To też…

Mimo wojen urojonych… bojów o kotleta i przeciwko mączce z owadów, z wiatrakami i o papieża Polaka.

Mimo chorych klauzur sumienia, które nakazują farmaceutce wzywać policję z powodu recepty na lek dla konia.

Wiosna cieplejszy wieje wiatr… a ja chora, nie tylko na Polskę. Myślę, że to przeziębienie, bo cały tydzień począwszy od soboty, był intensywny. Od dużej imprezy po spotkania towarzyskie, wyjazdy bliżej i dalej, zakupy (od węgorza po szafę), wizyta na poczcie, a nawet dwie, bo u nas poczta ma sjestę jak w krajach cieplejszych, rozliczenie ze stolarzem i niewywiązanie się z obietnicy, że pojadę do mieszkania i ocenię szafę już definitywnie skończoną (pan Tomek już się powinien przyzwyczaić, że jestem bardzo specyficzną klientką ;pp), ogród. I chyba ten ogród, choć byłam chwilę, przysłużył się do choróbska, bo na drugi dzień wyszło mi zimno na wardze, a w sobotę zatkany nos tak potwornie, że odczuwałam ból gardła. I stan podgorączkowy. Ugotowałam obiad i resztę dnia spędziłam pod kołdrą, przed 20 zasypiając, budząc się na leki i przy filmie Na zachodzie bez zmian zasypiając już do rana, czyli do 10.

Miałam fajne plany na ten weekend i doopa, bo niedziela również pod kołdrą, ale przynajmniej z odetkanym nosem, bo czyszczenie go szło sprawniej. OM przywiózł dla mnie rosół od LP, sam zostając ugoszczonym obiadem, choć w lodówce jest mięcho z sosem, ale mój zerowy apetyt toleruje tylko płynne pokarmy. Żrę jeszcze cebulę i czosnek. Może przejdzie, bo przecież muszę jechać do DM. I nawet nie mam siły być wściekła, że przez to przeziębienie nie odwiedzę Misieńki, która pluje marchewką, ale bataty polubiła. I już jest taka poważna w swoim foteliku do karmienia i łyżeczką w ręku.

Tyle mnie omija…

Co zajrzę do sieci, tom bardziej zdumiona, a mianowicie, czytam, że obecnie panuje boom na pamiątki z papieżem. Po reportażu w TVN24. Przecież to normalny odruch miłosiernego katolika, żeby przestępcę w sutannie gloryfikować. Żadnej refleksji, zweryfikowania swojego postrzegania, empatii wobec ofiar. Wuc z Żoliborza nakazał uchwałą w sejmie czcić i wielbić po wszechczasy. Kropka. To będą, bo przecież nikt im nie będzie mówić, co mają robić.

ps. Z przyjemnością obejrzałam emocjonujący finał w Indian Wells, szczególnie w pierwszym secie zakończonym tie break tych emocji nie brakowało. Wygrała farbowana Kazaszka, która wcześniej pokonała w półfinale Igę, co mnie ucieszyło, bo to jej właśnie kibicowałam w finale.

Dylematy (nie)całkiem sprawnej baby…

Powietrze cieplejsze rozbrzmiewa świergotem ptaków. Nasłonecznione. Tak! To znak, że wiosnę już nie zawistują tylko kolorowe bratki w sklepach. Byłam dziś w ogrodzie przyciąć hortensje, i tyle. Kolano nie pozwoliło na więcej. Szlag. Pomału robię się osobą niepełnosprawną. Szlag, szlag, szlag…

Na ucieszenie się z dnia wczorajszego…

Kupiłam kolejną sukienkę. Nie na pocieszenie, ale z potrzeby. Robi się problematycznie, co przewidziałam. W pończochach i spodniach jest mi już za ciepło, więc potrzebuję sukienek…Domowych, czyli luźnych z bawełny dresowej i dzianinowych(?) do miasta. Wygodnych do auta. Cieplejszych. I pantalonów. Wczoraj wyskoczyłam do mieszkania, bo miałam odebrać wykonanie szafy i ustalić na jakiej wysokości uchwyty, a po południu temperatura spadła, więc poczułam chłód pod sukienką, którą miałam na sobie, bo nie chciało mi się przebierać… I pomyślałam, że przydałyby się gacie z nogawkami. Po czym się uśmiałam, bo nigdy takich nie nosiłam, ale pamiętam, że Mam mi raz zakupiła na zimę stulecia. Z ciekawości weszłam do sieci sprawdzić, czy w ogóle są jeszcze takie w sprzedaży. I znalazłam… idealne, by odtańczyć w nich kankana. Z pierdylionem falbanek. Sprawdziłyby się krótkie spodenki. Ale! Nuszki nie te, i wiek, by nosić je na pończochy, bo latem, to co innego. No i w domu to ja sobie mogę, ale nie kiedy kilka razy trzeba wyjść i gdzieś pojechać. Odpadają.

Tak. To nie są istotne problemy tego świata, ale uwierzcie, że jest to frustrująca sytuacja, dla osoby, która przez całe życie nie zakładała rajstop pod spodnie, a sukienki tylko latem i to sporadycznie… Ale! Mogłabym przeboleć, gdyby obie kończyny były zdrowe…

ps. przez cały czwartek, a właściwie do godziny 18. myślałam, że to piątek, choć w piątki przecież, nie odbieram. Najmłodszych z placówek. Ostatnio robiłam porządki w prywatnej poczcie. I odkryłam emilki, nie wiem od kogo. Wprawdzie sprzed lat, ale noszzz… pewnie to osoba, którą poznałam w szpitalu albo z bloga. Przeczytam wszystkie, to pewnie sobie przypomnę, ale i tak jestem zdegustowana swoją pamięcią…

(Nie)obecność…

Bywa w życiu tak, że z różnych przyczyn, to co łączyło silnie, ulega osłabieniu; ta lina okrętowa, jaką byliśmy powiązani, zamienia się w nić jedwabną. W piękną, kolorową, ale cienką. Wspólna przeszłość bogata w cudowne emocje (radość, zabawa, szaleństwo, niezliczone rozmowy na ważne i błahe tematy, pomoc- przyjaźń) nie pozwala jednak by tę nić zerwać, a kiedy nadarza się okazja spotkania, to okazuje się, że obojętnie w jakich- intensywnych bądź nie- relacjach byliśmy ostatnio, to są one silne i przepełnione dobrymi emocjami. Tak jakby czas się zatrzymał, został na chwilę zamrożony, by powrócić do tego punktu, w którym rozumieliśmy się bez słów, a słowa płyną jak wartka rzeka…

Przeżyłam to dwa razy… Z dwiema różnymi osobami. Czasową nieobecność. I znamienne jest to, że relacji nie trzeba budować na nowo. One zostały tylko uśpione, wyciszone. Tak się dzieje, kiedy przyjaźń została zbudowana na mocnych fundamentach.

Goście dopisali. Tort był przepyszny z naszej zaprzyjaźnionej piekarni, a jej właściciel wraz z żoną ugoszczeni pośród innych bliskich nam osób. Tak się złożyło, że w sobotę do paczkomatu dotarła przesyłka ze Lwowa, a w niej ręcznie robione korale, ozdobione malunkami łuski po nabojach, flaga Ukrainy z podpisami żołnierzy z batalionów, proporczyki- to wszystko podarowali zaprzyjaźnieni z nami Ukraińcy, żeby spieniężyć na potrzeby wojska. Nasi goście stanęli na wysokości zadania i zakupili większości przedmiotów. Za to zostali obdarowani (kto chciał) jedzeniem na wynos, bo OM zaszalał z ustaleniem menu i ilością ;p

Jestem zmęczona, ale zmęczeniem, którego nie oddałabym za żadne skarby. Tak rzadko ostatnio czas jest wypełniony po brzegi radością, czułością, uważnością, dobrocią, beztroską. Czwórka roześmianych dzieciaków i niemowlak z czwartego pokolenia tylko potęgowała tę radość ze wspólnego obcowania. Piękny czas, wspólny czas… I wdzięczność ogromna, bo jeszcze dziś spływają podziękowania od uczestników urodzinowej imprezy.

Wszystkim urodzonym trzynastego marca, samych najlepszości!

ps. Leje, wieje, czyli bez zmian. No dobra, śniegiem nie pizga. Jakiś poważny sondaż podaje, że PiS z przystawkami wygra wybory. Na emigrację za późno, to chyba przyjdzie umierać… lepsze to niż życie w czarnej doopie ;p Ostatnio usłyszałam od wyznawcy (nie wiedziałam, że nim jest), że jest dobrze, a nawet lepiej, i wciąż mam na jedzenie, więc nie mam powodów do narzekania…

Dobrego i słonecznego (gdzie to słońce???) tygodnia!

ps.2

Zostały jeszcze dwie łuski- malowane przez uczniów z lwowskiego liceum przy Akademii Sztuk Pięknych, to wstawiam zdjęcia:

Gwóźdź…

Nie, nie do trumny (ten to wbijają sobie pisowcy, odstawiając szopkę w Sejmie, uchwalając uchwałę, wzywając ambasadora USA do MSZ etc…), ale w oponie. Ceśki. Na szczęście powietrze uszło dopiero pod wiatą na własnej posesji. I zauważył OM, który dziś od rana zajął się problemem, gdy ja jeszcze w łóżku z kawą i truskawkami. W ogóle mam szczęście, bo w ciągu 40 lat za kółkiem, dopiero drugi raz trafiło mi się przebić oponę. I drugi raz ratuje mnie OM z opresji 😉 Gdy kupowaliśmy Ceśkę, pan z salonu dając dokumenty, wskazał na ważne telefony w razie jakichś problemów, na co mu odpowiedziałam, że od rozwiązywania problemów z autem mam OM, a jego numer(y) znam na pamięć ;p

Sypie. Wieje. Pogoda, że nie chce się opuścić ciepłego łóżka. Ale! Czekam na Tatę, Młodsze Dzieci, przyjaciół z DM i za zachodniej granicy, którzy dziś w drodze do nas. I zza oceanu… Aura nie dla podróżnych, ale kiedy po wyściskaniu się usiądziemy wraz z lokalnymi bliskimi przy zastawionym stole w blasku świec, to ogrzejemy się czułymi słowami, uśmiechem, radością z przebywania ze sobą.

A gwoździem spotkania oczywiście będzie OM- poniedziałkowy Jubilat.

Uśmiechniętego weekendu dla Was 🙂

I z czego tu…

Jak drugi dzień z rzędu masz taki widok za oknem, a po południu chlapa i opady deszczu, pizga wiatrem i złym słowem (ze szklanych ekranów), to nawet jak chcesz się uśmiechnąć, to nie masz z czego… bo żyjesz w smutnym szarym kraju, w którym rządzą struktury mafijne. Gdyby choć jeszcze słońce od czasu do czasu, ale ta zima go skąpi nad wyraz. W Suwałkach w styczniu świeciło raptem 6 godzin.

Kolejny reportaż udowadniający, że święty nie był takim świętym, jakim go malują. I co z tego? W teorii powinno coś z tego wyniknąć, ale w praktyce dowiemy się, że to kolejny atak na Kościół.

Też mam. Choć fakty są wstrząsające i bolesne, ale tylko w kontekście ofiar. Jestem szczęśliwa, że emocjonalnie nie należę do tej sekty, która musi się mierzyć z bolesną prawdą. (Większość i tak wyprze i opluje tych, co to niby podważają narodowy dogmat JP2). Interesuje mnie tylko to, by więcej takich czynów nie zamiatano pod dywan, nie chroniono za murami kościołów. Czyny, a nie słowa i dyskusje, z których nic nie wynika. Choć wiem, że najpierw trzeba przyznać się do porażki, zanim zacznie się działać, szczególnie w celu obalenia mitu, jaki stworzono. I rozumiem, że potrzeba dużej odwagi (ludzi wierzących), by zmierzyć się z tą trudną dla nich rzeczywistością.

Wiele rzeczy mam w dupie i faktycznie ułatwia to funkcjonowanie i bycie jeszcze zdrową psychicznie w tej chorej rzeczywistości… Ale! Nie da się mieć wszystkiego… (doopa nie pomieści ;pp) I bardziej mi nie jest do śmiechu, gdy czytam, że 40% społeczeństwa deklaruje, że nie pójdzie na wybory, niż że runął mit Papieża Polaka. (Mity tak szybko nie upadają, niestety).

Ps. Nie świętuję Dnia Kobiet, ale dzisiejszy spontaniczny zakup w necie sukienki i torebki (torebkę dorzuciłam do wirtualnego koszyka, żeby nie płacić za przesyłkę- ot, logika ;)) można uznać, że zrobiłam sobie z tej okazji prezent, a życzenia od serca popłyną do mojej wieloletniej przyjaciółki urodzonej w tym dniu…

Słodki i gorzki smak…

Życia.

W tym domu nigdy go nie było. Zapachu. Domowego ciasta. Obłędnego, jedynego w swoim rodzaju. No dobrze, może nie nigdy, bo raz, gdzieś tam na początku lat 90. W poprzednim stuleciu.

Gdy PT potwierdziła swój przyjazd z kołdunami zrobionymi przez Irę (dobrze mieć osobistego zaprzyjaźnionego kuriera ;pp) to pomyślałam sobie, że kiedy jak nie teraz? Przepis prosty (dzięki Jaskółko) nawet jak dla mnie, a największym problemem było znalezienie formy, bo czegoś takiego po prostu nie posiadam. Ale! W przydasiach znalazłam jedną z dwóch części naczynia żaroodpornego i

vuala!

Nie posypałam cukrem pudrem (dziś ogród został pocukrzony jak mawiała moja babcia), bo mimo niepełnej szklanki cukru, i tak jest jak dla mnie ciut za słodkie. Bardzo smaczne, co doceniła PT, która ostatnie swoje ciasto popełniła w poprzednim stuleciu, tyle że pod koniec lat 90. oraz OM, który stwierdził, że ten biszkopt jest taki, jaki piekła jego mama.

Starzeję się (?) albo przemieniam się w typową kurę domową. Popełniłam ostatnio pierogi z mięsem i ruskie i mogłabym popełnić pewnie po raz pierwszy w życiu kołduny…Ale! Zamiast nazywać pierogi ruskie pierogami ukraińskimi, daję zarobić Ukraince, która za chwilę urodzi dziecko, więc nie może pracować. Drugiej (lokatorce domu) OM znalazł pracę w zaprzyjaźnionej piekarni. Tak to u nas działa… Choć symbole, gesty też są ważne!

Przy kawie i domowym własnoręcznym wypieku czytam, że sportowiec z Mariupola nie wyobraża sobie uścisku dłoni ze sportowcem z Rosji czy Białorusi w przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich. Niektórzy mówią nawet, że nie pojadą, jeśli uczestnikami będą sportowcy z tych krajów, bo dla niech jest czymś odrażającym stać blisko tych ludzi.

Dziś w Austin finał ukraińsko rosyjski. Wczoraj bardzo kibicowałam Marcie, żeby po raz pierwszy w swej karierze osiągnęła finał w turnieju WTA (Polki odpadły w pierwszych rundach). Dziś będę jeszcze mocniej zaciskać kciuki, bo wiem, że dla tej młodej 20-letniej dziewczyny, która nie raz już manifestowała co myśli o sportowcach z kraju agresora, którzy nawet się nie zająknęli na temat wojny, jest trudne rywalizować, stanąć naprzeciwko i bez emocji zagrać swój najlepszy tenis.

Wciąż się odcinam… Czas wypełniony po brzegi gadulcem z przyjaciółką, która stałą się pełnoprawnym kurierem, bo w drugą stronę nie tylko zabrała zapłatę za kołduny, ale solidną gotówkę w obcej walucie na konkretny zakup dla wojska ukraińskiego, gdyż do DM przyjechał nasz wspólny bliski znajomy z Przemyśla, który został wykorzystany jako pośrednik, żeby pieniądze dotarły do celu. Cokolwiek bym nie robiła, nie da się odciąć nawet na jeden dzień, bo wojna i polityka rzeźbi naszą rzeczywistość.

Ale! Można sobie ją umilać, choćby zapachami i smakami…

Odrobinę wiosny w domu…

ps. o zaszczuciu młodego człowieka przez TVP (którą bojkotuję od lat, wiedząc, że to tylko pusty gest) trudno mi jest cokolwiek napisać, bo jest to tak okrutne, że aż niewyobrażalne, a do prokuratury w moim DM, ostatnio nie mam szczególnego zaufania…

Chleb powszedni…

Kolejny słoneczny dzień. Temperatura nie może się zdecydować, czy ma być wiosenna, czy jednak dać odczuć, że zima jeszcze nie odeszła. Jednak w bezwietrzne dni, promienie słońca pozwalają poczuć się błogo i patrzeć optymistycznie… Zachłysnąć się wiosną… zanim znów pizdnie wiatrem, deszczem bądź śniegiem ;p

Wciąż unikam, a przynajmniej staram się unikać czytania, oglądania i słuchania o przekrętach, czyli o chlebie powszednim tego rządu, który przecież pracuje na rzecz obywatela swojej partii, stosując umiar i pokorę, ale przecież im się to wszystko należało… Dla zdrowotności. Zresztą ostatnio jestem pochłonięta zajętością…

Jeszcze na chleb starcza, ale już niektórzy chcą sobie dorobić do budżetu domowego, wypiekając aromatyczny i smaczny, choć cenowo niekonkurencyjny…

W sieci zawrzało (trudno nie zauważyć, nawet nie czytając) z powodu wyboru piosenki i jej wykonawczyni jako reprezentantki Polski na Eurowizji. We mnie mocniej wrze, gdy czytam, że w Operze Wrocławskiej wystąpił artysta od majteczek w kropeczki po chińsku na urodzinowej imprezie współpracownika ministra edukacji. (Tego samego, który ogłosił, że nowa matura będzie trudniejsza, ale łatwiejsza, czyli nie taka łatwa, ale nie trudna). Już mieliśmy zaręczyny w kopalni, urodziny w operze… co jeszcze? Wszak absurdalny charakter tej władzy pozwala mieć nadzieję, że na tym się nie skończy…

ps. zepsuła mi się prawa noga. Tak dla równowagi.

Gołąbki niekoniecznie pokoju…

Gdzieś mi przemknął w zawrotnym tempie ten weekend pomiędzy piątkowym wyjazdem do okulisty, a wspólnie zrobionym z Najmłodszymi niedzielnym obiadem. W końcu będę miała nowe patrzałki, bo od roku się ociągałam, ale tak to jest, jak do okulisty ma się pięćdziesiąt kilometrów w jedną stronę. Dlatego od ostatniego badania minęło cztery lata. Dla równowagi niedomagającej lewej ręki, lewej nogi oraz bóli w podbrzuszu z lewej strony, które są konsekwencją hajpeku, to prawe oko jest gorsze i nastąpiły w nim większe zmiany. Według doktora. Po doborze oprawek, jakości szkieł, pomierzeniu parametrów widzenia do progresów, nałożono mi gogle i wsiadłam do windy do nieba ,a wysiadłam na przestronnym drewnianym tarasie z widokiem na panoramę wielkiego miasta. Miałam obserwować latającego drona na błękitnym niebie, choć wolałabym się położyć na na którymś z łóżek tarasowych. Ale jak mus, to mus. Przy powtórce bardziej skupiłam się na gwiazdkach latających wokół drona, niż na nim samym, więc nie wiem, czy to moje rozkojarzenie nie będzie miało jakiegoś mylnego wpływu. Nawet nie wiem na co, bo się nie zapytałam. Chciałam już do domu, pod kocyk, tak tą całą wyprawą byłam zmęczona. I ciut sfrustrowana, bo po drodze kolejne wycięte drzewa i farmy wiatraków, które niby cieszyły oko, ale z drugiej strony boleśnie uświadamiały, że ten nieudolny rząd doprowadził do zapaści odnawialnych źródeł energii… Obiadem zajęła się Tuśka, która w piątki kończy wcześniej i wpadła z dzieciakami, odbierając je z placówek. A OM pojechał do ŚM na manifestację solidarnościową z Ukrainą w rok po zbrojnej napaści Rosji. Z premedytacją w tym dniu unikałam wszelkich wywiadów i rozmów, wspomnień w telewizji czy w sieci… Zbyt obciążające i przygnębiające. Kto by pomyślał, że w XXI wieku, jakakolwiek armia może się zachowywać tak okrutnie i bestialsko wobec ludności cywilnej.

W sobotę pojechałam do stolarza, który teraz bezterminowo zajmuje się naszą szafą do korytarza, zabrałam Pańcia z mieszkania, bo Tuśka z Zońcią pojechały do DM pilnować Misieńki, gdyż jej rodzice wybierali się do kina, a Pańcio miał imprezę na miejscu, więc został. My zresztą też poimprezowaliśmy, w większym gronie u przyjaciół. Wysiedziałam przy stole ponad pięć godzin tylko dlatego, że pod stołem moja lewa noga była oparta na pufie i dwóch poduszkach. Dla gołąbków z młodej kapusty było warto ;p Za dwa tygodnie czeka nas kolejna impreza w restauracji, jeszcze w większym gronie. Oby tylko dopisało wszystkim zdrowie.

Spałam za krótko. Aura niedzielna gdzie wiało i sypało śniegiem naprzemiennie z pięknym słońcem raz kusiła, a raz wręcz przeciwnie, nie zachęcała, by wyjść na spacer. Wybrałam kocyk. Serial, drzemka, książka… Nuda. Ale przyjemna, przegryzana kawowym tortem i brownie.

I mamy nowy tydzień… wciąż niestety zimowy, choć z oznakami wiosny.

Czułość, (nie)ufność, zbrodnia…

To było nasze pierwsze tak czułe spotkanie. Gdy mogłam przytulić i wycałować nóżki. Dwa poprzednie to były tylko wspólne spacery, miłe, ale pozostawiające po sobie niedosyt. To jest niedopisania uczucie, jak tak maleńki człowiek z ufnością patrzy na ciebie, kiedy trzymasz go w ramionach. Dla takich chwil mogłabym codziennie pokonywać te pierdylion schodów… do nieba.

Nasza słodka dziewczynka, uśmiechnięta, mająca kochanych rodziców, kochające babcie i dziadków, nic sobie nie robi z okrucieństwa tego świata. Jest bezpieczna, otulona miłością; nawet trzy koty drą koty tylko między sobą 😉 Świat dziecka to przede wszystkim ufność do wszystkiego i do wszystkich. I obowiązkiem dorosłych jest, by nie zostało boleśnie obdarte z tej ufności. Złymi doświadczeniami. Wojną.

Szaleniec, który zabił tysiące ludzi, wystąpił z orędziem do narodu. Bredząc. O neonazistach, terrorystach i diabłach. I można byłoby się z tego śmiać, gdyby nie fakt, że dyktatorzy, którzy czują przegraną, stają się jeszcze bardziej niebezpieczni. Nie wierzę w szybkie zakończenie tej wojny. Obym się myliła. Oby wsparcie jakie Ukrainie dają zachodnie demokratyczne państwa było w końcu adekwatne w czynach a nie w słowach, do potrzeb, by pogonić agresora.

Niewyspana, bo w nocy dwa raz się budziłam do toalety, a rano budzik wyrwał mnie z objęć snu, kiedy śniłam o wzburzonym morzu, przemierzając plażę. Co tam robiłam? Nie wiem. I półprzytomna pojechałam do szpitala. Poszło sprawnie. Od jakiegoś czasu jest mniej papierologii przy przyjęciu, co ułatwia pracę paniom pielęgniarkom, pozwala zaoszczędzić czas i papier, a co za tym idzie, mniej wycinać drzew. Taaa. ale nie w kraju nad Wisłą. Jadąc do DM już za Miasteczkiem się zdenerwowałam, widząc szpaler wyciętych drzew… Ech…A wiało tak, że myślałam, że mam omamy wzrokowe, bo słupki drogowe tańczyły twista. Serio.

Z DM przywiozłam pełną walizkę leków. Dwa duże opakowania żelaza w płynie, dwa opakowania Olaparibu i pięć xarelto i halibuta na środowy obiad. Bez związku z Popielcem, bo z mięsa to ja nie zrezygnuję nawet dla postu. Bo lubię. Bo potrzebuje tego mój organizm. Choć czasem zapominam, że jestem przewlekle chora.

Nie poganiaj mnie…

Bo tracę… zapał…

Wywierany jest na mnie nacisk. Werbalny. Marudnym, popychaniem do działania, próbą zmobilizowania, więc gdy zauważyłam, że materac, na którym to ja częściej leżę i śpię, dziwnie się zdeformował, to zaczęłam podejrzewać kontrabandę ze strony OM. Bo! Gdy zasugerowałam, żeby odwrócił materac na drugą stronę, dostałam odmowę i propozycje kupna nowego. Już teraz. Argument: ja teraz odwrócę, upocę się i namęczę, a ty za dwa dni powiesz, że potrzebny jest nowy… a przy okazji odwiedzimy sklepy meblowe. Ha! Wiedziałam.

Umeblować niewielkie mieszkanie to jest karkołomne zadanie. Dlatego zabieram się za to totalnie zniechęcona. Bo jak baba sobie coś umyśli, to potem musi się naszukać. Ale! W Internetach jest wszystko i w końcu znalazłam odpowiednie łóżko. Wstrzymywałam się z zakupem z prozaicznego powodu, jakim jest odbiór dostawy. (I liczyłam, że jednak organoleptycznie uda mi się dorwać w jakimś sklepie, wszak zakup łóżka to poważna sprawa)). Dlatego też niechętnie, ale w końcu przystałam na eskapadę zaproponowaną przez OM, wynegocjowawszy, że pojedziemy do jednego sklepu w Miasteczku za materacem i do jednego meblowego w ŚM. Przygotowałam się teoretycznie z ogólnej wiedzy na temat materacy i przy pomocy doświadczonego sprzedawcy wybraliśmy odpowiedni. Szczęście nam sprzyjało, bo sklep miał ostatni dzień obniżek i promocji. No to kupiliśmy dwa 😀 Zapytałam się o łóżko, o konkretnych wymiarach z miękkim zagłówkiem i… szufladami. Najpierw sobie umyśliłam, że łóżko musi mieć pojemnik, bo w małym mieszkaniu każda powierzchnia, do której można coś włożyć, upchać… jest na wagę życia i śmierci. Posiadanych rzeczy i przedmiotów. Ale! Tuśka uświadomiła mi, że nie będę miała siły, podnieś materaca z betami i że lepsze będą szuflady. Chciałam w telefonie pokazać sprzedawcy, jakie znalazłam w sieci, ale strona zniknęła. I się już nie odnalazła. Jesso, pomyślałam, że jak dobrze, że nie zamówiłam, nie opłaciłam, bo być może sklep zbankrutował, albo… ale do brzegu. Wiedziałam, że nie mają takiego łóżka w swoim firmowym sklepie, ale sprzedawca poszukał u dwóch innych firm i… bingo. Jedne jedyne, które spełniało wszystkie moje wymagania. Ja szczęśliwa. Podwójnie. Mam materac, łóżko z materacem i nie musiałam jechać już do ŚM. (Na razie na fakturze). Wprawdzie OM bąkał coś o komodach, stołach etc… ale wymówiłam się, że trzeba dokładnie zmierzyć ścianę w dużym pokoju i sypialni oraz w trzecim pokoju, do którego też trzeba kupić jakieś spanie najpierw. W przyszłości. Bo temat urządzania mieszkania zaniechałam co najmniej na tydzień. Oddając się wiadomo czemu ;p

OM wciąż temat drąży i sonduje. Kupisz jakąś dużą komodę albo witrynę? Coś się tych komód tak uczepił? Wyniósłbym 15 butelek whisky, bo w domu już nie mam gdzie stawiać. Fakt, stawia na regałach z książkami. Ty mylisz, że to mieszkanie pomieści ciebie z whisky?- pytam się. Przecież połowy rzeczy nie zabierzemy z domu- stwierdza, czym mnie rozbawił do łez. Optymista. Nie wiem, czy 1/3 upchniemy na tych 56 metrach kwadratowych. Ale pocieszam go, że garaż jest większy od mieszkania, więc oprócz dwóch aut zmieści się jego zapas whisky na czas emerytury ;p

Pilnowałam się w tym tygodniu, by czegoś nie złapać, bo jak już mam być w DM i w szpitalu, to jak nie odwiedzić Misieńki? Szczególnie że z mieszkania do mieszkania dzieci jest 5 minut drogi i to moim obecnym żółwim tempem. Tyle że to strych w kamienicy i nie wiem, jak pokonam tyle schodów…

I miło z okna zobaczyć jak lokatorzy użyczonym naszym dostawczym autem zwożą swoje rzeczy, szczęśliwi… niech im się dobrze mieszka.