Odkąd do Dużego Miasta możemy dojechać drogą szybkiego ruchu, czyli tak zwaną S-ką, to mój mąż skwapliwie tę alternatywę wykorzystuje. Ja z kolei wolę starą drogę.
Wiem, dość dziwne, bo kto nie lubi pędzić dwupasmówką bez niespodzianek typu: światła, przejścia dla pieszych, czy drastyczne ograniczenia prędkości?
Ale ja mam na to swoje argumenty:
po pierwsze- stara trasa jest krótsza około 30km.
po drugie- natężenie ruchu zmalało na niej odkąd jest S-ka.
po trzecie -by dojechać do S-ki trzeba przejechać 30km i przebić się przez Średnie Miasto.
po czwarte- mniej spalam paliwa.
po piąte- trasa nie jest nudna, choć jeżdżona milion razy 🙂
Oczywiście mój OM te argumenty obala, twierdząc:
po pierwsze- że jadąc S-ką jest szybciej taaa o ile Średnie Miasto jest w miarę przejezdne, a będąc już na trasie mocno przyciśnie się gaz).
po drugie- bezpieczniej (tu się zgodzę, ale nie tak do końca).
po trzecie- jadąc płynnie, samochód się tak nie zużywa i mniej pali taaa o ile się jedzie 90km na godzinę).
po czwarte- w końcu można odpocząć po jeździe innymi koszmarnymi trasami (to fakt, nigdzie za kółkiem tak mnie sen nie morzy, jak na tej trasie).
po piąte- i najważniejsze, nie ma radarów!
I tak prawie za każdym razem się spieramy, gdy przyjdzie nam razem jechać do DM i każde z nas zostaje przy swoim 🙂
Dlatego, gdy OM wręczając mi jakieś pismo i pytając się czy jestem gotowa na przyjęcie mandatu i punktów karnych, wyczułam w Jego głosie odrobinkę, taką tyci, tyci, ale jednak satysfakcję 😉
– Ja? – zdziwiona, bo widząc na zdjęciu tył mojego auta – którego od ponad dwóch tygodni nie mam, bo pożyczyłam Miśkowi- w miejscu rozpoznawalnym, czyli na wjeździe do miasteczka na trasie DM a dom- oczywiście starej trasy, którą Misiek również preferuje- od razu pomyślałam, że pewnie dotyczy to Miśka. Po drugie, Miśka auto, choć starsze to bliźniak mojego, ale rejestracja pojazdu rozwiała już na samym początku moje wątpliwości.
A po wnikliwym przeczytaniu pisma, mój udział w wykroczeniu już był niepodważalny- data sierpniowa, godzina, od razu przypomniały mi i dały pewność, że za kierownica siedziałam ja!
– Skubańcy no! Przecież tam radaru nie ma, a Policji nie widziałam- mówię na głos i dalej oglądam wnikliwie pismo, aż mi się rzuca w oczy kto je przysłał: Straż Międzygminna.
– Pewnie w krzakach byli schowani- OM spokojnie mnie uświadamia i pyta się ile mam punktów na koncie i czy te 4, które dostałam, mogę przyjąć spokojnie.
– Nie wiem ile, ale oczywiście, przecież ja rzadko mandaty dostaje – po chwili zastanowienia- W tym roku minie 29 lat jak jeżdżę, a to mój 5 albo 6 mandat. Całkiem przyzwoity wynik.
Dumna z siebie spojrzałam na OM, wiedząc, ze On nie może tego samego powiedzieć o sobie…
W tym samym momencie odezwał się mój tata, który akurat był u nas:
– A ile cię ominęło…(czytaj, udało się, bo nie przyłapali).
Fakt…
Jestem zła, nie za sam fakt, że po przekroczeniu 24 km/h dostałam 200zł i 4 punkty karne, ale, że czekali z tym do nowego roku, psując mi nastrój 😉
Jestem też zła na siebie, bo mimo to, że nie jeżdżę brawurowo, to fakt, często przekraczam prędkość w miejscu zabudowanym właśnie na wyjazdach lub wjazdach do miejscowości, które tak na dobrą sprawę jeszcze się nie zaczęły, a znak już stoi. Jest we mnie taki bunt na bezsensowne ograniczenia prędkości tam, gdzie nie mają żadnego sensu według mnie) i choć oczywiście zwalniam, to nie na przepisowe 50km/h.
Podam taki przykład z naszej okolicy. Między jedną wioską a drugą jest ograniczenie do 40km/h na całym odcinku drogi. Droga jest prosta, niedługa, niezabudowana (nie licząc domostw oddalonych kilkaset metrów), ma trochę więcej niż kilometr, a obok jest ścieżka dla rowerzystów i pieszych. Jaki sens ma tam jazda 40km/h ? I czy w ogóle ktoś to ograniczenie respektuje?
Ale przepis jest przepisem a znak znakiem, mogę się nie zgadzać, ale stosować powinnam.
Dlatego przyznaję się do winy!
Ale co gorsza, zacznę chyba częściej jeździć S-ką, ku satysfakcji OM, bo nie mam ochoty patrzeć podejrzliwe na każde krzaki na rogatkach miejscowości 😉 Szczególnie że na trasie są miejsca, gdzie w podobnych okolicznościach zabudowy jest znak 70km/h , więc można jakoś to racjonalnie rozwiązać, ale niestety nie wszędzie.
I taka myśl mi towarzyszy, że nieprzestrzeganie przepisów nie zawsze bierze się z brawury, ale często z nieracjonalnego ograniczenia.
A może to tylko nam kierowcom się tak wydaje?
Ale czy na pewno każdy znak stojący na polskich drogach ma swoje racjonalne uzasadnienie?