Tak było, a będzie…

To był intensywny tydzień, pełen fajnych spotkań, fajnych rozmów ( w cztery i więcej gał oraz telefonicznych ). To był dobry tydzień, który dał się odczuć w kościach (tych przysłowiowych), ale przede wszystkim kolejny raz pokazał mi, jak ważne są niezrujnowane  relacje z Bliskimi 🙂 I czyjś, i własny uśmiech 🙂 Mimo tego, że uświadomił mi ( żeby tak ZUS-owi przy okazji), żem wciąż nie w pełni sił, że do poprzedniego stanu, i fizycznie i niestety również psychicznie jeszcze mi  ho, ho, ho…to warto, bo przynajmniej człek wie, że żyje nie tylko zmartwieniami i troskami 😉

Jutro już mamy grudzień, który w sumie zacznie mi się przyjemnie, bo wyjazdem na wydłużony weekend, w to samo miejsce co ostatnio. Wprawdzie OM trzy tygodnie temu, kusił jakąś ( konkretną) gorącą wyspą, ale ja postawiłam weto! I to właśnie między innymi świadczy o tym, że nie mam sił, bo któż o zdrowych zmysłach by odmówił, i tydzień na gorącym piasku skąpanym w szmaragdowym oceanie, zamienił na szarobury, zimny Bałtyk o tej porze? No właśnie 😉

Grudzień to  moja planowa wizyta u mojej Doktor- liczę na wakacji ciąg dalszy. I przede wszystkim operacja Tuśki, która powoli już się przygotowuje, robiąc różne badania, ale przede wszystkim prowadzi „dochodzenie”, czy była szczepiona przeciwko wirusowej żółtaczce typu B czy nie. Rychło wczas, mając wytyczne na piśmie już pół roku wcześniej- obudziła się!!!

Grudzień to również odwieszenie sprawy przez urząd, która  toczy się od 1,5 roku i psuje krew w   żyłach, szczególnie OM. Ja zapominam ( albo żył nie mam- popsute chemią ;)) On nie, czego ostatnio daje dowód swym nerwowym zachowaniem. Zresztą nie tylko to go dobija…Doszły problemy zdrowotne z Seniorką rodu…Ech, ta starość…I nie tylko…Mam wrażenie, że worek trosk się nam rozsypał…

Grudzień to też święta, a co za tym idzie, trzy razy” p”: porządki, potrawy, prezenty…Za pierwsze wezmę się albo i nie, choć mam świadomość, że wypadałoby…Pomyślę. Jeśli chodzi o potrawy, to mam ułatwione- ewentualnie jako pomoc kuchenna- prym wiedzie Mam 🙂 W prezenty zostałam wmanewrowana, niestety. To ja mam być Mikołajem, i nie tak jak przez ostatnie lata, tylko dla Pańcia ( co niekoniecznie było stosowane), ale wszystkim, co by pod choinką było ich dużo ( zawsze było), a Pańcio miał radochę z obdarowywania, bo spod choinki to on rozdaje :)- tak zarządziła Mam. Oficjalnie!  No i teraz będę główkować co komu…ech… Najbardziej uradowała mnie Mam słowami: mnie to nie musisz, no chyba że książkę…😀 Kupię nawet trzy!!!:D – sama skorzystam ;P

Czujecie już zapach świąt? Cieszycie się, że to już niedługo?

Nigdy nie przepadałam za  czasem przedświątecznym, a teraz doszedł jeszcze  ambiwalentny stosunek do  świąt- tegorocznych- z jednego powodu, który nie chce się rozwiązać…

 

 

KOLORyt asertywności…

Środa obudzona telefonem, tekstem wypowiedzianym przez Tatę: obudziłem Cię?  Przyjęłam do wiadomości wytyczne, które mogły spokojnie poczekać co najmniej do popołudnia i jeszcze na godzinę przyłożyłam głowę do poduchy, by znowu odebrać telefon, a potem następny, następny, i…kolejne…I tak przez cały dzień. Gdy pod wieczór przyszedł SMS o treści: jesteś w domu?; to wstaw wodę- już wiedziałam, że samotny wieczór pod kocykiem z książką w ręku, właśnie odpłynął w siną dal…Pierwszy zmaterializował się OM ( akurat wrócił z DM), a zaraz po nim w drzwiach stanęła LP z Mężem i Najmłodszym. I tak w środku tygodnia, przy okazji, wyszła nam mała imprezka, która jeszcze o przyzwoitej porze, za sprawą Starszego, przeniosła się  do domu LP. Beze mnie, bo ani ja, ani LP nie miałyśmy  ochoty na oglądanie meczu(ów), za to na znalezienie się we własnych łóżkach o przyzwoitej porze i wyspanie się, już tak. Dziś też obudził mnie telefon, tym razem budzik, gdyż w planach był wyjazd do ŚM, by zmienić swój image, a konkretnie: skrócić i tak krótkie włosy, i przemalować swą łepetynę- do czego wcale nie byłam przekonana, gdyż wszyscy, ale to naprawdę wszyscy mnie od tego odżegnywali, oprócz jedynej Tuśki, która to wzięła sprawę w swoje ręce i umówiła mnie z odpowiednim fachmanem.

Odpowiednim- to słowo kluczowe, bo ja bywam asertywna, ale nigdy nie zdarzyło mi się  nią być, na fotelu u fryzjera czy stylisty włosów, jak to się teraz ponowoczesnemu nazywa 😉 Zapewniła mnie, że pan Tomek jest godny zaufania, więc mogę spokojnie oddać się w jego ręce.  Gdy  już  się w nich znalazłam,  to oznajmił mi, że mój naturalny kolor jest okej, tylko przydałoby się odświeżenie i blask a przy okazji pokrycie siwizny, i zaproponował trzy warianty: pięciominutowe przyciemnienie, które jest zmywalne po 3-4 tygodniach, bez odrostów, stosowane przeważnie przez panów, lub  szampon koloryzujący, albo farbę. Sam doradza pierwszy wariant, przynajmniej na próbę. Na co ja ochoczo przystałam, bo wolę mieć zmyty kolor niż odrosty, szczególnie że moja siwizna dość ładnie się wkomponowała w naturalny kolor, co potwierdzą wszyscy (oprócz Tuśki) wraz z panem Tomkiem 🙂 Te pięć minut z czymś na głowie spędziłam na masującym mnie fotelu- powinnam od razu odmówić, zważywszy, że masaże są dla mnie niewskazane, ale w końcu byłam u fryzjera, więc to moje nie, gdzieś się zapodziało-  jak się okazało, najbardziej był masowany tyłek i uda 😉 Po umyciu głowy nastąpiło szybkie cięcie i nowa ja była już gotowa do wyjścia 🙂 Oczywiście jak to ja, przy płatności nie potrafiłam odmówić  zakupu szamponu, który wspomaga utrzymanie się koloru ( to nic, że dla mężczyzn), oraz wosku dla zwilżenia końcówek (chyba że źle zapamiętałam)- za to dostałam do wyboru  z pięciu  różnych produktów coś gratis 😉 No i z marszu umówiłam się za 3,5 tygodnia na kolejną wizytę. Także tak 😉

 

A za oknem…tadam!!! upolowany…;)

DSCN8892

DSCN8893

Nie znam się na ptakach, ale mnie ten wygląda na bażanta…

W jak wakacyjny weekend…:)

Wakacje można mieć, nawet nie ruszając się z własnej kanapy 🙂 Wystarczy, że ktoś Bliski się do nas dosiądzie 🙂 

Śpiewać też każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej, ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi…Podobno źli ludzie nie śpiewają, dlatego tak wiele osób cudownie fałszuje, drąc swą japę i nie przejmując się czy artystyczne uszy to podźwigną.  Na szczęście dwie fałszywki na jeden talent  nie nadwyrężyły proporcji, a co za tym idzie uszy Artystki nie uwiędły 😉  Koncert składający się z utalentowanej  Artystki plus klawiszy,  oraz z dwuosobowego chórku- beztalencia, który rozochocony tekstami  w łapach  i  akompaniamentem   wiodącym – darł się ile płuca i gardła pozwalały. Te drugie dość często  przepłukiwane bursztynowym płynem, w nadziei, że im dalej w las, to głos się lepiej niesie 😉  Mury to wytrzymały, sąsiedzi też…Koncert w jakieś niewielkiej swej części został nagrany ku pamięci…albo straszenia ( kogo, to się jeszcze pomyśli), bo na odtworzeniu okazało się, że chórek zagłuszył Artystkę 😉  Z tego chociażby powodu, członkinie chórku już myślą nad następnym koncertem w swej okolicy, w tym lub poszerzonym składzie:) Szczególnie, że zapomniały o zapłacie Artystce, która subtelnie się jej domagała 😉 Wprawdzie przyjęła garnek flaczków od jednej z chórzystek  jako formę ewentualnej zapłaty, a od drugiej zaproszenie na niedzielny koncert w teatrze, który niespodziewanie zakończył wspólne wakacje, to jednak tradycji nie stało się zadość, w kapeluszu nie pobrzękiwały monety, nie mówiąc już o szeleście banknotów. To zaniechanie trzeba koniecznie nadrobić, czyli zorganizować kolejny taki koncert, przy okazji kolejnych wakacji 🙂

Jadąc w niedzielę na koncert do ŚM, byłyśmy świadkiem pięknie zachodzącego słońca. W ten weekend było obecne przez cały czas, tyle że nie na niebie- widocznie uznało, że chce się z nami  pożegnać spektakularnie 😉

Pożegnania czas, zawsze nadchodzi…Co dobre szybko się kończy…Pocieszające jest to, że nic nie stoi na przeszkodzie, by dobre powtarzać, nawet jeśli wymaga regeneracji sił 😉

Dziękuję!!!

P.S. Do podziękowań dołącza druga chórzystka z zachrypniętym głosem 🙂

**************************************************

Pigułka wzięta ( w niedzielę)  na spanie, przyniosła spokojny i długi sen. Regeneracja osiągnięta, niestety, poniedziałek był intensywnie wyczerpujący i zadziwiająco zimny. Wyciągnęłam z szafy najbardziej  zimowe buty z zimowych! Szok!

Między 21 a 22 godz.  myślałam, że zasnę na stojąco, więc się położyłam i…do teraz zasnąć nie mogę ( więc piszę, bo czytać nie daję rady ), bo nie chce mi się zejść na dół i łyknąć tabletkę…

Jutro, a właściwie dziś, jadę do kina, LP mnie porywa wraz ze swoją żeńską częścią rodziny. I dobrze, bo sama bym się nie wybrała na ten film, bo to żaden „wielki projekt filmowy”, ani gatunek, który jakoś szczególnie  lubię. No, ale być może, nowemu ministrowi od kultury nie  spodoba się jakiś wątek ( nawet nie zobaczywszy, bo i po co?) w tym czy innym  filmie, i dojdzie do wniosku, że teraz rodzimej produkcji, to tylko patriotyczne o jednej jedynej narracji historycznej…więc może, to ostatnia okazja 😉  A  tak serio, to  pośmiać się lubię, a w tym towarzystwie, niezależnie od repertuaru, mam to jak w banku. A śmiechu mi teraz potrzeba, jak jakiegoś lekarstwa…

Snu zresztą też ;)…

I anegdota na koniec… tak odnośnie…

Na placu Czerwonym w Moskwie jakiś człowiek rozrzucił ulotki. KGB-iści rzucili się na niego i na ulotki. Te, ku zdziwieniu KGB-ów, okazały się czystymi, niezapisanymi kartkami. Na pytanie, dlaczego rozrzuca jako ulotki czyste kartki, zatrzymany odpowiedział spokojnie: „Co tu jeszcze pisać i po co? Przecież wszyscy i tak widzą”.

 

 

 

 

 

 

 

 

W niepamięci…

Coraz więcej i coraz częściej w mej niepamięci…
Do tego, że ciągle czegoś poszukuję, już się przyzwyczaiłam, nawet jeśli przed chwilą miałam to w ręce; że zapominam co miałam przed chwilą zrobić- również. Czasem mnie to irytuje, wkurza, a czasem rozśmiesza. Gorzej, że coraz częściej poszukuję w zakamarkach mych myśli, wiedzę, która gdzieś mi umknęła… Szukam słów, które przecież już miałam na końcu języka, faktów tak dobrze mi znanych,-kiedyś- poruszając się w labiryncie szarych komórek jak dziecko we mgle. Miałam coś powiedzieć, o czymś napisać i, zapominam…Po czasie się przypomni albo i nie… Bywa nawet tak, że skupić się nie mogę na tym, co czytam, więc czytam jeszcze raz, i jeszcze raz…
Może powinnam ćwiczyć umysł? Pewnie tak, tylko czy mi się chce? 😉
Tydzień temu miałam akcję poszukiwania okularów. Nie swoich. Dzwoni Tata, żebym wzięła latarkę i przyszła do małego kurnika (obecnie kacznika), bo gdzieś położył okulary i nie wie gdzie. Znajome. No to ubrałam się, wzięłam sprzęt i pośpieszyłam z pomocą. Pomieszczenie ze światłem, nieduże, a okulary to nie igła w stogu siana-znajdą się!…Stogu nie było, ale za to słoma dopiero co świeżo rozścielona. Tata kompletnie nie pamiętał, gdzie je położył, po zdjęciu z powodu zaparowanych szkieł. Omiotłam latarką wszystkie kąty i podłogę, nawet pokarm przesypałam z podajnika, i  nakazałam  kolejny raz sprawdzić w kieszeniach. Nie było! Pozostała jedyna możliwość, że spadły i zostały zagrzebane w  słomie pod nogami. Akcja widły! Tata widłuje, ja świece latarką i wytężam wzrok. Nie ma! Zapadły się pod ziemię, czy co?! Wycofujemy się i nagle: trzask! Już wiem, że są pod moim kaloszem. Na szczęście grube szkła nieuszkodzone, a cienkie oprawki lekko, niestety wymagające optyka. Cała ta akcja uświadomiła mi, że i mnie zdarzają się luki w pamięci, a przecież lepiej nie będzie…;)
W tym roku, jak nigdy wcześniej- chyba że nie pamiętam- już jakiś czas temu, skompletowałam prezent na Mikołaja. Oczywiście dla Pańcia. A nawet popełniłam jakiś zakup świąteczny na przystrojenie pokoju. Może odbijam sobie zeszły rok? Nie, żebym szalała, bo święta idą…Ale jakoś przyjemnie mi się zrobiło, że przy okazji będąc na zakupach, wrzuciłam jakąś świąteczną ozdobę do koszyka. Gorzej z porządkami, które jak nigdy- to doskonale pamiętam- w tym roku powinny być gruntowne. Niestety, moje sprzątanie na bieżąco, a co za tym idzie nieuleganie świątecznej presji generalnych porządków- bo nie było takiej potrzeby- teraz wymaga korekty. Pewnie dalej nie ulegnę, bo inaczej polegnę w boju ze ścierką w dłoni, ale pozostanę ze świadomością, że powinnam. Tyle że… tyle rzeczy powinnam, wiec kolejna nie robi różnicy 😉 Może zapomnę?;)
Nasuwa się pytanie: czy jestem pamiętliwa? Nie pamiętam;)
Wiem jedno, że na długo w pamięci mi zostanie przekazane zdanie: lepiej, żebym wzięła się do pracy, bo nic w życiu nie osiągnęłam. Nie dlatego, że się z tym nie zgadzam czy zgadzam, że zabolało czy nie…Ale dlatego, że te słowa świadczą, jakim jest człowiekiem, ten kto je wypowiedział. Jakie wartości reprezentuje sobą.

Na ludzką pa­mięć nie można liczyć. Nies­te­ty, również na niepamięć. – wiadomo Lec:)

Swoisty czas

Za oknem, każdy widzi jak jest: ja widzę wichurę w symbiozie z ulewą, a na własnym podwórku ocean. Ile to ja się OM nagadałam, że tak nie może być, żebym nie mogła suchą stopą przejść z domu do auta. Mam nadzieję, że nie będę musiała do piątku nigdzie się ruszać poza obręb domostwa- tu mogę w kaloszach 😉 Zresztą podziębiona jestem, i to zdrowo. Z sił opadłam: katar, kaszel…stres. Tuśka na zwolnieniu z ewentualną pracą w domu- wygrał rozsądek, że musi zadbać o siebie przed operacją; Pańcio też w domu  z diagnozą przed oskrzelową, więc dba, by choróbsko przepędzić bez podawania antybiotyku

No szaro buro i ponuro…na tym moim własnym podwórku.

Ale ogólnie to fajerwerki 😉 Nasz Prezydent Łaskawca postanowił zwolnić wymiar sprawiedliwości z sprawy Kamińskiego.  Ułaskawił niewinnego. No, chyba że zainteresowany zdążył złożyć apelację i automatycznie został winnym. Abstrahując od interpretacji zapisu w konstytucji czy prezydent może ułaskawić w każdej fazie toczącej się sprawy, czy nie, to uważam, że PAD kolejny raz pokazał, że jego budowanie wspólnoty jest dość specyficzne. A hasło: prezydent wszystkich Polaków- ma swoiste znaczenie. Mnie bulwersuje jedno, że PAD podważył zaufanie niezawisłego sądu II instancji. Z drugiej strony, to daje świadectwo temu, że nawet on, boi się orzeczenia niezawisłego sądu. Zarzucając, że wyrok na byłego szefa CBA był wyrokiem politycznym, sam wybrał jeszcze bardziej polityczne zakończenie sprawy. To krok w kierunku władzy totalitarnej. Kolejny, bo przecież mamy na wokandzie sprawę z sędziami Trybunału Konstytucyjnego. W sejmie zaś partia rządząca pozbawiła  opozycję możliwości rotacyjnego przewodniczenia sejmowej komisji ds. służb specjalnych, co wiąże się z niedopuszczeniem do niejawnej wiedzy o służbach specjalnych. Paradoksalnie, to właśnie posłowie PiSu w poprzedniej kadencji wypowiadali się o potrzebie rotacyjnego przewodnictwa. Wystarczyła zamiana miejsc…i jak widać, punkt widzenia zależy od…władzy. Mamy swoisty pakiet demokratyczny PiS, i swoiste poszanowanie opozycji. Mam wrażenie, że z Prawa i Sprawiedliwości, pozostało już tylko „i”…

Mam w nosie, gdy widzę jak PAD  wygłasza na oficjalnej uroczystości peany na cześć jedynego samozwańczego Prezesa Polski, bo to tylko żenująca sytuacja, ośmieszająca PAD-a. Kolejna…Ale czuję zagrożenie,  od tych, co słowa: przyzwoitość, uczciwość, sprawiedliwość, prawo, codziennie odmieniają przez wszystkie przypadki, a co innego robią…dążąc do władzy absolutnej. Gdy słyszę z ust nowej p. Premier stojącej na mównicy sejmowej: proszę się nie obawiać- to uwierzcie, że zaczynam się bać, mimo że mówi miłym spokojnym głosem… Kształtowanie patriotyczne świadomości- w ustach tej partii, brzmi specyficznie…

Moja córka jest chodzącą świętością…

Każda matka powinna wspierać własne dziecko. Ale czy zawsze bronić, niezależnie od sytuacji?

Patrząc z boku na relacje matki i córki w tej rodzinie, to nic  tylko podziwiać!  I od lat nic ich nie zmienia- ani małżeństwo, ani rodzicielstwo córki. Nic, tylko pozazdrościć! Matka  uważa te relacje  za świętość. Nie wyobraża sobie nie mieć córki. Bo córka to najpiękniejsze, najcudowniejsze, co mogło ją w życiu spotkać. Piękne, prawda? Widzą się codziennie, traktują się jak przyjaciółki, gadają o wszystkim i o wszystkich. Matka zna tylko wersje córki, ale jej córka przecież nie może kłamać, konfabulować, koloryzować, etc… Straciła przyjaciółki?- to winna tamtych, ona się na nich zawiodła. Córka ma umiejętność manipulacji wydarzeniami. Nie ma obawy, że matka nie uwierzy w jej wersje, bo przecież córka to taki dobry człowiek, dobra żona, dobra matka, ale przede wszystkim wspaniała córka. Wszystko co robi i mówi ociera się o świętość. Cokolwiek mówi i robi- ona zawsze chce dobrze. Nikt i nic nie zmieni  tego wizerunku. Żadna prawda.

Córka- baba prawie czterdziestoletnia, zaczyna się bawić  w niebezpieczne gry rodem z piaskownicy. Niby dziecinada, ale groźna w skutkach. Nie sądzę, żeby to stało się nagle, ale trafiło na kogoś, kto zareagował, nie pozwalając sobie na takie traktowanie i ingerencje. Tyle że, to walka z wiatrakami. Córka  umiejętnie wszystko odwraca kota ogonem, i to ona nagle staje się ofiarą. W oczach własnych i matki. I nic, i nikt nie jest w stanie zmienić ich zdania. Obie w swej podświadomości mają zakodowany tylko jeden, nieskalany wizerunek.

Kto wygra w starciu córki  z synową? Jasne, że córka. Szczególnie że synowa nie dorasta wyobrażeniu o synowej- nie jest kopią córki. Jest od razu na przegranej pozycji. A córka swoją partię rozgrywa w białych rękawiczkach- ma wprawę. Na dodatek sprawia wrażenie, że sama wierzy we własne wersje.

Byłoby to tylko dziecinadą i sporem między dwiema kobietami, ale córce  nie wystarcza, że ma za sobą matkę, więc mąci dalej. Narozrabiała, ale to ona żąda przeprosin. Nie doczekawszy się- mąci i nęka, kompletnie nie zdając sobie sprawy (albo zdając) z tego, co robi. Ona przecież chce dobrze! Jeśli  już coś, to tylko w obronie! No i co ludzie powiedzą!

Sama jestem matką córki. Znam jej wady i zalety. Kocham ją, staram się wspierać i nawet bronić, jeśli widzę, że ktoś ją krzywdzi. Nigdy jednak nie zdarzyło mi się iść w zaparte, jeśli ktoś miał jakieś słuszne uwagi w stosunku do jej zachowania. Nie jest idealna i nie jest dla mnie świętością. Jest jak każdy człowiek- nieidealna i  czasem popełnia błędy. I ja to widzę. Moja miłość do niej jest bezwarunkowa, ale nie ślepa.

Bliskość w rodzinie i bliskość rodziny   jest fajna, ale ma też ujemne strony. Wierzę, że niejedna matka pozazdrościłaby takiej relacji i tego, że dorosłe dzieci  mieszkają na tyle blisko, że  codzienny z nimi kontakt, to  zwyczajność. Któż by tak nie chciał? No właśnie.  Jednak  coś, co wydawałoby się  piękne i do pozazdroszczenia, nagle (to moje subiektywne odczucie) ociera się o jednostkę chorobową. Mam takie przemyślenia, że kiszenie się tylko we własnym  rodzinnym sosie, źle wpływa na relacje z innymi.  A może się mylę? Inni to obcy, niewarci przyjaźni i akceptacji? Może za córką trzeba zawsze stać murem, nawet jeśli jej poczynania uderzają rykoszetem w drugie dziecko- syna.  No, ale syn to taka dupa…w oczach tej samej matki (gwoli ścisłości: w pewnych aspektach życia).

Moim zamiarem nie jest uświadamianie, jaką jest matką i udowadnianie jakim złym człowiekiem albo bezmyślnym może być jej córka. Tylko jakie są skutki ich poczynań.

Wiem, że nie opisałam tu wszystkiego: szczególnych relacji córki nie tylko z matką… a które mają wpływ na życie innych.

Jestem tylko ciekawa, czy znacie takie matki? Może to nie jest wyjątek. Może każda matka powinna zawsze wierzyć tylko córce? Albo inaczej: nie wierzyć, że w oczach innych nie jest taka idealna i zdarza się jej popełniać niefajne rzeczy?  Ja rozumiem, że trudno uwierzyć, jeśli całe życie uważa się córkę za chodzący ideał człowieka…Może kiedyś tata była? Ludzie się zmieniają, córki też.

Tak, wiem, każda matka ma prawo  bronić swoich dzieci…Tylko co wtedy, jeśli jedno  dziecko swoimi poczynaniami miesza w  związku drugiego? Hmm… w tej rodzinie, jest tylko jedna święta…

I jeszcze jedno: każde małżeństwo to autonomiczny związek. A przynajmniej taki powinien być. I niekoniecznie musi spełniać wyobrażenia innych…Czy tak to trudno zrozumieć?

 

 

 

Sobota zanurzona w sensacji…

Zamknęłam książkę z zakładką na 487 stronie; przede mną jeszcze ponad 300 stron z Nielegalnymi  (Vincent V. Severski),  i  czekające jeszcze dwa opasłe tomy tego samego autora, z tym samym bohaterem: Niewierni, Nieśmiertelni. Zanurzyłam się po uszy w powieści szpiegowskiej, poznając tajniki polskiego wywiadu. Czytałam prawie całą sobotę, robiąc krótkie przerwy m.in. na wiadomości… zdominowane tym, co się stało w Paryżu. Jakby mało mi  było sensacji i okrucieństwa, wieczorem, gdy oczy już były zmęczone literkami,  obejrzałam po raz drugi Zaginioną dziewczynę- moim zdaniem arcymistrzowski thriller- a zaraz po nim polski dreszczowiec Fotograf  w reżyserii W. Krzystka. Zasnęłam dość szybko i nie śniły mi się żadne zbrodnie. Dziwne.

Nie wiem, co ze mną nie tak, ale dziś sobie pomyślałam, że po tak dużej dozie wszelakiej sensacji, powinnam poczuć potrzebę odreagowania- choćby zmianę treści czytanych lub oglądanych, szczególnie wczorajszego dnia, gdzie realny świat doznał tyle zła. No cóż…

Kolejny zamach…Oprócz ponad setki niewinnych ofiar, które nigdy nie powinny nimi być, Europa będzie ponosiła kolejne konsekwencje…Nie wiem, czy dziś, oprócz słów solidarności z Francją, zapalanych zniczy, iluminacji na różnych obiektach, Europa potrafi spójnie przeciwdziałać terroryzmowi. Mam wątpliwości, i nie dotyczą one tylko sprawności służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo, ale przede wszystkim polityki UE wobec Bliskiego Wschodu. Szczególnie teraz, gdy  nie potrafi jednym głosem, wspólnie poradzić sobie z ogromną falą uchodźców. Czy  potrafi uchronić nasze wartości kulturowe przed terrorem…?

cZŁOwiek- wymowne prawda?

Szymon Hołownia stawia pytanie: Czy katolik może być nacjonalistą i wznosić okrzyki „Polska dla Polaków”?  I sam na nie odpowiada: nie, nie może. Nastroje anty-muzułmańskie po atakach wzmogą się: z powodu rozpaczy,współczucia, złości, strachu i nienawiści, ale  chciałabym, żeby CZŁOWIEK nie zapomniał, że uchodźcy też są ofiarami terroryzmu. Anty-islamskie nastroje wśród Europejczyków są celem Państwa Islamskiego- mam nadzieję, że jednak Europę będzie stać na mądre działania. Mądre, to nie znaczy radykalne i pochopne.

 

 

 

Nie być jak teściowa…

I to (nie)własna.

Jakiś czas temu nie mogłam spać z nadmiaru myśli nieproszonych. Nabuzowana negatywnymi emocjami do osoby, która mi stresuje dziecię, a które to ( dziecię) stresu powinno unikać jak ognia- miotałam się w łóżku do późnych godzin, zła już sama na siebie. Wszak ja też powinnam wystrzegać się stresu,  jak morowego powietrza. I żeby już nie myśleć o przyczynie, moje myśli  powędrowały ku ostatniej rozmowie z moją Przyjaciółką, albowiem rozmowa ta była adekwatna do zaistniałej sytuacji, czyli niespania z powodu przygnębiających  myśli i emocji.

Otóż moja Przyjaciółka, stwierdziwszy, że zachowuje się jak własna teściowa- nie śpi po nocach, bo coś jej zalega na wątrobie- postanowiła swe żale „wygarnąć” bezpośrednio przyczynie zatrucia owego, jakże ważnego narządu.  Przecież nie będzie tak, jak jej własna teściowa: gadać, że spać nie może przez kogoś, a nic z tym nie robić. Sama jako teściowa, wyznawała zasadę niewtrącania się, niepouczania- uznając, że jeśli nawet jej się coś nie podoba, nie jest to jej życie, tylko syna i synowej. Jako matce własnego syna, czasem zrobiło jej się go żal, ale upewniwszy się, że jest szczęśliwy, werbalnie nie reagowała. Przyjęła do wiadomości umowę młodych, co do obowiązków i partnerstwa- nawet ją rozumiała i akceptowała, choć nieraz naocznie widziała (subiektywnie), że syn jest wykorzystywany. No, ale jeśli tak lubi i się zgadza, to nie jej sprawa, choć wyżalić się od czasu do czasu musiała, bo jako ta tradycjonalistka, uważa, że o ognisko domowe powinna dbać kobieta; a przynajmniej też, bo skądś biorą się  zdrady w związkach, jeśli w tej materii  kobieta nie spełnia oczekiwań- pytanie tylko czyich?  Jednak nie to ją pozbawiło snu, a co za tym idzie, nie z tego powodu postanowiła powiedzieć synowej, co ją uwiera. O tyle było jej łatwiej, że obie panie są po imieniu, więc rozmowa odbyła się na jednej płaszczyźnie. Znam swoją Przyjaciółkę nie od dziś, więc wiem jedno: zachowanie synowej musiało  mocno jej doskwierać (bynajmniej nie do niej samej), inaczej spałaby snem sprawiedliwym i  nie decydowałaby  się na trudną  rozmowę.

Przyjaciółce po rozmowie ulżyło. Wyrzucenie z siebie tego  co ją uwierało, okazało się skuteczne, bo przestało spędzać jej sen z powiek. Szczególnie że odbyło się to w  spokojnej i życzliwej  atmosferze. Wysłuchała również (ze spokojem ) uwag pod swoim adresem. Synowa była zdziwiona, że jest tak a nie inaczej postrzegana (tylko w pewnych kwestiach, bo teściowa ogólnie ją bardzo lubi i szanuje, a nawet za pewne rzeczy podziwia), ale też  przyznała jej rację odnośnie niektórych zarzutów, w innych zaś trwała przy swoim zdaniu. Co z kolei teściowa uznała, że ma do tego prawo, nawet jeśli jej się to nie podoba.

Jak widać, czasem warto pogadać, a nie trzymać urazy w sobie. Nawet jeśli ma to znamię wtrącania się w nie swoje sprawy. Jednak, gdy coś dzieje się na naszych oczach, to myślę, że mamy prawo zareagować. Tak dla oczyszczenia atmosfery. Teraz obie panie wiedzą, co każda myśli o drugiej.

Jeśli chodzi o moją przyczynę zgryzoty- sprawa jest bardziej skomplikowana i nieprzyjemna. „Wygarnięcie” nie przyniosło mi szczególnej ulgi.  Szczególnie że nie mogłam rozmawiać z konkretnymi  osobami- sprawcami.  Z drugiej strony, uruchomiło ciąg dobrych zmian, przynajmniej w newralgicznym obszarze. Pytanie tylko, czy na długo. Niestety nie ode mnie to zależy. Sypiam  lepiej, ale mam teraz świadomość, że coś okazało się iluzją…Oraz, że pewne relacje już nigdy nie będą takie jak kiedyś…

 

Jesień pełna różnych wrażeń…

Gdy kilka minut po 22. wyszłam z koleżanką z kamienicy w DM do czekającego na nas w samochodzie OM, to pierwsze co powiedziałam: Ależ ciepła noc…Termometr w aucie pokazywał, że na zewnątrz jest 15,5 stopnia. Toż to latem bywały zimniejsze wieczory, noce i ranki… Na trasie pomiędzy DM a domem, temperatura raz rosła, a raz spadała, ale utrzymywała się w granicach 14,5- 16,5 st.,  a  na elektronicznej tablicy pomiaru temperatury powietrza  na S3  wyświetlały się cyfry 17,5. Szok.  Noc była naprawdę ciepła i bezwietrzna; pod naszym domem, kole  24. było 15,5. Szok. Niedzielne przedpołudnie, równie ciepłe i bardzo słoneczne, ale za to mocno wietrzne. Tak bardzo, że zabrało nam prąd na ponad dwie godziny. (Normalka, że kiedy wieje, to w naszej części wioski, jak w banku mamy, że prądu nie będzie.) Z racji tej, że sobotni wieczór spędziłam w szerszym babskim gronie (szczęśliwa siódemka) w moim rodzinnym mieście- kolejny „Zlot Czarownic”- to już w sobotę wiedziałam, że Tatę do DM odwiezie Tuśka. Wprawdzie nie miałam zamiaru nocować, bo OM sam się zgłosił  (już w piątek) na mojego osobistego kierowcę- co w sumie zaważyło na mojej decyzji o uczestnictwie w tym spotkaniu,  bo w pierwszej chwili na środowy telefon z zaproszeniem, odpowiedziałam: raczej mnie nie będzie- ale nie uśmiechało mi się, gonić znowu do DM w niedzielę, tym razem w charakterze szofera.

Pewnie, jednak gdyby mi się chciało, to przynajmniej nie doświadczyłabym kolejny raz, tej jesień, negatywnych emocji. Właściwie wciąż nie mogę przestać o tym myśleć: co by było, gdyby Tuśka kilka, kilkanaście sekund wcześniej lub później od nas wyszła, jechała szybciej albo wolniej…Ewidentnie się śpieszyła, podrzucając nam Pańcia, Dziadek już czekał u siebie…Przez przejazd kolejowy przejechała nie zatrzymując się ani nie zwalniając-  według niej nie zadziałała sygnalizacja świetlna. Było blisko, bardzo blisko od tragedii. Tata jak zadzwonił do mnie, już z DM, to mówił, że „uciekła” metr przed pociągiem… Widział, bo stał na chodniku przy ulicy. Tuśka  przez 15 minut dochodziła do siebie w aucie, by móc dalej jechać.  Nie wiem, dlaczego Tata nie zadzwonił do nas od razu, a Tuśka zadzwoniła do OM dopiero z oddalonego o 35 km miasteczka, podczas tankowania. Wtedy jeszcze nie dotarła do mnie groza tej sytuacji, gdyż OM półsłówkami coś tam do mnie bąknął, nie chcąc się rozgadywać przy Pańciu. Inaczej zawróciłabym ją do domu i sama odwiozłabym (albo zrobiłby to OM, którego w sumie zamurowało i trwał w stuporze jakiś czas, po skończeniu rozmowy) Tatę do DM. Rozmawiając z nią przez telefon (gdy była już/jeszcze w DM), dotarło do mnie, jak mocno to przeżyła. A czekał ją jeszcze powrót do domu. Na szczęście bezpieczny, co okupiłam nerwowym oczekiwaniem.

I tak o to Rodzinka dostarcza mi wrażeń, coby przypadkiem monotonnie, melancholijnie  tej jesieni nie było…No to mi skacze adrenalina co jakiś czas: najpierw Mam, potem Tata, teraz Tuśka…Kto kolejny?- tfu, tfu pluję, pukam i nawet jestem w stanie odprawić jakieś egzorcyzmy…

Także tak…Sobotnie późne popołudnie i wieczór minęły  na pogaduchach o wszystkim i o niczym (zero polityki) przeplatane serdecznym śmiechem i radością ze wspólnego obcowania. Wypite dwie lampki czerwonego wina i przepyszny domowej roboty sernik (dostałam na wynos) tylko podsycały  dobry humor. A wyniesione (za zgodą :)) 12 sztuk książek, przypieczętowały i tak bez tego już bardzo udany wieczór.  A nie chciałaś jechać- to OM przypomniał mi, widząc nieschodzącego „banana” z mojego oblicza w czasie drogi do domu. No nie chciałam, bo nie miałam siły w tę i nazad, kolejny raz, a nie miałam ochoty obudzić się w niedzielny poranek w nie swoim łóżku oddalonym o 120 km od domu( nawet jeśli byłoby to dobrze znane łóżko a za ścianą własna Mam;))- potrzebuję luźnego  weekendu, który zakończy normalny (spokojny) tydzień, by dojść do siebie. Z drugiej strony jak nie teraz to kiedy? Kiedyś, może nie nadejść…ech…

Taka gmina…

„…Ni wyżyna, ni nizina,
Ni krzywizna, ni równina –
Taka gmina.
Ani piasek, ani glina,
Tylko lasek i olszyna –
Taka gmina.
Ani POM-u, ani młyna,…

…Gdzieś ktoś kogoś czymś zarzyna –
Taka gmina.
Jaki powód, czyja wina,
Czy to skutek, czy przyczyna –
Taka gmina?…”

Jaka? W ruinie. Czyja wina?

Najpierw  Radni uchwalili jednogłośnie ( w roku 2014) uchwałę budżetową na rok 2015 (zatwierdzoną przez Regionalną Izbę Obrachunkową), w której był zaplanowany kredyt na spłatę wcześniejszych zadłużeń zaciągniętych na inwestycje oraz na utrzymanie płynności finansowej Gminy, a na ostatnim posiedzeniu Rady, większość radnych nie wyraziła zgody na zaciągnięcie długoterminowego kredytu. Wójt zaś ogłosił: że w takim razie wstrzymuje wszystkie prace inwestycyjne, zawiesza realizacje funduszu sołeckiego, reorganizuje oświatę na terenie  Gminy, oraz uszczupli zatrudnienie w Urzędzie Gminy. Jednym słowem: szykuje się ruina!

Tak się zastanawiam, szczególnie gdy przeczytałam wpis jednej radnej, cytuję: Przyznaje się bez bicia, chyba nie przygotowałam się na sesje o budżecie, bo nie pamiętam tego kredytu (za którym głosowała w 2014); i usłyszawszy wypowiedź innej: że gdzie indziej powinno się poszukać pieniążków, a nie zaciągać kolejny kredyt (za którym głosowała w 2014)- czy radni wiedzą co czynią za każdym razem, jak podnoszą rękę za lub przeciw.

Chciałabym się dowiedzieć, jakie to pomysły mają Radni na zdobycie funduszy, i dlaczego nie mieli ich w momencie przegłosowywania budżetu. Nie jestem zwolenniczką zadłużania się*, ale w ten sposób postawili Wójta ( którego też nie jestem zwolenniczką) pod ścianą, bo gdyby wcześniej wiedział  o braku zgody na kredyt, to inaczej rozplanowałby wydawanie pieniędzy (na spłatę zadłużenia, a nie np. na wykonanie dokumentacji technicznych pod nowe inwestycje) i Gminie obecnie  nie groziłaby utrata płynności finansowej.

Także tak. Mamy szach…Czy będzie mat? Mają się podobno toczyć rozmowy między radnymi. Czy się dogadają?

* Obecnie trudno bez kredytów- przy zmniejszonych subwencjach i dodatkowych zadaniach, które nałożone są na gminy- realizować nie tylko  inwestycje, na które czekają mieszkańcy, ale również zabezpieczyć środki na wszystkie zobowiązania. Nawet dotacje unijne wymagają zaangażowania najpierw własnych środków, o czym być może nie wszyscy radni wiedzą…

To tyle  z lokalnego podwórka, a z dużego…

PAD w ramach budowania wspólnoty ( chyba z dykty ), o której tak wszem i wobec cudnie opowiada, wyznaczył  datę zaprzysiężenia nowego rządu i posłów, dyplomatycznie ujmując dość niefortunnie, bo w dniu nadzwyczajnego posiedzenia RE na Malcie. Ale według niektórych posłów PIS, to Przewodniczący owej Rady złośliwie ustalił tę datę, chcąc jeszcze obecnej p.Premier zafundować wycieczkę na słoneczną wyspę.  Mógłby sam PAD reprezentować nasz kraj na międzynarodowym szczycie, ale jak tu przyjąć wytyczne  od rządu w trakcie dymisji, na którego czele stoi Premier nieistniejąca już ( jakby kiedykolwiek była) dla  samego prezydenta i jego partii, która ma rządzić. Także jakby co, to rozmowy o uchodźcach bez nas, bo ważniejsze jest utarcie nosa byłemu Premierowi, który  śmiał migrować do Brukseli, a który przez jedną partię nie był przez lata uznawany, mimo że wygrał demokratyczne wybory. Zapomniałam: sfałszowane…

I tu też szach! A co tam, niech nas reprezentuje premier np. Czech 😉 Czy będzie mat? Kombinują, kombinują, bo już się za głośno i medialnie zrobiło.