Powinnam ułożyć sobie plan…

I odhaczać punkt po punkcie. Ale! Nie potrafię, bo najlepiej realizuję się w kontrolowanym chaosie. Jednak pamięć szwankuje, więc powinnam się takim planem wspomóc. Wiem jedno (po dzisiejszym telefonie od p.Profesora), że na uporządkowanie się i nie tylko, mam ciut więcej niż dwa tygodnie. W niedzielę 15 maja zgłaszam się na odział, operacja w poniedziałek. To będzie moja trzecia operacja stricte onkologiczna, i pierwsza, do której mam obawy. W sumie to nawet nie potrafię ich sprecyzować, a może nie chcę…

Choć wiem, że każdy dzień zwłoki jest zmniejszeniem moich szans a zwiększeniem szans skorupiaka, ale nie dajmy się zwariować. Cieszę się na ten czas, bo pojęcia nie mam, a właściwie zbyt duże mam, co może przynieść los… I żeby nie było: daleka jestem od uprawiania czarnowidztwa. Ale z pewnymi faktami jestem już oswojona. Nie wiem tylko czy pogodzona 😉 Cieszę się więc na ten czas „przed”; gdyby to była jesień albo zima, pewnie cieszyłabym się mniej 😉  Cieszę się na środowy czas „przed”, ale „po” też będą środy i nie tylko, prawda? 😀

Za chwilę odbieram Pańcia z przedszkola i zostaje u nas do jutra. Już wczoraj chciał nocować, ale dał się przekonać, że dziś będzie fajniej, bo jutro nie pójdzie do przedszkola. Z racji tej, że wraz z rodzicami wyjeżdża na majówkę, to babcia nacieszy się Wnusiem przed 😉 W sumie to w ten weekend mamy święta, ale chyba po raz pierwszy będziemy je obchodzić tylko duchowo. Fakt, mamy zaproszenie do Rodzinnej, ale…Ważniejsze dla mnie jest, aby Teściowa z niego skorzystała. Moi Rodzice przyjeżdżają jutro, Misiek najprawdopodobniej rano w niedzielę, może prosto do cerkwi. Rodzinnie będzie, tyle że bez Tuśki i celebracji przy stole. Chyba.

Wszystkim życzę dużo słońca w nadchodzący majowy czas 🙂 Odpoczywajcie, relaksujcie się, róbcie to, na co macie ochotę 🙂 Tylko nie podganiajcie z robotą, jej się też  odpoczynek należy ;D

Udanej Majówki! 🙂

O kruchości…

Bo my jesteśmy krusi

Tak niedawno powiedział Młodszy Brat mojej Mam do Mam, na koniec rozmowy o… zdrowiu.  Na myśli miał kruchość organizmów ;)…Coś w tym jest. Genetycznie fizycznie słabi.

Operacja się odbędzie. Nie wiem jeszcze kiedy, czekam na telefon. Majówka stanęła na przeszkodzie, bo p. Profesora cały tydzień nie będzie. Także, jeśli już, to na pewno nie wcześniej niż za dwa tygodnie. Nie muszę już meldować się u onkologa chirurga w wyznaczonym terminie. Zadzwonię i zwolnię kolejkę- zawsze to robię, bo mam świadomość, że ktoś czeka na to miejsce. Mam nadzieję, że wszyscy tak postępują, a przynajmniej większość.

Przeszłam w życiu już niejedną operację, ale…Po raz pierwszy nie wiem, co mnie po niej czeka, ani w trakcie…Czym się skończy. Nie chce mi się nawet myśleć o…opcjach. Będzie, co musi być. Ja pierdolę- komentarz Bliskiego.

Czeka mnie papirologia, bo p. Profesor zażyczył sobie teczki. Kompletnej. Dostanie nawet dwie, bo jedna pękłaby w szwach. Nie noszę ze sobą całej dokumentacji, bo to tony makulatury…Czasami pod gabinetem lekarskim z zazdrością podziwem patrzyłam na pacjentki, które w swych teczkach miały wszystkie wyniki badań i inne dokumenty powpinane, ułożone datami …etc…U mnie zawsze, jakby tornado przeszło…I zawsze czegoś szukam…Czas to w końcu  okiełzać.

W radzeniu sobie z emocjami mam wprawę, ale ze skały nie jestem. Bywa, że muszę się wspomóc (doraźnie). Zwolenniczką zdrowego leczenia jest PT. Ja mam sceptyczny stosunek do…homeopatii: nie zaszkodzi, ale czy pomoże? Jednak w newralgicznym czasie, kiedy z PT spotkałyśmy się w lodziarni w DM (listopad 2014), a przede mną była droga do domu, a za mną wizyta, na której sprecyzowała się moja kolejna walka, wzięłam od Niej tabletkę, coby się… nie zasmarkać…Później, wiele razy mnie namawiała na wizytę u homeopatki, ale bezskutecznie. Te kilka tabletek, które mi podarowała na niepełnym blistrze, starczyło aż do dziś. Przekonałam się do nich ( ale tylko do nich), dlatego w sobotę obdarowała mnie całym opakowaniem, na moją prośbę.

Wracając z DM ( wtorek) żałowałam, że nie mam ze sobą aparatu. Kwitnący rzepak i śnieg, bocian na łące nakrapianej mniejszymi i większymi połaciami białego szaleństwa, sarny w środku wsi, sady kwitnących czereśni- białe korony drzew i biel ziemi. Śnieg wyglądający tak, jakby ktoś rozerwał poduszki z pierzem… W niektórych miejscach pola wyglądały jak  biało-zielona szachownica. Dwa w porywach trzy stopnie na plusie i słońce…odbijające się w soczystej zieleni liści na drzewach…Aż dziw, że zaraz maj…Zimno ale pięknie. A rano jechałam w strugach deszczu…

 

 

 

No weź się w garść…

Kto tych słów nie słyszał albo sam nie wypowiedział?

Niby wiemy, że gdy kogoś (nas samych) dopada depresja, to nie ma nic bardziej nieskutecznego, jak słowa: weź się w garść…Bo co one dają, oprócz coraz większego poczucia bezsilności i rezygnacji? Z obu stron.

Depresja może pojawić się nagle, przyjść znikąd. Znikąd, czyli zwyczajna codzienność zaczyna przerastać, więc odczuwalność jest większa i pogłębia się pustka emocjonalna. Człowiek leci głową w dół.  Bywa jednak, że wywołana jest jakimś tragicznym wydarzeniem, chorobą, utratą bliskiego, zdradą…

Zdrada- silne poczucie, że zostało się oszukanym, często powoduje szok, z którego  otrząsnąć się nie jest łatwo. Wszystko zależy, jakie relacje łączą dwie osoby.

Mogłabym się spodziewać każdej choroby, ale nie tej: choroby duszy. Bliska mi Osoba, która niejedno w życiu przeszła, i prywatnie i zawodowo. Silna. Jedno wydarzenie i nagle świat ma jedną barwę; wszystko to jedna wielka katastrofa pod tytułem: i tak nic z tego nie będzie. Wycofanie się z życia, choć to, co zawsze było jego sensem- praca- trzyma w pionie przez pięć dni w tygodniu. Mimo momentów zwątpienia i rezygnacji. To, co było pośrednią przyczyną, również było wybawieniem. Praca, ale również świadomość swojego stanu i chęć uzyskania fachowej pomocy.

Patrzyłam zdumiona i lekko przerażona. Nie spodziewałam się, że taka sytuacja może mieć takie skutki. To nie był nawet przyjaciel w pełnym tego słowa zrozumieniu. Owszem, zaprzyjaźniony, długoletni współpracownik. Ktoś bliski i zaufany w biznesie. Ktoś, z kim ramię w ramię pokonywało się różne zawodowe przeszkody i wyzwania. Bez którego nie podejmowało się na dużą skalę robót, ze względu na charakter  i konieczność  wykonania pewnego zakresu prac  przez firmę tamtego. Razem tworzyli całość, choć tamten jej mniejszą część, jednak często niezbędną. I nagle trach. Bez słowa, po cichu a w finale z hukiem się wycofał. Zostawiając pod ścianą, wyłudzając jeszcze pieniądze.  Szok. Tak duży, że w pierwszej chwili jedyna myśl, to rzucić to w cholerę i zapłacić horrendalne kary. Ale tak naprawdę, to nie o pieniądze chodziło, ani nawet o to, że ktoś się wycofał, tylko w jaki sposób to zrobił. Nie do pojęcia dla uczciwego człowieka, przestrzegającego zasad w biznesie. Szok spotęgowany tym, że zrobił to ktoś zaufany. W końcu z nieuczciwymi inwestorami miał już nie raz do czynienia, więc był zahartowany. Na to nie był przygotowany.

Myślałam, że to szybko minie, otrząśnie się, szczególnie że, mimo iż musiał podjąć pewne inwestycje, to firma na tym nie ucierpiała. Jednak mijały tygodnie, a życia poza pracą brak. Świat wciąż był w smutnym szarym kolorze. Myślałam, że wzmianka o wizycie u specjalisty, odbije się jak piłka od ściany. Moja radość była większa niż zdumienie, kiedy od razu usłyszałam: pójdę, umów mnie na wizytę.

Trzeba chcieć sobie pomóc. Czasem można samemu wyjść, przy pomocy bliskich, ale nie zawsze jest to skuteczne. Moja PT twierdzi, że w pewnym wieku, nawet bez takich dramatycznych wydarzeń, niektórzy potrzebują farmaceutycznego wsparcia i nie jest to nic szczególnego. Za to powraca uśmiech na twarzy, a i dusza się częściej śmieje.

Depresja nie jest uzależniona od wieku, płci, czy miejsca, w jakim się w danej chwili znajdujemy. Kim jesteśmy. Może dotknąć każdego. Nie każdy jest w stanie ją sobie uświadomić, niektórzy się wstydzą i ukrywają przed otoczeniem. Gdy ma łagodny przebieg, łatwo jej nie zauważyć. Dlatego tak ważna jest  uważność na tych, których kochamy. Zastanówmy się, dlaczego ktoś nagle się zapada  w siebie i każda czynność, jaką ma do wykonania, jest niczym jak zdobywanie Mont Blanc zimą.

Małżeństwo z wieloletnim stażem, dzieci dorosłe, wnuki…Życie we dwoje stało się udręką z powodu jego psychicznych niedomagań. Był u specjalisty, ale leków nie bierze. Finał taki, że ona fizycznie  jest coraz dłużej poza domem.

Wprawdzie lekarz psychiatra nie budzi już takiego lęku jak kiedyś, jednak wciąż  wielu potrzebujących nie potrafi się przemóc. A nawet jeśli już to zrobi, to nie ma zaufania do leków. Albo odwrotnie, sądzi, iż pigułka to panaceum na wszystkie bolączki tego świata.

&&&&&&&

Temat mi się objawił po sobotnim spotkaniu, kiedy siedziałyśmy w siedem młodych i pięknych duchem kobiet w japońskiej restauracji, podjadając przepyszną kaczkę z chrupiącą skórką z owocami goi i mango oraz sushi. Jedna z tych pięknych i oczywiście młodych zaczęła „narzekać” na swojego Osobistego, podejrzewając u niego depresję, a przynajmniej andropauzę.

Przyznaję, że i ja miałam/mam przebłyski podejrzeń wobec OM, bo przecież nie można wszystkiego zrzucać na pracę, duuuużo pracy i  związanych z nią mniejszych i większych trudności, a przede wszystkim jako pożeracza czasu. Nie wspomnę już o tym, że Tuśka i ja, swoimi pierepałkami zdrowotnymi dostarczamy wątpliwych atrakcji. Także tak…Bo, widzę, czuję i słyszę, że nie jest to ten sam OM.

Po powrocie z DM zastałam umyte wszystkie podłogi: od góry po sam dół. Pochwaliłam, i dostałam odpowiedź zwrotną, że zajęło mu to 4,5 godziny. Pańcio też pomagał, z poświęceniem, bo na własnym korpusie wyniósł koty spod łóżka w sypialni :D.

Daję znak, co i jak…

Nieprzytomnam. Funkcjonuję, ale sama się zastanawiam jak. To trwa tak od zeszłego wtorku, z przerwami na bardziej świadome życie. Lecę na jakimś półautomacie…

Badanie potwierdziło, że coś z zewnątrz nacieka, a tak jest okej- jeśli w ogóle wznowa może być  okej. Przeżyłam je bez problemu i bezboleśnie (prawie)- zupełnie nie pamiętając, co się dzieje, i co gorsza- co mówił p. Doktor, ani co bardziej gorsza mówiłam ja. Może jakieś głupoty? Nieprzytomna zadzwoniłam po OM, który po trzech moich słowach zorientował się, że nie bardzo kontaktuję, i zjawił się ekspresowo. (Ja tego nie pamiętam). Przynajmniej mogłam oprzeć głowę i dalej kimać czekając na wypis i opis. Trochę to trwało, więc zdążyło mi się zrobić niedobrze, a komu dzisiaj dobrze? i poszłam (kurcgalopkiem) chlusnąć. Swoją drogą, ciekawe ile w człowieku mieści się płynów, mimo iż wcześniej oddał tak wiele…W domu przysypiałam, praktycznie do wieczora. A potem i tak łóżko, bo dziś znowu pobudka z budzikiem i wyjazd.

U mojej p. Doktor ekspresowo, bez kolejki. Nie zostałam zjedzona, ani rozszarpana na kawałki, bo w tym czasie i tak nikogo nie przyjmowała. Ilenka, oczywiście wyciągnęła kartę, ale i tak kazała iść  się spytać, czy zostanę przyjęta. A p. Doktor na mój widok i zdanie, że będę czekać grzecznie w kolejce, odpowiedziała, że mam wziąć kartę i od razu wchodzić. Także tak…wszystko przez Ilenkę 😉

Później już tylko schody, bo biurokracja, biurokracja, biurokracja…Miałam nadzieję, że uda mi się Profesora dorwać na oddziale ( nie przyjmuje w poradni), ale mimo tego, że udałam się prosto do sekretariatu z rekomendacji p. Doktor, to  nic z tego nie wyszło. Profesor na zabiegach, a ja i tak muszę przejść przez  ścieżkę poradnianą- o czym wiedziałam wcześniej, bo tak samo było z Tuśką. A w poradni zagwozdka jak mnie zarejestrować: czy do onkologa  czy do chirurga onkologa. Żeby było śmieszniej, to ten sam lekarz- przeważnie. Problem tylko taki, że onkolog przyjmuje codziennie, chirurg  raz w tygodniu, w  czwartki. Dziewczyny chciały jak najlepiej i jak najszybciej, ale po konsultacji ( mojej) z lekarzem- co zresztą logiczne było,- musiały zarejestrować do chirurga. Na przyszły tydzień miejsc nie ma, wiec dopiero na 5 maja. Przyjęłam to dzielnie na klatę, wiedząc, że muszę uruchomić inną ścieżkę; zadzwoniłam do OM z przekazem co i jak.

Z racji tej, że jutro hucznie świętuję przejście Koleżanki w drugie półwiecze, postanowiłam zakupić sobie na tę okazję bluzkę. Tak po prawdzie, to z tej okazji zapomniałam zapakować (ale wino wzięłam!) do walizki z domu. W sklepie okazało się, że mam zablokowaną kartę, przy zakupie…butów 😉 Na szczęście zawsze mam przy sobie gotówkę, ale…byłam tym faktem zaskoczona. Jednak ostatnio pewne bodźce do mnie docierają z opóźnieniem albo wcale, to jakoś specjalnie nie zareagowałam. W tym samym czasie zadzwonił Misiek z pytaniem, czy mogę rozmawiać. No nie, i poinformowałam, że za godzinę będę u Babci. Po czym po chwili się zorientowałam, że przecież może coś ważnego. Dzwonię z pytaniem, czy ma chwilę, by do mnie dojechać, to coś zjemy razem. Owszem, tylko gdzie? No właśnie, gdzie ja jestem? Pytam się pani sprzedawczyni…Tak…byłam w największym centrum handlowym w DM, o nazwie sławnej, zanim to centrum powstało, a mnie wyleciało z głowy- nietomna chodzę jak nic…

Misiek dojechał, zjedliśmy, porozmawialiśmy, poszliśmy na parking popodziwiać jego nowe cacuszko na czterech kołach, rozstaliśmy się i ja wróciłam, aby jednak kupić bluzkę. I znowu próbuję kartą- nic z tego. W tym momencie już się zaniepokoiłam i dzwonię do OM. On do banku, i co się okazało…Bank zablokował mi kartę, bo nie autoryzowałam zakupu na kwotę 1400 złotych, podobno ktoś z banku do mnie dzwonił. Jak przez mgłę pamiętam  krótką rozmowę, w czasie jazdy autem, i moje słowa, że teraz nie mogę rozmawiać, bo prowadzę, a na pytanie, kiedy można zadzwonić, odpowiedziałam, że w poniedziałek. Było to w zeszły piątek, gdy skonana wracałam z DM do domu. Wyleciało mi z głowy, szczególnie że nawet nie dosłyszałam o co chodzi, przekonana, że bank dzwoni z jakąś ofertą. Okazuje się, że ja miałam limit na karcie, i ktoś, kto ją  w jakiś sposób skopiował, przeprowadził transakcje, zakupując za granicą na właśnie tę kwotę, przekraczając mój limit dzienny, więc bank potrzebował potwierdzenia. Ja byłam nietomna, ale w banku okazali się całkiem przytomni, bo od razu transakcję zablokowali, blokując mi kartę. Szkoda tylko, że dowiedziałam się o tym w momencie zakupów. A może ten ktoś przez telefon mi o tym powiedział, tylko ja myślami byłam gdzie indziej…Jak mocno byłam poza rzeczywistością, świadczą  tylne prawe drzwi mojego auta. Nie wiem, czy sama (ale chyba do jasnej cholery ciasnej, zauważyłabym, jakbym w coś walnęła), czy ktoś mi je wgniótł i zarysował. Zauważyłam dopiero w poniedziałek, kiedy Pańcia odbierałam z przedszkola. A parę chwil wcześnie nie widziałam, mimo że je otwierałam, mocując tam fotelik. Tak że tak.

Z konta nie uciekła mi ani jedna złotówka, ale kartę muszę wyrabiać nową. Miałam szczęście, że był limit, i że ktoś od razu na większą sumę chciał mnie oskubać, robiąc zakupy.

Jak już dotarłam do Mam, wypiłam kawę, zadekowałam się w mieszkaniu obok (sąsiadka z góry ogląda jakiś serial a ja słyszę każde jedno słowo), z bankiem się wyjaśniło, to  kolejny raz zadzwonił OM.

Z Profesorem jestem  umówiona we wtorek. W ten wtorek. Dobrze, że nie w poniedziałek, bo bym już  zapuściła korzenie w DM- do domu wracam  w niedzielę.

edit.

Zapomniałabym o rewelacji dnia.

Naocznie nie widziałam pisma, ale OM zrelacjonował, że ZUS uznał, iż należy przedłużyć  mi rentę o…rok! Zaskoczył mnie pozytywnie, że mnie nie wzywał, ani nikogo nie przysyłał, tylko po to, by obejrzeć mój dowód, jak to odbyło się ostatnio. Także tak…nawet ZUS uznał, że sprawa jest poważna, i jestem niezdolna CAŁKOWICIE!

To ostatnia wizyta…

Może powinnam postawić znak zapytania, jednak moje doświadczenie podpowiada mi, że tak…ewentualnie przedostatnia.

Pan Tomek, „uparł się” w kwestii  moich włosów, a ja wręcz odwrotnie, więc poddałam się jego wizji, że za trzy miesiące będę miała na głowie…boba. Prędzej Boba Budowniczego, wszak papiery mam. Ale! Niech ma! Dopóki ja je mam, bo przyszłość ich niepewna, a raczej pewne jest, co nastąpi. Wizyty w salonie z ich powodu nie będą mi w głowie ani na. Raczej. Bo któż to wie, co…postanowię. Czasem jakość jest ważniejsza niż długość- i nie o włos tu chodzi.

Wczoraj z LP (przy okazji zabrania swojego auta z mojego podwórka i wypiciu wspólnie kawy) zgadałyśmy się o zakupie kwiatów. Mam prawie po sąsiedzku taką możliwość, ponieważ kilka lat temu sprowadził się do naszej wsi hodowca sezonowych kwiatów doniczkowych i rabatowych; wybór satysfakcjonujący w ilości gatunków i jakości. Jednak, mimo że blisko, to przez te lata, byłam tam może ze trzy razy. Dlaczego? Wprawdzie wyznaję zasadę, aby  w miarę możliwości dawać zarobić „swoim”, ale są pewne granice. Obsługujących znałam już wcześniej, zanim zaczęli pracować przy kwiatkach, i nic do nich nie mam. Jednak Pan Właściciel stworzył taką atmosferę rygoru podszytą  strachem, że nieprzyjemnie się tam przebywa, pomimo pięknego i pachnącego anturażu. Klient musi stać jak słup soli, nie wolno mu niczego z bliska obejrzeć, o dotykaniu w ogóle nie ma mowy. Tylko osobie obsługującej wolno przemieszczać się pomiędzy regałami, na których stoją kwiaty. Ta zaś, co chwilę zerka nerwowo, czy klient nie zrobił jakiegoś nieodpowiedzialnego kroku ( mimo wyartykułowanego zakazu) i nie zbliżył się do cennego towaru. Jeśli tak, to zaraz połajanki, bo „Wielki Brat” patrzy; później im się obrywa, a zdarza się i przy klientach. Zapach strachu przed pracodawcą zabija zapach kwiatów. Może komuś to nie przeszkadza- ja wolę kupować w innej atmosferze, nawet jeśli muszę pojechać dalej. Czasu nie zaoszczędzę, ale  oszczędzę sobie niechcianych wrażeń. Szczególnie że znam miejsce, gdzie sam właściciel i cały personel jest miły i bardzo pomocny w wyborze.

Przede mną absolutny zakaz jedzenia, co najmniej przez 1,5 doby. Byłoby to nawet do przełknięcia, gdyby nie nakaz wypicia rozrobionego proszku w 4 litrach wody; jeden litr w ciągu godziny albo szklanka co 15 minut…Dam radę, bo już to kiedyś przerabiałam, ale…Chyba podejmę środki ostrożności i odgrodzę się od bodźców zewnętrznych, tak , aby mnie nie denerwowały lub stresowały, bo w takich momentach mój apetyt wzrasta, nogi prowadzą do kuchni, a ręka sięga do lodówki lub po coś słodkiego…I to byłaby dopiero udręka…;)

A jak już jestem przy temacie, to muszę nadmienić, że LP ścieszona do imentu tym, że przez noc schudła ( kupiłam genialną wagę! ;)), ale przede wszystkim tym, że  waga udowodniła jej mężowi, iż waży ponad stówę, a nie 10-15 mniej, co wmawiał nam wszystkim 😉 Także tak.

 

Nie waż się!

Jaką jest się przyjaciółką, jeśli  na urodziny w prezencie kupuje się…wagę…Wredną! I na nic słowa: nie waż się ważyć! Dziś i jutro, bo ucztujemy, więc pochłanianych kalorii nie liczymy. Przyjmując prezent, LP upewniała się, czy waga ustawiona jest na 10mniej-  bo tyle chce schudnąć:)

Plany zgoła były inne, ale jak to w życiu bywa, ktoś tam na górze miał ubaw. Zamiast zostać porwana do nadmorskiej miejscowości i  przez trzy dni napawać się luksusem szumu fal, trzepotem mew i takich tam- w ramach gościa urodzinowego zorganizowałam imprezę u się. Właściwie kinderbal, bo oprócz mnie i szanownej Jubilatki był z nami prawie siedmiolatek i czterolatek. Ubaw był po pachy i do łez. Sajgon również- nad naszymi głowami latały samoloty 😉 Jubilatka wychodząc stwierdziła, że były to jej najlepsze urodziny;) Najważniejsze, że udało Jej się uciec z domu przed (nie)spodziewanymi gośćmi; nawet telefon się zepsuł w odpowiednim momencie i przy okazji mieliśmy zabawę w głuchy telefon, co wykorzystał Pańcio, wydzwaniając pińcet razy:D

Dziś śniadanie tylko we dwoje: Pańcio i ja. Powoli się zbieramy, żeby zacząć dzień, który przywitał nas deszczem. Ale to dopiero początek…Rozkręcamy się;) Pańcio się rozkręca, bo ja tkwię w oczekiwaniu na popołudnie…podobno jakiś SABAT ma się zebrać ;D

Jestem przykładem…

Pewnie nie jedynym, na to, że  markery mogą być w normie, a skorupiak ma się dobrze. I żyłabym sobie w tej niewiedzy  pewnie jeszcze  jakiś czas, gdybym z powodu własnej intuicji i czuja pani Doktor, nie zrobiła w międzyczasie PET-a. PET robiony był 22 marca, ostatnie markery trzy tygodnie później  a ich wartości  wskazują, że wszystko jest ok. Wstrętne oszukańce!  Biorąc pod uwagę jeszcze styczniowy wynik TK,  który nie wykazał żadnych cech nowotworowych- powinnam wciąż spać spokojnie. Tyle że nie ze mną te numery…

To ważne (dlatego o tym piszę), żeby pamiętać, że wynik markerów nowotworowych nie zawsze jest w pełni miarodajny. Bywa tak, że wysokie wartości wcale nie oznaczają od razu toczącej się choroby, a niskie jej nie wykluczają. Czego jestem dowodem. Nie po raz pierwszy zresztą. To badanie jest badaniem pomocniczym, a nie rozstrzygającym.

Byłam bardzo ciekawa wyników. Tylko ciekawa: w normie czy nie. Obstawiałam normę, mimo wiedzy, iż skorupiak już ucztuje. One i tak nic nie zmieniły w dalszym postępowaniu.

W sumie to szczęśliwa nie byłam, że musiałam  odbierać markery w piątek, bo uważałam, że spokojnie mogłabym  to zrobić, kiedy przyjadę z wynikiem badania, które ma zadecydować o operacji.  A tak zafundowałam sobie kilkugodzinne czekanie w zatłoczonej poczekalni. Książki nie wzięłam, czego żałowałam już po pięciu minutach. Cholera gruba, ciężka, wielka, z twardą okładką i małymi literami, a ja ślepa nawet w okularach do czytania, gdy oświetlenie do dupy. W momencie przyjścia byłam piąta albo szósta a weszłam jako  pińdździesiąta któraś- straciłam rachubę. I z tego powodu, że kolejka nie miała nic wspólnego z ustaloną kolejnością, a przez jakiś czas osoby, które przyszły na końcu wchodziły jako pierwsze- to zawrzało,  a co poniektóre, krewkie, na oko starsze panie się zagotowały!  Najbardziej dostało się młodej dziewczynie, która podała swoje dokumenty pani Ilence (pielęgniarka z gabinetu pani Doktor), i po chwili została wezwana do gabinetu. Poza kolejką. Nie będę cytować co poleciało w kierunku jej chłopaka/partnera/męża, ale: wy młodzi bezwstydni, potraficie tylko wykorzystywać bezczelnie- było najłagodniejsze. Nie wytrzymałam i zwróciłam pani od najdłuższej tyrady uwagę. Na co usłyszałam, że: ona tu nie jest pierwszy raz, i tu tak zawsze etc...Zamilkła, kiedy odpowiedziałam, że ja bywam tu od 2008 roku, i owszem, bywa różnie, ale to nie wina pacjentów, że organizacja jest do de, więc nie ma co swej żółci wylewać na innych, a tak w ogóle to nikt tu nie czeka, by poprawić sobie urodę, tylko ze zdrowotnych powodów, i jest to przychodna przykliniczna, a nie gabinet prywatny. I tak w ogóle, to młode osoby też chorują. Na co cała poczekalnia zamruczała z aprobatą, a pan towarzyszący młodej osobie, która w tym czasie była w gabinecie, podszedł do mnie i zaczął się tłumaczyć (całkiem niepotrzebnie, ale pewnie z własnej potrzeby), że dostali pilny telefon, iż mają się zgłosić natychmiast po wyniki i z tymi wynikami do pani Doktor…

Nieraz narzekałam na brak jakiejkolwiek logistyki w tej przychodni. Można byłoby usprawnić przyjmowanie pacjentów, ale i tak nie wyeliminowano by tych bez kolejki. Taki urok każdej szpitalnej przychodni. Szpital wysyła do konsultacji nawet wtedy, gdy p. Doktor o tym nic nie wie. Dlatego nigdy nie wiem, ile czasu tam spędzę.

W międzyczasie do poczekalni weszła kobieta z dzieckiem na oko dwuletnim w wózku spacerowym. Po prośbie (drugi raz na nią trafiłam w tym miejscu), mówiąc, że ma ośmioro dzieci i potrzebuje na jedzenie. Starsze panie ( te same co wcześniej się awanturowały) zaczęły głośno wyliczać: osiem razy po pięćset,  zaraz kupę kasy  dostanie… Ale do swoich portfeli nie sięgnęły. Dostanie, ale i tak nie przestanie żebrać- w głosie usłyszałam nutki pogardy i oburzenia.

Jak wiecie, nie jestem miłośniczką projektu 500+ z różnych powodów, których nie będę po raz któryś przytaczać. Jednak widząc tę kobietę, nawet przez myśl mi nie przeszło to, co te panie wyartykułowały. Sięgnęłam do torebki, dałam nawet więcej niż za pierwszym razem…

Słonecznego i uśmiechniętego weekendu 🙂 Mój się taki zapowiada 😀

 

 

 

 

 

 

Dopóki dopóty…

Zanim  skończył  się wtorkowy dzień, zanim sama pomyślałam- dwie Kochane Dziewczyny zaczęły działać!  Efekt: badanie w przyszłym tygodniu 🙂 Oraz moja przeogromna wdzięczność, że dane było mi Je poznać. Bo choć ścieszam się -jak to Bania prawi- że udało się przyspieszyć, to jednak bardziej ucieszona jestem tym, że SĄ! CUDOWNE i WIELKIE! W całej swej okazałości:) Środowy poranek zaczął się uśmiechem, zanim na dobre otworzyłam oczy- niech żyją internety i dobre człowieki! Bliskie Osoby! Bo człowiek jest silny, gdy ma przy sobie bliskich i dobrych ludzi.

Środa zleciała, zanim się obejrzałam. Wyjazd do ŚR zajął mi mniej czasu, niż się spodziewałam. Opłaciłam parking przed ZUS-em na dwie godziny, a w budynku byłam dwie minuty. Zanim zdążyłam wziąć numerek, pani porwała mnie do swojego okienka, wcześniej wypytawszy się, po co przyszłam. Myślałam,  że to „stójkowa” od informowania i kierowania ruchem, a tu niespodzianka. Wyszłam z uśmiechem na ustach i załatwioną sprawą w trymiga 🙂 Nie miałam zamiaru zajeżdżać do ogrodniczego, ale zanim wyjechałam z miasta, to zmieniłam zdanie. Nie co do zakupu nasion- siać nic już nie będę- ale co do kwiatów. Kupiłam pelargonie i nawet je posadziłam (do dwóch skrzynek), zanim LP zjawiła się na kawę. Usłyszała wersję okrojoną- wiem, jestem okropna! Ale! No ryczałaby mi, a ja pewnie z Nią…a tu taki piękny dzień, ptaszki świergoliły, słoneczko świeciło i kwiatki oczy cieszyły…Po co to psuć snuciem bajd o skorupiaku…Zanim wyszła, przyjechał Pańcio na rowerze. Nie sam, z Tuśką jako obstawą. I został na noc…W międzyczasie rozmowa przez telefon z Rodzinną. Ściemniać nie mogłam przecież, wiem, że zdaje sobie sprawę, iż sprawa jest poważna, ale nie wiem, czy nie pomyślała sobie, czy ja zdaję sobie- jakoś tak lekko zrelacjonowałam. Bo było mi lekko- paradoksalnie.

Zapomniałam napisać, że we wtorek po raz pierwszy w tym roku poczułam zapach skoszonej trawy- znamienne, że na terenie szpitala. Tak, zdaję sobie sprawę, że wiosna, lato…upłynie pod jego patronatem…:(

Pańcio zapytany, czy śpi sam, czy z babcią- wybrał drugą opcję. W wannie podczas łowienia ryb, zjadł kolację. Tak, wiem, że to niepoprawność, ale jeśli Tuśka przez Babcię była karmiona w windzie czy tramwaju, to ja mogę karmić Wnuka w wannie 😉

Zanim oboje zasnęliśmy, były przytulanki i odpowiedzi na tysiąc dwieście pytań. Wiadomo, kto pytał, a kto odpowiadał 🙂 Przeleciała mi myśl, że za chwilę kolejny bój ze skorupiakiem, który ponownie mnie ograniczy, więc zanim…będę każdy dzień wyciskać jak cytrynę, którą co rano z wodą i miodem piję.

Dziś ze snu wyrwał nas budzik w telefonie. Kto dzwoni? – pyta się Pańcio podnosząc głowę z nad poduszki. Nikt, to budzik– odpowiadam- musimy wstawać do przedszkola. Pańcio zarzuca mi rękę na szyję i się wtula: To wstajemy Babcia, wstajemy – z uśmiechem mówi mi do ucha. Dzisiejszy dzień też rozpoczął się uśmiechem. I wciąż on tkwi na mojej twarzy, po przeczytaniu różnych wiadomości.

Przede mną 800 stron Shantaram Gregora Davida Robertsa. Czytał ktoś? Miałam w tym miesiącu nie kupować, a doczytać te, co mam. Ale! Za Bani słowami ubranymi w Jej melodię, powtórzę: śpieszę się żyć!  Czytać też!

 

Cztery szpitale i…

Pamiętaj! Ufaj swojej intuicji.

Szczególnie kiedy ciało daje znaki…

Już w momencie, w którym pani z rejestracji wyciągała wynik ze skoroszytu, wiedziałam! Jak to jeden z Bliźniaków (lekarz) na sobotniej urodzinowej imprezie powiedział: niejedną książkę mogłabyś napisać...Na temat!

Jeszcze na terenie szpitala zadzwoniłam do Aliś. Tylko do Niej. Umówiłyśmy się na po wizycie. Przemieściłam się do drugiego szpitala w celu skonsultowania wyniku z moją Doktor. Badanie, skierowania, opcja – operacja. Być może, ale najpierw kolejne badania- jak najszybciej. Jadę więc do trzeciego szpitala, a tam na widok pilne!, słyszę- czerwiec. Za kasę- początek maja. Bukuję. Proszę o namiary, gdzie jeszcze w DM można. Dostaję. Dzwonię, więc do czwartego, a tam nie wcześniej niż lipiec, a za kasę nie robią. Do dwóch kolejnych zadzwonię jutro, ale czarno to widzę. W każdym razie w piątek i tak mam wizytę u Doktor, odbiorę markery i poinformuję, jak sytuacja wygląda. Z mojej perspektywy- chusteczkowo. Nie, nie ryczę. Myśli przegoniłam z rewiru Rodzina. Wyciszyłam telefon, ale Tuśka napisała SMS-a. Oddzwoniłam- krótko, konkretnie.  Ona do Babci z zakazem nazywania po imieniu…Mama ostatnio ma poważne kłopoty z ciśnieniem.

Kawa i szarlotka z najstarszą stażem Przyjaciółką. Na wesoło. Pomimo. Dzwonię do Mam, że nie zajadę, ale jak to? Przecież czeka z jedzeniem 🙂 Aliś: może nie jedź, będziecie ryczeć. Nie będziemy, oględnie wie o potrzebie kolejnych badań. Nie ryczałyśmy, a co sobie pojadłam, to moje 😉

Także tak.

Czeka mnie jeszcze rozmowa z OM i Tuśką, która w międzyczasie jeszcze dwa razy dzwoniła, zanim dojechałam do domu.

Tak, będę się trzymać 😉 Nie zamierzam puszczać…;) Ale! Ochoty na gadanie na temat, nie mam. Bo o czym tu gadać? Plan mam do piątku…Co potem, nie wiem. Już od dawna nie wybiegałam myślami w przyszłość. Nawet plany majowo-czerwcowe, czyli wspólny wyjazd z LP  plus trzy  (all inclusive, bo nam się należy, w pięć bab ;)) były na wyrost- jak widać. Ba, nawet te  w temacie tego weekendu musiałam zweryfikować. Nie pierwszy raz 😉

 

 

 

Kiedy to zleciało…?

Czas.

Tegoroczny kwiecień obfituje w jubilatów, którzy trochę z rezerwą, może nawet z niechęcią, ale na wesoło i z energią (mam nadzieję!) wkraczają w drugie swoje półwiecze. A do mnie dotarł fakt, że coraz mniej tych, co wciąż egzystują w pierwszym swym półwieczu, a nasz wspólny czas datuje się, odkąd mieliśmy kilka, kilkanaście lub dwadzieścia kilka lat- czyli od niepamiętnych czasów 😉 Już ostatnie niedobitki przekraczają kolejny próg dojrzałości i dołączają do tych, którzy nie tak dawno lub jakiś czas temu już rozpoczęli i kontynuują swą życiową podróż w swym drugim półwieczu. Witaj w kubie!- chciałoby się powiedzieć, kolejnej osobie. A klub, choć może nie elitarny, ale na pewno intrygujący, różnorodny, ciekawy- jak tylko może być  emocjonująca i fascynująca  jednostka osobowa 🙂

Życie zaczyna się po… mówią- ale! Życie się nie zaczyna, ono trwa! Dopóki jest oddech. Jasne, że z wiekiem ono ewoluuje, że oczekiwania albo rosną, albo maleją, a na pewno się zmieniają, wymieniają. Przecież w każdym wieku chcemy żyć zgodnie z naszymi wyobrażeniami, z akceptowalnością tego, co nas otacza. Co i kto 🙂 Coraz rzadziej to wiek jest ograniczeniem czegokolwiek. W końcu! Bo nigdy nie jest na coś za późno i zawsze lepiej późno niż wcale! Więc każdy powinien żyć tu i teraz, nie czekając aż…No właśnie, na co? Może niekoniecznie jak na petardzie, ale swoim rytmem, nie rezygnując zbyt wielu swych pragnień i marzeń. Że nie wszystkie da się zrealizować? No i co z tego, lepiej jedno niż żadne.

Apetyt na życie ma się w każdym wieku, ale tylko w pewnym można sobie pozwolić na nonszalancję 😉 Bo zaczynając swoje drugie półwiecze, już wiele rzeczy nie musimy robić, a wciąż wiele możemy 🙂 Można wzdychać do czasu minionego, z nostalgią go wspominać, ale… stoimy na czele tego, co za nami, więc warto zaczerpnąć z własnego doświadczenia i spokojnie, ale z wigorem  realizować się na własny ulubiony sposób. Żyć! Z uśmiechem. W końcu każdemu lat przybywa 😉

Nie wiem, czy tylko ja odnoszę takie wrażenie, że panowie mocniej panikują i bardziej przeżywają przekroczenie pewnych progów wiekowych, czy może tak się dzieje tylko w  moim otoczeniu?

***

Matka  nie dożyła maja, nie doczekała się Najstarszego syna. Odeszła.

Najmłodszy, kiedy zadzwonił do brata, w słuchawce usłyszał: o kur…a! I tyle. Najstarszy przerwał połączenie.