Jak zostałam (niedzielnym) szoferem…

Wydawałoby się, że to już koniec moich nadprogramowych podróży do DM- Mam i Misiek już w domowych pieleszach…No cóż,  chyba w złą godzinę napisałam, że „coś się wydarzy tej jesieni”…ale takiego scenariusza, to nawet  ja się nie spodziewałam. Mam robotę przez trzy miesiące, raz w tygodniu…lekką i przyjemną, więc w czym problem? Jeździć lubię, do DM tym bardziej- ale wtedy kiedy chcę, niekoniecznie kiedy muszę, a już regularnie co niedzielę, to nawet największej „fance” może się odechcieć 😉  A tak serio: no wesoło nie jest: Tata stracił prawo jazdy na trzy miesiące. Na dodatek najgłupiej w świecie: niecałe dwa kilometry od celu, przekraczając prędkość. Tak, tak, w terenie zabudowanym, na  wlotowym odcinku, który zabudowanym specjalnie nie jest, jadąc na pamięć ( jakiś czas temu  przesunięto tablicę: obszar  zabudowany) boczną,  gminną drogą. No, ale nawet jeśli tablica stałaby pośród pól i łąk, to przepis jest przepisem, i nie ma zmiłuj się. Także, tak…Jak to Tuśka skomentowała: kolejny na FB…Bo nasi powiatowi stróże prawa, od jakiegoś czasu „uwzięli” się na tych, co to zaraz za tablicą gonią nieprzepisowo. I słusznie, bo jeśli pędziliby przepisowo przed, to za- nie zwalniając- nie traciliby prawka. Proste.

Prostym zaś nie jest sam fakt, że Tata po raz pierwszy od pięćdziesięciu lat, nie wsiądzie za kierownicę auta, przez tak długi czas. W DM to żaden problem, bo kogoś z pracowników mianuje swoim kierowcą. Mógłby też Miśka, ale ten po zabiegu na kolano, został automatycznie wyeliminowany na czas nieokreślony.  Na wieś też zostanie przywieziony, no a ze wsi:- ty mnie będziesz odwozić, syna sobie odwiedzisz- wpadł na genialny pomysł ;)…nooo!

Pierwszy kurs jutro…

A Wy uważajcie na dróżkach, drogach, szosach, autostradach…w ten ruchliwy czas, i nie tylko…

M jak malownicze morze…

Na pewno warto wybrać się jesienią  nad Bałtyk, szczególnie gdy lubi się spacery brzegiem morza. Szum i widok fal wystarcza by ukoić zmysły: dodają energii i wypędzają z człowieka stres. Plusem są prawie puste plaże, ścieżki spacerowe czy promenady i mola oraz  prawie puste uliczki nadmorskich miasteczek; w nielicznych czynnych restauracjach czy kawiarniach można bez oczekiwania przysiąść przy stoliku z widokiem na morze:) Czas płynie wolniej i ciszej…Można złapać głęboki oddech, nabrać dystansu do wielu spraw…

DSCN8763DSCN8773

 

Jesień dodaje pobytowi wiele smaczków: nie tylko ubarwia krajobraz, ale minimalizuje potrzeby, a to pozwala w pełni cieszyć się każdą chwilą.

DSCN8747

DSCN8749

DSCN8771

 

DSCN8802

 

Mimo tkwiącego we mnie niepokoju- odpoczęłam. Zmęczyłam się również, bo codziennie pływałam, przynajmniej przez 45 minut. Pływaczka  ze mnie taka sobie, ale lubię i nie odmawiam sobie tej przyjemności. Szczególnie że ani sauna, ani jacuzzi, ani masaże nie są dla mnie wskazane. Musiałam obejść się smakiem, ale niespecjalnie żałuję. Za to smacznie było kulinarnie. Wiele pstrągów już jadłam: i w górach, i nad morzem, i na nizinach, ale tak przepysznie zrobionego, w sosie borowikowym – po raz pierwszy! Sandacz w szpinakowym sosie dorównał mu smakiem 🙂 W ogóle kuchnia i obsługa- rewelacja!

Mieliśmy też nieplanowane spotkanie, gdyż PT nie bardzo orientując się w odległościach, a będąc również nad morzem, stwierdziła, że nas odwiedzi i jeszcze zaprosi  dawno niewidzianego kolegę, mieszkającego w pobliżu. I jak to PT- kierowniczka zamieszania- pomyliła umiejscowienie miejscowości ( nie jednej ;)), a na dodatek telefon miała na rozładowaniu i poruszając się w ciemnościach na jednym świetle mijania- więc na początku trochę było nerwowo, ale potem już tylko śmiesznie 🙂 Spędziliśmy w piątkę ( kolega dojechał z żoną) fajny wieczór w hotelowym barze, rozmawiając i śmiejąc się. Nocną porą znajomi odjechali, a PT zatrzymaliśmy na noc. OM poszedł spać, a my jeszcze gadałyśmy wiadomo o czym ( o polityce, o dzieciach) przy zasobach z pokojowego barku 😉 Sprzymierzeńcem był czas, a dokładnie dodatkowa godzina 🙂 Rano wspólne śniadanie i wspólny krótki spacer, bo my do DM do Mam, a potem do domu, by spełnić obywatelski obowiązek;)

Jesień wciąż jest piękna…mimo nowej rzeczywistości 😉

Jak wiecie, moja Mam już  opuściła szpital (a raczej skansen w rozsypce), za to Misiek od wtorku – na szczęście w innym, na nowoczesnym oddziale. Zanim jednak się na niego dostał (po zabiegu), to spędził noc w jakieś sali magazynowo-podobnej, oświetlonej tak jak Paryż nocą, w towarzystwie kilku pacjentów oczekujących na zabieg płci różnej…Na szczęście miał czarną czapkę, którą zsunął na oczy- i  w ten sposób zasnął 🙂

W skrócie…i w biegu…

Jestem w DM, w mieszkaniu, a za ścianą jest już Mam w swoim łóżku- dziś odebrana ze szpitala. Mogłam zostać w mieście wczoraj, gdy wracając znad morza zajechaliśmy do szpitala i na 90% już wiedzieliśmy, że Mam dziś wyjdzie, ale nie chciałam  bez auta, a przede wszystkim chciałam zagłosować. Tym bardziej że Misiek pokonał 240km, by oddać swój głos- dał przykład obowiązkowego obywatela 😉 Dzisiejszy jego komentarz: mamy ponad 40 posłów bez programu, w czasach, gdy nawet pralka ma ich kilka…

Mama czuje się dużo lepiej, oczywiście wciąż jest na antybiotykach, które -jak ten żandarm- przypilnowałam, by wzięła. Bo pod tym względem, to gorzej niż z dzieckiem: jak widzi, że tabletka jest duża, to nie chce połknąć, bo się boi. Potrafiła nie wziąć w szpitalu, na czym nakryła ją Tuśka. Także tak…

A ja dziś i jutro ogarniam wszystkie pilne (opłaty, zakupy) sprawy i wracam do domu, by w czwartek lub piątek znowu przyjechać, bo od jutra Misiek jest w szpitalu.  Mamie zakazałam wychodzić z domu do poniedziałku. Sama przypilnuję kontrolną wizytę i rtg., jak również urologa, bo i tam dostała skierowanie.  Nieźle nas nastraszyła, ale to nie jest najgorsze, najgorsze jest to, że nie do końca zdaje sobie sprawę, że nie jest jeszcze wyleczona. Gdy spytałam się dziś o recepty, które dostała przy wypisie, to usłyszałam, że mogę je wykupić jutro, bo ona już dziś dostała leki w szpitalu- rano! Ręce mi opadły! W szpitalu dostawała antybiotyk dwa razy na dobę i w takiej samej dawce miała wypisane do domu…Także tak…

A z przyziemnych spraw: zalało nas! Bynajmniej nie z  powodu nowej rzeczywistości ;); Miśkową wynajętą lokatorom kawalerkę w DM i nasze biuro na wsi. Tak do pary ;(

P.S.

BARDZO  DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKIE SŁOWA OTUCHY, TROSKI I WSPARCIA!!!!

Ktoś tam na górze rozdaje karty…

Gdy OM jakiś czas temu powiedział, że do UM możemy pojechać min. S3, to usłyszał: zgłupiałeś?; na okrętkę chcesz jechać…? bezsensu…!

Gdy w końcu telefoniczne wtorkowe dobijanie się do mnie Taty odniosło skutek- było już po 21. W dziesięć minut byłam gotowa do drogi, a do centrum DM dojechałam w 1,5 godziny, przynajmniej kilka razy tracąc prawo jazdy, gdyby  na drodze stał jakiś patrol policji. Wiem, nie ma się czym chwalić, ale nie miałam głowy do przestrzegania przepisów ruchu drogowego, przejeżdżając przez niektóre tereny zabudowane, wyludnione o tej porze, przy siąpiącym deszczu, który okazał się sprzymierzeńcem. Tata narobił takiej paniki, że nie wiedziałam co się tak naprawdę dzieje z Mam. Temperatura powyżej 40. stopni, tracenie świadomości- tyle potrafił mi przekazać…Zła na OM- myślałam, że zabiję- bo zapomniał mi powiedzieć, że w południe rozmawiał z Miśkiem, który będąc u babci, widział, że źle się czuje, ale jeszcze nie tak najgorzej- sam czując się źle, wcześnie położył się na górę wyciszając telefon. Zła na Tatę (mój telefon miał wyłączony dźwięk, o czym nie wiedziałam), bo nie mogąc się dodzwonić na nasze komórki, mógł zadzwonić na domowy albo do Tuśki. Zła, bo mógł na pomoc (w trzeźwej ocenie sytuacji) zadzwonić po Miśka, co w sumie zrobił OM  w  momencie mojego wyjazdu do DM. Zanim dojechałam: był lekarz, który rozłożył ręce i zostawił skierowanie do szpitala, a następnie była wezwana karetka przez Tatę. Przez całą drogę kontaktowałam się już z Miśkiem, więc wiedziałam, że mam jechać prosto na izbę przyjęć.  Dotarłam z prędkością światła…Diagnoza: zapalenie płuc. Co zresztą podejrzewałam, bo Mam niedawno przeszła zapalenie oskrzeli i za szybko zaczęła funkcjonować normalnie, no i oczywiście nie poszła na wizytę kontrolną.

W mieszkaniu znalazłam się grubo po północy…Wiedząc, że Mam już jest na sali, otoczona lekarską opieką, w szpitalu…w którym ponad 20 lat temu urodziłam Tuśkę,  i w którym czas się zatrzymał, co szczegółowo zobaczyłam już w świetle dziennym, gdy z rzeczami Mamowymi dotarłam rano z wizytą- podwójną. PRL-ski skansen. Obskurny dramat. Jedyny plus to lokalizacja. No i mam nadzieję, że zdolny personel, choć wiem, że najlepsi fachowcy od płuc pracują w szpitalu na rogatkach DM. Niestety, Mam nawet słyszeć nie chce, że mogłaby tam przebywać. Nogami i rękoma by się zaparła, jakby co.

Wracając do domu, jechałam już przepisowo, podziwiając, jak jesień przepięknie ubarwiła rzeczywistość…

Nasz wyjazd przez jakiś czas był nieaktualny, ale Tuśka mnie przekonała, że przecież jest komu się zaopiekować Babcią, podczas naszej nieobecności. Zresztą będziemy niewiele więcej niż 150 km od DM, więc w każdej chwili możemy dojechać. I jedziemy S3- na okrętkę- by dziś jeszcze zajechać do szpitala. I wracać też tak będziemy. Także tak…

Nie wiem, czy dobrze wypocznę, czy będzie miło i spokojnie- choć mam taką nadzieję, że w jakiejś części tak. Myślami, w każdym bądź  razie, będę przy Mam. I na telefonie. Z głośnym dzwonkiem.

Pod moim niebem…

Każdy wyjazd do ŚM czy DM planuję tak, by nie jechać tylko w jednej sprawie: czy to prywatnej, czy zawodowej. Wprawdzie zawsze mogę przy okazji uprawiać shopping, ale nie zawsze mam na to ochotę. Dziś musiałam odwiedzić pracownię rtg, więc wczoraj wymyśliłam sobie, że przy okazji pójdę do  kina. Zaczęłam planować całą logistykę tak, by międzyczas był możliwie jak najkrótszy a ja jak najszybciej w domu. Trochę bruździła mi godzinna przerwa w samo południe w pracowni, ale miałam nadzieję, że zdążę, że kolejki nie będzie i takie tam…Nastawiłam więc budzik tak, by zdążyć do kina na 10. Obudziłam się dwie minuty przed czasem, wyłączyłam alarm w  telefonie i stwierdziłam, że właściwie to spokojnie mogę  jeszcze  podrzemać z  pół godziny. Obudziłam się po 1,5-ej godzinie, bez szansy na dojazd na czas. Przy kawie zastanawiałam się, czy do przychodni jechać przed, czy po przerwie, rezygnując w myślach z kina- nastawiona, że następny seans, kończy się zbyt późno i w ogóle już mi w tej logistyce nie pasuje. Coś mnie jednak tknęło i jeszcze raz sprawdziłam godziny: pomyliłam się- zaczynał się o pół godziny wcześniej. Pomyślałam sobie, że kolejne pół godziny, nie będzie mi tu bruździć w planach 😉 Wymyśliłam sobie, że jeśli uda mi się zrobić w przerwie zdjęcie, to zdążę na ten seans. Nie wiem, na co liczyłam, ale się nie przeliczyłam 🙂 Tak, tak, w naszej służbie zdrowia, niektórzy pracują nawet, jeśli na drzwiach jest napisane, że w tych godzinach mają przerwę 😀

A w kinie byłam na „Obce niebo”.  To obraz państwa nadopiekuńczego, absurdu prawa, i walki z  obowiązującym systemem jako walki z wiatrakami. Mocny, przejmujący ze świetną grą aktorską. Scenariusz, podobno jest zlepkiem prawdziwych historii, jeszcze bardziej tragicznych w skutkach.

Wracając do domu mokrą, upstrzoną liśćmi drogą, w przeważająco żółto- brązowych  kolorach- myślałam, jak to dobrze, że nade mną jest wprawdzie mgliste, ale swoje niebo 🙂 A w domu czekała mnie sama radość: Pędraczek odebrany przez OM z przedszkola 😀

Jak nigdy cieszę się z nadchodzącej ciszy wyborczej. Liczę na całkowity odpoczynek, również od polityki ;).  W czwartek jedziemy na wydłużony weekend nad Bałtyk. Popływam trochę, bo specjalnie zabukowałam miejscówkę z basenem, ale przede wszystkim liczę na długie spacery ( hotel nad samym morzem) i sporą dawkę jodu. Nigdy o tej porze nie byłam nad naszym morzem, nie licząc Sylwestra; mój sezon do tej pory to czas od maja do września. Czas na zmiany ;D

 

 

 

O tym i o owym…

Szósty dzień bez słońca,  nawet chwilowego przebłysku. Szaro, buro i ponuro, z deszczem padającym bez przerwy. No może z krótkimi. Jak żyć?

Żyć może i się da, ale jak wstać z ciepłej kolorowej pościeli i wyruszyć w świat? Choćby ten najbliższy… Zmobilizowałam się, choć z ogromnym trudem, bo wizyta u dentysty nie jest tym, co umili dzień. Szczególnie gdy ostatni raz  się było 5,5 roku temu- co pani Doktor słusznie mi wytknęła. Czas jednak leci na turbodoładowaniu…bo mnie się wydawało, że byłam zupełnie niedawno…;) Posiedziałam na fotelu z otwartą paszczęką niecałą godzinę, robiąc przegląd techniczny, i już wiem, że jeszcze jedna wizyta mnie czeka. Przeżyję. Mój portfel też, bo zaoszczędziłam na aucie. Wprawdzie przegląd zrobiłam w autoryzowanym  serwisie płacąc jak za zboże (się przyzwyczaiłam), ale za to usterkę wyeliminowałam już w zaprzyjaźnionym- tzn. OM to wszystko zorganizował,  gwoli ścisłości 😉 Różnica = 7 stów na plus. Mogę zainwestować w piękny uśmiech 😉 Przy okazji, bardzo niechętnie, ale z pełną świadomością upuściłam trochę krwi na marker. Jak się sprężę, to sprawdzę dziś w necie wynik. Jakoś mi nieśpieszno.

I jakoś mi nieśmieszno czytając o pewnym radiowym wkręcie. No to się nasz polski Faraon popisał…zresztą nie pierwszy raz.

Nieśmieszno mi, jak czytam, że polska Muzułmanka zostaje opluta przez eleganckiego pana w średnim wieku, a przez starszą panią skrzyczana i wyzywana w autobusie, bo nie spodobał jej się ubiór-  i dzieje to się w dużym mieście wojewódzkim, i nie są to odosobnione przypadki, bo wyzwiska z ust młodych mężczyzn, to chleb powszedni odkąd powstał problem z uchodźcami.

Zdziczenie obyczajów, czy coś gorszego?

Szykuje się inwazja na media publiczne i zapowiadają ją publicznie: idziemy po was– mówią. Zmiany w kulturze, bo jak wiadomo, według prezesa: jest sztuka dobra i jest sztuka zła. Zła to wiadomo jaka.

Przeraża mnie hejt i groźby śmierci w stosunku do Olgi Tokarczuk.

Nie wiem, czy się śmiać, czy…ale szykują nam się wiece poparcia. Mnie one się kojarzą, tylko z jednym czasem…

Ach, i jeszcze ten milion milionów, czyli według prezesa bilion, który ma nam dać, podobno na inwestycje. I banan by mi się zrobił od razu na twarzy, gdyby nie głupie pytanie: komu je zabierze? I  w sumie ile?

No dobra, kończę z tym co mnie przeraża, bo jeszcze trafię na Waszą „czarną listę”  wraz z deszczem i wszechobecnym zimnem ;D

Z nadzieją na przyjemny  wieczór z PT, kończę te smętki 😉

P.S. Zrobiłam „latarnika wyborczego”. Tak, dla sprawdzenia się. I 78% mam zgodności z tymi, na których chcę oddać swój głos- to chyba nieźle, zważywszy, że to najwyższy wynik. Ku mojej uciesze  na dwóch ostatnich miejscach znaleźli się ci, na których bym nigdy nie zagłosowała, innymi słowy: jestem świadomym wyborcą ;D

Edit.

!!!!!!!!

Marker w normie, na tyle niski (jednocyfrowy), że poczekam do planowanych badań (w grudniu) w laboratorium, do którego mam stuprocentowe zaufanie. Bo wiecie, miałam plan, że jakby co, to nie od razu panika, tylko spokojne powtórzenie wyniku, tam, gdzie zawsze ;D

Nie tylko o starości…

Jaka jest starość  i co się z nią wiąże- każdy wie. Choć zależy ona od osobowości, a nie od metryki, to jednak w największym stopniu od sprawności fizycznej, umysłowej, czyli ogólnej zdrowotności. Sama starość nie jest straszna, boimy się tego, co z nią związane: choroby i niedołęstwa, a co za tym idzie- uzależnienia się od innych. Samotności.

Gdzieś mi wpadł w ucho sondaż, że prawie blisko 80% z nas, nie jest gotowych na sprawowanie opieki nad  starszą (schorowaną) osobą w swojej rodzinie. Do tego dochodzi niesprawny system opieki społecznej. No, nie jest kolorowo.

Są domy opieki, domy seniora, domy spokojnej starości, hospicja- jednak  z tego, co się orientuję, nie zawsze są w nich miejsca, szczególnie w najbliższej okolicy dla danej rodziny, a i koszt, szczególnie w tych prywatnych, czasem nie do udźwignięcia przez najbliższych. Ale ja nie o tym chciałam, tylko o naszym stosunku do nich. Wstydliwym. Bo to wciąż wstyd oddać babcię, dziadka, matkę, ojca, dziecko…Nawet jeśli wymaga kompleksowej całodobowej opieki.

Ostatnio, z dwudniowego pobytu  matki w hospicjum ( przed śmiercią) tłumaczył się jej syn, zawstydzony, że wraz z braćmi, tak, a nie inaczej postąpił.

Moja bliska koleżanka odrzuciła propozycję pracy, by móc opiekować się schorowanym ojcem. Opiekę sprawowała do końca Jego dni, ale rozważała jakiś ośrodek opieki, gdyby miała ona trwać dłużej.

Mojej cioci mama- wiekowa już kobieta- od lat przebywa w prywatnym domu opieki. Ciocia wzięła Ją do siebie, ale starych drzew się nie przesadza, więc matka wróciła do syna. Tam jednak, ze względu na warunki i stosunki, starsza pani nie mogła dłużej żyć. Ciocia dopłaca do pobytu, odwiedza- w ostatnich latach 2-3 razy w roku. Może dlatego, że sama  jest coraz starsza, a trzeba pokonać około 500km, a może dlatego, że od kilku lat  matka  już nikogo nie rozpoznaje.

Pamiętam reakcję mojego taty na wieść o decyzji podjętej przez ciocię, oczywiście  za zgodą samej zainteresowanej. Powiedział: że nie wyobraża sobie tego i  wolałby umrzeć. Nie wiem, czy to z tego powodu, że nie wyobraża sobie żadnej bezczynności, a taki dom uważa za ograniczenie „wolności”, czy raczej z tego, że dziecko „pozbywa” się rodzica i umywa ręce od sprawowania opieki. Raczej w tej materii jest tradycjonalistą.

Może dlatego moje „starsze dzieci” zrezygnowały z garażu w domu, a w zamian jest dodatkowy pokój: dla dziadków, jak będą potrzebowali opieki…🙂

Tylko że życie pisze różne scenariusze i chcieć to nie zawsze móc. Nie każdy może  sprostać niełatwemu zadaniu,  jakim jest opieka nad terminalnie chorym członkiem rodziny. Fizycznie, ale również psychicznie. Dlatego ja uważam, że wstyd to nie zapewnić żadnej opieki, a nie zapewnić ją profesjonalnie. I nie ma się tu  z czego tłumaczyć.

Z drugiej strony…nie wyobrażam sobie oddać któregoś z rodziców do domu opieki, a już  setki kilometrów- nie ma takiej możliwości. Jednak wiem, że więzi w rodzinach bywają różne, a czasem jest ich brak…

***************************************************

Wczoraj dopadła mnie  świdrująca myśl, że coś się wydarzy tej jesieni…

Mam nadzieję, że tylko planowane i oczekiwane, choć nieprzyjemne, ale oswojone…Bez niespodzianek. Wsłuchuję się we własne ciało…powinnam ruszyć tyłek, ale…Tak mi dobrze z niewiedzą…Na wszelki wypadek już zabukowany wydłużony następny weekend- tym razem nad Bałtykiem.

 

 

Niepoprawnie przy niedzieli ;)

Niepoprawnie, bo politycznie. W końcu czy chcemy, czy nie,  za dwa tygodnie mamy wybory! Wprawdzie to nie one spędzają sen z moich powiek, ale to nie znaczy, że jest mi zupełnie obojętne, jaka partia będzie rządzić. Nie jest. Z drugiej strony, nie drę szat i nie załamuję rąk, że największe szanse ma ta, na którą  nigdy nie zagłosuję, a przynajmniej dopóki na jej czele będzie stał Prezes – jedyny prawdziwy patriota; w jej szeregach( i to wysoko) tacy ludzie jak: Macierewicz, Pawłowska, Mastalerek, Brudziński, Kempa …i jeszcze paru innych. To oczywiście duże uproszczenie, bo przede wszystkim nie lubię ich nachalnej manipulacji i  kłamstw. Polska nie jest w ruinie, i to w żadnej dziedzinie. Przez osiem lat byle jakich rządów mamy jednak progres i w gospodarce i w polityce prorodzinnej. Płaca minimalna wzrosła, bezrobocie spadło, wydłużono urlop macierzyński i umożliwiono pójście na niego również ojcom, liczba żłobków wzrosła, dobrych dróg i autostrad nam przybyło, a reprezentacja Polski w piłkę nożną zaczyna odnosić sukcesy 😀 Tfu, tfu – pluję przez lewę ramię, coby nie zapeszyć, bo dziś ważny mecz 🙂 A tak serio, nie lubię, gdy ktoś  nie docenia, wręcz pluje na te i inne osiągnięcia i tumani ludzi. Jedzie taki jeden z drugim do Stanów i wciska Polonii, że u nas wciąż jest jak za Bieruta i Bermana, a były Premier być może był agentem Stasi. Współczuję Polonii- oni żyją tam w innym, zupełnie nierzeczywistym spojrzeniu na Polskę. Oczywiście, że jest nieidealnie, czasem wręcz kiepsko, że chciałoby się więcej zmian i na lepsze. Jednak trudno mi zaufać  oszołomom, nawet jeśli pozostali mają dobre intencje, że razem potrafią to zrobić. Trochę się ich boję.

W tym momencie pozwolę sobie na  małą dygresję.  Ostatnio gdzieś mi w oczy wpadło, że Ksiądz Dyrektor w odpisie 1% podatku zebrał 1,6 miliona ( o ile się nie mylę), na swoją bodajże uczelnię. Teraz co napiszę, na pewno nie będzie poprawne politycznie, ale pomyślałam sobie: matko najświętsza, jest tyle zbożnych fundacji, ludzi potrzebujących, a tu taka forsa. I kto ją wysyła? No te emerytki, co to na lekarstwa nie mają. Ostatnio mój Misiek głośno rozważał, o co chodzi tym, co narzekają na służbę zdrowia- miał na myśli swoich kolegów, którzy tak jak On,  w ostatnim czasie musieli mieć styczność z lekarzem i to niejednym a narzekali na kolejki i dostępność. Misiek zainwestował 300zł  w prywatnym gabinecie (wizyta+ badania) i już czeka na termin operacji, która po uzgodnieniu najlepszego dla niego terminu, ma się odbyć w ciągu 2 miesięcy. Wybrał oczywiście lekarza praktykującego w szpitalu. Można? Można. A, że sposobem, to inna sprawa. Nigdzie na świecie nie ma idealnej publicznej służby zdrowia, takiej, w której pacjent nie ponosi żadnych kosztów. Za to my mamy zaostrzoną klauzurę sumienia, a za chwilę będziemy mieć ochronę zarodka a nie zdrowia kobiety, w której się zagnieździł. Dlatego, i nie tylko dlatego wolałabym żyć w państwie świeckim.

Jednak…

Moje serce również nie zabije mocniej w stronę lewicy, choć z wieloma ich  poglądami się zgadzam, a nowa liderka zapracowała u mnie na  szacunek- choćby z powodu kultury i merytorycznej dyskusji. To kobieta profesjonalna. Niestety, dopóki w szeregach lewicy będą takie osoby jak Przewodniczący Miller i inni po PZPR-owcy oraz betonowe głowy- to nawet nie spojrzę w tamtą stronę. Nie mam zaufania do starych wyg politycznych rodem z PRL-u.

No to już wiadomo, że nie zagłosuję na pierwszą i trzecią partię w sondażach. Ani na drugą, co mi autentycznie ulżyło. Osiem lat temu im zaufałam, cztery lata temu głosowałam, by głos oddać przeciw innej, a nie za, i gdyby nie było nowego ugrupowania, to po raz trzeci, zmuszona byłabym oddać na nich głos. Dlaczego? – bo są przewidywalni i choć leniwi, to nie szkodzą  aż tak.

Bardzo bym nie chciała, żeby do sejmu wszedł PSL i  Korwin z Kukizem. Uważam ich za zbędnych, niektórych nawet za szkodników. Co do Kukiza, moją podstawową obiekcją (choć to, jak i co mówi  mnie nie przekonuje, a jego samego uważam za odrobinę niezrównoważonego emocjonalnie) jest to, że nie mam pojęcia, z jakimi poglądami stoją za nim ludzie- oprócz tych, że chcą zmiany konstytucji i rozwalić system. Mam wrażenie, że z jakieś łapanki, więc szkoda dla takich miejsca.

Dla mnie najważniejsza jest gospodarka. Natenczas. Jeśli ona się będzie rozwijała, to ludzie sobie poradzą. Światopoglądowe sprawy są ważne, ale nie najważniejsze. To co napiszę, może być źle odebrane, ale nie uważam, że wszystkim od państwa należy się  po równo. Nie. Za to sprawiedliwie muszą być stworzone warunki do pracy i życia. Dlatego zagłosuje na nową, Nowoczesną…Wiedząc, że nie mają szans na rządzenie, pewnie nawet na współrządzenie, ale na wprowadzenie fachowców do sejmu już tak. O ile w ostatniej chwili ich wyborcy (w sondażach)  nie zmienią zdania. Być może jestem naiwna, ale w każdej opcji politycznej znajdą się  wartościowi, kompetentni posłowie- dlatego wierzę, że prace nad ustawami, projektami w komisjach, będą przebiegały rzetelniej, im więcej do sejmu wejdzie specjalistów w różnych dziedzinach.

Wcześniej napisałam: Trochę się ich boję. Partii Wiadomojakiej.  Boję się, że mogą mieć większość konstytucyjną. W ich oficjalnej linii programowej projekt nowej Konstytucji RP jest, lekko przerażający. Po pierwsze, wskazuje Naród jako osoby, które wyznają religię tylko chrześcijańską. Dalej… Usuwa zapis o równości mężczyzn i kobiet. Usuwa zapis o karach cielesnych dla dzieci. Dopuszcza ograniczenie swobód obywatelskich  w ramach dobra wspólnego- nieokreślonego. Ogranicza rolę Rzecznika Praw Obywatelskich. Jest jeszcze kilka innych, z którymi się nie zgadzam, jak nakaz finansowania religii przez Państwo, ale nie są one już takie straszne (jak dla mnie). Boję się też o politykę zagraniczną, na ten nieciekawy, niespokojny czas…

Dlatego apeluję by iść do wyborów i zagłosować zgodnie z własnym sumieniem i poglądem. Najlepiej za, a nie przeciw, choć jeśli inaczej nie można, to i przeciw głos się liczy. Mnie się marzy co najmniej 70% frekwencja, bo dopiero taka, pokazałaby, czego tak naprawdę Polacy oczekują i w jakim kierunku chcą, by ich kraj się rozwijał. Najważniejsze, by iść do przodu. Pamiętajmy o tym w momencie stawiania krzyżyka na danej liście wyborczej.

Dlaczego o tym piszę… bo być może los będzie przewrotnie „łaskawy” i zadecyduje, że to moje ostatnie wybory parlamentarne w życiu 😉

Ach, jeszcze jedno, żeby było jasne: każdy ma prawo do własnych poglądów i własnych wyborów. Moje już znacie 🙂 Nie musicie pisać o swoich, ani na kogo chcecie głosować, ale czy w ogóle idziecie na wybory. Mam nadzieję, że tak 🙂

Nocna rozmowa w celu pogonienia potwora…

Bardziej adekwatne byłyby zmory, ale wtedy  by się nie zrymowało 😉

Od jakiegoś czasu ktoś, i to niekoniecznie w liczbie pojedynczej, przyprawia mnie o bezsenność, dostarczając pokłady stresu nie do udźwignięcia. O przyczynie i sprawcy/sprawcach może napiszę a może nie, choć pewnie w jakiś sposób poruszę temat- najpierw muszą opaść emocje. Żeby opadły, muszą mieć swoje ujście…

Późnym wieczorem dzwonię do PT – nie tylko Przyjaciółki, ale i terapeutki- mając pewność, że już nabrała oddechu po ostatnim pacjencie i może pogadać. Byłyśmy już po jednej rozmowie w sprawie, i miałam prykaz dzwonienia jak tylko poczuję potrzebę. Bo człowiek wygadać się musi inaczej się udusi. A mnie wystarczył już ropny katar, temperatura, uczulenie po lekach od gardła i ogólnie złe samopoczucie- duszenia nie uwzględniałam. Ale do brzegu, jak to niektórzy mówią…

Dzwonię, włącza się sekretarka. Sprawdzam godzinę i pierwsza moja myśl, że może jest w kinie lub na jakimś spektaklu, tudzież czymś podobnym, albo co bardziej prawdopodobne, wraca do domu z rozładowaną komórką. Napisałam SMS-a, że jak ma czas na gadulca, to niech zadzwoni.  Trochę coś oglądałam, trochę czytałam, ale odzewu nie było- komórka wciąż wyłączona, bo ze dwa razy sprawdziłam, znając PT, że ma zdolności do niewidzenia SMS-ów, w czym skutecznie pomaga jej aparat. Około 23.30 stwierdziłam, że pewnie nawet nie wie, że ma wyłączony telefon, i pogodziłam się z tym, że nie spuszczę z siebie krwi, próbowałam skupić się na lekturze. Sen był tylko w sferze marzeń, OM miał nocny wyjazd, więc nic innego mi nie pozostało, jak zająć czymś myśli. O godzinie 00.32 dzwoni telefon. PT. Właśnie odebrała SMS-a. Jej zwariowany telefon pokazał godzinę wysłania, minutę wcześniej. Okej, i tak przecież nie śpię, ale czemu Ona nie śpi???

A bo, to wszystko z tego, że się puściłam- słyszę, jednocześnie nie wierząc, co słyszę. Moje myśli pobiegły w jednym kierunku…Jest noc, wyłączony telefon, PT od kilku lat rozwódka…Ewidentnie mnie zatkało. Zanim się odezwałam z jakimkolwiek pytaniem, słyszę:

Na basenie– i zanim moja wyobraźnia oszalała na dobre, kontynuuje- No puściłam się i kawałek popłynęłam sama…

Dla osoby, która przez całe  swoje życie wchodziła co najwyżej po kolana do jakichkolwiek akwenów, i która  za moją przyczyną, kilka lat temu  odważyła się wejść głębiej w mętne wody Bałtyku i od tego czasu pobiera lekcje pływania na basenie- przepłynięcie choćby małego dystansu bez deski czy innego koła ratunkowego, to wyczyn nie lada! Emocje sięgają zenitu…Szczególnie gdy trwało to i trwało…Pokonała swój strach, po raz kolejny! A ja jako ta inicjatorka sukcesu, czułam się dumna, wyrażając uznanie i radość.

No, a potem zajęłyśmy się moją zmorą i przegadałyśmy półtorej godziny, uznając, że czas w końcu na sen. Przyszedł.

 

Mam pytanie…

Najpierw miałam dylemat czy pytać, czy nie.  Nie muszę się utwierdzać we własnej opinii, ale jestem ciekawa, ile osób ma inne zdanie/ podejście do sprawy.

A mianowicie:

Jaki facet ( w domyśle żaden)*  pozwoli sobie na to, że żona zostawia go z dzieckiem i jedzie na dwa dni do miejscowości, w której: skończyła liceum i studia,  ma rodzinę i własne lokum, spotyka się z koleżankami, czasem na imprezie? I robi to kilka razy w roku.

*Ktoś mnie przekonywał, że właśnie tak jest: ŻADEN!!!

A Wy jak myślicie?

Zostawiam to pytanie na blogu zamiast konkretnego ( opisu)  postu na ten temat, bo mnie fizyczność dopadła. Ból gardła i ogólne rozbicie, które mnie dziś dopadło, jak tylko otworzyłam oczy- skutecznie uniemożliwiają jakąkolwiek działalność umysłu i ciała,  natenczas 😉