Mieczem wojujesz…

…od miecza giniesz. Czy jakoś tak.

Rozstania bywają trudne. Z winy obopólnej lub jednej ze stron. Natychmiastowe bądź z uwzględnieniem czasu wypowiedzenia. Wszystko zależy od sytuacji. I relacji szef- pracownik, bo o tym piszę…

Właściwie to wahałam się czy o tym pisać…I pewnie nie zdecydowałabym się, gdyby to miało miejsce wcześniej, wtedy, gdy Onet lubił takie „sensacje” wywlekać na główną. Ale! To moje miejsce a sprawa już jakiś czas zakłóca mój spokój, choć nie dotyczy mnie bezpośrednio.

Długoletni pracownik, wprawdzie zatrudniony  na samozatrudnieniu się, ale od kilkunastu lat związany z jedną firmą, nigdy nie był łatwym pracownikiem, ani brygadzistą dla swoich podwładnych, którzy nawet nie byli jego pracownikami. Opierdzielający, konfliktowy nie tylko dla „swoich” ale również dla inwestorów zlecających robotę. Ratowało go to, że był fachowcem. I siostrzeńcem szefa. Który też potrafił nieźle opierdzielić, więc trafił swój na swego. Szef jednak miał przewagę, bo choć wymagał wiele, to płacił uczciwie. ( Przykładem jest tegoroczny PIT z kwotą dwukrotnie wyższą  u brygadzisty od tej co u szefa).

Brygadzista- siostrzeniec czuł się w firmie bezkarny i nie do ruszenia. Pełna władza, więc ludzi nie szanował. Miarka się przebrała, jak kolejni pracownicy rzucali na biurko szefa wypowiedzenia. Od jakiegoś czasu potrafił nie wydać narzędzi ludziom, i inne kwiatki typu wymiana kłódek na warsztacie. Sytuacja kuriozalna, bo wszyscy pracowali na sprzęcie szefa. Siostrzeniec nie tylko dysponował ludźmi szefa, ale też i jego sprzętem, samochodami, telefonem etc… Innymi słowy, poza sobą, czyli wykonaniem zleconej roboty, nie miał innego wkładu w firmę, a za wykonaną robotę miał płacone. Jak zresztą widać sporo. (Kiedyś nawet odszedł z firmy i po czterech dniach wrócił, bo choć chcieli go zatrudnić, jak tylko powiedział u kogo pracował, ale od razu mu powiedzieli, że takich pieniędzy nie zarobi).  Jednak coś sobie ubzdurał (a pewnie nie sam), że kiedyś tę firmę przejmie. Kompletnie nie przejmując się, że sam nie jest w stanie jej poprowadzić, nie tylko z braku kompetencji- wykształcania i uprawnień- ale choćby z tego powodu, że jest konfliktowym osobnikiem.

I tu jest pies pogrzebany. Kiedy  szef oznajmił, że ma komu przekazać firmę, a jeśli nawet do tego nie dojdzie, to ją zlikwiduje, to zaczął otwarcie działać na szkodę firny. Nie rozumiał podstawowej rzeczy, że  firma to nie zakład produkcyjny, który można każdemu przepisać, a  właściciel  chodzi w fartuchu i tylko nadzoruje. Owszem, firma ma zaplecze finansowe, i sprzęt, w tym samochody. Oraz ludzi zatrudnionych na etat i stałych podwykonawców. Ala firma to przede wszystkim Szef, jego wiedza, doświadczenie, umiejętności, uprawnienia, wykształcenie. Mózg. Nazwisko. Renoma. Wszystkich można wymienić, tylko nie jego. Niestety to wszystko było  za trudne do ogarnięcia dla siostrzeńca, więc wolał uprawiać dywersję łącznie z groźbami, chcąc pewnie pokazać, że bez niego szef sobie nie poradzi. I w ten sposób postawił kropkę do decyzji zerwania współpracy.

Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.

Szef wymienił wszystkie zamki na warsztacie, tak żeby nie miał dostępu i zablokował służbowy telefon. Przyleciał do firmy z żoną. Po ostrej wymianie zdań poszedł do mieszkania szefa, aby urobić jego żonę a swoją ciotkę. Zapowiedział się – mimo że szef  na rozmowę wyznaczył inny termin- wieczorem. A jakże, przybył z żoną i…matką. A ta zrobiła awanturę  bratu, jakiej świat nie widział. I wyszło szydło z worka, że synusiowi się pół firmy należy (pół tylko??, no proszę, zmniejszył im się apetyt). Bo sobie zasłużył na to! (O matko, ale ten szef kiedyś goopio postąpił- przepracował w  zakładzie 40 lat i nie zażyczył sobie udziałów, tylko odszedł na swoje). Wyszli z poczuciem krzywdy…

Siostra wyklęła brata. A mnie nasuwa się powiedzenie, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach…

Osobiście nie rozumiem, co się temu chłopinie w głowie zalęgło. Za dobrze miał i schrzanił wszystko. Gdyby nie paskudny charakter to mógłby nawet w przyszłości z ewentualnym nowym szefem współpracować na takich samych albo jeszcze lepszych warunkach. Dogadać się. Wolał wypowiedzieć wojnę. I poległ. A teraz płacz i zgrzytanie zębów.

Powiem tak, kompletnie tych roszczeń nie rozumiem. Mimo że na samym początku współpracy, kiedy to jeszcze chłopcem był i szukał pracy, przyjmując go wujek-szef powiedział: ucz się fachu, skończ szkołę ( minimum technikum) to może kiedyś wezmę cię na wspólnika. Fachu się przy wujku nauczył i owszem, ale tylko w zakresie pewnych robót, szkoły jednak nie skończył, więc zamysł stał się automatycznie nieaktualny. I więcej nigdy na ten temat rozmowy nie było. I pewnie to był błąd. Przede wszystkim szefa. Aczkolwiek uważam, że jeśli wciąż pracował w przekonaniu, że przejmie firmę, o czym mowy nigdy nie było, i nagle uświadomił sobie, że tak się nie stanie, to powinien z wujkiem-szefem na ten temat porozmawiać, a nie działać na szkodę firmy… I takim działaniem chciał wymusić zmianę decyzji? No to się przeliczył.

***

Ciemność i powietrze w stuporze, a potem grzmoty i błyskawice. Burza. Niejedna, bo kolejne w nocy. Tuśka szczęśliwie dotarła do domu z DM, choć droga na skróty do wsi nieprzejezdna- konar złamany skutecznie uniemożliwił przejazd. Dziś za to mocno wieje. Fajne powietrze, ale patrząc na wygibasy drzew trochę mam obawy, czy nie będzie jakichś szkód.

Serdecznie, soczyście, smacznie…

Pięknie słoneczny wręcz upalny weekend… I choć jak dla mnie to zbyt upalny, ale nie mam co narzekać. Częściowo spędzony na łonie przyrody w przecudnych jej okolicznościach, ale przede wszystkim w przyjacielskim towarzystwie. Zmiennym. Jak to wcale nie tak dawno bywało -w weekendy dom stał otworem dla przyjezdnych przyjaciół. Tych od lat, co to przy mnie murem stoją, na zawsze!

Przyjaciel OM za zachodniej granicy przywiózł pudło (tak tych!) czekoladek, które uwielbiam i są rozpustą dla podniebienia. Było więc i słodko 🙂 Chłopaki wybrali się do DM na zakupy. Męskie. I tak OM wrócił z garniturem, choć w planach go nie było, ale ulegli super hiper promocji: drugi garnitur gratis, jeśli zakupisz do garnituru inne rzeczy. I tak M. wyszedł ze sklepu z garniturem, koszulą, butami, i skarpetkami! a OM z garniturem i paskiem, którego o M. nie potrzebował, a kupić trzeba było. Wieczorem przy kolacji  zaprezentowali się mnie- starsi panowie dwaj ;p No dobrze, tylko ciut starsi 😉

Sobota to wyjazd w plener, festyn i swojskie jadło oraz odpoczynek w zachwycającym ogrodzie, w którym byłam niecałe dwa tygodnie temu, ale teraz rozkwitły rododendrony, co oczywiście uwidoczniłam na zdjęciach.  Potem odpoczynek nad jeziorem  mijanym po drodze. A wieczór z PT, która przyjechała, i nocne rozmowy, jak to mamy zazwyczaj. Wspólne plany na wyjazd w Bieszczady: my wyjeżdżamy kilka dni wcześniej, Ona dojeżdża pociągiem, a wracamy razem.

Wspólna niedziela w większości spędzona na tarasie z domowym jabłecznikiem. Za gorąca, aby włóczyć się nawet po lesie…Za gorąca, aby stać przy garach. Wakacyjny klimat bez ruszania się z domu! I wiadomość, że oczekują mnie w sobotę w DM. Zlot Czarownic u jednej z nich. Czuję się na siłach więc nie odmawiam. Mimo że w przyszły wtorek muszę być po piguły. Kiedyś to żaden problem- wsiadam i jadę, wracam i jadę albo zostaję…ech…Teraz po każdym wyczerpującym dniu potrzebuję regeneracji. Ale mam OM i dzieciaki, więc jakoś z logistyką poradzimy sobie 😉 Bo kto jak nie my ;p

Owocnego tygodnia! 🙂

Trzeba chcieć…

Przede wszystkim, żeby komuś skutecznie pomóc, to ta osoba musi tego chcieć.

Kolega zwierzył się swemu kumplowi, że ma ogromny problem z żoną. Obawia się, że uzależniła się od alkoholu, bo jego zdaniem za często i za dużo pije. I żadne gadki umoralniające nie skutkują. Żona nie zaniedbuje obowiązków domowych, a innych nie ma. Nie jest to patologiczna rodzina, ale alkohol przy byle okazji i bez okazji, w weekendy i w każdym dniu tygodnia potrafi pojawić się na stole w ich domu już od lat. A i okazji poza domem nie przepuszczą oboje. Kumpel, znając zwyczaje w tym domu, że pani domu potrafi codziennie  jedno, dwa lub więcej  piwa wypić wieczorem, czy ma towarzystwo, czy nie, a pan domu  również często sięga po flaszeczkę, bo ktoś przyszedł akurat na mecz- rodzina duża, znajomych kupa- albo trafił się klient…zaproponował, żeby na początku po prostu usiedli razem i porozmawiali, ustalając, że zero alkoholu w tygodniu  w domu i poza nim.  Nie pije ona, nie pije on. Na co usłyszał: jak to? To niemożliwe, żeby on nie pił. Tego wymaga jego praca!  Więc jak chce ograniczyć picie żony, sam pijąc w jej towarzystwie? Od czegoś trzeba byłoby zacząć.

Problem polega, że oboje problemu nie widzą…u siebie. I tak naprawdę oboje powinni się ograniczać albo rzucić picie w cholerę. Tyle że żadne tego nie chce. Osoby uzależnione, najczęściej nie zdają sobie sprawy ze swojego problemu, twierdząc, że wszystko mają pod kontrolą.

Między nadużywaniem alkoholu a alkoholizmem jest cienka granica, którą kobiecie jest łatwiej  przekroczyć niepostrzeżenie. A potem  jest już  za późno…I trudniej, i dłużej się z tego wychodzi, a bywa, że choroba pociągnie na samo dno. Przeoczy się albo zignoruje czerwone światło, które świeci w głowie, że coś jest już nie tak…Moment, kiedy  najważniejsze jest, by dotrwać do końca dnia i w końcu odprężyć się wypijając alkohol. Nieważne, czy to piwo, czy wino, czy drink…Pity codziennie, w określonym celu, po jakimś czasie może stać się niebezpiecznym nałogiem. Czasem szybko, czasem dopiero po latach takiego picia- zależy to od organizmu.

***

Wiele danych ( sama co jakiś czasy wypełniam ankietę z Genetyki) wskazuje na to, że istnieje silny związek między intensywnym spożyciem alkoholu a ryzykiem choroby nowotworowej. Statystycznie wygląda to tak, że szacuje się, iż 2-4% wszystkich przypadków raka spowodowanych jest przez alkohol.

Podobno rak piersi lubi alkohol. (Nie tylko on!) O mateczko! Jak dobrze, że miałam genetycznego! Będąc kilka lat właścicielką baru- niemlecznego!- jak nic posądzona byłabym o nadużywanie;p  Zresztą pewnie nadużywałam, w zależności od tego, kto, jakie normy przyjmuje ;D Ale! Do brzegu…Według badań 7 drinków wypitych w tygodniu znacznie zwiększa ryzyko zachorowania, a podwojona ich liczba zwiększa je o 33%.   Wypicie 6g czystego alkoholu na dobę zwiększa ryzyko nawrotu u osób leczących się onkologiczne.

Idzie lato. Plaża, woda, słońce i…drink w ręku…To częsty obrazek na wyjazdach all inclusive i nie tylko. A tu donoszą, że wypicie jednego drinka na słońcu zwiększa ryzyko zachorowania na czerniaka o 20 procent.

Wprawdzie nie  ma dowodów na to, że alkohol sam w sobie jest rakotwórczy, ale może działać jako dodatkowy czynnik karcynogenny, wspomagając rakotwórcze działanie innych substancji chemicznych.

Nadmierne picie alkoholu sprzyja m.in. otyłości, a ta wiadomo, sprzyja nowotworom, bo każde zaburzenie, anomalia w metabolizmie zwiększają ryzyko zachorowań. Zresztą badania wykazują, że wypicie nawet dwóch drinków dziennie praktycznie obniża do zera dobrodziejstwo odpowiedniej diety bogatej w witaminy. Nie mówiąc już o tym, że obniża odporność.

No dobra…Kto z nas nie słyszał o dobroczynności, choćby czerwonego wina? No właśnie.  Lampka  – 200 ml dla kobiet- ulubionego trunku wielu, pita  co najwyżej 5 razy w tygodniu nie powinna zaszkodzić.

I tego się należny trzymać! ;p Bo inaczej jak żyć?

Mogę wam zdradzić w sekrecie, że da się! 

I taka refleksja na koniec w związku z mijającym Dniem Matki…Ile z nich się upije, korzystając z okazji, choć tak naprawdę  nie potrzebują jej, żeby to zrobić? Przy okazji zaniedbując własne dzieci, narażając je na niebezpieczeństwo…

Wiem, żyjemy w czasach medialnych, ale i tak przerażająca jest częstotliwość doniesień o pobiciach ( również śmiertelnych), tragicznych wypadkach dzieci, których rodzice w tym czasie byli pod wpływem alkoholu. Oboje albo sama matka.

 

Miłego weekendu!

U mnie  przewijają się przyjaciele i festyn w tle, więc jest miło i wesoło ;p

Wędrujące talerze…

Tak mnie się temat nasunął jak z Maryśki wyciągałam wykąpane talerze i wkładałam do szafki. Od jakiegoś czasu chodzę z zamiarem zakupu obiadowych do codziennego użytku, i gdyby nie to, że ilość posiadanych jest wystarczająca, pewnie bym już to dawno uczyniła.  No i tej ilości się ostatnio przyjrzałam uważnie, i odkryłam, co wcale nie było żadnym wiekopomnym odkryciem, że na miejsce moich (wytłuczonych, porwanych z premedytacją przez Miśka- mamuś taki duży mnie się przyda- i także wędrujących) przywędrowało kilka ”cudzych”- dla towarzystwa. Dwa są Tuśki ( właściwie to trzy, bo jeden w lodówce z przyniesionym dopiero co ciastem z rabarbarem), jeden LP, jeden z wiejskiego domu Rodziców, jeden Teściowej i jeden Przyjaciółki za zachodniej granicy ( ten to się już zadomowił na dobre ;))- nie licząc innych „skorup” tychże wymienionych.

Też tak macie? Właściwie powinnam zapytać czy mają skąd przywędrować…(tu przed oczami mam obrazy z filmów amerykańskich, jak  sąsiedzi przychodzą choćby z ciastem). Bo te co się u mnie już znalazły, to pokonały nie więcej niż 2 kilometry, nie licząc tego jednego, co to nie dość, że  500 musiał, to jeszcze granicę przekroczył ;p

Jak  Mam jest na wsi, to zawsze coś dobrego upichci i dla mnie 🙂 Przeważnie  daje mi w pojemnikach, których oddanie pilnuje, jakby to było coś najcenniejszego, a nie kawałek plastiku. Ale trudno jej się dziwić, w końcu nie tylko obdarowuje mnie, ale i Tuśkę i czasem Miśka.  I nie tylko wtedy, kiedy przebywa na wsi, ale i kiedy my bywamy w DM. Z miasta talerzy nie ciągam, ale już z domu wiejskiego zdarza się. A że skorup w nim sporo, to Mam jako ten żandarm nie stoi nad nimi i nie liczy co rusz. Pojemniki jednak to święta rzecz, więc od razu po umyciu wędrują do torby, żeby przy okazji oddać i nie słuchać kazań 😉

Tuśce zdarza się coś dobrego upichcić (ostatnio botwinkę, którą po raz pierwszy w życiu gotowała)  i tak znienacka podrzucić mamusi, czyli mnie. I tu biję się w pierś- nie pierwszy raz- że w drugą stronę to nie działa. Jestem kiepska w te klocki. Ale nie żeby zupełnie beznadziejna! O nie! Zdarzyło się, że o coś mnie poprosiła, żebym zrobiła dla niej, bądź  akurat się napatoczyła i dostała na wynos, nie mówiąc o konsumpcji na miejscu. Gorzej ze spontanicznością i leceniem z garami do niej. Z drugiej strony bez telefonu czy chce i tak bym tego nie zrobiła.  I tu od razu napiszę, że Tuśka ani Misiek z odmową nie mają żadnego problemu- ja też nie 🙂

Ale ostatnio to LP najczęściej przybywała ze swoją zastawą stołową;p Pichcąc  coś dla swoich, od razu nakładała na talerz dla mnie np. takie placki ziemniaczane ze śmietaną, wsiadała do auta i pokonywała z szybkością błyskawicy te kilo dziewięćdziesiąt, i nakazując mi jeść,  sama znikała 😀 A Talerz zostawał.

Najpierw każdy  „cudzy” ląduje w zmywarce, potem na blacie szafki, a jak już swoje odleży, to znowu jest używany, aż w końcu ląduje w szafce wśród swoich przybranych braci 😉  W międzyczasie milion razy zapominam wziąć ze sobą i oddać, albo oddać wtedy, kiedy ich właścicielki są u mnie. Podobnie jest miseczkami- te to nawet się mnie mylą czyja z którego domu pochodzi.

Ostatnio częściej gotuję. Wykorzystuję moce, które mam, aby zjeść coś domowego. W swoim rytmie, bez spinki- a co tu dziś znowu ugotować. OM cieszy się z wszystkiego co zrobię, a ja wiem, że jem zdrowiej. Korzystam też z gotowców przez się i przez mamę zrobionych i zamrożonych. Tak, staram się robić niektóre potrawy tak, żeby i na drugi dzień starczyło, i na „czarną godzinę” 😉 Jakoś nigdy nie mieliśmy problemu, że jemy to samo dzień po dniu. Ostatnio odkryłam w internetach, że dobrze jest dodawać marchewkę do gotujących się ziemniaków, bo podobno karoten powoduje zatrzymanie witamin tychże. Ja do tej pory dodawałam tylko zieleninę- pietruszkę, koper- ale w komentarzach wyczytałam czego to ludziska nie dodają 😉 Postawiłam na młodą, której pęczek mi ostał jak robiłam kapustę, też młodą i…wrzuciłam w połowie gotowania pyrów; wyszła al dente- pyszniutka, słodziutka więc rzuciłam na talerz do konsumpcji. I zamówiłam kolejną dostawę ;p

***

W poniedziałek miała miejsce gala 6. edycji Nagrody Polskiej Rady Biznesu im. Jana Wejcherta, transmitowana przez TVN 24. I tak mi się smutno zrobiło, że nie było na niej nikogo choćby z Ministerstwa Rozwoju, bo o premier czy prezydencie nawet nie pomyślałam- oni swą osobą „uświęcają” całkiem inne uroczystości, najczęściej  z tych, co to się z kolan wstaje.

A mnie duma rozpierała, szczególnie podczas wręczania nagrody w kategorii  „Wizja i Innowacje” dla Profesora, który wraz ze swoim zespołem lekarzy i naukowców opracował metodologię najnowocześniejszych testów genetycznych związanych z nowotworami; i w kategorii  „Działalność społeczna” dla Fundacji „Dajemy Dzieciom Siłę.” Szczególnie że w tamtym roku rząd nie dał pieniędzy na dofinansowanie telefonu zaufania dla dzieci, więc 100 tysięcy złotych nagrody bardzo się przyda.

Mamy naprawdę wspaniałych ludzi w Polsce, którzy swą kreatywnością, wiedzą, umiejętnościami, swą przedsiębiorczością, ale również i sercem wnoszą ogromny wkład w rozwój naszego kraju, i żeby nam wszystkim lepiej i zdrowiej się żyło.

Na gali padła deklaracja przeznaczenia 100 milionów na cele charytatywne do walki z biedą w Polsce, i jest to największa suma jaką ktoś kiedykolwiek zadeklarował. Biorąc pod uwagę dane GUS z 2015 roku, to w skrajnej biedzie żyje około 7,4%  mieszkańców naszego kraju. Pewnie w ciągu ostatniego roku sporo się zmieniło związku z 500+, ale to nie znaczy, że biedy w Polsce już  nie ma. Dlatego każdy taki gest jest na wagę złota, bo warto się dzielić, szczególnie gdy samemu ma się tak wiele.

***

W sejmie słowne przepychanki kto bardziej winny śmierci młodego człowieka na komisariacie policji, czy poprzedni czy obecni rządzący. Wstyd!

Żyjemy tu i teraz! Oceniamy i wymagamy. Tłumaczenie się obecnej władzy, szczególnie ministrów resortu, po prostu żenujące! Tej sprawy nie da się obronić. Zamieciono ją pod dywan, i gdyby nie śledztwo dziennikarskie, to  pewnie opinia publiczna dalej by nic   nie wiedziała, a policjanci na kolejnym jublu obsypywaliby ministra konfetti- i wszyscy byliby szczęśliwi.

Czy podobnie nie działo się wcześniej? Pewnie tak. Nie jeden brud jest pod dywanem, nie jeden trup został zamknięty w szafie. Ale dość już przerzucania i tłumaczenia się, że poprzednicy nie byli lepsi. Bo to niczego nie tłumaczy, a na pewno nie tego, że przez rok nic w tej sprawie nie zrobiono, a sprawcy nie ponieśli żadnej kary w trybie natychmiastowym.

***

OM wrócił od lekarza z miną nieszczególną. Myślałam, że sobie pogorszył z ręką, bo czasem zapomina, że jest kontuzjowana. Na moje pytanie, co lekarz powiedział, tylko się skrzywił… Liczył – ja też!- że już się  pozbędzie „łódki” i opatrunku, a przynajmniej w najbliższych dniach się to stanie. A usłyszał, że z tym co ma, to co najmniej 2,5 miesiąca (został miesiąc) a nawet do pół roku może się bujać. O mateczko!

Na razie z czerwcowego wyjazdu nie rezygnujemy  mieć auto w automacie to  duży plus!), ale muszę brać pod uwagę też opcję, że się wyjazd…przesunie na nie wiadomo kiedy…

Dwie wiadomości przegranej walki z rakiem jednego dnia…

 

Zamurowało mnie…

Nie pierwszy raz w życiu i pewnie nie ostatni…

A dotyczy pewnego wpisu na pewnym blogu.

Znam autorkę, a na blog trafiłam, bo reklamuje go na FB.

Wpisów jest zaledwie dwa, bo to świeża sprawa- to jej pisanie- a temat bloga konkretny. Tyle że już w pierwszym wpisie pojechała prywatą, i nic by w tym dziwnego nie było, gdyby nie…manipulowała informacją.

W pierwszej chwili zaległam w stuporze. W drugiej chciałam zareagować, wpisując komentarz. W trzeciej napisać na priv. W czwartej sięgnęłam za telefon i zadzwoniłam do PT.  Akurat była w pociągu, wracając do DM ze stolycy. Przeczytałam stosowny fragment. I wytłumaczyłam, że autorka wpisu zdaje sobie sprawę, że to prędzej czy później przeczytam. O matko i córko! Nie tylko ja, ale i wymieniony w tym tekście. I kilka setek ich znajomych. Ale to mi przyszło dopiero po czasie do głowy. PT w pierwszej chwili powiedziała, żebym w komentarzu zostawiła tylko pozdrowienia, ale kiedy wróciłyśmy do tej rozmowy (musiałyśmy na moment przerwać połączenie), to  stwierdziłam, że nie popełnię (nie)publicznego komentarza,  na co PT odpowiedziała, że też doszła do wniosku, że tak będzie najlepiej.

Kolejne puzzle wskoczyły na swoje miejsce. Najpierw był niespodziewany telefon i rozmowa. Potem zaproszenie do znajomych na FB. Niedawno rozmowa na messengerze.  I nie byłoby w tym nic dziwnego, nic niepokojącego, gdyby nie czas. A właściwie po czasie, w którym podtrzymywanie kontaktów jakby mijało się z celem. No, chyba że cel był- na to wygląda.

Z tyłu głowy myśl: po co? Czy dobrze robię? Czy nie powinnam się odciąć, choć właściwie w jakiś sposób to robiłam, nie reagując na newralgiczny temat, wysłuchując tylko. Bez reakcji, na którą  chyba liczyła. Bez efektu, bo ja nie wtrącam się w życie dorosłego człowieka. Szczególnie jak nie prosi o pomoc, jak sobie poukładał to, co mu się rozsypało, jak nastąpił  nowy początek…I teraz wychodzi na to, że powinnam się odciąć od razu. Po telefonie zignorować zaproszenie…Z drugiej strony zwyczajnie głupio by mi było nie przyjąć. No to mam za swoje! Niepotrzebne emocje!

W sumie to nawet śmiać mi się chciało. Krótko. Nie lubię takich sytuacji. Moja natura domaga się sprostowania. Zdaję sobie sprawę, że pewne zdarzenia mogą być postrzegane różnie, nawet przez samych uczestników  tychże. Aczkolwiek, jeśli ktoś manipuluje czasem, który w jakimś sensie jest kluczowy, to zniekształca fakty. Szczególnie kiedy sugeruje, że powodem tego co nastąpiło, była inna przyczyna, niż w rzeczywistości. A nawet jeśli, to była jedną z wielu…albo przypieczętowaniem.

****

Cały dzień pachniał mi truskawkami. Pysznie soczyste, słodkie, nasze krajowe…:) Już nie pierwsze w tym roku. OM ma zapowiedziane, że ma codziennie przywozić,  dopóki nie pokażą się moje w ogródku. Jest szansa, że będą owoce. Ktoś pięknie mi je wypielił, bo ciut zarosły, gdyż Myśka wygryzła mi agrowłókninę a Teściowa dokończyła dzieła z niespotykaną siłą wyszarpując ją spod krzaczków jeszcze w tamtym roku. Dobra Dusza posiała mi też ogórki ( dla OM) i sałatę. Muszę podpowiedzieć o koprze i natce pietruszki. Więcej nie potrzebuję.

Rozmawiam z Mam przez telefon i w pewnym momencie, słyszę: co  tam piszczy tak pięknie? Jak to co? ptaszki świergolą, bo siedzę na tarasie 🙂

Dzwoni OM i się pyta czy pracownik może skosić trawę, bo nie wie, czy nie będzie przeszkadzał, widząc mnie na leżaku z książką w ręku 🙂 Nie będzie! Ale fajnie, że pyta 🙂

Bojkot…

Kolejni artyści rezygnują z występu na festiwalu w Opolu. Ba, podobno nawet jeden konferansjer zrezygnował z prowadzenia koncertu premier w imię protestu, że TVP wycofało jednego z artystów, mimo że piosenka wcześniej została zakwalifikowana.

I powiem tak: mnie się ten bojkot bardzo podoba. Nie podoba mi się, że musiało do niego dojść.

I sama z chęcią bym zbojkotowała i przestałą płacić na TVP, której tak naprawdę nie oglądam, a jeśli już to rzadko, i na pewno nie programy informacyjne. No, ale ja staram się być uczciwym obywatelem i…płacę… zgrzytając zębami. Czasem z opóźnieniem, czasem z duuuużym opóźnieniem, a potem z wyprzedzeniem. Różnie. Ostatnio nawet dostałam pismo z zaległościami i pewnie padłabym trupem na miejscu od zsumowanej kwoty widocznej w tymże, gdybym od razu nie chwyciła się myśli, że coś tu jest nie halo. Nawet bardzo nie halo! Tak, wiedziałam, że nie płaciłam w czasie, kiedy mój rzyg był wzmożony i nie chciałam  go jeszcze bardziej pogłębiać, a potem jakoś tak się ociągałam tudzież zapomniałam…No przyznaję się do zaniechania…;) Jednak nie tak dużego jak mi imputuje pismo, które dostałam ( właściwie to  dostał OM ;)). Sprawdziłam historię płatności i…chcieli mnie orżnąć na porządną parę butów albo  na kilkanaście książek! Zignorowałam pismo i z bólem wychodzącym z samych trzewi zapłaciłam tyle do tyłu ile uważałam, że zalegam i trochę do przodu, żeby na jakiś czas mieć spokój.

Co jakiś czas toczy się dyskusja w jakiej formie ma być ściągany abonament od obywateli. Osobiście od niepamiętnych lat mamy Cyfrę a teraz NC, bo na wsi trzeba było coś mieć jak się chciało mieć szersze okno na świat ( nie było jeszcze internetów, to znaczy były, ale za czas spędzony w sieci płaciło się jak za zboże 1h=1t ;p). I dlatego dla mnie najwygodniej byłoby, gdyby operatorzy oddawali część daniny z pobranych abonamentów. A klient mógłby wybrać opcję czy chce te milion dwieście programów  z TVP czy bez TVP i jej sióstr czy braci…No ale to są tylko mrzonki, bo wiadomo  jakby się to skończyło.

No to się dalej głowią jak tu obywatela, który unika płacenia choć ma w domu z dwa albo i nawet więcej telewizorów zmusić do płacenia,  a na razie ściągają z tych, co to od zawsze płacili, a teraz od czasu do czasu zalegają, więc może uda się ściągnąć więcej niż się należy.

Wracając do Opola…Piosenka powinna łączyć a nie dzielić. Takich cyrków nie było nawet za komuny…Owszem cenzura była, ale artyści potrafili się przebić przez nią z tekstem. Teraz cenzury nie ma…ale jest dzielenie na my i oni. Na lepszych i gorszych…etc…

Lubiłam oglądać i słuchać Opole. Pamiętam jeszcze czasy, kiedy na  festiwal transmitowany przez TVP czekało się z niecierpliwością, to było/jest święto polskiej piosenki. Wprawdzie moje zainteresowanie festiwalem  już nie jest tak duże jak kiedyś, ale o ile nie zapomniałam, to starałam się oglądać i posłuchać. I w życiu by mi do głowy nie przyszło, że PIS ( tak, tak tak, bo przecież ani KRRT, ani RMN, ani minister kultury nie stanęli w obronie niezależności występujących artystów) jak ten taran niszcząc wszystko po drodze (TK, media…) zniszczy również święto wszystkich Polaków, jakim zawsze był Festiwal w Opolu- ponad podziałami.

A dla artystów szacun!  za solidarność.

Miłej słonecznej niedzieli :))

Jedni wkurzeni, inni zadowoleni…

Jak zwykle punkt widzenia zależy od punktu siedzenia 😉

Apteki tylko dla aptekarzy! – czytaj dla magistrów farmaceutyki. Jak to brzmi…od razu źle się kojarzy  praca w Polsce tylko dla Polaków- hasło ONR) i nasuwa się myśl, że rząd posunie się dalej ( już mamy: ziemia tylko dla rolników)  w swym podziale i urządzaniu nam życia.

Według rządzących w Polsce mamy za dużo aptek. Fakt, nowe apteki  wyrastały jak grzyby po deszczu. Czy jest ich za dużo? Nie wiem. Mnie osobiście ich liczba nie przeraża 😉 Za to mam inne przemyślenia, oczywiście  na podstawie swojego najbliższego otoczenia.

W mojej wsi od lat jest jedna apteka w ośrodku zdrowia. Niby godziny otwarcia są stałe, ale pani właścicielka ( farmaceutka) niekoniecznie ich  przestrzega. Z drugiej strony, bywa( rzadko), że komuś otworzy poza godzinami. Jest to mała apteka, więc asortyment też niewielki, również w lekach. Ale dla tych, którzy chodzą do ośrodka ( ja nie) to ogromna wygoda, że od razu wychodząc  od lekarza mogą wykupić leki- mimo że drożej- a nie gnać do miasta.

W pobliskim Miasteczku, które zamieszkuje niecałe 11 tysięcy ludzi jest  6 aptek. Nowa ustawa zakłada, że jedna apteka na 3 tys. mieszkańców i nie bliżej niż w promieniu  500 metrów od już istniejącej.  ( Ustawa nie działa wstecz). Jak widać mam w pobliżu (5-7 km) wybór, czyli  prawie pod ręką możliwość wykupu recepty i zakupu innych medykamentów dostępnych tylko w aptece. Teoretycznie. Bo tak się składa, że żadna apteka nie jest otwarta po godzinie 20., a w soboty najdłużej pracująca otwarta jest do godziny 17.  Jeszcze jakiś czas temu, jedna z nich czynna była do 24, potem do 22. I nie mogę zrozumieć, dlaczego właściciele aptek nie mogą się ze sobą porozumieć i ustalić dyżurów, tak, aby jedna z nich była czynna dłużej. Owszem są dyżury w święta ( chyba)  i w niedzielę, ale prawda jest taka, że po 20. w dni powszechne leku nie kupisz. A często pacjent o tej godzinie wychodzi z gabinetu lekarskiego.

Dzięki podpisanej już ustawie, w Miasteczku nie powstanie już więcej aptek. No i dobrze, bo ilość ich jest wystarczająca. No i źle, bo może następny właściciel ( niekoniecznie farmaceuta) poszedłby po rozum do głowy i  wydłużył godziny otwarcia z korzyścią dla pacjenta.

Tak czy siak, ze względu na to, że Rodzinna przeważnie wypisuje nam recepty w dni wolne i świąteczne, to OM i tak je wykupuje w ŚM oddalonym o 30 km. Najczęściej  nawet nie próbujemy wykupić ich w pobliskim Miasteczku czy w naszej aptece, bo szkoda zachodu. W ŚM jak na miasto przystało, są apteki całodobowe. Nie wspomnę już o różnicy cenowej.

Kilka tygodni temu jak zgorączkowałam, pojawił się ból ręki, który mógł zwiastować  obrzęk limfatyczny- zapalenie. Już raz przez to przechodziłam i więcej bym nie chciała, bo skończyło się to półrocznym masowaniem i zawijaniem ręki w siedem sztuk specjalistycznych bandaży plus specjalną gąbką, poprzedzone kilkutygodniowym chodzeniem do rehabilitanta- odpłatnie. I to rehabilitant- specjalizujący się właśnie w skutkach uszkodzeń naczyń limfatycznych i węzłów chłonnych- powiedział mi, że jak tylko zauważę, że z ręką dzieje się coś niepokojącego, to mam łyknąć pigułę ochronną ( nazwy już nie pamiętam, ale długo nosiłam tabletki przy sobie). Po kilku latach od tej niewątpliwe uciążliwej sytuacji, tylko raz miałam poczucie, że z ręką dzieje się coś niedobrego. Niestety tabletki były już grubo po terminie! Ze strachem w oczach wysłałam OM kurcgalopem do najbliżej, czyli naszej wiejskiej apteki, po świeży lek. Przyniósł mi o innej nazwie, bo pani aptekarka stwierdziła, że tamtego już nie produkują. Uwierzyłam, i czym prędzej łyknęłam jedną tabletkę. Nie wiem czy to ona zadziałała, czy po prostu ból był czymś innym spowodowany, ale przeszło. Opakowanie schowałam, i więcej do tematu nie musiałam wracać, aż do teraz. Wiedziałam, że upłynęło kilka dobrych lat, ale miałam nadzieję, że w którymś z pojemników z lekarstwami, błąka się choćby puste opakowanie tego leku, tak by wiedzieć w razie czego, co kupić. Było! Puste, bo pewnie dawno zawartość wyrzuciłam jako przeterminowaną. OM tym razem kupował lek w ŚM. I nie pisałabym o tym, gdyby nie fakt, który nas uśmiał.  A mianowicie: ten sam lek zakupiony ponad 7 lat temu w naszej aptece kosztował 53 złote, a w tym roku OM płacił w sieciówce 27 złotych. Lek oczywiście dostępny bez recepty. I to jest argument dla tych, którzy twierdzą, że przez nową ustawę mogą zdrożeć leki. Bo tam gdzie nie ma konkurencji, ceny szaleją ;).

Podobno ta ustawa miała bardzo silny lobbing. Nie dziwię się, bo farmaceuci, którzy posiadają już swoją aptekę, mogą odetchnąć z ulgą, że już żadna sieć aptek w pobliżu- o ile już nie ma- nie powstanie. Sama ustawa przewiduje, że jeden farmaceuta może mieć nie więcej niż 4 apteki.  W ten sposób rządzący twierdzą, że chronią polskich farmaceutów. Tylko ja mam takie wątpliwości, bo o ile rozumiem ograniczenie związane z liczebnością mieszkańców i lokalizacją, to już kto ma być właścicielem apteki, nie! Bo czy każdy farmaceuta ma aspiracje do posiadania własnej apteki? A przede wszystkim możliwości finansowe…W każdym razie po jednej stronie jest korporacja zawodowa aptekarzy z przywilejami dzięki ustawie, a po drugiej  przedsiębiorcy i pacjenci.

W Europie w 12 krajach również obwiązuje zasada „apteka dla aptekarza”, choć podobno jest tendencja od odchodzenia od tych regulacji. Z jednym wyjątkiem- 2010 wprowadziły ją Węgry. Bez komentarza.

Dobrze, że ustawa dotyczy powstawania nowych aptek. Dla pacjenta i tak najważniejsza jest dostępność i cena leków oraz fachowa obsługa.

 

***

Lato się zrobiło! Każdy dzień odurzona przecudnym powietrzem, zabawą z psami i Pańciem na dworze, kończę, ledwo stojąc na nogach. Włączam kompa by obejrzeć choć jeden odcinek „House of cards”  i…odpływam 😉 Na wieczorne czytanie brakuje siły, ale czytam na tarasie przed południem- wtedy jest najchłodniej i najprzyjemniej 🙂 Dziś wypita kawa późnym popołudniem w przemiłym towarzystwie trzyma moje powieki, żeby za szybko nie opadły 😉 A  pod nimi obrazy z kibicowania Pańciowi jak „haratał w gałę” na zielonej trawie:)  A ja w końcu boso, po niej…ech. Kolejny piękny dzień…I nawet utłuczenie komara w locie i kilku much nie jest w stanie zepsuć radości ;p

Miłego weekendu ze słońcem  i z zapachem bzu 🙂

 

 

 

Na łonie…

Ostatnie dwa dni  w większości spędziłam ganiając po polach  i ogrodach. Wykorzystałam sprzyjającą pogodę, czyli taką ze słoneczkiem za chmurką i słoneczkiem przymglonym… zdając sobie sprawę, że zdjęcia byłyby piękniejsze w pełnym słońcu, ale ja niekoniecznie dałabym radę. Specjalnie sprawdziłam pogodę i ujrzawszy, że od środy ma być pełne słońce i grubo powyżej 20 stopni, umówiłam się na to latanie z LP właśnie na poniedziałek i wtorek przy niedzielnej kawie 🙂

Dobrze było móc wyruszyć w niedalekie okolice i pobyć na łonie natury. Wypić wspólnie kawę w ogrodzie i zjeść dobry obiad po drodze. Zmęczyć się zmęczeniem przyjemnym, które wieczorem na tyle znużyło, że z zaśnięciem nie było żadnych ceregieli.

Tęsknię za jazdą rowerem…Kiedy jednak nie można mieć wszystkiego, bo własne ciało stawia ograniczenia, dobrze umieć się przystosować do rzeczywistości. Wykorzystywać to, co przynosi dana chwila. Nie odkładać na później, bo później może zupełnie zmienić perspektywę i szansa na realizację ucieknie.  A nawet jeśli, coś/ktoś nam przeszkadza w realizacji, bo przecież nie żyjemy w próżni i na nasze plany i marzenia  mają wpływ różne czynniki, nie tylko my sami, to warto mieć w zanadrzu inną alternatywę, która również przyniesie nam przyjemność i uśmiechnięcie się do życia. Naszego. Ograniczenia nie są miłe. Żadne. Jednak warto zdać sobie sprawę, że zawsze mogłyby być gorsze…A dopóki możliwości wiele, czyli są sposoby, aby te ograniczenia- czas- wykorzystać tak, by przyniosły satysfakcję i radość, to nie warto szukać powodów, by tego nie robić. Wprawdzie w życiu  rzadko bywa czarno- biało, więc reguła chcieć to móc niekoniecznie musi obowiązywać i wtedy jest o wiele trudniej. Czasem rzeczywistość jest zbyt okrutna, by nadać jej jakikolwiek sens, więc ciężko jest się zachwycać chwilą, cieszyć się codziennością. Jednak wszystko mija, nawet jeśli wciąż tkwi się w kiepskiej  sytuacji, to czas pozwala się z nią oswoić,  zaakceptować, znaleźć różne rozwiązania.  Wystarczy mieć motywację, ażeby ją  mieć, to należy się nie skupiać  na tym co nam nie wyszło, co utraciliśmy i na naszych ograniczeniach ( np. chorobie), tylko na naszym potencjale, który wciąż posiadamy. Wiem, czasem jest bardzo trudno. Są przecież rożne etapy i nie da się do życia nieustannie szczerzyć zęby w uśmiechu. Psychika człowieka jest skomplikowana i takie jest również życie…Każdy człowiek jest inny, co dla jednego będzie drobiazgiem, dla drugiego rzeczą ciężkiego kalibru. Dlatego tak irytujące bywają stwierdzenia- porównywania: a weź, Krycha  jak to miała to... Nie jestem Krychą ;p Nikt nie jest!

***

Tuśka już w domu. Wszystko dobrze, tylko dźwigać nie może.

Słonecznego dnia! 🙂

P.S. klikając w zielone słowa zobaczycie gdzie ganiałam 😉

Nie ten kierunek…

Moja Mam odkąd pamiętam, chciała zobaczyć piramidy. W Egipcie. I to pragnienie  zostało wywołane lekturą. Mnie lektura  z dzieciństwa zaraziła chęcią zobaczenia…kangurów na żywo 🙂 Od dziecka chciałam wędrować po dżungli australijskiej- krokodyle i inne gady, emu i takie tam. Tak.

Potem jednak zafascynowały mnie Stany Zjednoczone. Swą różnorodnością. I od niepamiętnych czasów marzy mi się zjechanie ich wszerz i wzdłuż, najlepiej kamperem. Właśnie tak.

Ale wracając do Egiptu, modnego kierunku wśród rodaków. Znam takich, co każdego roku wybierają ten kierunek, twierdząc, że mają tam zagwarantowany odpoczynek, pogodę, atrakcje. Hotelowe, bo w obecnej sytuacji strach wypuścić się w głąb kraju poza strefę turystyczną. Mnie osobiście taka forma nie odpowiada. I nie chodzi mi o  to, że to kraj o odmiennej kulturze, bo dobrze jest po obcować, poznać od środka, ale nie czułabym się nigdzie dobrze, wiedząc, że mam ograniczoną wolność przemieszczania się. Ale każdy wypoczywa jak lubi i gdzie chce. Bez wątpienia.

Media i pół Polski żyje spekulacjami na temat śmierci Magdy Ż. Abstrahując od tego, że to naprawdę nie jest kierunek  na samotny wyjazd dla kobiety- moim zdaniem- to mnie zastanawia jedno: dlaczego musiało dojść aż do śmierci, i czy biuro turystyczne za pośrednictwem swojego rezydenta zrobiło wszystko, by tej tragedii zapobiec. Niezależnie od tego, co było przyczyną niepokojącego zachowania dziewczyny.

 

Wakacje zbliżają się wielkimi krokami…Czas podróżowania.  Dla niektórych świat robi się ciasny i niekoniecznie bezpieczny- choć to nie do końca jest prawdą. Istnieją piękne zakątki, mniej uczęszczane niż nasze zakopiańskie Krupówki czy Monciak w Sopocie ;p  I w kraju, i za granicą. Faktem jednak jest, że od zeszłego roku  większą popularnością cieszy się odpoczynek we własnym kraju, niż w latach poprzednich.  Mimo niegwarantowanej pogody i drożyzny.

Osobiście mam nadzieję, że uda nam się  w czerwcu wyjechać w Bieszczady. Do bliskich znajomych, którzy prowadzą agroturystykę. Że pozwolą na to moje perypetie zdrowotne i… Teściowej… oraz OM, którego ręka wciąż na temblaku.

A Wy?

Gdzie spędzicie wakacje, urlop? I jakie jest Wasze największe podróżnicze marzenie?

***

Niedziela burzowa, ale ciepła…prawdziwie wiosenna.

Tuśka zakwaterowała się w klinice, zadowolona z miejscówki, rano o ósmej odda się w ręce Profesora. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Myślę… choć nie ma powodów do zmartwień. A jak myślę… to nie mogę zasnąć…ech…

Był kiedyś taki sklep…czyli wspomnień czar ;)

Pewex.

Kto pamięta? Kto korzystał? A może  jeszcze coś macie w domu zakupionego w tym sklepie- synonimie towarów luksusowych.  Za dolary lub inne waluty wymienialne oraz bony towarowe PKO.

Ja mam! Talerzyki  deserowe z duralexu 😀 Ktoś pamięta, co to? ;p

W mieście portowym o dolary trudno nie było, ale my mieliśmy swoje źródło, bo rodzinę za oceanem. W listach, w kartkach i osobiście dostarczali w różnych nominałach. Oprócz tego, mama często kupowała bony od znajomej, żony marynarza. Nigdy nie zapomnę różowego ( brudny róż wykończony szarymi wstawkami- do wyboru miałam szary z różowym wykończeniem) puchowego długiego płaszcza, w którym wyróżniałam się na ulicach, oraz żółtej letniej kurtki, którą wprost uwielbiałam. ( Szczególnie do błękitnych spodni, przywiezionych przez sąsiada- marynarza).  I sukienki, którą kupiłam na własny ślub cywilny. I czerwonych kafelek do kuchni- to już za bony OM, który będąc w RFN na praktykach zarobił w markach, wpłacił na konto, a później procenty odbierał w bonach, bo taki był lepszy przelicznik, i oddawał je mnie 😀

I milupę ( mleko) dla Tuśki, która była na receptę ( zerowa) i  w ogóle mało dostępna jak wszystko w tamtym czasie, a Tuśka chlustała, wypijała mało naraz i powoli przybierała na wadze, więc Rodzinna, która  się na własnej skórze  przekonała (została opluta), że chrześnicę wcale nie jest tak łatwo nakarmić, zarządziła, że pokarm musi być treściwy.

Mieszkając  blisko granicy z  NRD, gdzie jednak zaopatrzenie w sklepach było dużo lepsze niż u nas,  mając sąsiada marynarza, babcię, która potrafiła szyć i robić piękne rzeczy na drutach i szydełku, oraz możliwość kupowania w Pewex-e nie narzekałam na niedosyt ciuchowy. Podbierałam też rodzicom. Tacie dwa swetry- za duże, ale o to chodziło- a Mam jakieś bluzki a nawet sukienki. W jednej z nich byłam na studniówce 🙂

Ostatnio jak z Aliś wspominałyśmy modowe szaleństwa tamtych lat, to przypomniałyśmy sobie, że  w podstawówce hitem były sukienki jeansowe, rozpinane z długim rękawem. Hitem, bo można było w nich chodzić zamiast znienawidzonego fartucha ;p I zwykłe białe trampki, noszone aż podeszwy odlatywały ;D ech…

***

Pięknie się zrobiło 🙂 W końcu można szeroko otworzyć drzwi i powiększyć pokój o taras…Ptaszki świergolą, zieleń się zieleni najpiękniejszą barwą w roku, a zasadzone kwiatki w donicach pięknie kwitną.  Pańcia słowa babcia wstajemy choć usłyszane grubo przed budzikiem od razu w taki dzień stawiają człowieka do pionu. Szkoda czasu na spanie, nawet jeśli się spało z takim fajnym facetem jak Pańcio ;D

Usiadłam późnym popołudniem na tarasie i zastygłam w stuporze…szczęśliwa, że w końcu mogę. Że nawet w słońcu, które zbliża się już ku zachodowi mogę ogrzać swą twarz, łapiąc cenną witaminę. Że piec w końcu nie chodzi…;p

Odzyskałam swój telefon! Jakoś przeżyłam bez niego, ale łatwo nie było. I OM dojrzał aby w końcu zmienić swój archaiczny na  coś nowszego. Oprócz kontaktów, których nie miałam, brakowało mi najbardziej  dostępu do WA. I jak byłam w DM, to chciałam zrobić zdjęcie kwitnącego kasztanowca, bo na trasie do, żadnego kwitnącego nie widziałam. Jutro, a właściwie dziś przyjrzę się bzom, bo podobno już  kwitną.

Miłego i cieplutkiego weekendu! 🙂