usłyszana twarda diagnoza w moim przypadku, nie rozłożyła mnie tak, jak to wczorajsze „pół na pół”. Po prostu to jakiś kosmos…

Dziękuję Wszystkim za wsparcie :***

Dobrze, że choć za oknem piękna jesień…

Ale żeby nie było tak pięknie, to dalszy sąsiad otworzył firmę, w której maszyny tak hałasują- na zewnątrz- coś tucząc, że dziś rano obudziwszy się grubo przed budzikiem, musiałam zamknąć okno! I nic to nie dało…LP mówi, że nawet u niej słychać, a mieszka jeszcze dalej. Ciekawa jestem, jak wytrzymują najbliżsi sąsiedzi.

***

Zostało tylko trzy dni zbiórki i niecałe 10% sumy do zebrania. Musi się udać, choć finalna kwota jest astronomiczna, to jednak w ilości dobrych ludzi siła: FILIPEK

 

Gdy cię budzi rzeczywistość…

…strach stoi w drzwiach,

słyszysz łamiący się głos,

przysiada na skraju  łóżka,

i w jednym momencie wpija się w twoje ciało, otulając szczelnie, że czujesz jak robisz się cała mokra…Nie możesz oddychać, myśleć racjonalnie…

Ostatnio pięknie śniłam. Najpierw to były konie na plaży; czułam wiatr we włosach i morską bryzę na twarzy, ten pęd przed siebie, którego mi tak brakuje na jawie. Potem było stado dzików z małymi, które baraszkowały na środku ulicy małego, spokojnego miasteczka. Za trzecim razem widok z okna, który był zaskoczeniem, bo  ani tam okna nie powinno być, ani tym bardziej takiego widoku: zielonej łąki, a na niej kozy, owce i sarny. Razem, jedne skubiąc trawę, inne zaczepiając się z myślą o zabawie. Dziś, byłam w pomieszczeniu, w którym nie było okien, więc otworzyłam drzwi, i oniemiałam z zachwytu. Patrzyłam z góry, jakby z urwiska, na turkusowe fale rozbijające się o skały, nad którymi latały kolorowe ptaki. Ich ilość i różnorodność, to jak tańczyły w powietrzu, zapierało dech w piersiach. Zdążyłam pomyśleć, że muszę poszukać aparatu, aby zrobić zdjęcie, bo tym zjawiskiem trzeba się podzielić, nie da się go opisać. Cofnęłam się do środka i, usłyszałam: Nie śpisz już?

Nie.

Coś, czego rok temu na pewno nie było. Na pierwszy rzut oka wyglądające prawie normalnie, więc płyną uspokajające, racjonalne słowa, oczywiście musi potwierdzić specjalista. Ale obiecujesz? Cisza. Nie mogłam. Szukamy w necie namiary, gdzie i do kogo najszybciej się udać. Znajdujemy. Robię zdjęcie i… powiększeniu już nic nie wygląda normalnie, i wtedy tama pęka. Bierzemy się w garść. Telefon do Przyjaciela, kolejny adres. Telefon, i trzeba czekać do poniedziałku. Dziś sobota. Pomiędzy nimi życie…

Czasem mam go dość! Szczególnie jak słyszę  pytania, których sama nigdy sobie nie zadaje…

 

***

Wracając do ostatniego postu, napiszę tak, że w społeczeństwie wciąż pokutuje stereotyp lekarza przy kasie. Ludzie kompletnie nie wiedzą, na jakich warunkach odbywa się staż zaraz po studiach (tu płace ma większe kasjerka w sklepie, która nigdy wcześniej nie siedziała na kasie, a jej wykształcenie nie ma znaczenia ani dla pracodawcy ani dla klientów) ile trwa, oraz sama rezydentura i na czym ona polega. Pokutuje fakt, że lekarz ma możliwości dorobienia, więc niech nie jojczy…Tylko gdzie czas na dodatkowe szkolenie, podnoszenie kwalifikacji, nie mówiąc o życiu prywatnym. A gdy lekarzem jest kobieta, czas na macierzyństwo, dom i rodzinę, choć i panom tego nie można odbierać.  Mylą zarobki lekarzy specjalistów na kontraktach z tymi zatrudnionymi inaczej, wrzucając do tego rezydentów. Groch z kapustą. To prawda, że dziś pielęgniarka  potrafi zarobić pomiędzy 4-5 tysięcy, a druga z tym samym stażem ma około 2,5 tysiąca. Tyle że pielęgniarka może zmienić pracodawcę albo przejść na kontrakt, a lekarz swą rezydenturę powiązaną ze specjalizacją musi odbyć tam, gdzie został na nią przyjęty. Oczywiście może sobie dorobić. Tylko że odbija to się na jego i pacjentach zdrowiu. Kropka. A jeszcze jedno, co mnie wkurza na maksa, to głosy, że młody lekarz powinien odrobić swoje studia poprzez ciężką i nisko płatną pracę na początku swojej drogi zawodowej. A dlaczego tylko lekarz? A już informatyk na przykład nie? No właśnie.

 

***

Jest światełko w tunelu, bo zostało do zebrania mniej niż więcej, ale wciąż dużo: FILIPEK.

Emigracja…

Wewnętrzna.

Coraz bardziej kusi.

Nie tylko z powodu tego co dzieje się w naszym kraju, choć to już jest wystarczający powód aby zająć się tylko sobą i swoimi bliskimi, życzliwymi znajomymi…Nieżyczliwym (zawsze się tacy znajdą ;)) wraz z tym, co się wokół dzieje, zatrzasnąć drzwi. Schować się w skorupie nasiąkniętej uśmiechem, empatią, humorem i czerpać z tego siłę. Radość.

Boję się. Że jak to zrobię, to już z tej skorupy nie wylezę ;p Że zbyt wiele rzeczy zrobi się dla mnie obojętnych. Niezauważalnych. Być może to strach nieuzasadniony…Nie wiem.

Jesień dziwnie człowieka nastraja, a człowieka z pozycji łóżka szczególnie. Coraz częściej poleguję, coraz bardziej mi się nie chce, niż chce. Już nawet nie stwarzam pozorów, że jest okej. Coraz częściej odzywa się jelito (chyba) niespodziewanym bólem, że chce się wyć. Do tej pory miałam teorię, że to po wygibasach lewej nogi, ale ostatnio ” ni z gruszki, ni z pietruszki” (chyba, bo OM twierdzi, że to po grzybach, ale ja mam inną teorię), tak przywaliło, że myślałam, iż porozrywa się samo. Powinnam to zgłosić  Doktorowym, ale nie mam ochoty na żadne dodatkowe badanie. Pomyślę o tym…Do tego mięsień nadwyrężony od kaszlu i ból nie tylko przy każdym odkaszlnięciu, ale nawet przy głębszym oddechu, zmiany pozycji…Wiem, powinnam Rodzinną wcześniej wezwać na pomoc, teraz mogę mieć tylko do się pretensje ;). Ale czy ktoś mi się dziwi, że próbuję unikać lekarzy, mając tak często z nimi kontakt? No właśnie…Zapomniałam tylko,  no dobra nie zapomniałam, a nie dopuszczałam myśli, że moja odporność nie jest taka jak kiedyś, więc „samo” nic się nie wyleczy. A tak naprawdę nie chciałam być uświadomiona, że czegoś nie powinnam, jak akurat miałam inne plany. Może to dziecinne, ale postanowiłam nie dawać się „okradać” ze wszystkiego! Inaczej faktycznie pozostałoby mi tylko leżeć i patrzeć na świat przez okno.

***

Jestem całym sercem po stronie lekarzy-rezydentów. Akurat miałam możliwość poznać jak  kształtowały  się ich zarobki na przełomie kilkunastu lat, u przynajmniej pięciu osób, które zostawały rezydentami w różnych latach, i praktycznie za każdych rządów ich sytuacja była tak samo kiepska. To musi ulec zmianie, bo inaczej nie zatrzymamy emigracji lekarzy, która wynosi ok. 10%, a  drugie tyle, rezygnuje w ogóle z tego zawodu. Osobiście znam taką osobę, która właśnie ze względu na niskie zarobki i ilość godzin oraz dyżurów zrezygnowała z bycia lekarzem. I taką co zaraz po studiach wyjechała za granicę aby tam spełniać się w roli lekarza.

OM wczoraj miał konsultacje z lekarzem specjalistą w ZUS-ie, jeszcze przed komisją, czyli lekarzem orzecznikiem. Jak widać i ZUS potrafi rzetelnie podejść do tematu. Lekarka w sanatorium wydala opinię, że do całkowitej sprawność ręki brakuje 10%, lekarz prowadzący, że 20%, a specjalista powołany przez ZUS…25% 😀 Na dodatek, jak OM powiedział, że jemu zależy na jak najszybszym zyskaniu całkowitej sprawności, dlatego wykupił już sobie prywatnie pobyt w sanatorium, to lekarz zapytał się, czy nie chce kolejnego na NFZ. I oczywiście odnotował to w swojej opinii 🙂 Teraz tylko czekamy jak do tego wszystkiego odniesie się lekarz orzecznik ;).

***

Kliknij i pomóż, jeśli możesz: FILIPEK .

Ciepłe myśli potrzebuje  Renia, która jutro znajdzie się na stole operacyjnym i podjęta zostanie decyzja, czy operacja HIPECK będzie przeprowadzona, czy nie. Jak jest ona ciężka, to przekonałam się na własnej skórze, więc nie życzę jej nikomu. Ale w tym przypadku moc wiary we mnie, że się odbędzie, że się uda, że zwariowany, ale odpowiedzialny Doktorek W. się jej podejmie.  I że Renia dołączy do kolejnych „ugotowanych” pacjentów :).  Wszystkie moce na pokład! Naprawdę są bardzo potrzebne, bo Dziewczyna jest przerażona (dziś rozmawiałam telefonicznie), cieszę się, że trafiła na mój blog, bo to z niego dowiedziała się o tej metodzie i kiedy pani doktor zaproponowała jej tę formę leczenia już wiedziała mniej więcej o co chodzi. Dziś się uśmiechnęłam, bo przypomniała mi w jaki dzień miałam operację, bo przed położeniem się do szpitala kolejny raz czytała moje wpisy na ten temat. Niech moc będzie z Renią, ale i z Doktorem W. Wiem, że jest w dobrym miejscu z bardzo dobrą opieką.

Granice, których nie ma…

W sieci przetoczyła się „dyskusja” na temat  pewnej inicjatywy, a mianowicie  „Różańca do granic”. Zwolenników i przeciwników. Ci drudzy, prześmiewczo, szyderczo udowadniali swoje racje, choć były też i takie argumenty, z którymi akurat się zgadzam. Ci pierwsi, najczęściej infantylnie bronili swoich poglądów, choć również mieli takie argumenty, którym trudno byłoby odmówić racji.

Nie mam problemu z takimi inicjatywami, choć religijna nie jestem. Uważam jednak, że prawo do modlitwy ma każdy, jak również do zorganizowania zbiorowej akcji. Wspólnie z Kościołem czy pod jego skrzydłami. Problem zaczyna się wtedy, gdy akcja jest wspierana przez państwowe spółki, czyli z pieniędzy wszystkich podatników. No właśnie.

Z wiarą się nie dyskutuje, więc i ja nie będę. Nie mam zamiaru podważać czyjejkolwiek. Jeśli ktoś wierzy, że wspólna modlitwa na granicach naszego kraju uchroni go i cały świat przed złem, proszę bardzo! Nic mi do tego. W końcu być może  nie pozostało już nic, tylko modlić się…choć ja akurat na miejscu tych ludzi modliłabym się o …rozum dla rządzących, i powrót na ścieżkę wiary chrześcijańskiej…

Ale w sumie ja nie o tym. Tylko o języku przeciwników całej tej akcji. Powstało wiele memów, hejtu. I tu jest pytanie, gdzie jest jakaś granica?

Wierzę, że między uczestnikami, znaleźli się również tacy, którzy chcieli spektakularnie uczcić fakt, że trwa akurat miesiąc Różańca Świętego, przy okazji korzystając z transportu za złotówkę, i poczuć tę wspólnotę, radość ze wspólnej modlitwy. Tylko tyle. Z drugiej strony, zdaję sobie sprawę, że większość uczestników to jednak zwolennicy partii rządzącej. Szczególnie że wiadomo w jakiej intencji się modlono.

Niektórych twarze zostały upublicznione w memach, a co gorsza, niektórzy publikując, je okraszali niewybrednymi komentarzami. Może nie tak dosadnymi jak pan S. ale jednak. I nie robili to tylko mężczyźni, ale również i kobiety.

Pamiętacie, od czego się to zaczęło? Przypomnę: zabierz babci dowód. Czyli od moherowych beretów. Nie jestem święta. Niejeden mem mnie uśmiechnie ;D Ale to co ludziska wypisują później…ech…To poszło już za daleko. Te udostępnione wizerunki, to czyjeś babcie, matki,  żony…Nie znasz ich człowieku, nie masz nic sensownego do powiedzenia, więc   komentujesz tylko wygląd. Jak dla mnie nie bardzo różnisz się od samego pana S. tyle że jesteś politycznie po przeciwnej stronie. To cię nie usprawiedliwia. Chamstwo jest chamstwem. I tyle.

 

***

Nie poszła baba do lekarza, to lekarz przyszedł do baby. I teraz baba się inhaluje co chwilę. I śpi…Niby nic takiego, ale stan podgorączkowy się pojawia i znika, chyba wyjście z domu i zabarłożenie nie poprawiło sytuacji, wręcz przeciwnie. No, ale osłuchana jestem porządnie, więc  będę żyć;p

Zabarłożyłam tak, że nie wróciłam na czas do domu, aby wziąć tabletki. Za to pojadłam sobie porą nocną tak, jak dawno tego nie robiłam. I to niekoniecznie zdrowo, bo bigos i grzybki w occie zagryzane świeżymi orzechami włoskimi,  to jak na nocne opychanie się niekonieczne zdrowy zestaw ;).

Rano wstałam i stwierdziwszy, że chłopaki jedzą śniadanie, zaraz znowu ewakuowałam się na górę. Potem jak zeszłam to widziałam jak obaj ( OM z Pańciem) grają w piłkę z psami. Właściwie to grała Kama z Myśką, Pańcio był głównym sędzią a OM bocznym ;D Zeszłabym do nich, bo pogoda słoneczna, ale strzelenie sobie termometrem w łeb mnie usadziło na miejscu. I tak całą niedzielę z przerwą na uduszenie młodego kogutka albo przeczytałam, albo przespałam, nie mając siły na nic więcej. Normalnie jakbym balowała do rana racząc się procentami;p

Z  racji, że wciąż mnie dusi kaszel, to ja poduszę dziś grzyby, które dostałam :). Równowaga w przyrodzie musi być :).

***

Nie zapominajmy o FILIPKU ! W ilości pomagających jest moc!