Widzisz i nie grzmisz…

Moja światła koleżanka, choć często mocno nawiedzona, opublikowała post odnośnie wyleczenia nowotworu złośliwego wątroby w 60 dni przez ziółka pewnego znachora. Nie omieszkałam napisać jej co myślę o takim rozpowszechnianiu „cudów i wianków” w kontekście pacjentów onkologicznych, po czym dostałam odpowiedź, że zadzwoni po niedzieli, bo nie jest w stanie odpowiedzieć pisemnie (pisałam na priv). Weszłam na stronę reklamującą te cudowne diety na różne schorzenia, i tam pod postem, czytam jak to lekarze postawili krzyżyk, a zioła dały radę, mnóstwo komentarzy wyrażających uznanie i aprobatę oraz chęć zakupu. Ba, nawet pytania, czy podziałają na innego skorupiaka, jak stosować etc… Ogromny entuzjazm i żadnej sceptycznej refleksji. Znachory górą! Brawo! Gratulacje! Jesteś Wielki!…

Ale i tak bardziej mnie osłabiły słowa znachora (admina tej strony), a mianowicie: …cudotwórcy onkologii grzebią w guzie, żeby go rozsiać…; …przerzuty następują bo pacjent dostaje diagnozę, że to choroba śmiertelna i taki pacjent się poddaje…;… kto nie wierzy w energię i moc duszy, lepiej żeby nie zachorował, bo nie da rady wyjść z tego…;…nowotwór złośliwy, lekki, łagodny czy umiarkowany, wszystkie te stany są takie same tylko właściciel  mniej lub bardziej zainfekowany grzybem…*

Ale! Wiecie, co w tym wszystkim było żałosne, że z opublikowanych dokumentów-  wystawionej karcie dilo z podejrzeniem, bez badań hist., a potem na MR- można wyczytać, że guz okazał się guzem łagodnym. Ale w eter poszło, że to zioła uczyniły- ot taka manipulacja. I że lekarze bali się operować, a chemioterapii to pewnie by pacjent nie przeżył. (Skierowanie na konkretny dzień do poradni chirurgicznej przedstawiono jako termin chemioterapii- ludzie naprawdę nie czytają!!!). Gdy w końcu dotarłam do komentarza (świeżo co pozostawionego), w którym ktoś zwrócił na to uwagę, ten cudotwórca od ziół stwierdził, że uda się do Tybetu po dobrą energię. To dobry pomysł i najlepiej, jeśli już by z niego nie wrócił.

Żeby było jasne: nie mam nic przeciwko ziołom, ich stosowaniu, ale może niekoniecznie w leczeniu skorupiaka, szczególnie zamiast medycyny konwencjonalnej. I zawsze, jak ktoś taką neguje, wyśmiewa, a jednocześnie poleca własne metody, to KAŻDEMU powinna zaświecić się czerwona lampka!

Nie wdaję się w dyskusję na takich stronach, nie mam zamiaru nikogo uświadamiać, pouczać, bo bywalcy takich stron wiedzą lepiej, ale zawsze zareaguję, jak ktoś z moich znajomych opublikuje nierzetelne informacje. Zanim się rozpowszechni takie newsy, to może warto się zastanowić, do kogo one trafiają, bo ludzie mają do siebie zaufanie i, często nawet nie czytając uważnie, nie wnikając, chwytają się nadziei… Która może kosztować zdrowie, a nawet życie.

*pisownia oryginalna

Uśmiechu na niedzielę 🙂

Jak co roku…

To najsmaczniejszy czas, kiedy można zerwać truskawkę prosto z krzaczka czy czereśnię z drzewa, usiąść z kawą i książką na tarasie i przy akompaniamencie ptasich treli oraz koguta zanurzyć się w historie opowiadane na kartach bądź we własne myśli…

100924624_3286356691375405_1237692060107014144_o

Czas w domu dostał przyspieszenia, co pewnie było do przewidzenia, ale zdumiało mnie, że dni wypełnione po brzegi umykają tak szybko… Pańcio w kasku szczękowym na głowie przyjeżdża na hulajnodze kilka minut przed godziną dziesiątą. Stuka w drzwi tarasowe- zastąpił kosy, które pewnie teraz zajęte są swoim gniazdem rodzinnym bądź przegoniły je szpaki. Robię mu śniadanie i do jedenastej ma czas wolny, a ja się albo dom ogarniam, potem jest czas na szkołę. Razem ustalamy czy z przerwą, czy bez. Pańcio siada przy stole, a ja czasem przy nim z doskoku, żeby sprawdzić, czasem naprowadzić, ale uczy się samodzielnie, więc bywa, że gumka jest często w użyciu 🙂 Pisze jak kura pazurem…hmm… Z czytaniem nie ma problemu, ale (nad czym ubolewam) sam się nie garnie, więc bywa, że podstępem czyta mi posłuchajki ;p Ogólnie to pani niedużo zadaje, bo najczęściej, jeśli robi ciurkiem, to godzina zegarowa wystarczy. Ale w ostatnim komunikacie pani napisała, że czeka na ociągających się z pracami z nowym terminem, więc są dzieci z zaległościami. Mam tylko nadzieję, że nikt nie zniknął z systemu, co przecież ma miejsce. Szkoda mi dzieciaków pozbawionych lekcji z prawdziwego zdarzenia, spotkań z kolegami i koleżankami, wspólnych zabaw, wycieczek, rozmów…

Jestem wciąż czujna… na zewnątrz. Wykorzystuję czas, kiedy obostrzenia jeszcze nie są całkowicie spuszczone ze smyczy, bo choć poluzowanie w społeczeństwie jest widoczne, to im będzie większe, tym bardziej dla mnie będzie niebezpiecznie w miejscach publicznych. Wypad po kwiaty i po pizzę potraktowałam jak miłą odskocznię, i nie uciekłam, kiedy żadna z osób mnie obsługujących nie miała maseczki. Ale! Zamówiłam sobie medyczne z certyfikatem antywirusowe z filtrem (oby nie takie jak nasz rząd), żeby mieć, kiedy udam się choćby do fryzjera. Bo jak już będzie zniesiony nakaz używania, to muszę sama się solidniej zabezpieczyć, nie wystarczy samo zasłanianie nosa i ust byle czym… to miało sens, jak wszyscy zasłaniali…

*

Mamy łajdaka a nie ministra rolnictwa. Zbulwersowała mnie wypowiedź na temat przeprowadzonej kontroli w Janowie Podlaskim, jak również wyrażenie chęci zakazu ratowania maltretowanych zwierząt przez organizacje prozwierzęce- pozarządowe. Nie wspomnę już kuriozalne wysyłanie nauczycieli do pracy na roli.

Prezes przemówił grożąc, że użyje wszystkie środki przynależne państwu, w zmuszeniu do wyborów, w dogodnym dla niego terminu. Mnie nie zmusi. Przyglądam się. I jeszcze nie wiem, co postanowię.

Przyglądam się tym wszystkim tarczom… Słucham przedsiębiorców, którzy do tej pory są bez żadnego dofinansowania. Którzy przez pandemię mieli zamknięte swoje biznesy… I znam takich, którzy na swoim koncie mają już setki tysięcy pomocy (obwarowane), bo spełnili warunki, którejś z tych tarcz. I żeby nie wdawać się w szczegóły, napiszę, że te warunki często spełniają firmy dobrze prosperujące, które nie zawiesiły swoich prac, ale ich specyfika i płatności wpasowały się w to, co wymyślili rządzący. I znów tak jak z 500plus ta pomoc często nie idzie tam, gdzie naprawdę jest potrzebna.

Uśmiechniętego i słonecznego weekendu 🙂

P.S. Czy ktoś gdzieś widział bób? OM mówi, że nie będzie w tym roku, ale mu nie wierzę!

Ach, no muszę, bo mało się nie zachłysnęłam (wodą), kiedy z ust ministra aktywów państwowych usłyszałam, że to dzięki niemu i rządowi mamy tak niską cenę na stacjach paliw. No bo przecież za peło to było ho, ho, ho… Łomatko… no sami wzięli i wydobyli tę ropę i na własnych barkach przetransportowali… taaa…

Zanim się pojawiło…

Gęsta mgła (nie mylić z ostrym cieniem) przygnębienia czaiła się już na horyzoncie, czekając na odpowiednią chwilę, żeby sobą otulić… Przechytrzyłam ją swoim powrotem do domu 😉 Minęły dwa dni na pełnej petardzie, gdzie energię czerpałam z radości obcowania. Był wspólny obiad, wspólna szkoła, bo Pańcio stwierdził, że jak już wróciłam, to on chce ze mną się uczyć… Akurat trafiłam na przygotowania do Dnia Matki w edukacji polonistycznej, jaką przesłała nauczycielka na ten dzień. Matkojedyna przecież jeszcze niedawno to ja dostawałam laurki robione w przedszkolu czy w szkole od dzieci (niektóre mam zachowane, bo gdzieś się zaplątały w medycznych dokumentach), a dziś przyglądam się, jak Pańcio robi dla swojej mamy a mojej córki. Ech…

Byłam na cmentarzu… Trochę się obawiałam, bo w czasie zamknięcia cmentarzy, ktoś pokradł donice z krzewami, stojące przy grobie Mam- nie miałam nawet siły o tym wspomnieć na blogu. Ryczałam jak bóbr z bezsilności, choć to nie były łzy z powodu złodzieja, mimo iż uważam złodziejstwo cmentarne za szczególne obrzydlistwo, ale jakaś żałość mnie wtedy dopadła, że ja w DM… więc fontanna uruchamiała się na samą myśl… Właściwie to byliśmy razem, bo OM zadeklarował swą pomoc w uporządkowaniu, ale wystarczyło tylko przetrzeć nagrobek, który i tak się nieźle prezentował, wstawić świeże kwiaty do wazonu i zapalić świece…

W mieszkaniu rodziców jest wiele zdjęć, na jednym z nich jest młoda Mam…

069D01E9-1DEA-4FE0-940D-C7ABD9AA04D6

Patrząc na nie, zawsze się uśmiecham, choć właśnie to zdjęcie dobitnie pokazuje, jak szybko przelatuje życie… I że nie warto niczego odkładać na później. Mama żyła po swojemu, tak jak chciała, w czasie choroby również…

Tęsknię okrutnie, choć wciąż do mnie nie dotarło, że jej już nie ma. Ostatecznie. Że jest tylko we wspomnieniach. Będąc w DM, na każdym kroku czułam jej obecność. Spoglądała na mnie z wielu zdjęć oprawionych w ramki… I rozmawiałyśmy sobie, siedziałam w jej fotelu, używałam perfum, które dostała ode mnie… Brakowało mi tylko świeżych kwiatów w wazonie, które tak kochała i kupowała niezależnie od pory roku… Dużo dla mnie znaczy, że mogłam osobiście zanieść bukiet na grób.

Przygnębienie. Zanim się pojawiło, znikło. Ten dzień (ten czas) będzie radosny. Mimo wszystko.

Patrzyłam dziś na zachód słońca (właściwie wciąż trwa, pisząc te słowa), które przedzierało się pomiędzy liśćmi mojej świętej trójcy widocznej z okna sypialni: brzozy, lipy i świerku… Z każdego okna w domu, również z dachowego, na pierwszym planie wyziera zieleń. Jak przyjechałam, to pierwsze co zrobiłam to zdjęcie z salonu… mimo wycięcia tylu drzew przez sąsiada, nasze jakoś dają radę, tworząc oczekiwany po zimie obraz…

99122076_260250335091873_4710744714645602304_n

Tylko kwiatów na tarasie brak… i byłoby jak zawsze, jakby nic się nie zmieniło…

Uśmiechu dla WAS, w szczególności dla mam! 🙂

 

Migracja…

Przyszedł czas… spakuję kilka rzeczy, zatrę za sobą ślady i po 9 tygodniach jutro znajdę się w domu otoczonym soczystą zielenią. Widziałam, bo OM przez WA pokazywał nie dalej jak wczoraj nasze obejście. Migruję fizycznie, ale czasem się zastanawiam, czy nie udać się na migrację wewnętrzną. Kiedy racjonalność próbuje się porozumieć z szaleństwem, to się nigdy nie udaje. Każda próba kończy się fiaskiem. To szaleństwo może dopaść w każdej chwili, w każdej kwestii. Już wiem, że błędem jest zbyt uporczywie, nie tracąc cierpliwości, tłumaczenie czegokolwiek – odbierane w sensie bo ty MUSISZ. Nic nie muszę. Tym bardziej adwersarz. Szczególnie kiedy ktoś grozi, że może być nie miło. Śmiech.

Wczoraj po publikacji rozmowy dwóch panów o muzyce w kontekście  Listy Przebojów Trójki- panowie zrobili mi wieczór! Ach… wspomnienia, i te kawałki, prawie każdy uruchamiał konkretny obraz z przeszłości. A „Pod papugami” to śpiewałam tym moim kiepskim wokalem, bo to był przefajny czas, kiedy po raz pierwszy tę piosenkę usłyszałam… W ogóle ten piątkowy wieczór był dość sentymentalny, do czego przyczyniła się też wcześniejsza rozmowa na WA z bliską mi Osobą…ech… Aaa i straciłam wątek… Bo pod tą publikacją, dziś widzę linki od koleżanki mieszkającej za oceanem z pewnego portalu (nie będę tu robić reklamy, ale jednoznacznie kojarzącego się z dobrą zmianą) na temat Trójki i jednego z panów. No opadło mi wszystko. Nawet nie kliknęłam. Za to grzecznie poprosiłam o niepodsyłanie mi tych rewelacji. Nie mam zamiaru ani ochoty uświadamiać co rzeczywiście dzieje się w naszym kraju. Ktoś mi niedawno zarzucił, że musi być po mojemu. Nie musi. Niech każdy żyje w swojej prawdzie. Mam do takich osób dystans i swoje poczucie humoru, które go zapewnia.

Młodsze Dzieci dziś wyruszyły w trasę rozwozić zaproszenia po rodzinie. Wciąż nie wiemy, czy będzie możliwe zorganizowanie normalnego wesela, bo jak na razie to mają trzy razy więcej tych zaproszeń niż obecne zapowiadane pozwolenia…

Uśmiechu dla Was 🙂

Smak wolności…

Podekscytowanie towarzyszyło naszej wyprawie od samego początku, kiedy to zamaskowani wsiedliśmy do auta, by kilometr dalej zakończyć naszą podróż. Ciekawość mnie zżerała czy na wzór innych państw będą to pandy a może inne misie, czy zwierzątka, bo raczej dmuchanych lalek się nie spodziewałam, a może specjalne nakrycia głowy, tak, żeby dystans był zachowany… Nic z tych rzeczy. Oprócz płynu dezynfekującego na wejściu i nowego układu stołów, reszta po staremu. Ale! To karczma, więc stoły szerokie i ławy, z ogródkiem na zewnątrz, więc dystans sam przez się zachowany. Nie byliśmy jedyni, byli goście, a w czasie naszej biesiady dochodzili następni. Jak na trzeci dzień funkcjonowania, myślę, że niezła frekwencja, szczególnie że karczma poza miastem. Jak to Tata mówi: jego jadłodajnia 😉  Dzień wcześniej już zrobił rekonesans z degustacją i podekscytowany zadzwonił do mnie i zaprosił na dzień następny. Nie powiem, propozycja mnie zaskoczyła, ale sobie pomyślałam, że czas coś zrobić szalonego, jeśli nawet już legalnego 😉 No bo i kiedy jak nie teraz?

Jedzenie podano na normalnych talerzach, ale sztućce plastikowe. Kelnerka cały czas w maseczce; my oczywiście zdjęliśmy jak tylko zajęliśmy swoje miejsca. Skorzystałam też z toalety. Po wyjściu zdezynfekowałam ręce płynem, który stał w takim miejscu, że już nie musiałam niczego dotykać w drodze do stołu.

Tata jak zwykle odebrał pierdylion telefonów i połowę rozmówców poinformował, że oto z córką jest na obiedzie. Choćby dlatego warto było zaryzykować swoje życie ;p Dla tej jego radości… No i było smacznie! I podane pod nos! 😀

*

dopisek:

Miałam pominąć milczeniem, ale dziś rano słyszę pisowca z ministerstwa sprawiedliwości, jak to prokuratura za obecnego ministra i prokuratora generalnego ściga pedofilów. Film „Nic się nie stało” to pokazanie tego, o czym już kilka lat temu pisały media, jak również pokazywano w jednej z telewizji. Pięć lat temu. I dziś słyszę zero tolerancji… Obietnice utworzenia grupy śledczej.  Taa… Pominę ocenę warsztatu tego filmu, bo nie o to w tym chodzi, ale nie wniósł niczego nowego do znanej sprawy. A szkoda…

Twój, mój… ból…

Zobaczyłam relację z Wadowic, gdzie tłum śpiewający ulubioną pieśń papieża w ten sposób upamiętniał setną rocznicę urodzin Polaka, który jest w sercach wielu. Piękny gest, ale mnie się rzuciło co innego, że nagle oto widzę zupełnie inną rzeczywistość, niż na przykład tę sobotnią, gdzie oglądając relacje na żywo w TVN24, widziałam akcję policji. Przemocową. Brutalną. Protestujących przedsiębiorców otoczono ścisłym kordonem policji, użyto gazu, nie pozwalając na przemarsz, dokonując zatrzymań; wyłapując również dziennikarzy, żeby uniemożliwić im relacjonowanie. Tu tłum i tu tłum. W czasie zarazy, gdzie podobno wszelkie zgromadzenia są zakazane.

Nie wiem, dlaczego od razu mi się skojarzyło to z treścią piosenki Kazika, która w kuriozalny sposób została zdjęta ze świętej listy przebojów Trójki.

Potem czytam, że pracownicy Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych ustalili, że to z komputera Ministerstwa Sprawiedliwości administrowano setki stron, z których wychodziły rasistowskie komentarze, wpisy- dziesiątki tysięcy- KLIK I nic. Bo rzeczą naturalną było przejęcie sprawy przez Ziobrowskich prokuratorów. Tak, jak w sprawie pedofilów księży. To wszystko pięknie się zazębia pod tymi rządami.

*

Przeraziłam się kolejką stojącą przed bramą szpitala. Stanęłam karnie, wypełniając ankietę. Widać, że ruszyły planowe operacje, bo wiele osób było z bagażem. W pewnym momencie strażniczka wrót do zdrowia krzyknęła, że na chemioterapię proszę bez kolejki. No to podeszłam i weszłam pod namiot, gdzie zmierzono mi temperaturę (34,7- chyba ze strachu mi tak spadła), wypytano, wklepano w komputer, podbito ankietę, którą potem zostawiłam na izbie przyjęć. Na oddziale pełny personel, cała chemioterapia obłożona… Wirus wirusem, ale skorupiak nie odpuszcza. Badanie poszło sprawnie, po raz pierwszy bez pierdyliona wkłuć i ręki jak po przemocy domowej, bo kontrast poszedł przez port. Wyszłam bez piguł, bo wynik następnego dnia.

I padłam. Zasnęłam z telefonem w ręku, pisząc wiadomość i jednocześnie oglądając serial o ortodoksyjnej żydowskiej rodzinie („Shtisel”). W biały dzień. I powtórzę za częstymi słowami padającymi z ekranu- jak Bóg da (co mnie akurat irytuje, ale to ma swój kontekst) przeżyję kolejny dzień wizyty w szpitalu i wyjdę z pigułami.

Uśmiechu dla Was 🙂

P.S. Mimo iż od planowej nieodbytej wizyty w salonie fryzjerskim minęło już półtora miesiąca, to współbraczki piguł orzekły, że na mojej fryzurze ta absencja nie jest widoczna. Ale! W piątek zadzwoniła pani z salonu i zapytała się, czy nie reflektuję na szybszy termin- i idę za trzy tygodnie 🙂

EDIT:

Specjalnie wzięłam przepastną torbę, bo trzy opakowania piguł to słusznych rozmiarów gabaryt… a tu kicha. Nici z obietnic, że teraz dostanę na 12 tygodni. W pierwszej chwili widząc tylko jedno opakowanie z przyklejoną karteczką, że następna wizyta w czerwcu, pomyślałam sobie, że moje wyniki nie są do końca dobre, żeby dać mi tabletki na dłuższy okres. Nie mając wypisu w ręku, poszłam do dyżurki, żeby coś się dowiedzieć i usłyszałam, że jedna z pacjentek się awanturowała, że nie będzie robić prywatnie morfologii i podawać przez telefon, więc pani doktor stwierdziła, że nie będzie się narażać na ewentualne koszty za lek, którego opakowanie kosztuje ponad 20 tys., jak NFZ przyczepi się, że niezgodnie z wytycznymi był wydawany. Na koniec usłyszałam coś pocieszającego, że za chwilę w szpitalu wrócą do normalności. OBY!

Grzech zaniechania…

Ciężki.

NIC. Tyle zrobiono. NIC.

Świadomość u ludzi może większa. I tyle. I wściekłość.

Bezkarność i bezradność.

Były jakieś przeprosiny, jakieś obietnice. Dla Kościoła to jakiś problem, który trzeba rozwiązać. JAKOŚ. Najlepiej po cichu… zamiatając pod sutannę. Puste słowa wypowiadane przez księży i polityków. (Ziobro daje medal działaczce antyaborcyjnej i jednocześnie roztacza ochronny parasol nad przestępcami z mafii lawendowej).

To się nie mieści w głowie. Perfidia i głupota.

Zawód i rozczarowanie. Kolejny raz. Tylko na to mogą liczyć ofiary systemu.

Zabawa w chowanego trwała… trwa… pytanie, czy będzie trwała. Wciąż. Bo to powinien być czas rozliczeń!

To tak na gorąco po premierze filmu Sekielskich.

Idę przewietrzyć głowę…

***

Późny dopisek po pewnej wymianie zdań… Ku pamięci i przestrodze.

Postawienie znaku równości między TVN a TVP w kontekście pewnych relacji z przebiegu wydarzeń na tyle mnie zdumiało, że drążyłam temat (mój błąd- tu biję się w pierś!), bo osoba, która na przykład wyśmiewa teorie spiskowe związane z COVID-19, nagle uważa, że rząd sypnął kasą dla tej stacji, żeby nierzetelnie, kłamliwe relacjonowała. Innej opcji nie ma. Chyba że taka, iż nie ogląda się relacji w TVN24 ani nie ma do niej dostępu w necie, a wnioski się wysuwa… no nie bardzo wiem, z czego (z  krótkich wstawek na portalach?). Ale męcząc temat, zostałam męczybułą i hipokrytką. Trudno. Nigdy nie mówiłam, że jestem idealna. Wręcz przeciwnie, ja zła kobieta jestem. UPIERDLIWA. Życzenie zdrowia na koniec zawsze mnie rozbraja 😀 Szczególnie te mimo wszystko.

P.S. muszę popracować nad przekazem własnych myśli, bo jeszcze bardziej zdumiało mnie, jak mój udział w dyskusji został odebrany. Jako edukację na siłę. A tego nie można tolerować. Też bym nie tolerowała 😀

I teraz się śmieję sama z siebie, że wyszłam na orędowniczkę, rzeczniczkę, miłośniczkę i nie wiem jeszcze jaką –niczkę tefałenowską. To mnie samą zaskoczyło. To chyba ta izolacja mi tak zaszkodziła ;pp No i odkryłam (dałam się poznać)  jedną ze swoich stron. Tę złą, rzecz jasna ;p

Zapach normalności…

Rozszedł się po całym mieszkaniu… Za sprawą kaczki, która wylądowała w dużym garze wraz z warzywami i pyrkając na małym ogniu, uwalniał się cudny zapach… domu. Normalności. Wijąc się niewidzialną wstęgą pomiędzy fotografiami bliskich, otulał mnie swoją intensywnością, uruchamiając różne wspomnienia… Jak z zaczarowanego kotła wyłaniały się przeżyte sytuacje w tych czterech ścianach; w kuchni, choć niewielkiej i już kilkakrotnie zmienionej wystrojem każdy miał swoje miejsce. Przy stole. Ja na wylocie, Tata pod szafką, w którą nie raz uderzył głową, Mam plecami do kuchenki… Najbardziej lubiłam miejsce Taty… w starej wersji, kiedy jeszcze mieszkaliśmy razem. Kaczki fruwające w łazience, królik chodzący po parapecie na balkonie… Zielona pomidorowa…

Rozmowy. Śmiech. Spory. Kłótnie. Miłość.

Na ustach błąka się uśmiech, w oczach łzy…

 

Minister zdrowia, który uważa, że bezpieczne są tylko wybory korespondencyjne, głosuje za nową ustawą, która dopuszcza hybrydę, zapewniając, że gdyby nie ognisko na Śląsku to mielibyśmy tendencję spadkową, a tak to jesteśmy pomiędzy spadkiem a wzrostem. Dziwny ten kraj nad Wisłą… Można zakłamywać rzeczywistość, żeby nie musieć się uginać pod jej ciężarem, tylko że jak w końcu huknie, to może być nieciekawie. Jestem pewna, że szersze testowanie w całym kraju dałoby podobne wyniki jak na Śląsku. Przykład, to ilość testów na ten sam dzień (jeszcze przed wykryciem masowych zakażeń u górników) w lubuskim niecałe 7 tys. zrobionych testów, a w śląskim prawie 44 tys.

No, ale chwalimy się, jak pięknie poradziliśmy sobie z tym wirusowym szaleństwem- inne narody klękajcie! I uczcie się. A ja jak mantrę powtórzę: testy, głupcze! W nagrodę mamy kolejne poluzowania, szeroko otwarte drzwi nie tylko do fryzjerów i kosmetyczek, ale i do restauracji. O ile w salonach piękności reżim sanitarny spokojnie można zachować, tak w barach, kawiarniach, restauracjach… to się nie uda…o ile tłumnie rodacy ruszą spragnieni kawy i ciasta czy krwistego befsztyku. Bo mogą nie mieć za co. Chyba że rząd wpadnie na kolejny pomysł i wyda bony obiadowe…Tak jak pod płaszczykiem ratowania branży turystycznej- bony wakacyjnie dla wszystkich (na etacie), którzy zarabiają poniżej średniej krajowej. Super. Już widzę jak szybko ta branża wymieni  bony na środki płatnicze. W takim tempie jak ZUS wypłaca zasiłki opiekuńcze, to może dopiero za kilka miesięcy… Ale kiełbasa wyborcza, choć nikt jej jeszcze nie widział, to już nęci zapachem…

Też uległam… Zabukowałam sobie termin do mojej fryzjerki.  Pierwszy wolny- 25 czerwca. Nie mam pojęcia, co do tego czasu będzie, ale do odważnych świat należy 😉 Kosmetyczkę sobie już daruję.

Uśmiechu dla Was 🙂

Nie wariując…

Tego mi było potrzeba. Śmiechu. Do łez. Do bólu brzucha. Odurzone powietrzem i ponad pięciokilometrowym spacerem zanurzonym w cudnie soczystej zieleni- ja co rusz z nosem w niewielkiej kiści bzu ukradzionego w sąsiedztwie rancza, a w drodze powrotnej z ręką pocierającą własny tyłek i przykładającą do nosa (nie tylko własnego), co chwilę wykrzykującą co za zapach, ach, och, ach! Nie, nie zwariowałam, choć może poddałam się wariactwu… Zwyczajnie z PT przysiadałyśmy na różnych pieńkach drzew, bo my starsze panie som a raz na ułożonym ściętym drzewie przy ścieżce, delektując się zapachem żywicy, którą to potem zabrałyśmy ze sobą na własnych tyłkach. (Spodnie uratowałam, traktując je środkiem dezynfekującym, bo sobie pomyślałam, że jak z wirusem sobie radzi, to i z żywicą też!) Głupawka (znacie to? nie można się opanować i wykrztusić słowa zalewając się łzami ze śmiechu), jaka nas ogarnęła była tego konsekwencją, więc nawet opowiadanie o rzeczywistym trupie sprzed lat przerywane było niepohamowanym śmiechem. Wcześniej jeszcze była walka z psem, żeby nam mord nie lizał… kiedy siedziałyśmy przy stole, gdzie królowała wołowina z kurczakiem, którą przyrządził nam Tata. U Taty w ogródku spędziłyśmy trzy godziny (w tym Tata przy pszczołach był jakiś czas), a potem tyle samo w lesie…

 Leśne konwalie zawsze mi się kojarzą z Mamą.

To była cudowna sobota… Dużo śmiechu, mniej łez, bo nie licząc tych uśmiechniętych, były też żałosne, bo kiedy Tuśka wysyła mi filmiki z Zońcią, to ogarnia mnie taka tęsknota… i to poczucie, ile mnie omija… OM już się z nimi spotkał na obiedzie podanym na tarasie. Bo w naszej sytuacji to nie wnuki, które z nikim się nie spotykają oprócz najbliższej rodziny, ale OM może coś przywlec, i to była decyzja Tuśki… również stęsknionej za normalnością.

Niedzielę nieśmiało planowałam spędzić gdzieś w zaroślach wpatrzona w falujące się morze… gdyby tak jeszcze poczuć smak miętowych bądź słono-karmelowych lodów na powietrzu… idealnie. Wykorzystać pięknie ciepły dzień. Ale Dziecka Młodsze wystraszyły mnie swoją relacją ze wzmożonego ruchu samochodowego w kierunku i tłumów ludzi na plaży, w miasteczku, i to 2/3 bez maseczek… Po intensywnej sobocie nie miałam już na to siły…

Uśmiechu na cały tydzień 🙂

Udręka…

Zamieniłam zapach ogrodowego bzu na drażniące nozdrza każdego dnia zapachy gotowania niewiadomoczego... czasem mam wrażenie, że brudnych przepoconych  skarpet, które wcześniej kilka dni stały na baczność, ale przecież nie znam takiego zapachu, więc… Kuchnia z otwartą przestrzenią na pokój, gdzie kratka wentylacyjna połączona jest z 11 kondygnacjami, to finał zapachowy jest niewątpliwie uciążliwy. Sama w tym mieszkaniu nie gotuję, żeby nie dokładać kolejnego do tego swoistego kociołka… ale i tak wiem, że węch wciąż mi funkcjonuje 😉

Ciesząc się z dostarczonych kolejnych wiktuałów (środa to dzień dostawy ze wsi ;)) przez OM, a najbardziej z zielonych szparagów i boczniaków, odbieram telefon…

Zaginął. Już trzeci tydzień trwają poszukiwania. Młody, ale już dorosły syn jednego z moich kuzynów. Ostatni raz widziałam go rok temu na pogrzebie Mam. Przyjechał ze swoją babcią, bratową mojej mamy, która właściwie go wychowała od małego dzieciaka.  Matka go porzuciła, straciła prawo opieki, a ojciec nie zawsze miał pracę i środki do życia- epizody z alkoholem, bywało, że dłuższe. Oczko w głowie babci, jej wielka duma. Dobrze się uczył, zdał maturę, ale nie kontynuował nauki, tylko poszedł do pracy. W regionie, gdzie o nią nie jest łatwo. Spokojny, poukładany, miły, fajny chłopak, wciąż mieszkał u babci i aktualnie miał się zatrudnić w nowej firmie, po tym, jak odszedł z poprzedniej. Wyszedł z domu i już do niego nie wrócił…

Rocznie w Polsce zaginionych jest kilkanaście tysięcy. To zawsze jest dramat dla najbliższych. To są godziny, dni ogromnego lęku i rozpaczy. Niewyobrażalne. Najczęściej w ciągu 48 godzin znajduje się połowę- tak podają statystyki- a w ciągu miesiąca 90% zgłoszonych na policję. Bywa jednak, że rodziny miesiącami, latami nie wiedzą, co się stało z ich bliskim, czy żyje, czy może sam odebrał sobie życie bądź ktoś się do tego przyczynił…

Policja przestaje szukać po dziesięciu latach od zaginięcia dorosłego, trochę to jest inaczej w przypadku dzieci i osób powyżej 70. roku życia. W tym wszystkim najgorsza jest ta udręka utkana z niewiedzy, co się naprawdę wydarzyło, i niewyobrażalnej straty…

Ja dopiero dziś mogłam o tym napisać…pozostając wciąż w dużym szoku.

W mojej kuchni na lodówce, a u rodziców na ścianie w ramce wisi nasze zdjęcie z Mam robione Jego okiem i ręką…

*

Jaką głupotą było pozbawienie PKW instrumentów wykonawczych poprzez ustawę, to widać po chaosie, jaki w sprawie wyborów zafundowali nam rządzący, a właściwie jeden facet opętany władzą i rzesza jego klakierów i wazeliniarzy.  Na szczęście po komunikacie rzeczonej, nie będziemy mieć ciszy wyborczej bez wyborów. Obejdzie się bez pośmiewiska ze strony obserwatorów tego, co się u nas dzieje. Wystarczą już ich raporty, które donoszą, że nasz kraj nie jest już w pełni krajem demokratycznym… Wstając z kolan, coraz bardziej zapadamy się w dół.