Lepszy i już!

Czas podsumowań….
….był to rok pełen śmiechu i łez…
Czas postanowień….
…nie będzie żadnych…jak co roku, bo i po co, gdy nie zawsze się jest konsekwentnym, a los często sobie drwi…
Czas składania sobie życzeń…
…przeważnie każdy chce, aby następny Rok nie był gorszy od poprzedniego, a ja chcę, by był lepszy…chcę i już!…Tak sobie myślę, że właśnie 7 lat mija…że znowu będę tak jak wtedy witać Nowy Rok w tym samym miejscu z tymi samymi osobami…I tak sobie po cichutku życzę, by  teraz nastąpiły tłuste lata…we wszystko: W ZDROWIE, MIŁOŚĆ, PRZYJAŹŃ
A WAM  KOCHANE DZIEWCZYNY, ABY WASZE MARZENIA SIĘ SPEŁNIŁY, BY CZĘŚCIEJ ŚWIECIŁO SŁONECZKO, A CIEPŁE WIATRY ROZGANIAŁY SMUTKI, BY ZAWSZE OBOK WAS BYŁ KTOŚ Z POMOCNĄ DŁONIĄ, CIEPŁYM SŁOWEM I MIŁOŚCIĄ W SERCU I NIECH TEN ROK BĘDZIE DOSTATNI W  DOBRE UCZYNKI…NIECH BĘDZIE LEPSZY!

P.S.Z ostaniej chwili…
Czy ktoś potrzebuje śniegu??…taczkami wywożę z własnego podwórka i tyle się marnuje ;)…więc jeśli u kogoś ubogo w biały puch, to kurierem mogę wysłać, bo u nas pod dostatkiem a nawet więcej ;DD…Zasypało bałwany !!!
Ojj zapomniałabym: SZAMPAŃSKIEJ ZABAWY!!! i nieważne gdzie, czy na wielkiej sali, czy w domu…Bawcie się dobrze!!!

Bal uciekł w siną dal…

Miał być bal…nad balem…Długie piękne suknie, wymyślne fryzury, wieczorowe makijaże, a panowie w odświętnych garniturach…Szampańska zabawa i zapach…wiecie jaki?..no właśnie…roztańczonej nocy…Zabawa do samego rana…A będzie …wyjazd do Przyjaciół o ile nas nie zasypie, bo śniegu dowaliło co niemiara i sypie nadal…A droga na zachód długa, bo 500 km…Postanowiliśmy tę noc spędzić tak daleko między innymi ze względu na Miśka, bo Przyjaciele mają syna, z którym się przyjaźni, który się ucieszył i choć starszy o 3 lata czeka już na Niego…Misiek potrzebuje zmiany środowiska, oderwania się od myśli wokół nogi i wszystkiego, co z tym związane…Wczoraj widziałam, jak z pomocą pielęgniarki spacerował po korytarzu o kulach…A my potrzebujemy odpoczynku i bliskości…Szaleństwo roztańczonej nocy jeszcze nastąpi…wszak karnawał dłuuugi 🙂
A teraz walczę z trojanami, które atakują mój komputer, nie pozwalając na zbyt długie korzystanie z netu, a że sprzęt potrzebny do pracy, to z informatykiem umówiłam się już w nowym roku…Dobrze, że mam dwie przeglądarki….ech…
No i powalczyć muszę trochę ze śniegiem…by kozła jakieś nie fiknąć koło domu ;)…a najchętniej ulepiłabym bałwana…tylko nie mam z kim…A może któraś z Was ma ochotę? ;D

Pogoda na życie…

Siedzę z kubkiem gorącej kawy…przed monitorem, a na biurku piętrzą się papiery. Czas pracy odwlekany z każdą minutą…Lenistwo?…Sama nie wiem, to raczej jakiś dziwny smutek poplątany z radością. Bo mam się z czego cieszyć, ale i smucić też mam…I jak to w życiu bywa są cudne dni i te mniej cudne…Święta niby takie same, ale inne…Zaznaczone wielką radością, cudnymi nowinami, ale jakby te perełki były powleczone mgiełką niepokoju…To tak, jak z moim żołądkiem, który od środy nie pozwala w pełni cieszyć się smakiem przepysznych potraw…Przy pięknie ubranym i suto zastawionym stole, w blasku świec i cudnego drzewka usiedliśmy by ogrzać się swoją obecnością…w świątecznym wydaniu…Nawet deszcz za oknem miał swój urok…Dzień pierwszy powitał nas słońcem i wesołym szczekaniem Maksia i Kropki…Dwa psy w domu to niezły harmider…Wieczór spędzony u zaprzyjaźnionych znajomych…Drugi dzień przywitał nas śniegiem i święta dopiero miały swój urok…drzwi się nie zamykały. A dziś, no cóż…pakowanie od samego wczesnego rana. Misiek wrócił do szpitala, mama do własnego domu, Tuśka jeszcze śpi…A ja siedzę i się zastanawiam, co przyniosą następne dni…Czy lekarze potwierdzą nasze obserwacje, że Misiek ma krótszą nogę?? Czy w końcu stanie o kulach w najbliższych dniach? Czy spełni się czarny scenariusz cioci, naszego rodzinnego lekarza, która zostawiła zaświadczenie o indywidualne nauczanie do 30 czerwca 2006…A to oznacza, że Misiek nie wróci do szkoły…Patrzyłam wczoraj na Niego…oglądał Shreka 2…śmiał się, ale ciągle zerkał na nogę, porównywał długości…i broda niebezpiecznie zaczynała drgać…A ja czułam bezsilność…Za dobrze znam ten niepokój, strach, który każdy musi przeżyć sam…
I takie jest właśnie życie…jak pogoda wte święta…

Najpiękniejszy prezent…

Dostałam najpiękniejszy prezent w wigilie pocztą emaliową …Dwa słowa…a jakże cudne i warte wszystkie prezenty świata:

                           JESTEM ZDROWA…

…tak napisała w tym magicznym dniu moja Przyjaciółka…

…po chemioterapii, po radioterapii i po wszystkich badaniach lekarz Jej orzekł te cudne słowa…

 

Brak tytułu

Gdy już w tym jedynym dniu  w roku zaświeci pierwsza gwiazdka, usiądziemy z bliskimi przy stole i łamiąc się opłatkiem złożymy sobie życzenia…Takie z serca płynące, z miłości…Bo to ta chwila jest najważniejsza…więc życzę WSZYSTKIM SPOKOJNYCH, RADOSNYCH ŚWIĄT,  OTULONYCH CIEPŁEM I MIŁOŚCIĄ BLISKICH…ZAPACHU CHOINKI, BLASKU ŚWIEC,  PYSZNYCH SMAKOŁYKÓW I CUDNYCH PREZENTÓW….

I tak naprawdę nie ma znaczenia jaką mają oprawę te dni..złotą, srebrną czy kolorową… To atmosfera jest najważniejsza, a ta płynie od nas…prosto z duszy i serca…więc postarajmy się, żeby te Święta były NAJPIĘKNIEJSZE…by cudne były nasze serca, przepełnione miłością do bliskich…

Nie mam jeszcze drzewka…tak wyglądało dwa lata temu…blog

jakie będzie w tym roku?…Też pachnące i cudne, ale najważniejsze, że znowu WSZYSCY się wokół niego spotkamy…

Praktyczny Mikołaj…źle czy dobrze?

Hmmm…nie wiem, czy Mikołaj to się spóźnił, czy też za wcześnie przyszedł…Stoi cudo w pięknej czerwonej błyszczącej karoserii, prowadzi to się lekko, nawet mocno nie hałasuje…Jeden egzemplarz, tylko granatowy już mam, ten podobno Mikołaj podrzucił, żeby było mi lżej…Jeden na dole, drugi na górze…Hmmm pomysłowy ten Mikołaj…;) A jaki praktyczny…powiedziałabym, że nawet zbyt…No, bo za cenę tego cuda, to ja bym pachniała ulubionym zapachem przez wiele, wiele…no właśnie…Ale już o tym Mikołaj nie pomyślał…;) Ale ja za to będę się dzielić tym prezentem, nie przywłaszczę sobie na stałe, a co, niech pozostali domownicy też skorzystają…w końcu jak taki praktyczny 😉

Takie czasy…

Dawno nie pamiętam takiej soboty i niedzieli…Nosa poza dom nie wystawiłam. Zero jazdy za kółkiem…Bosko…bosko, bo Misiek po 7 tygodniach nieobecności był z nami, ulokowany w salonie na rozłożonej kanapie przy kominku i telewizorze. Obok wózek jeszcze, bo o kulach na razie mowy nie ma, ale już noga w dół spuszczona, już sam do toalety…Radość wielka, wręcz szaleńcza, biorąc pod uwagę zachowanie Maksia, który się witał z Miśkiem już w progu- skoczył mu na kolana i wylizał za wszystkie czasy…Radość…zbyt jednak krótka, bo już w niedzielę wieczorem, mąż odwiózł syna do szpitala…a Tuśkę do Szczecina do szkoły. Zostałam sama. Ulokowałam się na rozłożonej kanapie, obłożona telefonami, pilotami, gazetami, ptasim mleczkiem, princessą i mandarynkami…I choć trochę mniej już radośnie, to i tak cudnie mi było..;) I zadzwoniła Przyjaciółka…Smutny głos miała, bo młodszy syn pierwszoklasista w liceum ma trzy zagrożenia. I nie to najgorsze dla Niej  było, bo gdy się uspokoiła, to stwierdziła, że to nie koniec świata, ale to, że On wcale, ale to wcale się nie przejął. I mówi: co to za czasy nastały, że dzieci mówią. wyluzuj, spoko, to dopiero pierwsze półrocze…Przecież jak my się uczyłyśmy, to takich od dwójarzy wyzywano, palcami wytykano, wstyd …wstyd przed kolegami i rodzicami…ech…Zabrała telefon, kieszonkowe i komputer, więc się obraził i nie odzywa. Za każdą poprawioną jedynkę ma odzyskać jedną rzecz…więc teraz czeka na reakcje…A ja dziś dostałam SMS-a od córci: „nie mam żadnej trójki :)”…I radość znowu zapanowała mimo tego, że nie wiadomo jak będzie z Miśkiem, jeśli chodzi o szkołę, bo od października nie był na lekcjach, i pomimo że ja dziś znowu w domu sama, bo mąż i dziś musiał wyruszyć do Szczecina do serwisu, bo ktoś nam sprintera na parkingu stuknął…Ech i tak to życie plecie dobre wieści z tymi złymi…

Stary dowód…

Mała zielona książeczka towarzyszy mi od samego progu dorosłości. Ciągle ta sama odkąd zmieniłam nazwisko i wkroczyłam do świata odpowiedzialności za siebie, za rodzinę…Tym mi bliższa, że wydana w moim rodzinnym mieście, z meldunkiem rodzinnego adresu, z wpisanymi do niej datami narodzin dzieci, z grupą krwi, z pieczątką pierwszej pracy…a także pieczątką na kartki żywnościowe…Z sentymentem otwieram i, na drugiej stronie patrzy na mnie uśmiechnięta młoda dziewczyna z bujnymi lokami na głowie, w swetrze, który kupowała ze swoim jeszcze wtedy chłopakiem…Przepisy jednak mówią, że do końca roku muszę się z nią pożegnać, zastąpić plastikowym małym prostokącikiem…Czas wybrać się do fotografa…W innym już miejscu…

Opłacalność…

Czy wszystko musi być opłacalne? Ile razy mówimy: szkoda czasu, szkoda energii, szkoda słów, szkoda…kasy…itp…Mierzymy życie miarką opłacalności…A gdzie spontaniczność zachowań, decyzji…? Coraz częściej stawiamy pytanie…Jej, Jemu, Im…sobie…czy się opłaca, opłacało? Nawet tam, gdzie jest ono nie na miejscu, bo nie można żadną miarką zmierzyć…

Często liczymy zyski i straty już po, ale wszelkie kalkulacje przed, przecież nie zawsze czarno na białym dają nam pełny obraz…bo to, co się wydaje nieopłacalne z punktu finansowego, może być opłacalne z punktu emocjonalnego…więc?

**********************************************************************

Grube, gęste białe płatki intensywnie lecą w dół…Moje jedno oko zarejestrowało grubą warstwę białego puchu na oknie dachowym…jak z katapulty wyskoczyłam z łóżka, choć wczoraj miałam ciężki dzień…fizycznie ciężki…Z radością małego dziecka chodziłam od okna do okna z każdej strony domu…Jest cudnie biało, aż dech zatyka…ech…Za parę godzin wsiądę w samochód i pomknę przez las z cudnie przybranymi drzewami…i nie będę złorzeczyć na drogowców…dziś nie 😉

Uległam…:)

Poległam…

Uległam…

Ale to przez fotele tatuśkowe, które zamówił do domu swojego na mojej wsi..Wracając od Miśka ze szpitala miałam sprawdzić czy już przyszły…Mieszczą  się one w w Centrum Handlowym na samej górze, więc zaparkowałam samochód w parkingu podziemnym wsiadłam do windy i znalazłam się na trzecim piętrze..Upewniwszy się ,że jeszcze owych foteli nie ma, wymieniwszy fakturę , bo coś się tam nie zgadzało , zamiast wsiąść do windy to ja w kierunku schodów ruchomych się udałam…No i gdy już moim oczom ukazały się butiki…to wstąpiłam do tego z bielizną…A tam…mój wymarzony w czekoladowym kolorze stanik z nowej kolekcji Triumpha ..taki za którym chodziłam od lata…Cena 137 zl…przełknęłam i …pech rozmiaru nie ma…Zjechałam , więc na parking wsiadłam do samochodu i przeżyć nie mogłam…skierowałam się do centrum miasta , do innego sklepu…i tam BYŁ, był , był :)) i kosztował 119 zł a jeszcze miałam kartę rabatową więc zapłaciłam 112 zł..:)))…Obok mój ulubiony sklepik z pierdółkami, więc stwierdziwszy ,że zarobiłam :DDD na zakupie, weszłam by wydać podarowane ;))przez los pieniążki i kupiłam:nową girlandę na kominek i słomiane cudne aniołki…I już przystroiłam 🙂

To nic, że wydałam więcej… za to kominek wygląda zupełnie inaczej niż w tamtym roku, niż w poprzednich latach…Był już na czerwono, złoto, a teraz swojsko-anielsko…cudnie…

*********************************************************************

I malarza pogoniłam…przecież nie będzie mi teraz brudził jak już odświętnie się zrobiło…trudno, trochę wyrzutów miałam…Ale co tam, co się odwlecze to nie ucieknie…przejdę do historii, by dwa pokoje malować przez dwa lata ;P