Obrazy…

Zamykam oczy. Pod powiekami jak taśma filmowa przewijają się obrazy. Różne. Przyjemne. Jeden z nich zatrzymuje się na dłużej. To niewielki domek z tarasem przy nadmorskiej plaży. Siedzę na rozgrzanym piasku, a moje stopy obmywane są przez fale. Sama, wokół pusto, bo to mój kawałek podłogi. Kraina szczęśliwości, w której nikt nie mówi jak i co mam robić. Tam, gdy tylko otworzę oczy mogę przejść się brzegiem morza. Zbierać muszelki i myśli niepoukładane, a jak przyjdzie ochota zanurzyć się w morskiej pianie i płynąć w stronę horyzontu. I później na skąpanym w słońcu tarasie wypić kawę lub herbatę, objadać się szarlotką z lodami. Zaprosić wszystkie bliskie mi osoby i rozmawiać, rozmawiać przy szumie fal, śpiewie ptaków i zapachu kwiatów. A wieczorem na plaży rozpalić ognisko, piec w nim kiełbaski, pić czerwone wino i wspominać, wspominać i planować przyszłość. Tańczyć pod rozgwieżdżonym niebem, boso w zwiewnej zielonej sukience…
Otwieram oczy. Jutro piątek, znowu szpital. Czas na inne obrazy…

Niedzielny poranek….

Nie trzeba mieszkać w dziesięciopiętrowym bloku, by o piątej rano w niedzielę usłyszeć stukot młotka. W niedzielny poranek, to ja mogę usłyszeć szczekanie psa lub pianie koguta, choć ten ostatni nie pieje o tak nieludzkiej godzinie, w ciemnościach. Nie o tej porze roku.
W czwartek dostarczono nam dwie komody w paczkach. Od razu wiedziałam, że nie będzie lekko, łatwo i przyjemnie. Zapytałam się męża czy do niedzieli będę miała je złożone. W odpowiedzi usłyszałam chrząknięcie, mruknięcie i pokasływanie. Nalegać nie nalegałam, tematu nie drążyłam, w końcu chory jest, choć bez temperatury, do pracy nie chodzi, więc miałby czym zabić czas…Sama w piątek poległam i leżę z temperaturą do teraz. Przyczyna jest całkiem inna niż zarazki rozsiewane przez moich chłopaków, tak kilka minut temu stwierdziła nasza Rodzinna. Więc przymusowa pobudka do przyjemnych nie należała, ale leżałam cichutko, w końcu cel uświęca środki. O 9.30 zajrzał do mnie syn, informując, że składają komody, na co ja, że słyszę ;). Ale gdy kolejny raz przyszedł z zapytaniem, gdzie ta większa ma stać, coś mnie tknęło i zeszłam na dół. Moje oczy zobaczyły pobojowisko z deseczek, śrubek, prowadnic itp., oraz kolubrynę…I tu moja rada, by nie kupować mebli z katalogu bez czytania tego co maczkiem napisane, czyli bez znajomości wymiarów. Taaaa no w końcu stanęła tam, gdzie ją zamierzałam postawić, ale ledwo się zmieściła…no i wrażenie robi ogromne…No i na tę chwilę mąż poległ na szufladach- zawoła fachowca ;))
Nic nie mówię i znoszę to cierpliwie ….szczególnie, że przed chwilą dowiedziałam się, że walczy z nią od 4 rano…Bez komentarza ;))

Kwiatek do kożucha ;)

Otulona kożuchem weszła do pokoju z naręczem żółtych tulipanów. Szybko pochowała ozdoby świąteczne i wstawiając kwiaty do wody …miałyśmy już wiosnę w środku zimy :). Szczególnie że za oknem świeciło słońce, a na moich kanapkach królował pomidor ze szczypiorkiem. Tak mało czasami trzeba…Zaraz pomyślałam: jakby tak we własnym domu…i sięgnęłam po telefon, żeby z mężem uzgodnić mój powrót z Dużego Miasta. Na jutro, a właściwie już na dziś…a tu kicha(NIE) i to dosłownie, bo z dwóch nosów. Obaj moi chłopcy ( Misiek ma ferie) się pochorowali i zarażają, tak stwierdziła jak najbardziej rodzinna pani doktor i zakazała mi powrotu do końca tygodnia. Więc trwają negocjacje…z chłopakami trochę wystraszonymi, że pozwolili sobie na choróbsko, gdy ja z siłami witalnymi chcę jak najszybciej do domu…W końcu, gdy zlikwidowano moją ANEMIĘ, która to, jak się teraz okazuje, rozkładała mnie na łopatki, to Oni dwaj polegli…A już myślałam, że w końcu bardziej osobiście się zajmę REMONTEM w domu rodziców, który prowadzę przez telefon od początku stycznia. Szczególnie że fachowiec mi marudzi, że farby są zbyt ciemne, a ja nie pamiętam w ogóle jakie wybrałam. Trudno się dziwić, jeśli zajęło mi to 10 minut, wraz z wyborem płytek. Tyle trwał mój pobyt w Castoramie. Płytki na i przed kominek to już wybierałam telefonicznie i tylko z opisu…więc farby przed położeniem chciałabym dopilnować…Meble do pokoju i sypialni z katalogu…i aż się boję efektu…No cóż, dostałam wolną rękę, tyle że czas dla mnie niesprzyjający…Ale za to jakie wyzwanie, a ja twarda baba jestem…
No więc chcę do domu…

Prezent

Czasem mam wrażenie, że jestem zawieszona w próżni, że życie gdzieś toczy się obok mnie. No bo czy tak nie jest?? W końcu z osoby energicznej, ciągle gdzieś pędzącej, mającej milion dwieście spraw na głowie, od ponad 3 miesięcy żyję 3 tygodniowymi etapami, czyli od szpitala do szpitala, a pomiędzy to…nie jestem ja. Może przesadziłam, ale gdy i dusza chora to człowiek staje się innym człowiekiem, mimo woli…Tak walczę …i chyba bardziej niż z chorobą to z samą z sobą. Choćby z tym by wstać z łóżka i …ubrać się. A gdy to już się stanie to patrzę tęsknie w okno by móc wyjść, gdziekolwiek…tak normalnie…W pionie trzymają mnie bliscy i Przyjaciele. Przy nich potrafię się uśmiechać, a nawet śmiać się w głos. Zawsze wiedziałam, że to ludzie są najważniejsi w naszym życiu. Rodzina i te osoby, które spotykamy na swojej drodze nadają sens życiu…

W starym roku oprócz szczęśliwych chwil, były i ciężkie, pełne bólu i wątpliwości. Ale o tych złych momentach można zapomnieć, właśnie z powodu tych, którzy są blisko nas choćby tylko myślami. W przedostatnim dniu starego roku dostałam najpiękniejszy PREZENT jakiego w ogóle się nie spodziewałam. W moich progach stanęła osoba, z którą słowem i myślami wymieniałam się prawie od początku pisania tu na blogu. Znałyśmy swój głos, wygląd, ale móc się wyściskać realnie, a nie tylko wirtualnie jak do tej pory robiłyśmy…Bezcenne.
Misiu, oby wszystkie niespodzianki były właśnie takie, to osoby obdarowywane będą przeszczęśliwe.
Dziękuję !!! Takie chwile właśnie trzymają człowieka w pionie…
A to dla Ciebie i innych właścicielek kotków :*