To może być półmetek…

Po mało komfortowej nocy, uskutecznianych spacerach po szpitalnym korytarzu, dodatkowych leków na rzyganie i sikanie, to nie uśmiechnąło mnie aż tak samo wyjście do domu, nawet to, że syna odwoził mnie ze swoimi dziewczynami, czekająca kawa w aucie, jak słowa IMB, że na razie wszystko wskazuje na zakończenie leczenia w sześciu cyklach. Nie ośmiu. To jest o 6 tygodni krócej. Dwa wyjazdy mniej. Dwa razy po 100 mg mniej dawki sterydów. Strata obiadów i oryginalnych buraczanych kolacji- jakoś to przeżyję😜

Droga powrotna znowu prowadziła przez opłotki, bo rolnicy okupowali nie tylko S3, ale i miasto drogi alternatywnej. Jakiś debil wójt czy inny włodarz wydał zgodę podobno aż do czerwca.

W domu zastaliśmy LP, która kończyła sprzątane, ale przede wszystkim zrobiła nam obiad: zupę jarzynową i gołąbki. Ata obrała ziemniaki, syna zrobił mizerię i wszyscy usiedliśmy do stołu. W kuchni.

Dopiero wieczorem, gdy już po długiej kąpieli w wannie leżałam w czystej pościeli, poczułam ulgę, że jestem już w domu. Współczuję Eli (współspaczce), że najprawdopodobniej nie wyjdzie przed niedzielą do domu, a za towarzyszkę niedoli ma starszą bardzo schorowaną, niechodzącą panią, którą po śniadaniu przeniesiono na naszą salę z jedynki. Jęczącą nawet podczas drzemki. Cieszę się, że ominęła mnie noc w jej towarzystwie, bo te 3 godziny spędzone, zanim otrzymałam wypis, nie należały do przyjemnych. I nie ma tu ani odrobiny winy pacjentki. To choroba, która odbiera chęci do życia… Przykro patrzeć na kogoś tak cierpiącego. Ech… dopiero przez te kilka godzin tak intensywnie odczułam, że jestem w szpitalu, a nie w sanatorium. Owszem, widziałam czasem przez uchylone drzwi osoby leżące, niewstające, cierpiące. Ale co innego wiedzieć, że ktoś taki leży na oddziale, a spędzić z taką osobą choćby kilka godzin. Mogłam wyjść na świetlicę i tam czekać na wypis. Mogłam. Ale! Ela miała punkcję i musiała leżeć półgodziny płasko na brzuchu, a do wieczora na plecach. Nawet jeść miała na leżąco. No to miałam w dniu wypisu dwie koleżanki leżące, więc chodziłam wokół nich, by coś podać, poprawić i rozweselić, jednocześnie się pakując, oglądając mecz na telefonie i elewacjonując🫣 nuszki, a wszytko to przerywane kurcgalopkiem do wc. Sama szefowa mi zleciła zastrzyk moczopędny na ten mój obrzęk po chemii i sterydach i zleciła wypisanie tabletek do domu. Mam brać tylko w dniu brania sterydów pół tabletki. Wychodząc wyglądałam lepiej niż ostatnim razem, ale wieczorem moja zakrzepowa nuszka wyglądała nieszczególnie, gdyż nie założyłam na wyjście pończoch, dopiero w domu, jak już zostaliśmy sami…

Muszę odespać tę ostatnią noc, bo choć wczoraj zgasiłam światło (czytałam) po 23, a dziś otworzyłam oczy po ósmej, to nie czuję się wyspana. Do tego kicham, prycham, czyli standardowo muszę dojść do siebie. Po przebudzeniu trochę mnie muliło, a tak poza tym jest nieźle. Czeka mnie jeszcze zjazd zastrzykowy, ale mam nadzieję, że przez to, że dostałam chemię w środę, to nie złapie mnie w następny weekend, choć pewnie w majówkę. Tyle że czy to ma dla mnie znaczenie, jak i tak nie mam żadnych planów wyjazdowych.

A teraz muszę powstać, za oknem piękne słońce i zebrać się w sobie, by wyruszyć na podbój aptek. No, ale już wiem, że accofil pewnie będę musiała zamawiać, więc dobrze, że mam 4 zastrzyki w zapasie.

Pięknego weekendu dla WAS 🙂

Jeszcze raz serdecznie dziękuję za wszystkie moce, kciuki, dobre myśli i zostawiane tu cudne słowa- wzruszające i rozbawiające. Dziękuję, że jesteście :***

Jazda na sterydach…

Pięciodniowa. A tak mi było dobrze bez nich. No cóż, wzięłam na klatę rurę w przełyku, to wezmę kolejną dawkę encortonu. Od tego się nie umiera. Chyba.
Krwinki się wygłupiły i obniżyły loty. Za słabo mnie tu karmią widocznie, więc jeszcze przed chemią dostały kopa w zastrzyku, by wzięły się do roboty. No i pojawił się stresik, bo czwartkowe wyjście jest uzależnione od wyników krwi. Drugi stresik był w zabiegowym, bo pierwsze wkłucie do porta się nie udało i została tylko jedna igła o odpowiedniej długości. Zmiana pielęgniarki, bo ta pierwsza się zestresowała, gdyż ostała się tylko jedna igła o odpowiedniej długości. Brak w szpitalnej aptece. Udało się i wszystkie trzy odetchnęłyśmy z ulgą- ja chyba najgłębiej 😉

Zostałyśmy z Elą we dwie. I fajnie. Nawet łóżko zabrali, czyli znów przewaga liczebna panów. Tylu ich jest, ale ciągle wysyłają Sojusznika po mnie, żebym im ustawiła telewizor. Najczęściej pilotem, ale wczoraj była śmieszna sytuacja, bo wystarczyło przesunąć 5cm anteną😂 Ależ mi dziękowali, Sojusznik prawie chciał całować po rękach🙃 Wzięłam jednego pana, który wyglądał na bystrego (no ciut od pozostałych) i go przeszkoliłam odnośnie pilota, mając nadzieję, że poradzą sobie już sami, jak ktoś znów poprzestawia ustawienia. Niezmiennie mnie bawią te męskie spory o telewizor i ogólnie okupowanie świetlicy przez panów.

Przez cały dzień z kranu leciała czerwona woda. Ciepła, bo zimna była okej. Nie jem zup mlecznych, ale dziś do śniadania zrobiłam sobie własną…

z kefirem

Zakupioną wczoraj sałatkę zjadłam na dwa razy- wczoraj na drugą kolację i dziś również. Zdjęcie jeszcze przed polaniem sosem winegret i wymieszaniem.


Smaczna. Następnym razem wypróbuję ichnią z burakiem, bo grecką jadłam i też była dobra. I mogę zamówić i dostarczą na oddział.

Uparli się na ten zestaw, tylko jaja w innej postaci ;p

Pierwszy wlew- mieszankę trzech leków dostałam dopiero o 13.15. Późno. I od razu zaczęło mnie morzyć, więc z czytania nici. Miałam godzinną przerwę pomiędzy wlewami, podczas których jestem przywiązana do aparatury, czyli do łóżka. Druga tura wlewów skończyła się za trzy dwudziesta. Przerwa 25-minutowa (dłuższa, bo za późno wyciągnięty został lek z lodówki) i kolejne wlewy. Koniec po 23. Oprócz senności i takiego mulenia bez odruchu wymiotnego nic nie działo się sensacyjnego.

I nasze okienko: w dzień otwarte na oścież w nocy uchylone.

Ela już się martwi, czy jej kolejne współspaczki nie będą protestować i zamykać okno. Na szczęście temperatury będą z dnia na dzień rosnąć i nie trafi się zmarzluch tudzież amatorki nieświeżego powietrza 😉

Czymajta kciuki za ranne dobre wyniki, coby mnie wypuścili do domu!


Każdy sobie rzepkę skrobie…

Każdy ma własną historię czy filozofię życia. Ani gorszą, ani lepszą. Bo jak się porównywać, jeśli nie żyjemy w czyichś butach? To co komuś wystarczy, nie wystarczy mi. I odwrotnie. Czy to źle? Czy lepiej? No nie. Chyba że ktoś wiecznie narzeka, a ma instrumenty, by coś zmienić w swoim życiu i tego nie robi. Wtedy to wzbudza zdziwienie. I tyle. Przymus społeczny jest na bycie optymistą, czerpanie z życia garściami, cieszenie się z małych rzeczy, docenianie tego, co się ma. A co z pesymistami? Albo z tymi, którym wiecznie jest za mało i dążą, by mieć/dotknąć/poczuć więcej. Kto z nich jest lepszy? Gorszy? Nikt. Każdy żyje po swojemu i jeśli daje żyć innym, nie narzucając, krytykując, nie szkodząc, to ma do tego prawo. I tyle. Wystarczy szacunek dla odmienności, gdy ta inna filozofia nikomu nie szkodzi. A że czasem szkodzimy sobie sami… no cóż…

Każdy też ma inny próg bólu, swoje mniejsze lub większe fobie… Najmniej zawsze martwię się bólem, choć nie uważam, że jestem na niego specjalnie wytrzymała. Jednak gdy coś masz w gardle i cię dusi, to obawiałam się o mimowolne odruchy i nieskupianie się na tym, co mówi lekarz. Czyli brak współpracy. I to mnie martwiło. Choć w podskokach (nie będę ukrywała, że trasa wiodła koło bufetu ;p) szłam na to gastro, a wracałam na wózku przywieziona na samo łóżko, a po drodze pod ladę w kawiarni, gdzie zakupiłam sałatkę z kurczakiem, szarlotkę i batona z orzechami, miodem i daktylami, ciesząc się, że będę miała to za sobą, to z tyłu głowy powtarzałam sobie…

Kawy nie zakupiłam, bo przez 2 godziny nie mogłam ani jeść, ani pić, a zimnej to ja nie lubię. Uznałam jednak, że jakaś nagroda mi się należy za odwagę.

Byłam dzielna! Jestem z siebie dumna! Wprawdzie prawie dwie godziny czekałam na badanie w poczekalni, ale patrzyłam sobie na zieleninę za oknem i gadałam przez telefon z PT, która miała wolną godzinę między wizytami pacjentów.

Pan doktor zrobił ze mną wywiad i postanowił mnie bardziej ogłupić, ale żeby to zrobić musieli mi założyć wenflon. I to był największy ból, bo w stopę. Aż mi poleciały łzy. Ale pewnie też dlatego, że jestem taką trudną pacjentką i ogólnie zrobiło mi się smutno. I znów usłyszałam pytanie: jak tu trafiłam? Bo zobaczył nazwę mojej wsi… noszzz kurde, czy ja się muszę tłumaczyć, gdzie się leczę? Ech… miałam na końcu języka różne odpowiedzi, ale się w niego ugryzłam. Owszem czułam moment włożenia, słyszałam, że mam oddychać, a później już nic…I ten moment był nieprzyjemny, ale nie powodował odruchu wymiotnego, nie czułam, żeby ktoś mi coś psikał… (I to jest największa niespodzianka, bo każdy mówił o tym psikaniu, a ja pamiętam, że jak miałam bronchoskopię, to ono odbyło się jeszcze na siedząco, zanim kazano mi się położyć, a tu od razu po wywiadzie ległam na specjalistyczne łoże). Było lajtowo, bo nie miałam poczucia duszenia… A że po badaniu trochę skołowana, niemogąca ustać w pionie, to nie miało znaczenia, gdy słyszysz od doktora, że żołądek czysty! Paskuda CH został wypalony chemią i nie został po nim nawet najmniejszy ślad! A to nawet nie półmetek, bo jeszcze przede mną 5 cykli z tym jutrzejszym.

Musiałam leżeć przez 2 godziny i nie jeść i nie pić, bo tak mi nakazali, więc jak przyszedł Tata, to wszedł na salę, zostawił mi bułkę i szyneczkę od Benedyktynów i pojechał na ranczo. To duży fart, że szpital ma na trasie, wokół szpitala dużo miejsc parkingowych. Przyjechał tak sam z siebie, bo przecież trzeba córcię dokarmić😅 No nie powiem, ale rzuciłam się na żarełko z ogromnym apetytem, bo żołądek z głodu już się domagał, a głowa kawy! No to jeszcze przed upływem czasu dostarczyłam…


Ach, jaka jestem szczęśliwa, że mam już ten stres wynikowy za sobą. I że będę miała przesuniętą chemię z piątku na środę. Owszem ma to swoje plusy i minusy, ale na razie widzę więcej plusów. Minusy mogą wyjść w praniu…

Ps. Za komentarze prawie od razu po badaniu odpowiada głupi jasiek, jakby co😜

ps.2 po powrocie zastałam nową współspaczkę. Na oko młodszą, małomówną…

ps.3 Polska wciąż jest w kleszczach zimna, co mi nie do końca przeszkadza, o ile wyjdę według nowego planu. A chcę wyjść, bo budowlańcy zaanektowali kuchnię i nie ma dostępu do czajnika i mikroweli, gdyż rury w pionie z wodą zaczęły cieknąć i woda leciała po ścianie. A zawracać głowę pielęgniarkom w ich pokoju socjalnym, kiedy już albo jeszcze nie ma kuchennych, to trochę niezręczne. Dlatego jak syna pytał się, czy coś mi przynieść do jedzenia, to odmówiłam. Niecałe dwa dni dam radę na szpitalnym wikcie.

Matkojedyna i wszyscy święci…

Może być tak, że z własnej (nie)przymuszonej woli poddam się badaniu bez znieczulenia. Na samą myśli robi mi się już niedobrze. Słabo. A OM panikuje. Ale! Ponieważ. Jestem rozsądną pacjentką, to na błagalny wzrok IMB i prośbę bym uwzględniła, że jeśli w środę również odmówią, to czy bym nie spróbowała bez znieczulenia ogólnego, a wtedy ona spróbuje wyprosić badanie we wtorek. Spróbowała, bo jeśli nie uda mi się współpracować i badania nie da się przeprowadzić, to będę musiała czekać… No nie mam ochoty ani na jedno, ani na drugie…

Ale!

Cza być tfardym a nie mientkim.

Szczególnie że IMB we mnie wierzy, mówiąc, że jestem młoda, to będę współpracować. Taaaa… I szczególnie że po 35 telefonach, w końcu się moja lekarka dodzwoniła i narko najwcześniej w piątek, a to też niepewne, wtedy chemia dopiero w poniedziałek. Wtorek na 99,9 procent odpada, ale na wszelki wypadek mam nic nie jeść do śniadania. Środa to pewniak, tyle że bez narkozy. Dostanę coś na niepamięć i przeciwbólowego. Pytanie, czy zanim połknę to, co tam jest do połknięcia, to się nie udławię. Nie nastawiam się, że coś pójdzie nie tak… bo leżenie tu jeszcze ponad tydzień bardziej mnie przeraża, niż samo badanie. Tak sobie powtarzam 🙃

I żeby było jasne, czego się obawiam… ano właśnie tego, że odruch wymiotny nie pozwoli mi przełknąć, że mogą sobie lekarze z tym nie poradzić. I to jest problem faktyczny, a nie wydumany, czyli taki ze strachu. Bo mam prawo nie zgodzić się, co mi powiedziała Ruda, która sama nie dałaby sobie na żywca zrobić tego badania, jak i dyżurna lekarka, która ma koleżankę z podobnym problemem, więc mnie znakomicie rozumie. Koleżanka też lekarka. Aczkolwiek mam zapewnione, że w tym szpitalu są tacy profesjonaliści, że pacjenci wracają na oddział i mówią, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Zobaczymy.

Dalej jesteśmy we dwie, tylko zamiast Agnieszki przyszła Ela, z którą już leżałam dwa razy. Byłam zdziwiona, że jej nie zastałam, bo ona dostaje chemię dzień przede mną. Jak zadzwoniła, by potwierdzić przyjęcie, to od razu wyznaczono jej termin na poniedziałek. Sympatyczna starsza pani, która lubi popsioczyć na swoje sąsiadki w miejscu zamieszkania, więc już zdążyłam poznać kilka historii. Nie do zapamiętania 😅 Ale ogólnie jest bezkonfliktowa i mogę oglądać sobie bez słuchawek w uszach. Oczywiście nie nadwyrężam jej słuchu. Sojusznik ma gorzej, bo trafił do jego sali starszy pan, co to długo się ukrywał ze swoją opcją polityczną, wiadomo jaką.

Od dziś już nie dostaję zastrzyków na rozrzedzenie krwi ze względu na badanie.

I tak codziennie w czasie posiłków: jeden wózek z obiadem, drugi z lekami…

nasza sala dostaje na końcu

W Częstochowie będzie nadal rządził człowiek Lewicy, pokonując pisdzielkę- znamienne. Frekwencja grubo poniżej 50% (44,06) i nie zrozumiem tych wszystkich, którym jest obojętnie, kto będzie rządził jego/jej miastem, miasteczkiem, wsią. Uważam, że świadomy obywatel, wbrew powszechnej opinii, nie potrzebuje zachęcającej kampanii, by stawić się w cuglach przy urnie podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego. Bo to jest prosty wybór i odpowiedź na pytanie, czy chce być częścią wspólnoty europejskiej, czy też nie. Jeśli chce, to nie głosuje na pisdzeilców, którzy idą tam po kasę do własnej kieszeni, i na konfę, którzy chcą UE rozsadzić od wewnątrz.

Szykuje się znów różnica 20-stopniowa w pogodzie. to nie jest normalne, ale co jest? Jakieś ptaszki nam śpiewały tak koło ósmej wieczorem…

Leżę i czekam…

Szybko minął weekend, mimo zamknięcia w szpitalnych murach. Mnóstwo długich rozmów przez telefon, kilka wizyt, dobra kawa i ciasto orzechowe, domowy obiad, sen po 8 godzin… Szefowa- oddziałowa na niedzielnym dyżurze z szerokim uśmiechem na widok mojego wyniku. Na oddziale spokój, choć tylko w naszej sali niepełne obłożenie. Pewnie jutro się to zmieni. Ze znajomych tylko Sojusznik, któremu chemia nie służy… guzy i wybroczyny, więc czeka na decyzję i nowe leki. A tak się cieszył, że na tabletkach i w domu.

Całkiem zapomniałam, że to niedziela wyborcza, dopiero wiadomość od Tuśki mi to uzmysłowiła. I pięknie, bo w ościennej gminie menda przegrała, bo brak szacunku do ludzi dzięki którym masz pracę zawsze się zemści. A obiecywała złote góry, wiedząc, że grunt jej się pali pod nogami. Tyle, co ta kobieta krwi napsuła i narobiła przekrętów. Dopiero kilka minut po 23 włączyłam TVN24, by się zorientować, jak to wyglądało w kraju. No i chyba nic tak mnie nie uśmiechnęło, jak odbicie Tatr pisdzielcom ;p


Cudne… z netu

Zasypiam z nadzieją na szybki termin gastro… który powinien przynieść poniedziałek wraz z IMB powracającą do pracy. Śpimy przy uchylonym oknie, mimo arktycznego powietrza i minusowych temperatur. Ja w czapce na głowie i ze stopami lodowatymi, bo oczywiście nie chcą zasnąć schowane pod kocem… aaa i znowu podkradam mleko ;p I dostaję nadprogramowo sałatę. Kucharz naumiał się gotować kaszę, za to rozgotowuje makaron. Świetlicę nadal okupują panowie, ale już nikt nie włada samodzielnie pilotem. Zapanowała demokracja.

Dobrego tygodnia dla Was! I dziękuję za Waszą radość i obecność ❤️

DOPISEK z rana: gastro najwcześniej w środę, więc uprasza się 🙏trzymanie kciuków 👊👊, by tak było, bo w śnie narko robią tylko w Pn, Śr i Pt…🫤

Pokazałam fucka…

Paskudzie CH. Radość. Łzy Tuśkowe. Bo! Ponieważ. Leczenie działa! Dostałam bardzo lakoniczny opis z tych wszystkich, jakie dostawałam dotychczas. Ale widocznie doktor uznał, że nie musi się rozpisywać. Bo. Ponieważ. Zawsze jest najważniejsze ostatnie zdanie. A ono brzmi jak piękna muzyka: Brak metabolicznych cech obecności procesu rozrostowego (w tym raka jajnika i piersi)- całkowita metaboliczna remisja po dotychczasowym leczeniu. Howgh!💪

Najlepsza była reakcja Taty: to teraz wracasz do domu😂 Tak Tato, przyjechałam sobie poleżeć w szpitalnych pieleszach, żeby w domu nie czekać na wynik.

No to sobie wyobraźcie, ile dziś odbyłam rozmów przez telefon. O różnej długości. Najkrótsza standardowo z Tatą, najdłuższa z Aliś, zaczęta na łóżku w sali, kontynuowana na świetlicy, zakończona na koszu od śmieci w łazience… Rozmowy i mecze, bo odbywały się ćwierćfinały. Fantastyczny mecz Igi z Emmą, Arynie znowu odjechał porsche w siną dal, nie będzie miała nawet czwartego finału z rzędu w tym turnieju i pełen dramaturgi mecz Marty, wygrany przez Ukrainkę, więc to był całkiem udany piąteczek 😉 I oczywiście wygrana Magdy w innym turnieju i jutru dwie Polki zagrają półfinał.

A poza tym nuda, w sensie, że nic się nie działo, więc przez długi czas myślałam, że to sobota. Bo. Mojej lekarki dziś nie było.

Na obiad była ryba. Pożarłam. Ale! Kolacja to dopiero sztos. Oto oryginalny zestaw kolacyjny😂

To czerwone to ćwikła.

Jutro syna ma mi przywieźć coś domowego i wydrukowany opis badania, tak by w poniedziałek IMB miała argument, by wydusić termin gastro- jak najszybszy!

O 21 miała do nas dołączyć pacjentka, ale okazało się, że jednak została umieszczona w jedynce. I dobrze. Nigdy nie wiadomo, czy się nie trafi chrapaczka, a pierwsza noc przespana koncertowo bez budzenia się.

I tak całkiem na marginesie… Czasem muszę być świadkiem czyjeś rozmowy telefonicznej, choć ja sama staram się wychodzić w miejsca, gdzie nikomu nie przeszkadzam. I pewnie nie powinnam się dziwić, ale moja współspaczka zwraca się (być może do teściowej): czy mama, mama może, mama poczeka, zadzwonię do mamy… itd…

I kompletnie nie wiem, co się dziś działo w politycznej rzeczywistości, bo dopiero mam zamiar przeczytać na fejsie zlepek faktów z całego dnia, a nawet nocy.

Uśmiechniętego weekendu! 🙂

Na wariata…

Byłam już przekonana, że wyjazd w środę do DM nie będzie aktualny, bo telefon milczał, a miał potwierdzić do godziny 13, czy jest dla mnie wolne łóżko. Nawet się nie pakowałam czekając, bo stwierdziłam, że dzień jest długi i spokojnie mogę wyjechać późnym popołudniem. No to sobie leżałam, czytałam, oglądałam, pisałam, by się nie irytować, że w czwartek znów muszę dzwonić rano i ewentualnie gnać na wariata… Taaa… Telefon zadzwonił po 14 i w pierwszej chwili nie docierało do mnie, że i owszem, zapraszają mnie, więc od razu zadzwoniłam do OM, który zdecydował, że mnie zawiezie, bo pizga gradem i deszczem naprzemiennie, no a przy okazji pobawi się z Misieńką. No to się zaczęłam pakować, mając godzinę na ogarnięcie się i walizki i dwóch toreb… Po godzinie już siedziałam w aucie, mając wrażenie, że pewnie czegoś nie spakowałam…

Rano do szpitala odwiózł mnie syna ze swoimi dziewczynami, bo Misia jechała do żłobka. Przyjęcie odbyło się szybko, miejsce w tej samej sali przy oknie wolne… tylko bez łóżka i szafki, bo panowie okupują oddział i dwie sale męskie z 4 łóżkami, a nie z trzema, więc trochę poczekałam, aż wychodzący pan do domu z powodu bólu zęba, zwolni mi łóżko. Nastąpiło to dość szybko, bo już kwadrans po 10 mogłam wyciągnąć nogi, a wcześniej już zdążyłam oddać mocz i udzielić wywiadu. Rozmawiałam też z IMB, która ucieszyła się, że udało mi się zrobić badanie, ale bez wyniku chemii nie dostanę, więc czeka mnie tu dłuższy pobyt… W międzyczasie zrobią mi gastroskopię i będą próbować ponaglić opis badania… tak czy siak chemia jak już to dopiero po weekendzie. Czułam, że mogę być dłużej, bo to wynikało z wcześniejszych zapowiedzi, ale szczerze mówiąc, taki nieokreślony termin, ciut mnie zasmucił… nawet nie chodzi o sam pobyt, tylko o przesunięcie podania chemii, o ile wyniki pozwolą na jej podanie… ech…

Obejrzałam w środę Czarno na białym reportaż o onkologi w Polsce i w Niemczech. Porównano w nim pracę onkologa w kraju nad Wisłą i za naszą zachodnią granicą, dostęp pacjenta do badań, do leczenia, do lekarza. PRZEPAŚĆ. U nas w ciągu 20 minut lekarz przyjmuje 3 pacjentów, pracuje w kilku ośrodkach, w Niemczech onkolog ma 20 minut dla każdego pacjenta. Zrobiło mi się smutno i przykro, bo statystyki są okrutne. U naszych sąsiadów na 100 tys zachorowań zgonów onkologicznych pacjentów jest o 100 mniej niż w Polsce. U nas onkologów jest około 900, w Niemczech 1500 i choć są liczebniejszym państwem w ludność, to ta ilość lekarzy wystarcza, by pacjent miał szybką ścieżkę diagnostyki i leczenia. Naszych lekarzy, szczególnie onkologów, dobija biurokracja, która jest główną przyczyną wypalenia zawodowego, I co z tego, że co roku jest około 400 miejsc na specjalizacji, gdy decyduje się na nią niecałe 50 osób.

Po obiedzie (tradycyjnie: barszcz biały, potrawka warzywno-mięsna z kaszą, surówka z marchwi) przyszła IMB z informacją, że skontaktowała się z kolegą z ŚM, który pracuje na radiologi w tamtejszym szpitalu i obiecał przyspieszyć opis badania. Problemem jest teraz gastroskopia, bo ze znieczuleniem ogólnym nie ma szybkich terminów, ale będzie ponaglać, bo chemię jeśli już, to powinnam dostać nie później jak w następny piątek.

I trochę wiosny w tę niekoniecznie wiosenną aurę…

Zamiast coś lekkiego, to czytam o Krwawej Brygidzie esesmance Hildegard Lachert z Majdanka.

Eksperci z Zakładu Fizyki Morza Instytutu Oceanologii Polskiej Akademii Nauk szacują, że około 6000 ton różnego rodzaju substancji chemicznych, pozostałości po IIWŚ znajduje się na obszarze całego dna Bałtyku…

Podobno ma wejść zakaz sprzedaży alkoholu na stacjach paliwowych- JESTEM ZA!

W tę niedzielę arcybiskup Dzięga będzie udzielał sakramentu bierzmowania. Taką mamy rzeczywistość- sukienkowi kpią w żywe oczy z ofiar. Przestępcy nie przyjmują zarzutów. Nie bo nie. I co im zrobisz?

I w odpowiedzi na karygodną wypowiedź marszałka seniora do ministry do spraw równości…

Wieczór oczywiście zdominowany przez tenis. Jutro ćwierćfinałowy mecz Igi z Emmą, która dziś wyrzuciła z turnieju Lindę i coraz lepiej poczynia sobie na korcie, co mnie akurat cieszy i nie zaskakuje, bo dziewczyna potrafi w tenis 😉

Ps. Wygląda na to, że przez weekend będziemy tylko we dwie z Agnieszką na sali, która jest młodsza ode mnie, na szczęście nie ma ani paskudy, ani innego skorupiaka. Ogólnie jest nas tylko trzy, trzecia pani niechodząca w izolatce, więc łazienkę mamy dla siebie o ile nie zabłąka się jakiś pan na fajkę. Serio.

Przemielona i oskarżona… ;)

Ależ mnie ten poniedziałek przemielił. Fizycznie i psychicznie. Fizycznie, bo już o 7.40 byłam w szpitalu, a na nogach od 6.25, na czczo z litrem wody w żołądku. Tak nakazali, trochę inaczej niż to odbywało się w DM. Ludzi tłum, ale to się dopiero okazało po przejściu z rejestracji pod gabinet zabiegowy. No cóż, usiadłam na wolnym miejscu, wyjęłam książkę i odcięłam się od miejsca pobytu. W międzyczasie bardzo miła i sprawna pani pielęgniarka wbiła mi bezboleśnie za pierwszym razem igłę w żyłę w dłoni. Można. Zawsze jestem pod wielkim wrażeniem i z dużym uznaniem, bo zważywszy na to, co prezentują moje żyły, to nie lada wyczyn. I siedziałam sobie i czytałam, i piłam kolejny litr z dodatkiem. Widząc, ile osób czeka ze mną, to nie omieszkałam się zapytać, dlaczego tylko w dwa dni wykonują te badania. Odpowiedź przewidywalna, bo jako szpital pracują tylko na jedną zmianę i dokonują też w inne dni scyntygrafie- czyli brak personelu, ale i kontraktu na więcej. Pani mi powiedziała, że tylko specjalistyczne ośrodki wykonują przez 5 dni w tygodniu, a tacy jak oni, bywa, że tylko raz w tygodniu, więc te dwa, to i tak jest dobrze. Dla kogo dobrze to nie wiem, na pewno nie dla pacjentów, szczególnie że w DM podobno wciąż aparat zepsuty, więc automatycznie i u nich teraz wydłużyła się kolejka. Miałam szczęście i czuję dużą ulgę, choć na wynik będę czekać z 2 tygodnie, więc nie wiem jak się hematolożki do tego odniosą. Ja zrobiłam wszystko, co mogłam. Trwało to do 12. OM jak mnie przywiózł, to pojechał do domu, może chciał się zdrzemnąć, bo przecież wrócił o 6 rano, a o 7 już ze mną jechał, co tam te 30km w tę i z powrotem dla niego i po nieprzespanej nocy😉, a że w rejestracji zapytaliśmy się, ile to mniej więcej potrwa, to przyjechał o 11.30. Byłam głodna, nietomna, nawet w którymś momencie pani pielęgniarka zapytała się, czy źle się czuję… no a jak ma się czuć człowiek niewyspany, bo pisał po nocy, bez kawy, bez śniadania, w peruce na głowie i w czapce? No w tej czapce to nawet pod aparat, a co!
Zajechaliśmy więc po kanapki i kawę do Maca, bo na wylocie, a mnie do domu było śpieszno tak jakoś, by wyciągnąć nogi… Gdyby było cieplej, a nie tylko słonecznie to kusił sklep ogrodowy i OM jako tragarz i większe jego auto do przewiezienia czegoś na pniu… tyle że ma być teraz zimnica, mnie może kilka dni nie być i kto będzie pilnował, by kfiatki nie zmarzły… W domu lęgłam, obejrzałam mecz Magdy, kontynuując dyskusję pod poprzednim postem, dając się wciągnąć niepotrzebnie, starając się być cierpliwa, kulturalna, ale chyba mi nie wyszło, bo zostałam hejterką! Już byłam miłośniczką pisdzielców, więc nie powinno mnie to dziwić, no ale cóż, trochę jednak zadziwia, jak do niektórych nie dociera przekaz, gdy okopią się na własnych pozycjach. Przykre. Smutne. A ja się pytam sama siebie, po co mi to? Sama wczoraj byłam w nie najlepszej formie, więc zmieliła mnie ta dyskusja, a właściwie uświadomienie sobie jej bezsensowności. Za to pewnie czytelnicy mieli „rozrywkę” 😜 Dodam tylko, że niewiedza w jakimś temacie nie jest żadnym wstydem, nie świadczy o naszej inteligencji, a jedynie brakach w jakieś dziedzinie, choć czasem oczywistej, ale zawsze można się douczyć, poczytać, posłuchać specjalistów. Zresztą nikt od nas nie wymaga wiedzy o wszystkim. Nie da się jednak wyuczyć kogoś, by potrafił wyczuć ironię, samodzielnie łączył kropki, czytał ze zrozumieniem, jeśli skorupka tym nie nasiąknęła…Zdaje sobie sprawę, że słowo pisane w dyskusjach nie jest łatwe, czasem coś człowiek zinterpretuje opacznie, ale gdy ktoś mi tłumaczy, że źle coś zrozumiałam, to to przyjmuję, a nie okopuję się we własnych okopach, brnąc w oparach absurdu. Podobno obrażam i to nie pierwszy raz, a co z obrażaniem mojej inteligencji? Bezustannie. Ech… nie potrafię nie nazywać rzeczy po imieniu, ale być może się mylę, może powinnam się gryźć w język a niektórzy wyciągnąć kij z tyłka. Nie muszę mieć przecież zawsze ostatniego słowa, tak jak nie muszę mieć zawsze rację😇

Rzuciłam cieniutkie plastry boczku na grilla i dodałam szparagi i obżerałam się tym do wypęku. No lubię. W międzyczasie przygotowałam warzywa- por, marchewkę, seter, pietruszkę- do duszonych kurzych żołądków. Też lubię, a dawno nie robiłam. Obiad na dwa dni, bo we wtorek jak co 2 tygodnie odbieram Najmłodszych. Stęskniona. Wpadła LP z ciastem na herbatę, bo kawę już obie piłyśmy i na pogaduchy, Wieczorem mnie już takie zmęczenie dopadło, że musiałam się pilnować, by nie przymknąć oka za wcześnie… obejrzałam jednym okiem mecz Bary, bo byłam ciekawa jej formy po jej dłuższej nieobecności spowodowanej kontuzją. No cóż, poległa w starciu z putinowska Rosjanką.

I kwintesencja wiosny…

Wiało dziś okrutnie, drzewa wyginały się w opętańczym tańcu, robiąc skłony konarami prawie do ziemi, naprzemiennie słońce z deszczem… kwiecień, i tak ma być podobno do końca miesiąca. Biedne te roślinki kwitnące, jeśli nocą przymrozi…Udało mi się między kroplami być w bibliotece, odebrać dzieciaki, a już wjeżdżając na posesję, zza chmur wyszło słońce, nie na długo, bo po półtorej godzinie lunęło- pizgało deszczem i wiatrem- a mnie łupnęło w głowę. Poszłam na górę zostawiając dzieciaki, schować się pod kocyk i wziąć pigułę, bo z bólu skupić się nad niczym nie mogłam. Tak mi ta niepogoda nie na rękę, no, chyba że się okaże po telefonie, że a- miejsca na oddziale nie ma, b- że bez wyniku badania poniedziałkowego nie przyjmą, to będzie mi wszystko jedno i przestanę się zastanawiać nad samodzielnym wyjazdem, oczywiście najpierw do mieszkania.
Z PT się rozgadałam. O wszystkim. Bez polityki i obgadywania starych wąsatych bab i dziadersów, bo ile można im poświęcać uwagi, a swoje poglądy znamy na to, czy na tamto. . PT była w swoim gabinecie, czekając na pacjentkę, więc przed komputerem i wygooglala, że od kwietnia 2024 roku jest robione na NFZ badanie PETem w Koszalinie. Może ta wiedza się komuś przyda, a ja się cieszę, że coraz więcej jest miejsc na mapie Polski, gdzie pacjent onkologiczny może zrobić takie badanie.

Pajac z pałacu chce podczas wizyty w USA spotkać się z Trumpem. Towarzysko. Swój do swego ciągnie, bo jak to inaczej skomentować? 500 osób podsłuchiwanych Pegasusem. Wszystko legalnie za zgodą sądu. Niezawisłego, Tego samego, który skazał Wąsika i Kamińskiego na dwa lata kary więzienia. Tego samego, z którym wyrokiem ci dwaj przestępcy się nie zgadzali, a dziś krzyczą, że sądy są kompetentne i wiedzą co orzekają i na co wydają zgodę. No koń by się uśmiał… tylko że koni żal. Obejrzałam reportaż, trochę przypominający i mówiący, jak wyglądają dziś najlepsze stadniny, które przez kilkadziesiąt lat były naszą dumą i chlubą, a wystarczyło 8 lat pisdzielczych rządów i na odbudowę tego co zniszczyli trzeba kolejnych nastu, a nawet kilkadziesiąt lat. Ale! Najtragiczniejsze w tym wszystkim było to, że żaden minister ich rządów nie reagował na pisma weterynarzy i poselskich kontroli, jak barbarzyńsko są traktowane zwierzęta pod opieką nominatów z ich ramienia. Serce się krwawi na takie okrucieństwo. I brak słów. Powinno się tę mafijną partię rozwiązać, a całą wierchuszkę wsadzić do więzienia.

No trudno się z tym nie zgodzić 😂, słysząc co mówią i widząc co wyprawiają patokatole. Ale! Nie tylko oni, bo mnie wciąż przeraża, że są takie kobiety, które zgadzają się, żeby to państwo/ksiądz/starawąsatababa/dziadersi decydowali za nie.

Rakiety nie tylko tenisowe…

Budzę się zazwyczaj w przedziale 7-9, co gdy zamykam oczy tuż przed 23 (ostatnio zasypiam na SK) daje poczucie względnego wyspania się. Jeśli, bo często gaszę światło po północy. Budzę się i jest mi prawie obojętne, jaki mamy dzień tygodnia, który i tak zaraz minie, przyjdzie sobota i niedziela, a po nich kolejny tydzień. Nuda…

Chłopaki z prawicy zaś się nie nudzą, organizując balangę w hotelu sejmowym. W staropolskim zwyczaju, czyli leje się wódka i głośne śpiewy. Patriotyczne rzecz jasna. Przynajmniej na początku, bo później tak zwane biesiadne. A że głośno? A że zakłócają spokój innym? Pewnie sztywniakom z lewicy to przeszkadza. Poseł przecież to normalny człowiek. Luzik. Na pewno znajdzie zrozumienie w narodzie. No cóż… Niejedno prawicowe dno jest akceptowane.

Wojna w Ukrainie trwa, na Bliskim Wschodzie coraz bardziej robi się niespokojnie. Iran zaatakował dronami Izrael. Ludzie w Iranie wyszli na ulicę z wyrazami poparcia. Czy mamy się tym niepokoić? Czy jesteśmy tylko straszeni widmem wojny, która może rozlać się szerzej i przekroczyć granicę do tej pory nieprzekraczalne. Niezależnie od tego, co się wydarzy, to dziś każdy i tak żyje swoim życiem codziennym, bo trwające już wojny nas przyzwyczaiły, oswoiły strach i chyba znieczuliły na kolejne wydarzenia…

Niedzielny ranek bolesny, a za oknem pochmurny i wietrzny. Cieszy kwitnąca jabłoń za oknem, która dzielnie zastępuje przekwitłą już śliwę. Rośnie trochę koślawo, jak wszystko u nas, bo ją trochę orzech przytłoczył, ale OM już jedną gałąź przyciął…

Poczytałam sobie statystyki dokonywanych aborcji w krajach ościennych i u nas w czasach PRLu. To tak mniej więcej 100 tysięcy rocznie (PRL, Niemcy), choć Francja ma dużo wyższe statystyki. Według mnie w całym tym aborcyjnym sporze dla tych o konserwatywnych poglądach nie jest ważna ochrona życia poczętego, bo zakaz aborcji w kraju nad Wisłą nie powstrzymuje Polki od dokonania aborcji, tylko świadome, rzadziej nieświadome zniewolenie kobiety. Jeśli tego sobie nie uświadomią (przede wszystkim same kobiety), to walkę o prawa kobiet przegrają. Spór o dostęp do legalnej aborcji, nie jest sporem, od którego momentu zaczyna się życie, a prawicowe konserwy, ale i stare wąsate baby z każdej opcji, próbują ten spór sprowadzić do tego. Każdy ma prawo do swoich poglądów. Nie ma tylko prawa narzucać ich innym, szczególnie ustalając prawo, które ma tak drastyczne konsekwencje. Jeśli zrozumie to większość, to ten bój o wolność, niezależność kobiet zostanie przez nie wygrany.

Podobno ma wejść do szkół przedmiot edukacja zdrowotna, który będzie miał za zadanie zwiększyć świadomość młodzieży o profilaktyce. Mam nadzieję, że elementy edukacji seksualnej również będą w nim zawarte. Jesteśmy bardzo zaniedbanym społeczeństwem w tej kwestii. Dla mnie niezrozumiałe jest na przykład to, że ktoś dopiero dziś odkrywa, jak wygląda płód w 12 tygodniu (matki/babcie), i uważa, że pewnie ci, co są za legalną aborcją, nie są tego świadomi. Ba! Że kobiety były nieświadome, co do tej pory usuwały. Namawiając innych do oglądania zdjęć płodów w dyskusji o legalnej aborcji, niczym się nie różnią od oszołomów z Ordo Iuris, którzy jeżdżą z plakatami płodów po całym kraju. Śmiałabym się z tego, gdyby to nie było tragiczne i dotyczyło sporu o wolność kobiet, o prawo do własnych decyzji. Edukacja.

Wczoraj dużo radości i wzruszenia dała wygrana Polski 4:0 ze Szwajcarią i awans do rozgrywek finałowych BJKC. Ach jak pięknie się cieszyła nasza drużyna. Iga zrobiła swoje, a mecz sobotni Madzi z Celine to był gejzer emocji i spektakularna radość samej tenisistki, ale i kapitana drużyny 😀 Wisienkę na torcie dodały już w meczu o pietruszkę Kasia i Maja, wygrywając w deblu 2:0. A na koniec Casper pokonał Djoko i dziś gra ze Stefkiem finał w Monte Carlo. Finał marzeń byłby, gdyby to Grzesznik był zamiast Greka, ale już samo wyeliminowanie Serba mocno uśmiecha.

Śniadanie zjedzone, kawa już wypita, leki wzięte, post napisany, to się zanurzę pod kołdrę z książką. Dziś muszę lekkostrawnie jeść, więc zrobię sałatę z paluszkami krabowymi, szparagami, rzodkiewką… z wczoraj mam przepyszną zupę buraczkową 🙂 Chwila odcięcia się od świata zewnętrznego, który robi się coraz bardziej ciężkostrawny…



Formalizacja… ;)

Przedstawiam Wam kochani szefową naszej grządki buraczanej, bo każdy szanujący się Burak klan, musi mieć swojego prezesa bądź prezeskę. Jest gadułą, kocha swoje koty, najbardziej lubi książeczki, jak słyszy muzykę, to od razu tańczy i kocha… jeść- również buraki, więc należy jej się absolutne posłuszeństwo, bo inaczej można zostać pożartym 😉

Nie jest mi obce „wzięcie sprawy w swoje ręce”, bo nikt nie zadba o Cię tak jak ty sam/sama. I również to, „że jak nie drzwiami to oknem”. Tylko to wbrew mojej naturze i za każdym razem czuję w sobie wewnętrzny bunt, że znów trzeba gdzieś zadzwonić, upomnieć się, poprosić, wybłagać…Zmęczona jestem tym wszystkim, bo przecież nie tylko w sprawach zdrowotnych toczy się bój, ale akurat w moim przypadku to one zdominowały mi życie, a jest to już wojna 25-letnia i końca nie widać…

Gdzieś tak w podświadomości czułam, że termin badania izotopami zbiegnie się z terminem przyjęcia do szpitala, co bardzo skomplikowałoby sytuację. Z drugiej strony brak badania przed przyjęciem i tak skutkowałby przesunięciem terminu podawania chemii, co i tak może nastąpić, więc byłam w podwójnym zawieszeniu. Telefon milczał, a dni mijały, więc postanowiłam zadzwonić w czwartek i zapytać się jak sytuacja wygląda. Zostałam poinformowana, że w piątek mieli zaplanowane zadzwonić, że badanie mam na 18 kwietnia. Tak, w dniu przyjęcia do szpitala. Zapytałam się, czy jest taka możliwość przesunięcia na 17, ale pani powiedziała, że jest to niemożliwe z racji tego, iż badanie robione jest dwa razy w tygodniu. DWA! W poniedziałki i czwartki. Z pewną dozą nadziei zapytałam się, czy jest możliwość na poniedziałek, wyłuszczając moją skomplikowaną sytuację: badanie przepustką do kontynuacji chemii. Pani mi odpowiedziała, że tylko wtedy, jeśli ktoś zrezygnuje. No cóż. To zbyt bliski termin bym mogła liczyć na cud…A jednak! Nie minęło półgodziny, jak dzwoni telefon i pani z informacją, że badanie mam w poniedziałek na godzinę 8. Hip, hip, hurra! Teraz tylko trzeba mi dotrwać w zdrowiu do poniedziałku. Żadnej wyrywności… w środę wieczorem znów uskuteczniałam, kiedy poszłam wąchać bez i przy okazji zobaczyłam, że hortensja dębowa puszcza liście i z tej radości zaczęłam wokół niej wyrywać zielsko… No i oczywiście odchorowuję natężonym kaszlem i katarem…

Nie przysłuchiwałam się uważnie debacie w Sejmie o projektach ustaw w sprawie aborcji, choć sporo do mnie docierało, mimo, iż nie siedziałam przed telewizorem, gdyż kursowałam pomiędzy pokojem biurowym na półpiętrze, gdzie oglądałam mecze panów a kuchnią, w której gotowałam gulasz. Telewizor był na tyle głośny, że docierały do mnie wypowiedzi i tu, i tu… I muszę przyznać, że dobrze, iż to same kobiety (facetów nie słyszałam) zabierały głos. I ogólnie uważam debatę na plus, nie było żadnych napierdalanek 😉 Przynajmniej ja ich nie słyszałam (w jakieś powtórkowej migawce pan z konfy mówił o niewiastach), choć później usłyszałam, że obrady ponoć były burzliwe. Potem obejrzałam Czarno na Białym… ileż dramatu i nieszczęścia, którego przyczyną było/jest zaostrzenie przez pisdzielców prawa aborcyjnego.
Przewodniczący episkopatu przestrzega przed fizycznym i psychicznym zagrożeniem, jakim jest aborcja dla kobiet. I oczywiście nic nie wspomina o śmierci kobiet, które musiały donosić ciążę, mimo iż ona zagrażała ich życiu, bo lekarz nie usunął płodu, dopóki on nie obumarł. O bólu straty dla bliskich, często osieroconych dzieci. Nic nie wspomniał o bólu dzieci z ciężkimi wadami, które po porodzie i tak umierają… Dziś wysłuchałam w Jeden na Jeden ministrę zdrowia, i tak jak ona mam nadzieję, że wszystkie projekty (projekt Trzeciej Drogi jak dla mnie do kosza!) będą procedowane w komisji z udziałem wszystkich specjalistów, tak by zmienić ten porażający brak świadomości, jakim jest dostęp do bezpiecznej aborcji.

Swoje zdanie na temat aborcji, czyli prawa kobiet do dokonywania wyboru, niejednokrotnie wypowiadałam, więc nie będę się powtarzać. Tak jak w sprawie referendum.

Za to wspomnę, że oprócz tego, iż moja biblioteka została uznaną za Bibliotekę Roku w województwie, to i jedna z pań w niej pracujących, została Bibliotekarką Roku województwa. Ogromnie się cieszę, bo faktycznie zasłużenie!

Pięknie wiosennego weekendu dla Was! 🙂