Nieprzewidziana zmiana pobytu…

Szczęk otwieranego zamka zamiast walenia w drzwi o wcześniejszej godzinie, niż ta, której obawiają się wszyscy uczciwi obywatele w tym kraju. Udaję że mnie nie ma, obracając się tyłem i nakrywając głowę kołdrą, ale słyszę stukot otwieranych szafek.  Czego szukasz ? Kaszy! A tu jest tylko mąka dla kilku rodzin. Skrzeczy. Wychodzi. Przekręca zamek. Za chwilę znów wraca, tym razem otwiera szuflady w kuchennych szafkach. Jest piąta dziesięć, od kilku minut nie śpię i dociera do mnie, że poszukiwane są płatki owsiane i inne takie. Wstaję, otwieram jedną, potem drugą i w trzeciej szufladzie w meblu stojącym już w części pokojowej, znajduję. Wracam do łóżka, sen od razu nie przychodzi, ale w końcu przysypiam, gdy znów słyszę szczęk otwieranego zamka. Od razu siadam na łóżku, jest punkt szósta. Czego szukasz? Okularów. Tu ich nie ma. Nie daje się przekonać i podchodzi do stolika przy moim łóżku. Bo ja tu przychodzę sobie oglądać jak ciebie nie ma, nie wiedziałem, że przyjedziesz. Też nie wiedzialam, ale wczoraj widziałam okulary na nosie, bo przyjechałam w trakcie oglądania „ M jak miłość”, kiedy szukający siedział na fotelu w swoim mieszkaniu i jak wychodziłam do siebie, to wciąż tam tkwili: ojciec na fotelu, okulary na nosie.

Zabralam się z Dzieckami Młodszymi do DM- przyjechali na urodziny Pańcia. Nie miałam tego w planach, ale postanowiłam odciążyć Miśka, który ma sesję. Przede wszystkim psychicznie, bo przychodząc codziennie rano i widząc  babcię w nienajlepszej formie, która nie chce brać leki na wymioty, a ma torsje… Ja do tego inaczej podchodzę, z większym zrozumieniem Mam i sytuacji. Nie upieram się, że musi… W sobotę po egzaminie odwiezie mnie do domu. Na krótko. Muszę tu być, mimo iż Mam opiekę ma, ale będąc nawet za ścianą, jestem mobilna w każdej chwili. Szczególnie rano, w czasie kiedy Taty już nie ma, a zanim przyjdzie wujostwo.

Wczoraj opiekowałam się najmłodszą w rodzinie, kiedy jej mama wykańczała tort i szykowała obiad urodzinowy, dziś najstarszą. Tort bardzo smakowity, tylko Misiek się zastanawiał, czym Pańcio podpadł mamie, że ta dodała szpinaku do biszkoptu. Wersja dla dzieci była taka, że to limonka i cytryna tak zzieleniała 😆 Żal było opuszczać towarzystwo, ale kiedy wybiła 19 godzina wstaliśmy z Dzieckami od stołu. Największą furorę i tak zrobiła Księżniczka, zachowując się jak królowa- chóralnie orzekliśmy, że to najbardziej spokojne i uśmiechnięte dziecko w  rodzinie.  Było cudnie, rodzinnie, normalnie, choć w tle były ciche rozmowy moje, Miśka i Tuśki odnośnie sytuacji u dziadków, zmiany planów, podjęcie pewnych decyzji, które jak na razie rozbiły się o mur sprzeciwu.

Za oknem słońce 🙂 Od pół godziny słyszę walenie u sąsiadów z góry. Niewyspana, z brakiem kawy we krwi i hukiem nad głową- o to moja rzeczywistość 😉 Jak dobrze, że za ścianą mieszkanie ogarnia Pani sprzątająca- raz w tygodniu. Idę sprawdzić, co u Mam …

 

Za potrzebą ;)…

Potrzeba mnie wygania z ciepłego, przytulnego łóżka, mimo nocy. Ciemność. Cisza. I już wiem, że jestem w domu, na wsi, u siebie. Jak inne są to noce niż w mieście. Inne też są poranki. Różnorodne. Niedzielne śniadanie spędziłam w towarzystwie… rudej…za oknem. Hasała sobie po drzewach, a ja zajadając śledzika na raz z kubkiem gorącej herbaty, obserwowałam jej zwinność. Widzisz cwaniarę, nawet Mysi się nie boi- mówię do OM, który właśnie wrócił ze śniadania od swojej mamy. Czuje się jak u siebie, wszak wyżerkę ma zapewnioną, często przychodzi- odpowiada i też zaczyna obserwować rudą.

Z Tuśką od rana jestem cały czas na telefonie, zdaje mi relacje, co tam u Mam. Piszemy na WA albo rozmawiamy. W planach mamy wyjazd do ŚM na obiad, a przy okazji zakupić prezent dla Pańcia na urodziny. I tu dociera do mnie, że nie wiem, co chciałby dostać. Trwają konsultacje, mam też telefon od Pańcia, a potem podczas rozmowy z Tuśką, ta mi zdaje relacje z rozmowy z synem.

Mamo, to wy jesteście moimi rodzicami i to na was spoczywa obowiązek urządzenia mi urodzin, więc czy nie możecie się dogadać ze wszystkimi co do prezentów i przestać do mnie wydzwaniać i mi przeszkadzać? A co ty synku robisz, że ci tak przeszkadzam? Ubieram się. Kazałaś mi się ładnie ubrać, a to wcale nie jest proste. Kurtyna.

OM miał też swój plan, więc najpierw zaciągnął mnie do salonu. W konkretnym celu. Czując pismo nosem, wybrałam sobie już kolor wcześniej. Jak ma być hybryda, to niech będzie czerwona, a raczej bordowa z czarnym. Piękny lakier. Żadne tam szarości. Czuję nić porozumienia ze sprzedawcą, który z błyskiem w oku zachwala wybór, uważając, że wybrałam najładniejszy zestaw kolorów, szczególnie że siedziska są jasne. Pyta się nas o pozostałe opcje, więc mówię, że niewiele potrzebuję, ale dwie rzeczy muszą być spełnione. Odnośnie lusterek kiwa głową ze zrozumieniem. Ha! I już wiadomo, że musi być to wersja selection. Panowie ustalają, jak się będą kontaktować w sprawie konkretnej już oferty i opuszczamy salon.

Jedziemy do Centrum Handlowego, bo tak będzie szybciej, żeby coś zjeść i kupić prezent. Handlowa niedziela, wszystkie miejsca na 3 poziomowym parkingu zajęte, więc musimy chwilę poczekać. Trochę mnie to przeraża, bo oczami już widzę te dzikie tłumy, ale jestem z OM i na dodatek głód już mi zaczął doskwierać. Kierujemy się prosto do restauracji, tu też chwilę trzeba poczekać na wolny stolik, więc zostawiam OM i lecę do Empiku. Dzielnie omijam stoiska z nowościami, top listami, choć kusi, aby się zatrzymać i coś wybrać dla siebie, ale wizualizacja pięciu książek czekających w kolejce do przeczytania na nocnym stoliku i dwóch zostawionych w DM jakoś mnie od tej pokusy powstrzymuje, więc szybko kieruję się na koniec sklepu, gdzie są gry planszowe i książki dla dzieci. Z grą poszło dość szybko, gorzej z wyborem lektury, bo chciałam wybrać taką, która nie sprawiłaby Pańciowi trudności w samodzielnym czytaniu.

W drodze powrotnej jedziemy przez Miasteczko i zabieramy Ciocię. Mama OM miała kryzys, ale nie zdrowotny, coś jej się ubzdurało i OM nie wiedział, jak zareaguje na jego widok, a opiekę musi mieć zapewnioną. W południe była Rodzinna z wizytą i zdała mu relację telefoniczną, będąc sama w lekkim szoku, jakimi słowami Mama zareagowała, na propozycję zabrania jej na kilka dni do siebie. Mówię do OM, który głośno zastanawiał się  co skłoniło Mamę do takich słów, że opowiada jej o wszystkim, więc pewną wiedzę przetworzyła sobie na własny użytek. OM zaprzecza, ale Ciocia potwierdza. Mózg człowieka z demencją funkcjonuje inaczej, trzeba uważać, co się mówi do takiej osoby, bo nie wiadomo, co się ulęgnie w głowie.

Telefon od Tuśki, wracającej z całą rodzinką z DM, zastaje nas w momencie wjazdu na posesję, więc zostajemy w aucie i rozmawiamy na głośno mówiącym. Zdają relacje z pobytu u babci, więc wiem, że oprócz nich była też Ciocia z Wujkiem, Dziecka Młodsze i Tata. Niewielkie mieszkanie wypełnione po brzegi… Oni je opuścili ostatni i właśnie wracają do domu. Nie dzwonię do Mam, bo domyślam się, że pewnie zasnęła. Zmęczona. Po dwóch godzinach dzwoni Mam. Opowiada o Zońci i Pańciu, jacy są wspaniali. I że wszyscy byli w jednym czasie, więc to trochę męczące, ale są tacy kochani i… tak trzeba…

Spędziliśmy niedzielę razem, we dwójkę, ostatnio rzadko się to zdarza. Nie udało się też zupełnie odciąć od bieżących problemów, ale nie ma też takiej potrzeby, bo jesteśmy rodziną, która w każdej chwili, w każdym momencie się wspiera i reaguje… Bo tak trzeba…

 

 

Niezgoda…

Zawsze przychodzi. Na początku. W czasie. Na końcu.  Jej czas bywa krótki, długi… od początku do końca. Objawy to pozorny spokój na zewnątrz bądź zupełnie przeciwnie, niekontrolowane wybuchy. Strach, ból znajdują swoje ujście. Wściekłe, krzykliwe, bezradne…

Niezgoda na to, czego właśnie doświadczamy… zawsze się pojawia i ma różne oblicze.

Czwartek mnie wymęczył okrutnie, uświadamiając mi, że pacjent jest na samym końcu, bo najpierw jest stos papierów, dziwne procedury, które muszą być wykonywane z precyzją chirurga, bo inaczej wszechwładne NFZ nie zapłaci, a oddział już i tak tonie w długach.

Nie mogłaś im tam włazić w oczy i się przypominać- usłyszałam od Giny, jak w końcu dotarłam na górę, po spędzeniu prawie czterech godzin pod gabinetem przyjęć. Mogłam jeszcze tylko położyć się w drzwiach gabinetu- mruknęłam, bo nie miałam siły na tłumaczenie tego, co oczywiste. Już drugi raz z rzędu na izbie przyjęć panuje chaos.

Przyszedłem panią zobaczyć-  słyszę głos doktora, który nagle wyrósł przede mną, kiedy ze spuszczoną głową siedziałam kolejną godzinę tym razem na oddziale, czekając na wyniki. Wyprostowałam się, automatycznie cycki do przodu (w nowym sweterku) i uśmiech na twarz, w głowie myśl, że na głowie fryz świeżo przystrzyżony, a twarz maźnięta pudrem, brakowało tylko ust korali… Prezentacja Się wypadła pomyślnie, bo Doktor stwierdził, że nie będziemy bić się o czerwone krwinki, które sobie lecą w kulki i spadły z poziomu 3 na 2,7, bo jeśli trzymam pion (na siedząco) i idąc, nie podtrzymuję się ściany, to jak pozostałe wyniki będą w miarę dobre, to wypuszczą mnie z pigułami. Oskarowa zadbała, żeby dostarczyć je na oddział przed zamknięciem apteki, tak na wszelki wypadek. Jeszcze tak późno z pigułami nie opuszczałam murów szpitalnych. Mocno i tak opuszczonych, bo obowiązuje zakaz odwiedzin z powodu panującej w DM odry. Wyszłam bez wypisu, więc nie znam szczegółowo parametrów. Wystarczy, że odczuwam ich spadek, na dodatek wróciłam zziębnięta, a dziś kicham i odezwał się kaszel, a na dworze byłam może raptem 3 minuty.

Syna kochana przyniósł mi soczek jednodniowy z buraków, tak sam z siebie. Mam kiwi i zamierzam je użyć w zamiarze niepoddania się żadnej infekcji. Boję się łypnąć okiem z okna na Julka, czy biedak zmarznięty stoi- nie będę się stresować, bo nawet nie wiem, czy mam skrobaczkę. OM przez telefon daje mi instrukcje tak, jakbym nigdy nie jeździła zimą 😉 Ucięłam porady, mówiąc, że zawsze mogę wróci wiosną ;p

Oskarowa zadzwoniła z terminem TK- tydzień wcześniej, niż termin piguł. Ech, no nie pali mi się do wiedzy, co tam u mnie się w środku dzieje… No, ale tu nie ma miejsca na niezgodę, niestety…

Nasza Księżniczka kończy dziś pół roku 🙂 Pańciowi kończą się ferie i trochę mi żal, że nigdzie z nim nie byłam, nigdzie nie zabrałam, żeby urozmaicić mu ten czas… Nawet śniegu u nas nie było, więc nici z zimowych zabaw na powietrzu. Wprawdzie Dziecka Starsze już wcześniej miały plany wyjazdu na narty całą rodziną w lutym,  ale… w tej chwili, to wciąż wielki znak zapytania.

Miłego weekendu! 🙂

 

 

 

 

 

 

Spojrzenie w lustro…

Kanapa stoi w takim miejscu, że jak tylko Mam usiądzie i spuści nogi i spojrzy w prawo, to widzi siebie w ogromnym lustrze na przesuwanych drzwiach szafy w przedpokoju. Wyglądam jak koczkodan- wzdycha i jednocześnie próbuje ugładzić włosy ręką. Nic z tego, ten rodzaj- sztywny i gruby włos- rządzi się swoimi prawami. Wiesz- zwraca się do mnie- tak zawsze mówiła do mnie mama: chodź, uczeszę cię, bo wyglądasz jak koczkodan. I plotła mi warkocze. Babciu, dlaczego jak koczkodan? Przecież ta małpa za wiele kłaków to nie ma- wręcz przeciwnie do mojej Mam. (Babcia mówiła też, że mam stopy jak podolski złodziej, bo moje 38 do ich- Mam i Babci- 35/36 wyglądały jak od wielkoluda) Ech… Sama pamiętam, jak Mam mnie czesała, plotła warkocze i, że przez to czesanie musiałam wcześniej wstawać, żeby zdążyła przed pójściem do pracy. Może dlatego w piątej klasie szkoły podstawowej zrobiłam najgłupszą rzecz na świecie i ścięłam włosy na pazia. Uff, dla mnie każde kolejne 5 minut snu rano, było bezcenne… Warte poświęcenia… wizerunku 😉 Zresztą tylu i takich ogromnych luster wtedy nie mieliśmy w mieszkaniu ;p I nie było selfie ;D

(Dla przypomnienia: kiedy ja chodziłam to podstawówki, to obowiązywał schludny wygląd; włosy związane, fartuszek z białym kołnierzykiem i tarczą przyszytą na rękawie, a na piersi oznaka”wzorowy uczeń’ i zmieniało się też obuwie).

Mama długo miała włosy do ramion, które kręciła na wałki*, aż któregoś dnia przyszła od fryzjera z krótką fryzurą. Krótką, czyli z tyłu odsłonięta cała szyja. I tak do dziś. Żeby się układała i trzymała po wymodelowaniu, to co jakiś czas robi trwałą. Od kilku lat chodzi co tydzień do fryzjerki. Od lat tej samej. Wczoraj Pani przyszła do Mam do mieszkania, żeby ściąć jak najkrócej… Taki wstęp do przyszłego, nowego wyglądu…

Od czterech lat sama mam krótką fryzurę, a od dwóch, bardzo krótką. I muszę częściej chodzić do fryzjera, co dla mnie pogodzić to logistycznie wcale proste nie jest. Moja p. Edyta** ma terminy pozajmowane dużo do przodu. Staramy się kolejny ustalić już na bieżącej wizycie, bo tak najprościej, tyle że często bywa, iż mnie coś się poprzesuwa, wypadnie. Tak było ostatnio, że dopiero trzeci termin przypasował. (Na szczęście jako stała klientka, mogę liczyć, że gdzieś zostanę „wciśnięta”). Z długimi włosami nie miałam takiego problemu, nie musiałam mieć stałego fryzjera, mogłam podciąć gdzieś z doskoku, co zazwyczaj praktykowałam. Często grzywka sięgała już mi czubka nosa, ale to akurat mi nie przeszkadzało, kiedy w końcu dojrzałam, żeby odwiedzić jakiś salon. Dziś na szczęście dostaję przypominające SMS-y. I tak wczoraj, obie z Mam, zrobiłyśmy porządek z tym, co na głowie.

Za chwilę będę pakować walizkę, ale już wczoraj, za pamięci, wyciągnęłam z czeluści szafy…chustki. Zdziwiłam się, że tyle ich mam, dwie praktycznie nienoszone i jedna jeszcze z metką. Wpakowałam wszystkie do jednego worka i zabieram ze sobą. Nie przypuszczałam, że… nie dla mnie będą potrzebne…

* Z wałkami przypomniała mi się historia opowiedziana przez jedną z pacjentek onkologicznych. Wiedząc, że wypadną jej włosy, uprzedziła ten fakt i zgoliła głowę. Po czym w domu, wieczorem, jak to zawsze robiła, zaczęła szykować sobie wałki, żeby na noc nakręcić włosy…

** Mam, Misiek i ja mamy sztywne i grube włosy, więc dobre ścięcie ułatwia nam opanowanie tego, co na głowie. (Kiedy trafi się już na dobrego fryzjera, to trzymamy się go jak przysłowiowy rzep psiego ogona- potrafiłam nawet na godzinę 9 się stawić, gdzie sam dojazd trwa z 30-40 minut). Wspominaliśmy, jak Misiek spał w czapce, żeby rano nie wyglądał jak „koczkodan”, jak był postrachem fryzjerek w salonie w CH, a teraz w końcu ma tak ścięte, że po wstaniu, ba, po wyjściu z basenu ma włosy jakby właśnie opuścił salon fryzjerski 😉 Tuśka ma gęste, ale jej się puszą i są podatne do układania. A Zońcia, zrobiła nam numer, bo przyszła na świat z gęstą ciemną czuprynką, a teraz włosy jej się robią delikatne i jasne- Tuśka stwierdziła, że to już nie jest jej dziecko ;p OM, tez miał kiedyś gęste włosy, po obojgu rodzicach…

Zima, choć u nas bezśnieżna- krajobraz wygląda tak, jakby niestaranny malarz raz maznął pędzlem, żeby pobielić… (Śnieg padał w dniu powrotu mojego do domu, co zachwyciło Pańcia, który słowami babciu, jak się obudziłem, to patrzyłem przez okno jak jest pięknie na dworze). Za to mroźno i ślisko, bo kałuże pozamarzane, w asfalcie dziury, trzeba uważać. OM się pyta, czy dam radę sama, że może mnie zawiezie. Dam, muszę, obawiam się tylko skrobania Julka, bo odwykłam od tego, gdyż pod domem stoi pod wiatą, a w DM będzie stał pod chmurką. Ale! Dzień coraz dłuższy i coraz bliżej do wiosny. I tego się trzymajmy! 🙂

Ogarnąć i zaczarować…

Rzeczywistość.

Próbuję.

Z całych moich mizernych mocy. Nie jestem w tym sama, ale…

Powinnam być przez cały czas na miejscu, 24h na dobę, jak to było przez ostatnie dni. Wczoraj i dziś będzie Tuśka, od poniedziałku codziennie rano miała być moja Przyjaciółka, która sama tę pomoc mi zadeklarowała, kiedy obie doprowadzałyśmy  mieszkanie do porządku przed powrotem Mam ze szpitala. Miała, bo los złośliwy postanowił pokrzyżować ustalone plany- odezwał się kręgosłup tak, że skończy się to pewnie operacją. Miała już trzy na dolną cześć, teraz czas na górną. Obu nam przykro… Moi rodzice znają Aliś od dziecka i traktują jak moją siostrę, której nie mam. Ona widząc potrzebę i widząc mnie po raz pierwszy w życiu w totalnej rozsypce- mimo że zawsze była przy mnie przy każdej mojej diagnozie i towarzyszyła mi w chorowaniu i w trudnych momentach- nie próbowała mnie pocieszać ani przytulać (za dobrze mnie zna) tylko powiedziała, że będzie do Mam przychodzić, przynajmniej jeden problem będę miała już rozwiązany. Bo może akurat rano, ma czas. Trudno jest kogoś znaleźć, kto przychodziłby codziennie rano na godzinę, żeby ogarnąć mieszkanie, po Tacie i ewentualnie zaspokoić jakieś potrzeby Mam. Dlatego wszystkim nam spadł kamień z serca… na krótko jak widać. Aliś deklaruję siebie, jak tylko zrobi porządek z kręgosłupem, w poniedziałek dzwoni do swojego profesora. Współczuję jej bólu i bardzo kocham za to, że jest. I to dzięki mojej Mam, mam przyjaciółkę na całe życie, bo to moja mama podeszła ze mną do ciemnowłosej dziewczynki z rzęsami jak firanki i jej mamy i zapytała się, czy możemy stanąć razem w parze na rozpoczęciu roku szkolnego w pierwszej klasie szkoły podstawowej. I tak przez 13 lat siedziałyśmy razem w jednej ławce, a przyjaźnimy się do dziś. Miałyśmy momenty trudne w naszych relacjach, wymuszonych przez dokonanie wyboru, który ja rozumiałam, bo w jakimś sensie byłam jego przyczyną. Kiedy jednak ktoś jest nam naprawdę bliski, to czeka się na odpowiedni moment i wyjaśnia sobie, tak, jak my to zrobiłyśmy. Nie przestaje się kochać z dnia na dzień z byle błahostki. Gdy tylko spojrzymy na drugiego człowieka przez pryzmat jego sytuacji i potrzeb, to łatwiej zrozumieć jego postępowanie.

Nie jestem aniołem, a mam trzy cudowne, bardzo bliskie Przyjaciółki. (LP przybiegła do mnie wczoraj z rosołem) To jest moja rodzina. Nie wiem, czym sobie na nie zasłużyłam… Wiem, że mam duże szczęście, że trafiłam na osoby, które potrafią kochać drugiego człowieka pomimo jego wad…

Wiele razy w komentarzach czytałam, że jesteśmy wspaniałą rodziną. Nie. Jesteśmy zwyczajną rodziną, a nawet bym powiedziała, że specyficzną. Na pewno nie  idealną ani modelową. Z ogromem wad, u niektórych nie do przyjęcia. Za to bardzo autentyczną. Bo u nas najczęściej co w myśli to i na języku, choć ostatnio tonujemy emocje. Że jesteśmy rodziną jak z obrazka… Że na zdjęciach opublikowanych na FB z ostatnich świąt  wyglądamy na szczęśliwych. Byliśmy. Bywamy. Nawet bardzo. To są momenty jak u każdego w życiu. I jak u każdego, bywają momenty trudne. Na pewno bardzo się kochamy, choć my nie potrafimy, a raczej każdy z nas na swój specyficzny sposób tę miłość okazuje.  Czasem w bardzo szorstki- tak nam łatwiej, bo spijanie sobie z dziobków to nie nasze klimaty. Ale zawsze się staramy pomóc sobie nawzajem, choć czasem ta pomoc też bywa specyficzna.

Tak naprawdę to nie potrafię wyrazić słowami, opisać, jacy jesteśmy… Tato, który potrafi zadzwonić i zapytać się co kupić (przez całe życie nie musiał się interesować domem), przywieźć porządny obiad dla Mam albo zupkę chińską- cokolwiek, żeby pokazać, że o nią dba- codziennie rano zostawia owsiankę na mleku dla swojej  Żabci i nie zostawił jej wczoraj, jak już mnie rano nie było. No właśnie… Można się wściekać, ale to nic nie da… Mnie kazał zostać w domu i nie przyjeżdżać, żebym wyzdrowiała do końca, bo nie ma takiej potrzeby, ale w dniu wyjścia Mam ze szpitala, kiedy uznał, że Misiek jest mu potrzebny już i teraz, to stwierdził, że ja mogę pojechać taksówką po mamę do szpitala. Ręce opadają. My się przyzwyczailiśmy i się przeciwstawiamy bądź ignorujemy, często żartem potraktujemy, bo zwyczajnie Tata nie myśli… Wypiera. Żyje tym, co go przy tym życiu trzyma. Ktoś z boku pewnie byłby przerażony, ale my wiemy, że musimy jakoś ogarnąć tę rzeczywistość. Bo nawet jeśli coś się dziwnego dzieje, to nie złośliwie i z premedytacją. Ale to nie ułatwia życia, więc czasem rodzi się bunt… Wewnętrzny. I człowiek wybucha. Na krótko… Bo tak naprawdę, to złoszczę się tylko na samą siebie, za ten brak siły- fizycznej- kiedy jest ona najbardziej potrzebna. Gdyby nie to, łatwiej byłoby ogarnąć obecną rzeczywistość.

Powinnam być w DM, ale potrzebuję oddechu. Wiem, że przyjdzie taki moment, że się stamtąd nie ruszę… OM przyjechał po mnie z Pańciem, praktycznie nie rozstawali się przez ten czas, kiedy nie było mnie w domu. Został kolejną noc u nas, a wczoraj jak Zięć odwiózł Tuśkę na pociąg, przyjechał do nas z Zońcią. Nie widziałam (nie licząc zdjęć wysyłanych przez OM i Pańcia) Księżniczki równy tydzień. Och, ach… Tuśka ugotowała zupkę na rybce i nie byłabym babcią, gdybym nie dopilnowała, żeby ją zjadła, mimo marudzenia na zęby. Trzy podejścia i prawie wszystko zjedzone. LP się ze mnie śmiała, że nie odpuszczam, ale mnie szkoda było wartościowego posiłku, gdyby to był słoiczek, to machnęłabym ręką 😉

Dobrze mi zrobiły te chwile ze szkrabami, trudno się przy nich nie uśmiechać, a nawet śmiać się w głos. Choć jak w skrócie przedstawiałam LP sytuację z Mam i głos mi się załamał, to Pańcio, mimo iż zajęty zabawą z Zońcią, to wyczuł i od razu przyszedł się przytulić ze słowami nie płacz babciu… No i babcia przestała płakać.

Dziś miałam być w filharmonii na przedstawieniu teatralnym- prezent imieninowy od LP. Zrozumiała, że choć mam ogromną ochotę choć przez chwilę poczuć się częścią innego, weselszego świata, to boję się skupiska ludzi… a tak naprawdę ich zakatarzonych nosów i wydawanych gardłowych wydzielin w postaci kaszlu. No cóż, nie mogę sobie pozwolić ze swoją kiepską odpornością, szczególnie w tej sytuacji, kiedy Mam potrzebuje mojej obecności, na ryzyko podłapania czegokolwiek. Będąc w DM, w ogóle nie wychodziłam z mieszkania, zakupy robił Tata i Misiek. Nawet tradycyjnie nie byłam z Dzieckami na obiedzie w restauracji, tylko zamówiliśmy sobie, a ten czas spędziliśmy wspólnie z Mam. Gdyby to nie chodziło o Mam, to poszłabym mimo wszystko, mimo niezupełnego pozbycia się infekcji, bo w końcu nie mam nic do stracenia, oprócz życia, a żyć chce mi się zupełnie normalnie. Ale nie mogę siebie sama wyautować, wystarczy, że często ląduję na aucie nie z własnej woli… w najmniej odpowiedniej chwili.

Piszę, bo pisanie pozwala zapanować nad karuzelą myśli i emocji. Choć nie ukrywam, że coraz mi trudniej ubrać je w zdania, przekazać to, co naprawdę chciałabym wyrazić. Uczestniczę też w dyskusjach na blogach, choć nie wszystkie ostatnio odwiedzam systematycznie, i naszła mnie taka refleksja, że jednak wcale nie jest tak prosto wyrazić słowem pisanym, to co chcemy przekazać. Szczególnie kiedy podajemy przykłady z życia wzięte, ale opisując, nie mamy na myśli konkretnej osoby, i nie do niej (i nie o niej są, jeśli tego wyraźnie nie zaznaczymy) kierujemy wszystkie te słowa. Często odbieramy słowa w poście lub w komentarzu bezpośrednio do siebie, a może to odzywa się nasze sumienie? Jest takie powiedzenie, „uderz w stół, a nożyce się odezwą”… Często jest też tak, że zwyczajnie identyfikujemy się z przeczytanymi słowami…

Dziękuję Wam za okazanie mi serca:*

Wszystkim Babciom i Dziadkom (tym świeżo upieczonym szczególnie, bo mogą być mimo ogromu szczęścia ciutkę przerażeni ;)) życzę samych wspaniałości, ale przede wszystkim czasu dla swoich wnucząt. Bo ten wspólny czas jest czymś bezcennym, a tak szybko umyka, więc warto łapać każdą taką chwilę. Dużo uśmiechu dla Was! Małe dzieci to ogromna, bezinteresowna miłość i radość- bądźmy tacy jak dzieci. Przynajmniej czasami.

To był trudny tydzień dla wielu z nas. Wydarzenia w Gdańsku i sam Gdańsk pokazał, jak powinniśmy się nawzajem traktować, że nienawiść prowadzi do zbrodni… I wczoraj radosna wiadomość, że Jurek Owsiak jednak z powrotem stanie na czele Orkiestry i będzie grał do końca Świata i o jeden dzień dłużej. Bo miłość jest silniejsza od nienawiści! I tego się trzymajmy! 🙂

 

 

 

Spowolnić czas…

Budzik.

Walizka.

Śnieg.

Deszcz.

Bezpiecznie siedzę na miejscu pasażera. Tak uzgodniliśmy dzień wcześniej, mimo telefonu, że nie muszę, jak jeszcze nie doszłam do siebie. Ale ja już postanowiłam i nie zmieniam zdania.

Oddział chemioterapii. Mam już podłączona do kroplówek. Kap, kap, kap… płynie trucizna w żyłę. Mam uśmiechnięta, dużo mówi, żartuje. Może. Dzień wcześniej podczas punkcji wyciągnięto prawie 1,5 litra płynu. Lżej oddycha. Idę na rozmowę do p. Doktor prowadzącej. Przyjmuje mnie od razu, mimo iż kilka razy już rozmawiał z nią Misiek. Pytam. Odpowiada. Przypuszczać, spodziewać się, a usłyszeć,  to dwie różne rzeczy. Sama stawiam kropkę nad i… Potwierdza. Dziękuję za rozmowę. Wychodzę.

Kilka stopni schodów, kilka metrów korytarza i przyklejam uśmiech na twarz. Zdążyłam. Lawiruję. Słowami. Pani obok robi się niedobrze. Zaraz sama zwymiotuję, szybko idę szukać nerki. Pani pielęgniarka nie wysługuje się mną, tylko sama szybko zasuwa na salę. Jeszcze chwilę jesteśmy, ale powoli już się zbieramy do wyjścia. OM się żegna i raczy Mam słowami: dobrze wyglądasz. Zaraz nakopię ci w tyłek za te” dobrze wyglądasz”… furczę; na komisji zusowskiej  też usłyszałam „dobrze pani wygląda”… Panie współlokatorki głośno się śmieją. Spokojnie mówię, że gdyby przyjął tyle płynów  i sterydów, to też by dobrze wyglądał. Matko, jak ja tego stwierdzenia wobec „chemiczek” nie trawię, a tu własny OM wypowiada. Wrrr… ale się śmiejemy.

Uśmiech znika już przy windzie. Streszczam rozmowę z lekarką. Zapada ciężkie milczenie. Potrzebujemy odreagowania, normalności. Przez chwilę. Odcięcia się od rozmów o sprawach ostatecznych. Obiad w swojskiej restauracji z muzyką w języku bliskim sercu…  Jest smacznie. Kolorowo. Muzyka sprawia, że podśpiewujemy, a mnie nogi same chodzą. OM odwozi mnie do mieszkania, idzie na górę, ale gdy tylko stawia walizkę na stałym jej miejscu, to się żegna i wychodzi. Zostaję sama, zapadam w stuporze w wygodnym fotelu. Minuty mijają, a ja nie jestem w stanie nic zrobić. Muszę wykonać kilka telefonów, kiłka sama odbieram. Nie mówię wszystkim tych samych słów, dobieram odpowiednie do rozmówcy. Pomniejszam ich ciężar… Mija kolejna godzina.

Przychodzą Dzieci, potem Tata, na koniec dnia PT… Ona na klatę bierze najwięcej, przy niej nie muszę kontrolować słów, ani emocji…

Spowolnić… takie teraz mamy zadanie, wszyscy… łącznie z chemią.

 

Nienawiść…

Język nienawiści zalał nasz kraj jak tsunami. I nieważne, z której strony pada, jest czymś ohydnym i złym. Zawsze powinien być napiętnowany. Jaka jest rôżnica pomiędzy pewną posłanką ziejącą jadowitą nagonką  na swoich przeciwników, a osobą, która publicznie nazywa  ją „ciężarną lochą”. No właśnie.  Spójrzcie w lustro. Uderzcie się w pierś.

Język nienawiści nie zniknie sam ze strefy publicznej.

Wielka moc czerwonych serc…

WOŚP nikogo nie wyręcza. Grając, pięknie uzupełnia. Czego dokonała przez te wszystkie lata, można zobaczyć na dziecięcych oddziałach i nie tylko. Świadczą o tym liczby… WOŚP to my wszyscy, pięknie zjednoczeni w ten jeden zimowy dzień. Wydawałoby się, że w tym roku jakby mniej hejtu, ale w telewizji publicznej ukazało się obrzydliwe „plastusiowe przedstawienie”. Oni chyba już tam wszyscy odlecieli w swej nienawiści i braku elementarnej przyzwoitości. Ohyda! Mimo tego, że partia rządząca i jej zwolennicy robią wszystko, żeby naród skłócić i podzielić, to nie mają szans, żeby nas poróżnić w sprawie WOŚP. Z roku na rok z coraz gorętszymi sercami gramy do końca świata i o jeden dzień dłużej. W tę niedzielę również. Bo warto być przyzwoitym i warto pomagać. Takich osób jest więcej, niż tych co nic nie robią, za to mącą.

*

Decyzja o podaniu Mam chemii zapadnie w poniedziałek. Przyjęta na oddział została zaopiekowana i trwa walka o poprawę wyników. Okazało się, tak w uproszczeniu, że ma za gęstą krew. Tak mi przekazał Misiu, który wraz z Atą spędzili w szpitalu cały dzień. Dopiero pod koniec dnia udało mu się porozmawiać z lekarką prowadzącą i ona uprzedziła, że czekając na kolejne wyniki, nawet jak będą już dobre, to przez weekend raczej nie będzie komu zadecydować o podaniu chemii. Mam ma zbyt wiele towarzyszących chorób. Zła, choć spodziewana wiadomość jest taka, że choroba postępuje. Kontaktuję się z Mam telefonicznie i trochę mi lżej, bo po glosie czuję, że jest silniejsza i łatwiej jej jest oddychać. Chwali sobie opiekę pań pielęgniarek. I za każdym razem pyta się, kiedy przyjadę… a mnie serce pęka… Przez ostatnie dni bywał u Mam jej młodszy brat, przynosił jedzenie gotowane przez Ciocię, która sama zainfekowana, nie mogła wyjść z domu. Dobrze, że są na miejscu i chcą i mogą pomóc. Ale najważniejsze, że jest Misiek i Ata. Bo Tata w takich życiowych sprawach to jest sam jak dziecko we mgle. Potrafi tylko zadzwonić przerażony…

Ale dziś późnym wieczorem zadzwonił, i też miał głos weselszy, bo był z Dzieckami u Mam i na własne oczy zobaczył, że jest poprawa w samopoczuciu u Mam. A ja mogę na chwilę odetchnąć z ulgą…

Powoli wygrzebuję się z łóżka. Muszę wziąć się za siebie, bo osłabłam. Powrócić do smoothie i innych wzmacniaczy. Tuśka też przeziębiona, więc uziemiona w domu. OM zmęczony, więc ucieszył go mój widok na dole i jakaś aktywność. Takie o to nasze małe radości.

W ostatnich dniach dostałam od Was wiele serca. I choć wiele słów jest na wyrost, to naprawdę dla mnie dużo znaczą. Wasza obecności. Dziękuję! Wirtualne serca też mają moc! Pamiętajmy o tym! Tak niewiele kosztuje okazanie komuś swej życzliwości- to dobra energia, która sama do nas wraca.

Radosnego grania! 🙂

P.S.

Czytam „Mikrotyki” Pawła Sołtysa. To opowiadania. O ludziach, rzeczach, miejscach z przeszłości- ich losach, które dotykały nas wszystkich i być może uleciały z pamięci. Polecam.

Dziki kraj…

 

Polska.

Prezydent obwieścił narodowi, że cały czas się czegoś uczy. Każdego dnia. Dlatego też beztrosko oznajmił, że on nie wie, na ile procent to człowiek przyczynia się do ocieplenia klimatu. Za to jest w stu procentach pewny, że to sama natura jest tego przyczyną, wszak klimat nam się zmieniał na przełomie dziejów bez ingerencji człowieka, bo go wtedy jeszcze nie było. Odkrywcze, nie ma co. Pan Prezydent nie pokusił się jednak o przeczytanie prac naukowych w tym temacie, mało tego zasugerował, że głosy naukowców w tym temacie są zróżnicowane, co jest nieprawdą, bo 97% autorów prac naukowych na ten temat jest zgodnych, że to z powodu działalności człowieka może dojść do zagłady naszej planety.

Mając w postaci głowy państwa takiego orędownika szkodliwej działalności człowieka, kompletnie mnie nie dziwią kolejne pomysły ministra środowiska. Kornika zwalczali, wycinając drzewa w Puszczy, teraz zabierają się za dziki w walce ze świńskim pomorem, a w planach mają odstrzał żubrów, które są pod ochroną. Czekam na obwieszczenie polowania na kaczki.

Takich i tylu nieudaczników i szkodników, żaden rząd nie miał. Przypomnę, że chlubę naszego kraju, jakie są konie arabskie, doprowadzili do tego, że pierwszy raz stadnina w Janowie Podlaskim przyniosła 1,5 miliona straty. A to tylko jedna działka ich działalności. Tak się czasem zastanawiam, co czują osoby, które ślepo (chciałam napisać, że w dobrej wierze, ale nie- biorąc pod uwagę, co się działo za ich poprzednich rządów, to dla mnie te osoby wyłączyły myślenie) uwierzyły w „dobrą zmianę”, a dziś w końcu przejrzały na oczy. Na kolanach do Częstochowy, za to, że Polsce zgotowały taki los.

Mogłaby każdego ministra „dobrej zmiany”opisać i jego szkodliwą działalność. Ale nie będę się pastwić nad uśmiechniętą od ucha do ucha minister dedukcji, czy odlotowego w swych decyzjach ministra kultury, przecież wszyscy widzimy, co się dzieje. Że kolejna kasa leci do Rydzyka  na wątpliwe przedsięwzięcie, a prezes NBP ma w swoim odwłoku żądania o ujawnienie zarobków, bo jest niezależny i nietykalny, kpiąc z nas wszystkich. Również z partii rządzącej. Morawiecki mianuje Andruszkiewicza wiceministrem- brawo! To się nazywa wymiana elit! A ponad 30% społeczeństwu to się wciąż podoba. Dziki kraj.

Wspomnę tylko, że od pierwszego stycznia Muzeum Kultury Łemkowskiej w Zyndranowej będzie nieczynne do odwołania. Z powodów ograniczenia środków (dotacji) przez MSWiA. Jaka jest to strata dla kultury łemkowskiej nie muszę tego pisać.

 

Dopisek:

Się dałam zbadać. To infekcja oskrzelowa. Jakaś taka upierdliwa bo nie chce odpuścić. Mam leki, również antybiotyk, ale jeszcze się zastanawiam, czy go użyć.

Jutro ciężki dzień, mimo że spędzę go w łóżku. Przy Mam będzie Misiek z Atą. Nie tak miało być…

 

Spowiedź, czyli tekst o wątpliwościach…

Trwają święta. (Bardzo serdecznie dziękuję wszystkim za życzenia:*) Tegoroczne charakteryzują się tym, że OM jest w domu. Nie pracuje, no może oprócz krótkich nocnych wyjazdów. I Pańcio od wigilii jest u nas, nie chodzi do przedszkola, za to codziennie uczestniczy w służbie bożej w cerkwi. (Przypominam, że choć Tuśka brała ślub w cerkwi prawosławnej, to Pańcio chrzczony był w kościele- jak widzicie, my nie mamy z tym żadnego problemu). Ja niestety okupuję łóżko i nawet byłoby to przyjemne, gdyż nic nie muszę robić tylko się pocić i jestem obsługiwana przez dwóch dżentelmenów, to jednak się stresuję, bo piątek tuż, tuż… Tak, mam plan B, a nawet C, ale wolałabym, żeby to jednak plan A wypalił. Pogoda też nie sprzyja: leje, leje, leje… No atmosfera przygnębiająca.

W cerkwi prawosławnej spowiedź wygląda zupełnie inaczej niż w KK. (Nie jest taka sformalizowana, a ksiądz nie występuje w charakterze sędziego). Nikt nie musi (chyba że ma taką ochotę) szeptać księdzu na ucho swoje grzechy. Wszyscy grzeszymy podobnie, a księdza nie obchodzi, że Zośka Kryśkę nazwała zołzą i pokazała jej język, a nie Ance. Wystarczy, że żałuje. Kiedy komuś się zdarzy grzech cięższy niż te powszechne, to zna drogę… Wiecie, że w cerkwi prawosławnej i grekokatolickiej małe dzieci mogą przyjąć komunię świętą przed pierwszą komunią, która tak naprawdę jest pierwszą spowiedzią. Jak widać, cerkiew uznaje, że małe dzieci nie grzeszą. Bardzo mi się to podoba. Już nie wspomnę o tym, że nasz ksiądz ma żonę i trójkę dzieci, więc nie są mu obce grzechy powszednie ;p

To tak przy okazji, bo tekst miał być o czymś innym. Ale trawi mnie gorączka, to i piszę jak w malignie…

Wątpliwości, kto ich w życiu nie miał, nie ma, nie będzie miał? Nikt. Życie się z nich składa, bo musimy wciąż podejmować jakieś decyzje. Jakiekolwiek sobie zdanie  wrobiliście o mnie, to uwierzcie, że i ja je mam. Nieustannie. Szczególnie kiedy decyzje dotyczą życia i śmierci.

Ostatnio wdałam się w dyskusję (może powinnam trzymać palce na wodzy) na temat olaparibu- leku, który od dwóch lat karnie łykam. Mianowicie, wyraziłam swoje zdanie, że nie zdecydowałabym się brać ten lek podczas pierwszej remisji. Czyli jest diagnoza, potem operacja, leczenie i… po leczeniu piguły. Moja remisja trwała prawie sześć lat i pewnie ten fakt ma wpływ na moje dzisiejsze zdanie. Jak to, iż po leczeniu, ani laparoskopia, ani kolejne Pety nie wykazywały komórek. Nie trułabym się pigułami, nawet jeśli miałabym taką możliwość. Dlaczego? Bo program, w którym uczestniczę, nakazuje mi co 12 tygodni robić TK. Jak słyszą to lekarze innych profesji, to włos im się na głowie jeży. Mam tego świadomość. Inaczej się podejmuje taką decyzję, jeśli jest ona po wznowie wznowy, która była w krótkim czasie, bo po niecałym roku od zakończenia leczenia. To był sygnał, że skorupiak się uodpornił. Dziś nie wiem, czy w lutowym TK, lekarz odkryje, że moje guzki w płucach urosły i są karcynogenne i wyrosły z pierwotnego gada, czy może to jest przerzut albo nie wiadomo co- jeszcze. Bo wciąż są zbyt małe. Oby. Dziś nie wiem, czy bez brania piguł przeżyłabym te dwa lata bez kolejnej wznowy. Nikt tego nie wie. Byłam po hajpeku i leczeniu dożylnym. Być może tak, a może nie. W końcu znam osobę, która miała wznowę po półtora roku od hajpeka i przeszła go jeszcze raz. Wiem jedno, że jakiekolwiek nie byłyby moje decyzje- dobre czy złe- to doprowadziły do tego, że od diagnozy minęło już 10 lat, a ja wciąż żyje. I tego będę się trzymać. Wątpliwości, które się pojawiają, bo nie jestem bezmyślną i bezwolną istotą, trzymam w ryzach. Nie ma sensu tego roztrząsać. Dopóki nie muszę podejmować kolejnych decyzji.

Kiedy od samego początku nie ma możliwości wyleczenia się z gada i całe leczenie skupia się na tym, by jak najdłużej wydłużyć pacjentowi życie, to stosowanie leków, terapii ma znaczenie. Ich kolejność. Każda chemia ma skutki uboczne, prześwietlenia również. Olaparib zdecydowałabym się łykać bez wznowy, gdyby remisja nie była całkowita, czyli byłyby widoczne zmiany i trzeba byłoby utrzymać je w ryzach. Ale! Nie kwestionuję innych wyborów, decyzji lekarzy, bo każdy pacjent jest indywidualny w swojej chorobie. Ja tylko przedstawiam swoją filozofię i drogę, jaką przechodzę ze skorupiakiem. Pewnie za kilka lat ten lek będzie refundowany w każdej fazie choroby. I tak powinno być. Bo decyzja, kiedy go zastosować powinna należeć do lekarza i pacjenta, a nie schematu. I powinien zniknąć absurdalny przymus robienia tak częstego TK… żeby ten lek dostać.

Nie napisałam tego, żeby uzyskać od Was zapewnienia o popełnieniu przeze mnie słusznych decyzji. I jaka to ja jestem dzielna, mądra i odważna. Napisałam (pewnie nie do końca zrozumiale -jak to ja), że nie jest to wszystko takie proste, jakby się mogło wydawać. Po prostu. I że ja terapie chemiczne łykam jak landrynki, nie zdając sobie sprawy z ryzyka i zagrożenia. Zdaje. I podejmuję ryzyko.

A teraz to ja się wsłuchuję w chichranie, które dochodzi z dołu- Zońci i Pańcia. Zachowując bezpieczną odległość,  przywitałam się z naszą Księżniczką, bo w czwartek ma szczepienie i musi być zdrowa, a babcie zżera jakaś cholera, co to odczepić się nie chce 😉 Ale żal mi serce ściska, bo sam jej widok powoduje, że się raduję, a tu muszę leżeć w łóżku.