O tym i o tamtym, czyli minęło tyle lat…

Za tydzień (w niedzielę) minie 10 lat, jak jestem niezmiennie (z krótkimi, higienicznymi  przerwami ;)) pod tym adresem. To naprawdę kawałek życia…Nie ukrywam, że nachodziły mnie myśli, by przestać tu bywać, a ostatnio nawet dość często. To, że skorupiak ponownie zdominował (zdominuje) moje życie, będzie miało tu na blogu   swoje odzwierciedlenie. Nie da rady tego dziada pominąć  milczeniem. Zignorować. Wiem, że czytelnikom (tym zaprzyjaźnionym) ciężko jest czytać, a jeszcze trudniej skomentować, i ja to doskonale rozumiem, wszak nie raz byłam w takiej samej sytuacji. Może o tyle odważniejsza, bo bogatsza o własne doświadczenia. Dlatego przyszła mi myśl, że zakończę pisanie, w końcu 10 lat już to robię, może wystarczy? Eh…I pomyślałam sobie, że przecież w moim tu pisaniu (mimo że z czasem ewaluowało) miałam cel, i nieważne, że w duchu nie chciałam, by się on ziścił i,  że  jak los  kolejny raz pokazuje mi, że właśnie tak, a nie inaczej może być…to jeśli ma tak być, to kontynuujmy…eh,

Dlatego nie znikam, a wraz ze mną moje literki.  Wierzę, że oprócz kilku konkretnych adresatów (gdzieś tam w przyszłości, którzy mnie kochają), są też tacy, którym jakąś notką  przybliżyłam, odczarowałam, pobudziłam do refleksji, rozśmieszyłam etc… coś, jakiś temat. Na co  mam dowody. I dzięki!

Nie jest to notka rocznicowa, z powodu  okoliczności fety nie będzie, ale muszę kolejny raz przypomnieć, że nie jestem stuprocentową blogowiczką. Blog traktowałam zawsze jako swoisty pamiętnik myśli, zdarzeń, chwil, momentów. Oczywiście wybiórczo, wiedząc, że po drugiej stronie są czytelnicy. I fajnie, że można wymieniać swoje myśli, poglądy, a czasem nawet rozwiązywać problemy. Dzięki!

Piszę już dziś, bo z doświadczenia wiem, że w następną niedzielę nie będę miała ani sił, ani ochoty na nic, jak tylko zdążyć do kibelka (jak znam siebie, miska będzie w częstszym użyciu) i…spać…spać…spać…Każdym porem skóry będę odczuwać leczenie. Wszystko będzie mnie drażnić, wszystko będzie bee i fuj, i będę toczyć walkę o każdy kęs jedzenia, i by on był we mnie dłużej niż kilka minut…Tak będzie, o ile wyniki będą ok. A żeby były, mimo braku apetytu jem owoce i warzywa w ilości i odmienności swej, jak nigdy przedtem. I latam do kibelka, taką mam przemianę materii. Na szczęście waga stoi jak zamurowana. Miałam przytyć, ale cieszę się, że nie chudnę! Ot, ironia losu 😉

Tak, leczenie jest przerażające, bardziej niż sam dziad! Paradoksalnie. Piszę dziad (skorupiak, rak), bo tylko dziad cholerny nigdy nie odpuszcza. Ale leczenie również daje nadzieję, i tego się trzymajmy. Wiem, co mówię, inaczej nigdy nie zaczęłabym pisać bloga, nie poznała fantastycznych innych blogowiczów i czytelników, nie mówiąc już, ile by mnie ominęło w życiu osobistym…Tego się nie da wycenić. Tak, w styczniu minie 16 lat…gdy po raz pierwszy musiałam się „zaprzyjaźnić” z własnym  lokatorem…Tak, mimo wszystko uważam się za szczęściarę. Paradoksalnie.

Nie oczekuję współczucia, litości, klepania po plecach…Wystarczy obecność, uśmiech, żart, zwykła rozmowa na każdy temat…Oczekuję życia w tych okolicznościach, jak najwięcej normalności w tych  nienormalnych okolicznościach…

Kciuki się przydadzą, bo fajnie mieć świadomość, że ktoś ciepło myśli i kibicuje, żeby się udało!

Buziaki:*

Obrośnięta w piórka ;)

Znowu czeka mnie zrzucenie niezbędnego i zbędnego (tu nie żal) owłosienia. Chyba nie można się do tego przyzwyczaić, ale przygotować się w pewnym sensie, już tak. Włosy są atrybutem kobiecości, i niewątpliwie fryzura dodaje urody, choć bywa, że i odejmuje, dlatego posiadanie własnych, nawet najbardziej mizernych- jest bezcenne. Ten wie, kto je traci. Szczególnie gdy ma się gęste, grube, długie…Szczególnie gdy ma się alergie na perukę, a w chustce wygląda się jak debil, niewiele lepiej w czapkach…Szczególnie jeśli się dobrze wie, jak będzie, bo już się nie raz to przerabiało. Jednak peruki, chustki, czapki, tudzież inne turbaniki są jakąś alternatywą dla łysej głowy. Choć w moim przypadku to kiepska alternatywa, z powyższych powodów 😉 Do tego brak brwi i rzęs, choćby najbardziej mizernych dopełnia debilowatego wyglądu. Coby nie było!, chodzi mi o mój, li tylko mój, subiektywnie patrząc. Innych nie śmiem oceniać; u innych dużo łatwiej jest mi dostrzec piękno, mimo pewnych braków. Więc, żeby temu, choć ciut zaradzić, zrobiłam sobie permanentny makijaż, po raz pierwszy w życiu. Oczywiście tylko brwi. I teraz zżera mnie ciekawość, jak będą wyglądać, gdy moje wypadną. Nie, żebym się nie mogła doczekać, aż tak to nie 😉 Szczególnie że w chwili obecnej bardzo mi się podobają, i zła jestem, że na ten pomysł wpadłam dopiero teraz, gdy bezbrewie nade mną zawisło 😉

W oczekiwaniu na nieuniknione…

Powoli ogarniam otoczenie i siebie. Po raz pierwszy staram się przygotować bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Doskonale wiem, czego mogę się spodziewać, choć wciąż pozostaje  mniej lub więcej znaczących niewiadomych. Wcześniejsze doświadczenia pozwalają ogarnąć temat, ale i wywołują bunt podszyty obawą. Czy wytrzymam? Czy wytrzyma moje ciało kolejną ingerencję  w nie substancji chemicznych…? Czy oprócz zdrowych komórek( te na pewno osłabi) rozprawi się z tymi zmutowanymi? Za tydzień kolejny raz moje życie ulegnie zmianie. Chciałabym, żeby to było tylko na jakiś czas, żeby niemożliwe stało się możliwe, żeby był czas…tak jak poprzednimi dwoma razami.

Przede mną jeszcze 6 dni czucia zapachów, smaków…Chęci na cokolwiek… Rozmawiam, czytam, oglądam…Niestety nie da się wszystkiego nadrobić…

Na  „Obywatela” się wybierzcie! 🙂

Chroń nas Panie…

…przed osobistymi opiekunami.

W związku z  zapowiadającymi się  częstszymi, a właściwie dłuższymi wizytami w DM, stwierdziłam, że muszę być bardziej  mobilna. Zakupiwszy nowy sprzęt wraz z nową usługą internetową- zostałam poinformowana, że w ramach tej usługi, za niewielką abonamentową opłatą, będę mogła korzystać z netu w swoim smarfonie, od nowego miesiąca rozliczeniowego, który właśnie się rozpoczął. Tknięta jednak doświadczeniem KK, postanowiłam zadzwonić do operatora, by zwyczajnie się upewnić i nie przeżywać szoku po otrzymaniu faktury na koniec miesiąca. I słusznie zrobiłam! Nasz opiekun  przypisał numer internetowy do innego konta, mimo że oferta była składana na mój numer. Oprócz tego nie dotrzymał kilku ustaleń, co wyszło podczas rozmowy z dwoma innymi osobami (opiekun był nieuchwytny). OM musiał się włączyć jako właściciel konta, i od razu poprosił o zmianę opiekuna- kolejny raz! Byłam wkurzona, bo przy wybieraniu usługi odbyłam kilka rozmów z inicjatywy opiekuna. Za to osoba, która przejęła moją reklamację, w ciągu kilkunastu minut wysłała mi esemesa, że usługa jest już aktywna i mogę od tego momentu korzystać z limitu kontowego. Teraz tylko trzeba dopilnować, by  nieuchwytny i niekompetentny opiekun został wymieniony na lepszy model 😉

W górę i w dół…

Akcje skorupiaka pną się w górę, gdy moje spadają w dół. Mam wrażenie, że na łeb i szyję.  Nie walczę. Nie mam planu, żadnej strategi. Jestem na etapie zbierania dokumentacji (w dzisiejszych czasach dobrze mieć papiery na wroga), kolejnego papierka na dowód, że jest. I ma się dobrze. W przeciwieństwie do mnie. Nie mam nastroju wojennego, ale  wciąż drzemie we mnie duch walki. Więc jak tylko będzie to możliwe, to przybiorę barwy wojenne. Bo to już nie będzie bitwa, jedna czy druga, tylko regularna wojna…

A za oknem piękna jesień:) Dojrzewam do robienia porządków. Do wyrzucenia rzeczy niepotrzebnych. Do posegregowania, poukładania, opisania. Bo kto się połapie w tym moim bałaganie jak nie ja? Czas na skrzynie skarbów z kodami dostępu.

Tylko ja wiem, jak mnie się nie chce…