Zgryzota…

W życiu podejmujmy wiele decyzji tych małych i wielkich. Trudnych i takich co przychodzą z łatwością, bo są jakby oczywiste. Kierujemy się zasadami, tymi ogólnymi i takimi na własny użytek. Najpiękniej, bez wyrzutów sumienia, jeśli robimy wszystko uczciwie wobec siebie, wobec innych. Inaczej niesmak zawsze pozostanie, mimo słusznej decyzji. Bo przecież tak jak niedawno usłyszałam, że warto to nie znaczy to samo co opłaca się , tak i słuszna decyzja nie zawsze jest uczciwa, no może raczej uczciwie postawiona. Gryzę się od kilku dni…już przed samymi świętami ktoś postawił kropkę nad i…Mam na to dowody. Jednak obliguje mnie umowa do końca miesiąca. Jednak powinnam powiedzieć, że jej nie przedłużę. Nie robię to tylko z jednego powodu…w momencie powiedzenia, a właściwie uargumentowania decyzji powinnam zwolnić w trybie natychmiastowym, by nie narażać się na straty. Nie robię tego, zaciskam zęby…i źle się z tym czuje. Tak jak czuję żenadę całej tej sytuacji i rozczarowanie co do osoby i wstyd. Nigdy jednak nie potrafiłam przymknąć oczy na nieprawidłowości, ale gdy tylko możliwe to było, dawałam drugą szansę. Tu takiej być nie może…słuszna decyzja, tylko dlaczego mnie to tak gryzie?

Atarakcyjność w nie swoich oczach…

Przefarbowała się na blond, bo on w takich gustuje. Zrzuciła z siebie sportowy luz i wbiła w elegancje i szyk tyle, że źle się z tym czuje. Potrzeba akceptacji, całkowitej w jego oczach przysłoniła rozsądne myślenie i własną wygodę. Już myśli o operacji powiększenia atrybutu kobiecości, bo według niego? a jej na pewno jest zbyt mały. Codziennie przegląda się w jego oczach oczekując potwierdzenia swej atrakcyjności. Katuje się dietami, siłownią , bo on lubi szczupłe, a jej szybko robią się krągłości. I nie przyjdzie jej do głowy, że pokochał ja jako brunetkę chodzącą w dżinsach i trykotowym podkoszulku, ze smakiem zajadającą się spaghetti…;)

Milej się uśmiechać :)

Dziś spotkałam starszą panią w sklepie. Ostatnio, gdy ją widziałam jakaś taka nieobecna była, zamyślona, smutna, nawet bym powiedziała mniej uprzejma. Dziś jak weszła, pomieszczenie, aż pojaśniało, stanęła w kolejce, wyprostowana, z uśmiechem błąkającym się po twarzy. Za plecami usłyszałam, jak sąsiadka się jej pyta, co tam słychać. Odpowiedzieć brzmiała „wszystko dobrze, pięknie nawet „. Wiem, że wcześniej chorowała…w szpitalu była. Choroba nas zmienia…to normalne. Gdy coś boli, gdy diagnoza jest zła, gdy trwa długo, strach przed tym, co nas czeka, zmienia nasz stosunek do otoczenia. Wyostrza spojrzenie, stajemy się bardziej drażliwi, łatwiej nas dotknąć. Otoczeniu często trudno zrozumieć takie zachowanie. I choć uważam, że choroba nie jest usprawiedliwieniem, to często jest przyczyną. I zrozumieć należy i…wybaczyć. W końcu nieraz, jak nam coś idzie nie pomyśli …fukamy na wszystkich i wszystko. A komuś z boku wydaje się, że bez powodu. Na uśmiech często odpowiadamy uśmiechem, odruchowo. Niektórzy mocno wymuszonym…ale jednak. I gdyby tak na jakieś fuknięcie, nawet niesprawiedliwe w naszej ocenie, odpowiedzieć też uśmiechem, lub dobrym słowem, albo chociaż milczeniem, wierzę, że osoba fukająca też zmieni swoje oblicze. I pewne słowa z ust nie wypłyną. Sprawdziłam…to działa 🙂 Owszem są egzemplarze odporne…

Napisałam o tym, bo mimo pochmurnego dnia u mnie zupełnie słonecznie jest. To spotkanie i zostawiona wiadomość na GG od kogoś, kto milczał długo w swym uporze i w końcu odpowiedział na moje wysyłane uśmiechy to piękny początek dnia 🙂

Garderoba pełna skarbów ;)

Garderoba zionęła w moim kierunku bynajmniej nie pustką. Wręcz odwrotnie…już ciężko było-przynajmniej z tych dolnych partii- cokolwiek wziąć, by coś na podłogę nie poleciało. Cieplejsze wierzchnie ubranie z tymi lżejszymi, buty wymieszane, nie mówiąc o szalikach, apaszkach i torebkach. Z racji braku czasu, tylko się denerwowałam, jak ktoś z domowników nie zasunął szczelnie drzwi i stała otworem, strasząc mnie samą swym nieporządkiem, a co tu mówić dopiero o obcych, odwiedzających dom. Więc w sobotni poranek wyciągnęłam drabinę, przygotowałam odkurzacz i miskę z wodą, i ruszyłam do boju. Nawet nie wiecie co można znaleźć w pięciu torebkach, nieużywanych już przynajmniej z cztery sezony:

-klucze od mieszkania rodziców w Dużym Mieście

– pięć opakowań chusteczek higienicznych, w tym cztery niepełne

– niecałe opakowanie witaminy C

– jedną pastylkę wapna rozpuszczalnego

– kalkulator –

-7 długopisów, w tym jeden bez wkładu

-2 podpaski

– małe mydełko dove

– baterie R6

– błyszczyk

– urwane sznurowadło

– 3 otwieracze do butelek

– sekator, który namiętnie poszukiwałam, oskarżając wszystkich kilkakrotnie, że mi wynieśli z  domu…

– zapasowy klucz do samochodu, który namiętnie poszukiwał mój mąż oskarżając mnie. że go zapodziałam(samochód już sprzedany)

– reszta to: kartki, karteczki i….stówka :))

I z tej euforii, że mam znaleźne od razu wypłacone, zlazłam z tej drabiny prosto w miskę…nie dość, że mokra woda, to jeszcze brudna była 😉 Mało tego, jak już dolne partie przebrałam, to zrobiłam sobie prysznic z kranu i górne oblałam. No cóż, śmigus dyngus w tym roku u mnie suchy był, proszę bardzo: co się odwlecze to nie … ;D

Finisz…

Piątek…Piątek????? no przecież wczoraj był wtorek no! Ale co tam i tak jestem cała w skowronkach. FINISZ. Cudne słowo. Co roku, co roku powtarzam sobie, że nie na ostatnią chwilę, że nie w ostatni dzień. I proszę :)) udało się. Jeszcze tylko zliczyć te wszystkie arkusze, ale to już bajka. Jeden wieczór… No i wypełnić PIT…ale to już nie ja ;)) Koniec z cyferkami…no może niezupełny…ale teraz już na bieżąco. Wreszcie i nareszcie można odetchnąć. Z ulgą i to podwójną. Wczoraj miałam kontrolę PIP. Nasłaną. Babeczki dały do zrozumienia. Ktoś życzliwy widząc dwa dni w firmie osobę, która jest u nas zatrudniona, ale przebywa na wychowawczym, doniósł. Przez dwa dni była na zastępstwie, nie pobiera już płatnego wychowawczego. Ot, zgodziła się pomóc, z życzliwości…a ktoś z życzliwości zadbał, by pewne organy ścigania się dowiedziały. Organy wyszły usatysfakcjonowane tym, co zastały fizycznie i w papierach.. A ja jestem pełna podziwu dla tak szybkiej reakcji społeczeństwa (pewnie tylko jedna jednostka) na tępienie nieprawidłowości. Gdyby każdy obywatel tak szybko reagował, żylibyśmy w państwie …? ;)) Życzę udanego weekendu:)

Lubie, nie lubie itd…

Wkręcona przez Jagodę w zabawę w spowiedź co lubię, a czego nie, o czym marzę i co bym chciała w sobie zmienić, niełatwy orzech mam do zgryzienia. Bo im więcej myślę tym nie wiem co napisać. Oprócz jednego…wiem co chciałabym zmienić, lub tak naprawdę więcej mieć. CIERPLIWOŚĆ. Do siebie, do innych, do świata. Z marzeniem już gorzej, bo marzenia mi się zmieniają, choć jedno pozostaje od lat takie same. Objechać wzdłuż i wszerz Stany Zjednoczone :). Ale takie największe marzenie, za które oddałabym wszystko…to móc zdążyć wychować własne dzieci, widzieć jak szczęśliwie kroczą już po swej dorosłej drodze. Poza tym marzeń mam mnóstwo :), bo ja codziennie marzę.

Co lubię? Tyle rzeczy, że nie sposób je wymienić. Choćby czytać pogryzając czekoladę 😉 Czego nie lubię? Pewnie mniej niż tego co lubię, ale cała lista by się znalazła. Ot, choćby brukselki 😉 I co mi jest obojętne? Kiedyś myślałam, że co inni o mnie myślą, ale to nie jest prawdą do końca, bo choć wpływu na mnie to nie ma, to jednak …a gdy chodzi o bliskie mi osoby to zupełnie obojętne mi nie jest. I chyba najbardziej obojętny mi jest stan posiadania u innych…Ten materialny, bo co kto ma w głowie i w sercu to już obojętne mi nie jest.

Powinnam wskazać następne osoby do spowiedzi, ale możecie się czuć wszystkie wywołane :)) P.S a tak na marginesie przyznam się tu, że gdy wczoraj zobaczyłam własną teściową na wysokiej drabinie, malującą ściany domu…to mi szczęka z zazdrości opadła w dół…I nie dlatego, że sobie maluje, tylko dlatego, że ma na to siły mimo 70 –ciu lat…ech…

Z przymrużeniem oka…

Po co mówić( pisać) ,że już się skończyło, że nie dotyczy, że obojętne, że się zapomniało, ba nawet wybaczyło .Że się nie czyta, nie podgląda, nie komentuje, ba nawet nie istnieje. Czym innym teraz myśli pochłonięte, bo przecież jest się ponad, a nie zanurzonym po uszy.

Po co?

Gdy wciąż w taki lub siaki sposób się powraca, wałkuje i udaje ,że nie o to samo chodzi. I za każdym razem podkreśla jak się kłamstwem brzydzi?

Po co?

Odbiorca jest przecież inteligentniejszy niż myśli…Ups…może nie każdy…;)

Otwarcie sezonu ;)

Pięknie się zrobiło. Słonecznie, zielono, kolorowo. W ogródkach kwitną drzewa, krzewy i niektóre kwiaty. Na sznurach kolorowe pranie wesoło powiewa na ciepłym wietrze. Już za chwilę zapachnie pieczonymi kiełbaskami i mięsem. Sezon grillowania w ten cudnie ciepły weekend na pewno się rozpocznie. W całej Polsce. Wspólne na świeżym powietrzu degustowanie nie tylko mięsiwa ;), wspólne nie tylko rozmowy i zabawy. Wspólne przebywanie. Z bliskimi, przyjaciółmi z sąsiadem. Biesiada zbliża. I tak aż do późnej jesieni. Gdy wczesne i zimne wieczory znowu nas wygonią do domu. Więc cieszmy się z nowego sezonu, niech trwa jak najdłużej, obfity w nowe smaki i zapachy 🙂

Swoje kochaj, cudze szanuj.

Nie mam problemu ze swoją wiarą i przynależnością. Chrzczona w rzymskokatolickim kościele, tam też przystępowałam do pierwszej komunii. Ślub brałam w cerkwi grekokatolickiej, a dzieci wszystkie do tej pory sakramenty przyjmowały w cerkwi prawosławnej. Moja mama jest Polką pochodzącą z Wielkopolski, tata Ukraińcem rodzonym na terytorium Polski i wysiedlonym wraz z rodzicami na ziemie zachodnie w 1947 roku. Żadne z moich rodziców nie ciągnęło mnie na swoją stronę, święta zawsze były obchodzone podwójnie i tak jest do dziś. Szczególnie że wyszłam za mąż, jak to się mówi za „swojego”. Swoje dzieci też wychowuje w miłości do jednego i szacunku do drugiego. Był czas, że uczęszczali na dwie religie i to był ich wybór. Mam przyjaciół obu narodowości gdzie cudnie się uzupełniają i wspólnie spędzamy np. Sylwestra, by za dwa tygodnie szaleć na Małance…Jesteśmy innym pokoleniem niż nasi rodzice, nasze dzieci będą też zupełnie innym. Ja jeszcze swoją młodość spędziłam w czasach, gdzie przynależność do klubu ukraińskiego pociągała za sobą represje. Choćby notoryczne przesłuchania na SB, telefony na podsłuchu…Było trudniej, ale chyba bardziej, my młodzi, byliśmy wtedy ze sobą związani. Czemu dziś o tym piszę? Tradycja to piękna i ważna rzecz, to co nas tak naprawdę określa. Wychowana w obu, obie kocham i szanuje…czasem którąś bardziej praktykuję. Tak to już jest w mieszanych rodzinach. W tym roku wyszło, że Święta Wielkanocne w obu obrządkach są tego samego czasu. Do tej pory tak było, że „święta polskie” obchodzimy z moimi rodzicami tu na wsi (albo u mnie, albo u rodziców), i zapraszamy teściów. ”Święta ukraińskie” u teściów, też tu na wsi i wtedy przeważnie przyjeżdża tylko mój tata i to nie zawsze, bo różnie przecież wypadają, szczególnie te Bożonarodzeniowe. Bo tak to już jest, że na pierwsze święta w kalendarzu wolne jest, na drugie, różnie bywa…W tym roku wyszło tak, że w dwóch domach były…Przez lata całe przymykałam oko na teściową, która swoim zachowaniem, swoimi słowami zawsze wielką miłość wyrażała do swojego…w lekkiej pogardzie mając to wszystko, co nie „nasze”. No i dzieciom się oberwało…moim. Hmm Bóg dla mnie jest jeden… obojętnie mi jest, w jakim języku i w jakim obrządku będę się modlić. Może ja jestem dziwna, ale wychowana w tolerancji i poszanowaniu „cudzego” I nieważne gdzie koszyczek był święcony…jeden tu, drugi tam…I tak sobie myślę, jakby to pięknie było, gdyby tak wszyscy kochali swoje… szanowali cudze…Szczególnie że dla niektórych to cudze, jakby swoje było 🙂

Kolorowo i świątecznie :))

To ja dziś krótko :

                                  DUŻO, DUŻO MIŁOŚCI OD BLISKICH

                                             DUŻO, DUŻO ROŻNYCH SAMKOWITOŚCI

                                                        DUZO, DUŻO SŁOŃCA NA NIEBIE

                                                                     I NIECH DNI WAM PŁYNĄ  KOLOROWO JAK TE PISANKI…

                                                                                              UPS….PISKLAKI :DDDD