Polowanie na… niezmienne od lat ;)

Wystarczyło zostawić OM samego na ławce- stwierdził, że chce się deczko wygrzać  na słońcu, a ja niekoniecznie- i  połazikować po parku zdrojowym, żeby wracając, już z daleka zobaczyć, że jakaś dorodna baba się do niego przysiadła i pytluje w najlepsze. Zresztą OM obojętny na to jej tokowanie nie był, o nie! Uśmiechnęłam się pod nosem i z miną wymownie-współczującą zbliżałam się do siedzących, żeby stwierdzić, że babę znam 🙂 Z widzenia, ale wiem kim jest-  koleżanka OM, mieszkanka naszej wsi, na dodatek pracująca w gminie. Świat jest mały, nasz kraj również;).  Koleżanka jest tu w sanatorium,  po chorobie onkologicznej. Nie wiedziałam. A może wiedziałam, ale nie pamiętałam- nie wiem. Ja się nie bardzo interesuję mieszkańcami naszej wsi, za to niektórzy z nich mną wręcz przeciwnie.

Koleżanka sanatorium zachwycona!  Ponad trzy tygodnie w pięknych, letnich okolicznościach przyrody, więc nie ma co się tym zachwytom dziwić. Można pozazdrościć i…mieć do siebie pretensje, że… W każdym razie przez te 18 lat byłam raz w sanatorium prywatnie, z koleżanką, kompletnie nie korzystając z żadnych zabiegów, nawet z basenu, bo pływać pływałam w morzu, bo to latem było 🙂  Za to ile wina wypiłam i się natańczyłam, w ramach dochodzenia do zdrowia, to nigdy wcześniej i nigdy później, bo to tak dzień w dzień przez 2 tygodnie. I w ogóle nie przyszło mi do głowy składać papiery w ZUS-e. Pewnie błąd, ale klimat sanatoryjny mi nie bardzo odpowiada, ja tam jestem wolnym strzelcem ;p Śmialiśmy się, że jak OM dostanie rehabilitację w jakimś ośrodku, to wtedy pojadę z nim, na co OM przekornie, że żony bądź męża nie bierze się ze sobą w „takie miejsca”. Na co koleżanka z całą mocą krzyknęła: bierz, bierz!!!; i dalej słyszymy na co ona tu się musi napatrzeć i nasłuchać ;pp Co ja skwitowałam krótko: wszędzie Ciechocinek ;p To się od lat nie zmienia jak Polska długa i szeroka 😉

Jeżdżąc po różnych „zdrojach” w okolicy, stwierdzam, że jednak Polanica jest najbardziej zadbana i urokliwa. I Kudowa. ( W Kudowie trzy lata temu spędziliśmy kilka dni jesienią).  W innych miejscowościach widać ząb czasu i brak pieniędzy, no i parki zdrojowe nie takie okazałe i piękne.  Dotarliśmy też do Międzygórza i momentalnie się zakochałam. Cudnie tam!!! I tylko żal, że wejście na Śnieżnik jest poza moimi możliwościami…Fizycznymi. Ale żeby nie było, to pochodziliśmy trochę w górę po Narodowym Parku Gór Stołowych. Szczytu  żadnego nie zdobyłam, bo w pewnym momencie zbyt stromo się zrobiło, a podłoże mokre z korzeniami, i obawiałam się późniejszego zejścia, nie tylko dla Się, ale i ze względu na rękę OM. Nie mogliśmy ryzykować, że się poślizgnie, jak to miało miejsce przy zejściu do Wodospadu Wilczki, i łapiąc się poręczy prawą ręką, kolejny raz sobie ją nadwyrężył. Natrafiliśmy też na dorodne krzaki jagód, które niezmiennie mnie zachwycają, kiedy jestem w tych okolicach, bo u nas w lasach są i owszem, ale takie mizerne, niskie krzaczki.

Za to u nas- wiem z doniesień- wysyp kurek 🙂 Już zamówiłam, żeby mieć na jutrzejszy sos 🙂 Pstrąg górski- niestety hodowlany, ale za to świeży i pysznie przyrządzony- zaliczony! Miody- w tym po raz pierwszy z mniszka, bo idealny na wzmocnienie układu odpornościowego- i sery zakupione, można wracać do domu 🙂 Odpocząć ;p

Miłego weekendu:)

Niedokonane zmiany…

Zadzwoniła do mnie pani z firmy, z którą mam od lat podpisaną umowę na prąd.  Najpierw chciałam ją zbyć moim dyżurnym tekstem, że nie jestem upoważniona, ale odpowiedziała mi, że rozmawiała już z OM, który podjęcie decyzji scedował na mnie, jak to pani określiła, upoważniając mnie 😀 ( W tym czasie OM dobijał się do mnie, coby mnie uprzedzić, ale pani była pierwsza). Na taki argument zgodziłam się wysłuchać, co ma do zaoferowania.

Wszystko ładnie i pięknie, nawet bez większego problemu znalazłam ostatnie rozliczenie, więc porównałam sobie proponowane nowe stawki, które okazały się niższe niż obecne, a miałyby obowiązywać przez kolejne trzy lata, bo na tyle opiewałaby umowa. Oferta kusząca, bo raczej obniżek stawek nie ma co się spodziewać, raczej wręcz odwrotnie- podwyżek. Z drugiej strony, wszystkie opłaty poboczne są bardziej kosztowne niż samo zużycie prądu, a tu żadnych zamrożeń cen nie przewidują, więc…Odpowiedziałam pani, że oferta jest do przyjęcia i zadałam jej jedno pytanie, czy po podpisaniu umowy przyjdzie ktoś spisać licznik, na co usłyszałam stanowcze zaprzeczenie. Zbaraniałam. I pytam się,  jak chcą rozliczyć okres, w którym za prąd będę już miała niższe stawki, jeśli okres rozliczeniowy wynosi rok, a stawki zmieniają się w połowie tego okresu. Usłyszałam, że korektą. Zbaraniałam po raz drugi. Powoli mówię, że ja rozumiem, że korektą, tylko się pytam na jakiej podstawie. Pani zamilkła. Jeszcze raz, spokojnie tłumaczę, że bez spisania licznika, to jakim cudem, bo przecież nie z kosmosu, będą wiedzieć, ile prądu zużyłam w nowych stawkach? Dodałam, że do tej pory za każdym razem jak zmieniały się ceny, to zawsze przychodził pracownik i spisywał licznik.  Pani w końcu przemówiła, i stwierdziła, że nie wie, więc czy poczekam, to ona się dowie. Poczekam. W międzyczasie sprawdziłam, czy wciąż mi się opłaca mieć dwie taryfy. Opłaca. W końcu w słuchawce słyszę głos pani, która potwierdza, że żadnego spisywania licznika nie będzie. Na co ja, że w takim razie to szacunkowo tę korektę zrobią, czy jak? Ona nie wie. No to tłumaczę pani, że podpisując umowę z nowymi stawkami muszę wiedzieć, kiedy i jak będą one wdrożone, a bez spisania licznika uczciwie się tego nie da zrobić. Pani obiecała się dokładnie dowiedzieć i  zadzwonić do mnie na drugi dzień o tej samej porze. Kolejny mija i cisza.

 

***

Przemieszczamy się. Łazikujemy. Dużo. Bardzo dużo. Do tej pory tylko jeden spacer w deszczu w dniu przyjazdu. Słońce w jednych miejscach przebija się na ułamek sekundy, że nawet  nie zdąży się zrobić zdjęcia ;),  w innych łaskawie świeci dłużej. A kręcimy się od bazy (Polanica) w odległościach do 40km. W Dusznikach w samo południe było tylko 13 stopni! Dobrze, że sucho, ale w lipcu taka temperatura to mocne przegięcie!  Nie dało się za długo posiedzieć przy fontannie i posłuchać Chopina. Za to w pijalni wód, wody były w dwóch wersjach: zimnej i podgrzewanej:) Okolica bardzo urokliwa, czy to w słońcu czy deszczu, nieważne. Na komputer mam czas tylko po śniadaniu do łyknięcia piguł, potem nas już nie ma, więc niewiele. Wracam umordowana, bez sił na cokolwiek ;p  Odpoczywam od telewizora. Zresztą nie ma co ( i kiedy) w tej telewizji oglądać. I tu taki wtręt: OM na chwilę włączył na TVPinfo- O matko i córko! Nie wiem skąd się biorą ci ludzie zapraszani do studia, nie wspomnę o prowadzących. Trzeba być masochistą, żeby tego słuchać. Oglądać zresztą też. Takiej  topornej propagandy, to ja dawno nie słyszałam. Nie wiem czy kiedykolwiek.

Miłego! ze słońcem! 🙂

 

 

Sezon ogórkowy…czyli czego nie ma ;)

Nie ma komarów i much. Choć nie, muchy są, sama widziałam, jak byłam w stadninie koni, czasem też wpadnie jakaś do domu, ale szybko packą dostanie w łeb. No to właściwie są, ale z reguły  martwe. Ale tak ogólnie to nie ma (jeszcze?) za dużo owadów utrudniających życie, a są pokarmem dla choćby takich szpaków. Te akurat są i wpierdzielają owoce z krzaków i drzew, nie dając im nawet dojrzeć. Tłuką od rana do wieczora i nic im w tym nie przeszkadza, bo kota też nie ma. Najpierw wytłukły czereśnie i truskawki pod naszą nieobecność. Truskawki po raz pierwszy. Nie wiem, czy jakiś ptasi guru narzucił zdrowe odżywianie- mniej mięsa ( o ile owady można potraktować jako mięso)- bo  wiśnie pożarły  zielone, a teraz zabrały się za borówkę. Też po raz pierwszy, a mamy już dobrych kilkanaście lat. Tu upatruję przyczyny w braku Koty, która łowna była i nie pozwoliła szpakom nawet usiąść, a teraz aż czarno od nich na krzakach. Trwa wyścig, kto pierwszy: my czy ptaki. Tata kupił jakąś siatkę- niewidkę i zarzucił na krzaki, więc testujemy. Nie jest to rozwiązanie idealne, bo szpak potrafi wleźć pod nią, a potem drzeć dzioba, zaplątując się, gdy chce odlecieć.  Z drugiej strony odstrasza w ten sposób swoje siostry i braci, więc…

Miodu też w tym roku nie będzie- może kilka litrów uda się wywirować- pszczoły albo się wyroiły, albo pozjadały to, co nazbierały;  innym słowem zrobiły Tatę w „karolka” ;p Po raz pierwszy. Na szczęścicie, są zapasy zeszłoroczne- dla rodziny starczy! Przezornie, będąc w Bieszczadach, zakupiłam miód spadziowy, też zeszłoroczny zresztą. Zawsze taki targam do domu, kiedy jestem bliżej gór, jak i sery owcze. Te ostatnie kupuję tylko wtedy, gdy jestem od maja do września, bo wcześniej czy później to one owiec na oczy nie widziały, za to baranów nabranych i owszem.

Posiano mi ogórki, i są! A lepiej, żeby ich nie było, bo przecież nie przerobię wszystkich. Co tam wszystkich, w ogóle. Bo albo mizeria, albo w rękę na surowo, a do słoja tylko na małosolne. Do Mam wywiozłam ostatnio, ale ona tak jak i ja. Na bieżąco z konsumpcją. Dziś wyjeżdżam na kilka dni, więc reszta kurom, bo szpaki jakoś nie gustują w ogórkach, a szkoda 😉

Pogody też nie ma. To znaczy jest, ale daleko jej do pogody, jaka powinna być latem. Ja nie narzekam, choć nie ukrywam, że bardziej przypomina wrzesień albo październik niż lipiec. OM zapakował kalosze do auta, bo na cały nasz pobyt zapowiadają deszcze. Trudno. Będziemy pomykać pomiędzy kroplami 😉

Miłego tygodnia!  suchego! 🙂

Nie ulec pokusie…

Wcale nie jest łatwo. Szczególnie kiedy własne moce przerobowe są takie, że wygodne łóżko- obecnie leżak w cieniu- i tak zwane nicnierobienie kusi i bardzo łatwo jest temu ulec.  Bo to nic nie kosztuje. I można  się usprawiedliwić, zgonić na kiepskie samopoczucie, brak energii i szereg innych dolegliwości. Nikt się nie zdziwi, jeszcze będzie skakał z troską wokół ciebie.

Nawet jeśli się coś chce, zaplanuje, to trzeba z tą niemocą walczyć, a to wcale proste nie jest. Bywa trudne logistyczne, i czasem z tego powodu niemożliwa jest jakakolwiek aktywność.  A najczęściej jest tak, że konieczne codzienne czynności do wykonania wyczerpują tak, że zwyczajnie nie ma człowiek sił na więcej.  Łatwo wtedy się poddać, odpuścić sobie, zrezygnować.

Otrzymuję dużo słów uznania, że tak dobrze sobie radzę. Że wciąż korzystam z życia, wyciskając z niego ile się da, nie unikając nowych wyzwań. Że tyle we mnie wciąż energii. (Och, zobaczylibyście jak mnie nosi po dostaniu świeżej krwi ;)). Tak naprawdę nie mogłabym tyle, gdyby nie Bliscy. To oni mi umożliwili życie własnym rytmem. Nic nie muszę, a wszystko mogę. To daje duży komfort. OM przejął wszystkie obowiązki zawodowe, a Tuśka mu w tym pomaga, więc on teraz więcej pomaga w domu i może częściej spędzić czas ze mną poza nim. Gdy Tuśka zwalniała się ze swojej pracy, mając wprawdzie poważne argumenty do tego, to jednak miałam obawy, czy postępuje słusznie. Chciałam, żeby pracowała od-do, z wolnymi weekendami, z wykorzystaniem całego urlopu, czyli nie na swoim. Wystarczy, że wszyscy w rodzinie  są pracodawcami i jednocześnie pracownikami, i u żadnego z nich nie jest to praca od-do…Z drugiej strony, przyjście Tuśki do firmy nie jest na stałe, i sądzę, że to było bardzo mocno przedyskutowane za moimi plecami ;). Doceniam to, że teraz częściej się widzimy o różnych godzinach dnia, więc możemy nawet zjeść wspólnie drugie śniadanie i napić się kawy:). Że Pańcio nie musi chodzić w wakacje do przedszkola, bo trzy domy są w stanie zaopiekować się nim na zmianę i zapewnić mu wakacyjne atrakcje. Nawet ja, bo często towarzyszy mi LP ze swoim niewiele starszym synkiem i wnuczką, jeśli wyruszamy gdzieś w plener. Czuję się wtedy pewniej, bezpieczniej, bo zwyczajnie mam pomoc oprócz kapitalnego towarzystwa :).

Każdy wypad muszę odleżeć, odespać, szczególnie w ostatnich dniach, bo oprócz anemii mam jeszcze jakieś dziwne skoki ciśnienia. Ale nie rezygnuję z żadnej okazji, choć dbam o to, żeby nie paść i już nie powstać 😉 Dlatego rozsądek przede wszystkim. Przynajmniej się staram.

Tak jak wczorajszy, kiedy wraz z Pańciem wsiedliśmy do pociągu, a właściwie do szynobusu czy jak to się nazywa- nigdy wcześniej tym nie jechałam, a funkcjonuje u nas już kilka jak nie kilkanaście lat- i pojechaliśmy  do ŚM na przedstawienie dla dzieci na scenie letniej  Teatru. Oczywiście nie sami, ale właśnie z LP i dzieciakami, a pociągiem, żeby była większa atrakcja. Cieszę się ze zmienności pogody, bo nie wiem, czy zdecydowałabym się przy 30. stopniowym upale w samo południe, a tak pogoda nie pokrzyżowała  nam planów :). Dzieciaki żywo reagowały na to, co działo się na scenie i bardzo im się podobało, a widownia frekwencją naprawdę dopisała. Potem oczywiście były lody, pizza, kalmary, które Pańcio polubił od pierwszego kęsa, mrożona kawa w restauracji na bulwarze  rzecznym.  Pięknieją nam polskie miasta, i w DM i ŚM bulwary są fajnym, atrakcyjnym miejscem, szczególnie te w DM oczywiście ;p

Co mi daje napęd do działania? Zawsze byłam zadaniowa, do wszystkiego tak podchodzę. To nowy czas w walce z chorobą. Jest kolejna remisja, ale wciąż jestem na chemii, która ma swoje skutki uboczne. Na szczęście nie takie jak chemia dożylna, bo ta mnie rozkłada na łopatki i wyklucza z intensywnego życia. Tym razem nie jest to takie proste jak za każdym poprzednim razem: leczenie, koniec leczenia i życie. Teraz końca nie widać. Teraz o końcu nawet nikt- lekarze- nie mówi. Mając świadomość, że może być tylko gorzej, a nie lepiej (nie mam tu na myśli anemii i innych dolegliwości), wykorzystuję swój czas, z przyspieszonym kursem życia z permanentnym niedoborem sił witalnych, jak tylko potrafię. Zawsze chcę więcej, niż mogę. Czasem- na szczęście rzadko- rezygnuję, bo niemoc wygrywa. I chyba nie ta nawet fizyczna, bo choć nieraz łzy polecą z bezsilności, niemożności, spowolnienia, to jednak wiem, że swoim rytmem w końcu dojdę do celu. To psychika, którą i tak uważam mam silną, bywa, że  szwankuje, i szepcze, odpuść sobie, łóżko czeka. Czasami naprawdę ciężko się z niego zwlec ;p  Szczególnie dla kogoś takiego jak ja, co kocha spać ;p

Piszę o tym dla tych wszystkich, którym się wydaje, że nie są tak dzielni, silni, energiczni, że nie potrafią myśleć pozytywnie, kiedy dopada ich choroba czy inne nieszczęście. Też nie jestem cyborgiem. I codziennie walczę ze swoimi słabościami. Pozwalam sobie też na regenerację sił, kiedy tylko poczuję, że muszę, a to mi właśnie umożliwiają moi Bliscy. Bez wyrzutów sumienia 🙂

Nie każdy ma takie warunki. Inaczej choruje się, kiedy są małe dzieci w domu. Ja przeszłam wszystkie etapy (małe dzieci, nastolatkowie, dorosłe), więc wiem, mam porównanie. Pomijam już, że każdy etap choroby, czy też kolejna bądź wznowa, to za każdym razem jest inna sytuacja, niby ten sam, a jednak inny rodzaj emocji…Trudniej się choruje, jeśli nie ma się poczucia bezpieczeństwa, choćby finansowego, nie mówiąc o zrozumieniu czy wsparciu bliskich.

Życie się toczy, z jego radościami, smutkami, sukcesami, kłopotami. Jak u każdego. Mnie też nic nie omija. Nie pozwalam sobie ulec pokusie z wyautowania się z niego.

***

Wracając do poprzedniego postu…Wzruszają mnie te tłumy ludzi na ulicach. Cieszy fakt, że 55% społeczeństwa chce weta. Potrójnego. Nie mam złudzeń, co zrobi PAD, choć nadzieja umiera ostatnia. I nigdy nie zrozumiem tych, co chcą upolitycznienia sądów.

Miłego weekendu 🙂

Sądny czas…

Normalnie mam wyłączony telewizor przez cały dzień, bo mam ciekawsze sprawy, a często mnie w domu po prostu nie ma.  W końcu są wakacje! 🙂 Fakt, jeśli chodzi o ustawę o sądach, jestem żywo zainteresowana, szczególnie że godzi ona w demokrację, czyli w trójpodział władzy.  Jednak tylko przypadek sprawił, że włączyłam telewizję późnym wieczorem, a właściwie już nocą-  nie mogąc zasnąć, jako usypiacz- i trafiłam na burzliwą debatę w Sejmie. Występ(ek) prezesa jedynej słusznej partii totalnie przegonił sen z powiek…Maska kolejny raz opadła i ukazał się człowiek chory z nienawiści, który chce podporządkować sobie sądy, tylko po to, żeby przeciwników politycznych powsadzać do więzienia.

Ludzie tłumnie protestują w obronie sądów, a przede wszystkim w obronie demokratycznego państwa, widząc coraz bardziej wyraźnie, że kraj pod rządami  jednego człowieka, który konsekwentnie demoluje kraj, podporządkowując wszystko tak, aby mieć władzę absolutną, idzie w złym kierunku. W przeciwnym niż cywilizacje zachodnie.   Na ulicę wyszło dużo młodych ludzi- co cieszy- którym nie jest obojętnie to, że na naszych oczach dokonuje się  zmiany ustroju, że nasz kraj staje się coraz bardziej zaściankowy i ksenofobiczny, a władza chce mieć wszystko i wszystkich pod kontrolą.  Oni nie chcą żyć w takim kraju. Ja też nie chcę!

O co chodzi z tymi sądami? Przecież każdy wie, że nie pracują efektywnie, ich funkcjonowanie ma wiele do życzenia, więc zmiany są konieczne. Nie słyszałam żadnego głosu, nawet ze środowiska sędziowskiego czy ogólnie prawniczego, głoszącego,  że wszystko idealnie funkcjonuje w wymiarze sprawiedliwości. No nie! Wszyscy jak jeden mąż powtarzają, że zmiany są potrzebne. Więc w czym problem? Ano w tym, że PIS, jak zresztą wszystko inne, chce upolitycznić i uzależnić od polityków także sądy. Czy wtedy będzie sprawniej i bardziej sprawiedliwie? No nie!

Do mnie przemawia argument, że jeżeli sędziowie będą wybierani z klucza partyjnego- obojętnie przez którą partię czy wszystkie razem- to zawsze taki sędzia będzie od kogoś zależny, a nie niezawisły. Wystarczy mieć sprawę prywatną z kimś, kto należy do partii, która akurat rządzi, albo jest znajomym królika, bądź jego krewnym i już mogą być naciski. Bo przecież nie tylko o sam wybór  sędziów chodzi, ale też o to, że w tej ustawie w każdej chwili można takiego sędziego odwołać, zdegradować…etc…Bo takie ma możliwości minister sprawiedliwości czy prezydent.

Kolejny przykład. Podatnik idzie do sądu, bo nie zgadza się z kontrolą Urzędu Skarbowego. Dziś, dopóki sądy są niezależne, ma duże szanse na wygranie sprawy. Jutro może być tak, że już nikt nie wygra z US, bo sędzia nie będzie chciał się narazić rządzącym  i przyznać racji obywatelowi, co często wiąże się ze wstrzymaniem zapłaty naliczonej przez US albo zwrotu konfiskaty środków płatniczych z konta obywatela. Wiadomo przecież, że PIS szuka pieniędzy na swoje obietnice, a te nie są nigdzie indziej jak w naszych portfelach.

Jeśli te argumenty nie przemawiają do przeciętnego obywatela, i dalej będzie bronił ustawy PIS-u, naiwnie wierząc, że ta ustawa cokolwiek zmieni na lepsze w funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości, to życzę powodzenia! Oby US nigdy nie zakwestionował mu rozliczeń podatkowych sprzed kilku lat, bo łamiąc prawo dziś, dostosowując je do własnych potrzeb, w przyszłości też je będzie łamał bezkarnie, nakazują urzędom to, co mu się żywnie  spodoba.  Nic przecież nie stanie na przeszkodzie. Sądy będą ich.  A jak sądy będą ich, to i kolejną kadencję mogą sobie zapewnić.

Przesada? No nie! Żeby sądy były niezależne, to nie powinni sędziów wybierać politycy. Ani większością głosów, ani 3/5 czy 2/3- to nie ma żadnego znaczenia.  Wymiana sędziów na nowych nie przyczyni się do usprawnienia pracy w sądach. To  tak nie działa. A jest obawa, że jeszcze bardziej utrudni, bo w ustawie znacznie obniżono kryteria dla kandydatów na sędziów. To obniżanie kwalifikacji jest znamienne dla rządów tej partii, bo dla  nich najważniejsza jest lojalność wobec ich programu. Mierny, ale wierny- to hasło przewodnie!

Śmieszy mnie pozytywna reakcja na szantaż zastosowany przez PAD-a. Bo to nic nie zmienia, wciąż to politycy będą wybierać sędziów. I nieważne, że  nie jednej partii. Sądy powinny być wolne od polityki, żeby mogły być niezależne.  I nie wiem, jak nie można tego rozumieć?

I trzeba być ślepym, żeby nie widzieć, o co tak naprawdę chodzi prezesowi.  Bo gdyby mu zależało na prawdziwej reformie sądów, to nie zacząłby od tworzenia prawa, które daje mu możliwość wymienić wszystkich  sędziów SN  na swoich, tylko zacząłby od reorganizowania prac sądów rejonowych i powszechnych, po konsultacjach ze wszystkimi środowiskami. A tak mamy kolejne nocne awantury, w których partia rządząca skanduje i oklaskuje obrzydliwe słowa, jakie padły z ust ich prezesa z sejmowej mównicy, którą zajął  łamiąc procedury  sejmowe, całkowicie aprobując to, co normalny człowiek nie jest w stanie przyjąć, zrozumieć i zaakceptować. I nie wiem, co jest gorsze, to że człowiek opętany nienawiścią wypowiada skandaliczne słowa z mównicy sejmowej, czy to, że ma taką aprobatę w swoich szeregach. Nikt z nich nie odważył się, chociaż na pomruk krytyki…ani na wymowne milczenie. Jak jeden mąż bronią swego pryncypała, jednocześnie dając świadectwo braku własnej kultury, inteligencji i poszanowania drugiego człowieka.  I to jest największy skandal! Każdy wyborca tych ludzi powinien czuć co najmniej zażenowanie, i wstydzić się, że takim ludziom dał się zbałamucić,  bo tego nie da się usprawiedliwić niczym…

***

Noc gorąca, sen odszedł, więc na gorąco napisałam swoje zdanie…bo jutro mogę się nie obudzić ;pp  Pół dnia spędziłam, czyszcząc kurki, a potem się najadłam do wypęku i czekam teraz na efekty…;) Po raz pierwszy miałam je z innego źródła niż zawsze, więc nie wiem, czy ktoś nie czyha (oprócz skorupiaka) na moje życie 😉 No, ale wyszły pysznie…;p

Między ludźmi…

Zignorowałam budzik na śniadanie (nie pierwszy raz), zwyczajnie nie dając rady zwlec się z łóżka. Momentalnie zasnęłam i dopiero kiedy po półtorej godzinie zadzwonił ponownie, zeszłam na dół po wodę, aby mieć czym popić piguły. Akurat przyszła Tuśka, która obudziła Pańcia (on też ma melodie do spania) i zabrała go, więc ja z powrotem hyc do łóżka i spaś, spać, spać…Żebym jeszcze późno wczoraj  zasnęła, ale nie. Zwyczajnie muszę zregenerować siły po wojażach, nawet jeśli nie są one zbyt intensywne czy uciążliwe.  Bo przecież nie musiałam  w poniedziałek zrywać się wcześniej niż zwyczajowo to robię. Badania obie z Mam miałyśmy po 12., na dodatek wciąż w starym miejscu- Genetykę przeniesiono na teren innej kliniki- co spowodowało, że nie było tłumu pacjentów, jak to najczęściej bywało. Na szczęście w starym miejscu zostali  lekarze, którzy od lat przeprowadzają badania i ja osobiście mam do nich pełne zaufanie. Poszło szybko i sprawnie, a wyniki moje i Mam są w porządku, tak wykazało usg., jedno i drugie, markery będą za ok. dwa tygodnie; wcześniej poznam te robione na oddziale przed dostaniem kolejnych piguł.  Wróciłyśmy do mieszkania, zjadłam obiad, chwilę odpoczęłam i postanowiłam wrócić do domu.

 

Niedzielne spotkanie rozpoczęło się od telefonu  Aliś, że przyjedzie po mnie  taksówką. W restauracji zjawiłyśmy się pierwsze, zaraz potem dołączyły do nas trzy koleżanki- w takim gronie spotykamy się dość często, nie tylko w neutralnych okolicznościach, ale również się odwiedzamy w domach, czy tak jak w moim przypadku dziewczyny odwiedzają mnie w szpitalu, kiedy przebywam w nim nieco dłużej. Dlatego jesteśmy mniej więcej na bieżąco  z tym, co się w naszym życiu dzieje, mimo że z dwiema z nich nie widziałam się przynajmniej pół roku. Na końcu dołączyli do nas trzej panowie,  z pięciu, którzy mieli się pojawić. Szkoda, że tych dwóch nie dopisało, bo jednego z nich nie widziałam szmat czasu, a pozostałych ostatnio trzy lata temu. Gdyby dopisali, to byłaby nas połowa z 20. osób, które przystąpiły do matury. Byliśmy zgraną klasą, spotykaliśmy się również po szkole, dlatego łączy nas wiele wspomnień, takich, które wywołują niepohamowany głośny śmiech.

Restauracja była pełna ludzi, za oknem siąpiący deszcz, a my kolorowi, radośni, uśmiechnięci, gadaliśmy, gadaliśmy, gadaliśmy…(Od razu na wstępie był zakaz o polityce, religii i chorobach ;ppp). I piękne jest to, że lata upływają, a my wciąż śmiejemy się z tego samego, mamy o czym rozmawiać i czujemy tę nić porozumienia, wspólnoty, serdeczności, wciąż tak samo mocno jak kiedyś. Chce się nam ruszyć tyłki w niedzielny wieczór, zostawić domowe pielesze, czasem pokonać kilometry, aby się kolejny raz spotkać z ludźmi, z którymi już na co dzień wcale blisko się nie jest. I to jest fenomen. To takie spotkanie, po którym wyjściu już planuje się kolejne 🙂

Połowa z nas tkwi w udanych bądź mniej udanych związkach pierwszego kontaktu, czyli swych jedynych małżeństwach ;). Z tym że jedna osoba zdążyła się rozwieść, ale niemąż  nie zdążył się wyprowadzić jak pobrali się ponownie. Jedna dziewczyna jest rozwódką, druga rozwódką i wdową po drugim mężu, obecnie testującą nowego partnera, kolega jest wdowcem i w drugim związku małżeńskim, i jeden w aktualnej separacji. Nieobecnych nie obgadywaliśmy, jeno wspominaliśmy ;p Szczególnie jednego kolegę, który w czasach szkolnych był z nami bardzo blisko, i dopóki się nie ożenił, to się z nami spotykał, a potem może był z dwa razy i to dość dawno. Rasia zna go od dziecka, kumplowali się, a teraz nie ma nawet do niego numeru telefonu, bo przepadł jakiś czas temu, gdy zmieniała komórkę. Jej były mąż jest chrzestnym jego dziecka, a ona, gdy spotkała żonę naszego kolegi ( pracuje w pewnej administracji) to usłyszała, że nie dostanie do niego numeru telefonu, a jak chce rozmawiać, to może przyjść następnym razem ( kolega pływa w rejsach), to ona zadzwoni do męża i da jej porozmawiać. Jak Raśka jest wygadana, tak ją zamurowało. I do dziś nie może tego przeżyć. Oczywiście wcześniej już żona owego kolegi sygnalizowała, że jej mąż nie będzie chodził na żadne spotkania klasowe. Mamy zagwozdkę dlaczego, choć pewnie wiąże się to ze zwykłą kobiecą zazdrością- jak twierdza broni dostępu- bo być może obiło jej się o uszy, że miał w klasie swoją niespełnioną do końca miłość…

Miłego!

Szatan wrócił do łask…

Najpierw była rozmowa na temat, która pobudziła myśl o zmianie, a ta by pewnie sklęsła w zarodku- jak wiele razy wcześniej- gdyby nie wiekopomne odkrycie, że posiadam niezbędne rzeczy do przeprowadzenia rewolucji w wieloletnim nawyku i upodobaniu.

Odkryłam w szafce opakowanie dobrego gatunku, które dostałam jakiś czas temu i  jakimś cudem się uchowało, bo nie zdążyłam sprezentować komuś, kto dawno by z niego zrobił użytek. I już chciałam sama użyć, ale okazało się, że bez odpowiedniego sprzętu, to mogę co najwyżej pozgrzytać zębami, ewentualnie zaangażować nos i obyć się smakiem. Miałam mgliste pojęcie, że gdzieś powinnam mieć przedmiot aktualnego pożądania- dość archaiczny, pochodzący jeszcze z państwa, którego już nie ma, czyli NRD- i że  nie uległam podszeptom pozbycia się go, więc dobrze schowany oraz zadomowiony, tkwi upchnięty niewiadomogdzie. Poszukiwania nie trwały długo, mimo że nie od razu trafiłam z lokalizacją. Zadowolona z sukcesu nie od razu przystąpiłam do realizacji, bo dopiero na drugi dzień. Sprzęt zadziałał perfekcyjnie, mimo długoletniego nieużywania i już po chwili mogłam poczuć ten specyficzny aromat, a potem smak…zaparzonej świeżo zmielonej kawy! 🙂

Całe wieki takiej nie piłam, bo po kawie z ekspresu przerzuciłam się na kawę rozpuszczalną z mlekiem. Bez cukru. A od trzech dni piję czarną jak smoła, zawsze świeżo zmieloną, bez żadnych dodatków i w końcu czuję, że piję kawę, a nie jej substytut. Fakt, że  mleka to ja niewiele dodawałam nawet wcześniej, nie rozumiejąc kompletnie, że można lubić kawę latte, a właściwie traktować tę kawę jako kawę, a nie napój kawowy. Zresztą to samo tyczy się dodanej sporej ilość mleka do każdej kawy, bo tak naprawdę zmienia ono diametralnie jej smak. Ale każdy pije to, co lubi 😉

Zmuszona ograniczyć ilość filiżanek, stwierdziłam, że czas na powrót do dawnego, ulubionego, zapomnianego smaku. Tym bardziej że w tej chwili panuje trend, że kawa jest zdrowa- 1-2 filiżanki dziennie- a najmniej zdrowa jest kawa rozpuszczalna ;p I może taki „szatan” w końcu podwyższy mi ciśnienie, które dziś  po zmierzeniu miałam 78/63…

A Wy jaką lubicie?

***

Piątek mieliśmy wraz z Pańciem tak intensywny, że w sobotę oboje- każde w swoim łóżku- odsypialiśmy prawie do południa. Najpierw pojechaliśmy do pobliskiej wioski, gdzie w jednym z  gospodarstw są hodowane konie, a właścicielka prowadzi lekcje jazdy konnej, aby zobaczyć jak jeździ Wnusia LP, i czy Pańcio widząc konie, zapała chęcią. Zapałał, więc w przyszłości umówimy się na pierwszą lekcję. Potem udaliśmy się do pobliskiego miasta powiatowego na plac zabaw (teraz te place są tak pięknie i pomysłowo zrobione, że i dorosły ma uciechę ;)),  pizzę, lody (coraz więcej miejsc, gdzie sprzedają lody tradycyjne, tylko w 2-5 smakach- przepyszne) i z wizytą u rodzinki LP. I tak spędziliśmy kilka godzin na świeżym powietrzu, szalejąc podczas zabawy i odpoczywając podczas krótkich przerywników. Smyk dzień wcześniej był w berlińskim ZOO, dzielnie  przemierzając kilometry pośród zwierząt, więc tym bardziej podziwiałam, że ma siłę na kolejny intensywny dzień. Wieczorem jednak oboje byliśmy padnięci, a Pańcio nawet zasnął w samochodzie w drodze powrotnej. Mogłam sobie pozwolić na taki wypad, bo była ze mną LP, więc ogarniała towarzystwo w postaci trójki dzieci 🙂

A teraz muszę się zebrać, spakować i wyruszam do DM. Dziś spotkanie w szerszym gronie we włoskiej knajpce- towarzystwo mieszane, z którym znam się od 15. roku życia 🙂 Ostatni raz w poszerzonym składzie widzieliśmy się trzy lata temu; z dziewczynami mam kontakt częstszy- pojedynczo bądź grupowo 🙂  Jutro zaś, badania na Genetyce.

Słoneczne, miłej  niedzieli!

Synu, ogarnij się!

-Zbuntowałam się- nastawiłam uszy, ciekawa czego i na czym ten bunt ma polegać, w ciemno zakładając, że nie potrwa długo.- Nie będę sprzątać w jego pokoju, zamknę drzwi i niech dzieje się, co chce.

Pokój należy do zdrowego dwudziestoparolatka, więc bunt całkowicie uzasadniony, aczkolwiek mocno spóźniony i…niestety nie pierwszy, który kończy się fiaskiem. Ten ostatni również, bo trwał…trzy dni. No wiesz, ja tu też mieszkam, nie będzie mi smród i robactwo po całym domu się panoszyć- słyszę zrezygnowany głos, tłumaczący własną niekonsekwencję.

Ile razy już słyszałam, że chciałaby, żeby dorosły syn się wyprowadził. Z chęcią nawet dopłaciłaby do wynajmu mieszkania, aby tylko się usamodzielnił. Nic nie mówię, bo mam wrażenie, że niewiele by to zmieniło, oprócz może notorycznego bałaganu, jaki po sobie pozostawia. Zapewne dalej by się stołował u mamusi i  pranie przynosił, bo choć pralka automatyczna rozwiązuje ten problem, ale jeszcze trzeba pranie wyciągnąć, rozwiesić, a i czasem wyprasować. Przypadek beznadziejny. Tylko tak naprawdę nie wiem kto bardziej: syn czy matka. Na szczęście matka od dawna już widzi problem, więc może w końcu nie zabraknie jej konsekwencji trwania w buncie, aby „młody byk”ogarnął rzeczywistość wokół siebie. Żeby chociaż miał jakąś dziewczynę, tak na poważnie–  ciężko wzdycha.

Dorosłe dzieci- nieuczące się- nie powinny  mieszkać razem z rodzicami. Tak jest zdrowiej dla wszystkich. W praktyce to bywa różnie. Pomijam aspekt ekonomiczny- możliwości finansowe- który może być główną przeszkodą, kiedy dorosłe już dziecko nie kwapi się z wyprowadzką. Najczęściej jednak jest to zwykłe wygodnictwo: posprzątane, ugotowane, wyprane, czyli żyć i nie wyprowadzać się.

Niektórym matkom taki stan długo nie przeszkadza; chcą mieć kontrolę, co synek robi. Do czasu. O ile są zdroworozsądkowymi kobietami i potrafią w końcu odciąć pępowinę.  Znam niejeden przykład matki dochodzącej do wniosku, że czas, aby syn się usamodzielnił, ale syn, mimo że dobiega już 30., jeszcze do tej decyzji nie dojrzał. Dojście do wniosku niekoniecznie równa się z realizacją, więc frustracja, przynajmniej po jednej stronie rośnie. Szczególnie gdy wiedza co syn robi w czasie wolnym od pracy, doprowadza do jeszcze większej frustracji i nie napawa optymizmem.

Rzecz dla mnie niepojęta, że dorosły młody człowiek woli mieszkać u rodziców niż we własnym lokum. Ale ja jestem z tych wyrodnych matek, co to „pozbyła się” z domu syna, jak ten miał 16 lat. ( Wystarczyło wysłać po nauki do miasta  i zapewnić lokum ;p). I od samego początku nie przywoził prania do domu; nie żeby miał zakazane, aż tak to nie ;p Sam nauczył się gotować, sprzątać, prać i prasować. Ogarnął rzeczywistość, bo musiał i chciał.

Niestety, wśród znajomych Miśka, jego rówieśników bądź starszych,  mieszkanie z rodzicami również jest rzeczą powszechną. Mam tu na myśli przykłady osób już zarabiających na siebie, będących też w poważnych związkach. Jakoś tak wszystkim wygodniej… Mnie się nasuwa, że to pokolenie tak ma- dłużej dorasta do tego, by wziąć za siebie  odpowiedzialność.

 

***

Głośna jest ostatnio sprawa śmierć 12. chłopca, którego rodzice zrezygnowali z leczenia nowotworu chemioterapią, mimo że dawała ona 90% szans wyleczenia. Zdecydowali się na leczenie wit. B17, którą tak naprawdę nawet nie można nazwać witaminą. Wspominam o tym, bo uważam, że należy o tym głośno mówić, dopóki wciąż się zdarzają  przypadki, kiedy chorzy lub ich bliscy w swej desperacji zaufają zwyczajnym hochsztaplerom- szarlatanom, a nie lekarzom onkologom. Warto bić na alarm! Uświadamiać!

Sama od znajomej dostałam pestki moreli z życzeniem zdrowia. (Druga podsunęła mi publikacje Zięby, wierząc we wszystkie tam prawdy objawione). W dobrej wierze- mit tej (nie)witaminy wiecznie żywy!  Żadne badania kliniczne nie potwierdziły, że amigdalina (B17) leczy nowotwory, zmniejsza guzy, wydłuża czas przeżycia czy poprawia jakoś życia chorych. Wręcz przeciwnie!  Może być szkodliwa, gdyż jest duże ryzyko zatruciem cyjankiem, szczególnie wtedy, gdy chory zażywa ją jednocześnie z wit. C.

Mamy XXI wiek i włos dęba staje, że ludzie co chwila wierzą w cudowność jakiegoś zioła czy dziwnej metody, niepopartej żadnymi naukowymi dowodami. Rezygnując z leczenia medycznego. Fakt, że można się pogubić w tym wszystkim, czytając sprzeczne artykuły w necie. Bo jak widać na ludzkim nieszczęściu łatwo zrobić biznes, więc wciąż ktoś się ogłasza, że jest w stanie wyleczyć raka metodami niekonwencjonalnymi, i można bez problemu kupić niesprawdzone, „cudowne” preparaty na raka. Człowiek zdesperowany, który chwyta się każdej szansy- i to jest zrozumiałe-  jednocześnie rezygnując z tej, jaką daje medycyna konwencjonalna, popełnia śmiertelny błąd. Dlatego nigdy dość wiedzy na ten temat! I nigdy dość- nawet jeśli człowiek się powtarza setny raz- ostrzegania, apelowania o rozsądek!

Wracając do nagłośnionej obecnie śmierci i leczenia przez inżyniera mechanika, który głosi, że chemioterapia powoduje rozwój raka, a nie jego leczenie, to 80% jego pacjentów, którzy uwierzyli w jego cudowną terapię, już nie żyje…Niech to będzie przestrogą dla tych, którzy swoje zdrowie, a co gorsza zdrowie swoich dzieci oddają w ręce bezdusznych, cynicznych osób, których celem  jest dorobienie się na ciężko chorych.

***

W necie można znaleźć wszystko, tyle że często są to informacje znacząco różniące się od siebie, mimo że na ten sam temat 🙂  OM dostał pięknego storczyka, a ja mam zagwozdkę jak go podlewać, ażeby nie zmarnować jak kilka poprzednich. Ktoś ma wiedzę popartą praktyką?

Miłego, słonecznego! weekendu 🙂

Jakie jest…

…lato, każdy widzi. (Pewnie są różnice w widzeniu w zależności, gdzie się aktualnie przebywa). W kratkę. Szkoda, że nie w  ekskluzywną- burberry- ale nie narzekam 😉 Tylko że zaplanować nic nie można, bo nie ma dnia bez deszczu, burzy.  Czasem się trafi- jak rodzynek w cieście- cały słoneczny dzień, ale na powtórkę drugiego  z rzędu nie ma co liczyć. Idzie się przyzwyczaić, szczególnie że temperatury, choć nie porywają, to jak dla mnie są okej. Tyle że deszczu dużo za dużo… Podobno warzywa nie chcą rosnąć, podtopione w ogródkach. Nie zawsze można pograć w piłkę, więc gramy z Pańciem w domino. Czasem się budzę i nie wiem, jaki mamy dzień, choć dla mnie to i tak bez znaczenia…czy to piątek, czy wtorek…tyle że dni szybko uciekają. Zbyt szybko. Mam dobry czas, naprawdę dobry i łapię się na tym, że wiele chwil chciałabym zatrzymać. Wczoraj zaklepałam miejscówkę i za niecałe dwa tygodnie znowu będę bliżej gór…

 

OM wezwany do ZUS-u poszedł nie do końca świadomy w jakiej sprawie; właściwie to był przekonany, że w sprawie rehabilitacji. I był zdziwiony, że to była kontrola zwolnienia, a nie komisja kierująca go na rehabilitację. Optymistycznie przyjął, że po złożeniu wniosku zaraz będzie miał komisję, więc nawet uważnie nie przeczytał pisma :))) Zwolnienie o dziwo zaakceptowano, nie kierując nawet  na jakieś dodatkowe badania kontrolne.

Zanurzam się w świat fikcji pochłaniając kolejną książkę. Uciekam w migrację wewnętrzną…Rzeczywistością jestem zmęczona, przerażona, i zwyczajnie mi smutno. Za dużo nienawiści, nietolerancji wokół. Coraz więcej agresji i rasizmu…Rasizmu, który rośnie w siłę za cichą, a nawet werbalną akceptacją sił rządzących. I nie wiem, co bardziej mnie smuci: to że mamy głupich i nieodpowiedzialnych przy sterze, czy to, że tak wielu ludzi jest wobec takich zachowań obojętnych. Bo to nie ich dotyczy.  A gdzie zwykła ludzka przyzwoitość? A podobno warto być przyzwoitym…

 

Na razie pięknie świeci słońce (padać ma po południu), więc zbiorę się w sobie i pojadę wypić kawę w pięknym ogrodzie LP.

 

Albo ma się bloga, albo kota- uśmiechnęła mnie ta puenta pewnej historii 😀

Czy warto…?

Pielęgnować w sobie żal, urazę…

Życie nie jest czarno-białe, a człowiek to taka istota, która potrafi w tym czarnym zanurzyć się po uszy i nie widzieć racji drugiego…Zrozumieć. Wybaczyć.

Zawsze była obrażalska. Nie kłóciła się, tylko się obrażała, a delikwent czasem nawet o tym nie wiedział, a przynajmniej nie wiedział, o co tym razem.

Zapytałam Mam co tam u Cioci, wiedząc, że prawie codziennie rozmawiają ze sobą przez telefon. Nie dość, że codziennie, to jeszcze o tej samej porze dnia i, to najczęściej Ciocia dzwoniła; z przyzwyczajenia, że domowy ma do wszystkich „za darmo”.  W odpowiedzi usłyszałam, że od ponad dwóch tygodni nie było telefonu, a ostatni raz to Mam dzwoniła, kiedy wujostwo wróciło z pogrzebu, zapytać się czy szczęśliwie dotarli, i była to dziwna rozmowa, ale mama zrzuciła to na karb zmęczenia, emocji; aczkolwiek gdy telefon milczał przez kolejne dni, już wiedziała, że jej bratowa się na nią obraziła. Nie bardzo wiedziała o co, choć tym razem się domyśliła.

Mama w  dniu mojego wyjazdu z DM miała urodziny i byłam przekonana, że Ciocia zadzwoni z życzeniami, albo nawet wraz z Wujkiem przyjdzie złożyć osobiście- mieszkają w odległości dwóch przystanków tramwajowych. Zadzwonił tylko Wujek; po wysłuchaniu życzeń, Mam podpytała się o ciotkę, i wyszło m.in., że za mało się przejęła matką Cioci, jej śmiercią, i że nie była/byli na pogrzebie. Czyli o to, co ja podejrzewałam od samego początku, mimo że w dniu pogrzebu Ciocia jeszcze dzwoniła do Mam utyskując jaki  pochówek jest drogi…

Śmierć nie była zaskoczeniem, bo mama Cioci nie dość, że dobiegała do setki, to była schorowana, od lat z alzheimerem, ślepotą; mieszkała w prywatnym domu opieki kilkaset kilometrów od DM. Wcześniej był telefon, że leży już pod kroplówką i w każdej chwili może odejść. Ciocia z Wujkiem nie pojechali się z nią pożegnać…

Pogrzeb odbył się w rodzinnym miasteczku Mam i Cioci, 400 km od DM.  Wujostwo ze swoim synem wyjechali wczesnym świtem i  w tym samym dniu wrócili. Dla mojej mamy taka podróż byłaby zabójcza; z nieoperacyjną przepukliną w kręgosłupie, z kolanem nadającym się tylko na operację-czeka- w mikro-aucie jakim pojechali. Inaczej chętnie by się zabrała, wszak na cmentarzu leżą jej rodzice i starszy brat oraz inni bardziej lub mniej znajomi, na grobach, których zawsze zapala znicz. Tak jak się zabierała z nimi na Wszystkich Świętych, ale wtedy jechali na kilka dni z wynajętym noclegiem.

W sumie rozumiem, że Cioci mogło być przykro z powodu nieobecności moich rodziców na pogrzebie. Z drugiej strony, nie rozumiem tego, że się obraziła z tego powodu. W końcu nie było to żadną niespodzianką, że ich nie będzie. (Tata już od kilku lat nie jeździ dalej jak z DM na wieś).

Ciocia ze swoją mamą nigdy nie miała dobrych relacji. Potrafiła się nie odzywać nawet przez trzy miesiące, w czasie mieszkania pod wspólnym  dachem. W sumie łatwego dzieciństwa nie miała; zawsze była „tą gorszą” od swojego młodszego brata.

Tak sobie myślę, że ludzie, którzy nie mieli w dzieciństwie odpowiedniej dawki miłości, bezpieczeństwa emocjonalnego, nie są w stanie zaspokoić poczucia własnej wartości, i wciąż domagają się od innych, by swymi czynami, słowami udowadniali, że są dla nich ważni, bez względu na to, czy w danej chwili mogą coś zrobić dla nich. Jeśli nie, to wtedy jest poczucie krzywdy, odrzucenia, często zupełnie nieuzasadnione.

Ale przede wszystkim  myślę sobie, że z wiekiem człowiek powinien łagodnieć, przymykać oko na pewne niedoskonałości w relacjach, szczególnie tych rodzinnych. Bo  szkoda na to czasu, którego z każdym dniem jest coraz mniej.

Niedawno moja koleżanka, która przez jakiś czas miała z własną mamą znikomy kontakt, i to na życzenie tej drugiej, powiedziała, że zmieniła to, bo przecież tak nie może być. Mama  dobiega dziewięćdziesiątki i każdy wspólny dzień jest ważny, szczególnie że znowu mieszkają pod jednym dachem, więc jak tu się unikać? Gniewać? Pielęgnować żale słuszne i te niesłuszne. Odkąd się pogodziły, koleżance jest dużo łatwiej, bo dobrze wie, że hodowanie w sobie urazy jest destrukcyjne.

 

***

Tym razem to Dziecka Starsze przygarnęły małą znajdę kocią. Panienkę. Zołzą ją nazwali i raczej już z nimi zostanie. Także w rodzinie są już trzy koty 🙂 I trzy psy:)  Misiek ma dwie koty, Tuśka ma psa i kotę, a u nas dwie psie panny 🙂 Rozmnażamy się;p

***

Jestem trombom do kwadratu! I od czasu do czasu powinnam walnąć się w potylicę, tak jak się walnęłam dziś własną lampą, bo zamiast odłączyć kabel z gniazdka i w ten sposób odwinąć go z długiej nogi lampy, to ja kręciłam samą lampą i skutek był taki, że dostałam w łeb. Ale ja nie o tym, tylko o spostrzegawczości i domyślności.

Już jakiś czas w szufladzie leżał voucher do restauracji w ŚM, który OM dostał od firmy, z którą współpracuje (jeden już nam kiedyś przepadł).  Uznaliśmy, że sami tej kwoty nie przejemy, więc zaprosiliśmy Dziecka Starsze z Pańciem i lokalnych Przyjaciół. Dziecka miały same dojechać, a my zabrać Przyjaciół; w momencie wyjazdu spod domu, zaraz na zakręcie minęliśmy się z jakimś samochodem, kątem oka zauważyłam tylko kolor pojazdu i już miałam rzucić komentarz typu: co za palant tak blisko nas mija, ale zaabsorbowana byłam grzebaniem w torebce-  w damskiej torebce jest wszystko, lecz  niekoniecznie można coś znaleźć- ugryzłam się w język, bo tak naprawdę to nie widziałam, kto z nas skosił zakręt, no i  jak zwykle stało na nim auto córci sąsiadki.

W restauracji LP zapytała się mnie kto jeszcze ma być, bo stolik był uszykowany na dwa dodatkowe miejsca. Odpowiedziałam, że nikt, widocznie taki mieli stolik, bo mieliśmy zarezerwowany inny, w innym miejscu, więc pomyślałam, że po prostu tak wyszło. No tromba jak nic! Dlatego, gdy w drzwiach zobaczyłam wchodzącego Miśka z Atą, to mi głos odebrało z wrażenia i ze wzruszenia. To mi chłopaki za plecami zrobili niespodziankę!  A ten samochód i ewentualny „palant” to był Misiek, który najpierw przyjechał na wieś, odwiedzić Babcię, a potem udał się do ŚM.

Ech, no było cudownie…patrzyłam na moje dzieci, Przyjaciół i…w takich momentach chce się żyć. Być pośród nich. Z nimi.