…od miecza giniesz. Czy jakoś tak.
Rozstania bywają trudne. Z winy obopólnej lub jednej ze stron. Natychmiastowe bądź z uwzględnieniem czasu wypowiedzenia. Wszystko zależy od sytuacji. I relacji szef- pracownik, bo o tym piszę…
Właściwie to wahałam się czy o tym pisać…I pewnie nie zdecydowałabym się, gdyby to miało miejsce wcześniej, wtedy, gdy Onet lubił takie „sensacje” wywlekać na główną. Ale! To moje miejsce a sprawa już jakiś czas zakłóca mój spokój, choć nie dotyczy mnie bezpośrednio.
Długoletni pracownik, wprawdzie zatrudniony na samozatrudnieniu się, ale od kilkunastu lat związany z jedną firmą, nigdy nie był łatwym pracownikiem, ani brygadzistą dla swoich podwładnych, którzy nawet nie byli jego pracownikami. Opierdzielający, konfliktowy nie tylko dla „swoich” ale również dla inwestorów zlecających robotę. Ratowało go to, że był fachowcem. I siostrzeńcem szefa. Który też potrafił nieźle opierdzielić, więc trafił swój na swego. Szef jednak miał przewagę, bo choć wymagał wiele, to płacił uczciwie. ( Przykładem jest tegoroczny PIT z kwotą dwukrotnie wyższą u brygadzisty od tej co u szefa).
Brygadzista- siostrzeniec czuł się w firmie bezkarny i nie do ruszenia. Pełna władza, więc ludzi nie szanował. Miarka się przebrała, jak kolejni pracownicy rzucali na biurko szefa wypowiedzenia. Od jakiegoś czasu potrafił nie wydać narzędzi ludziom, i inne kwiatki typu wymiana kłódek na warsztacie. Sytuacja kuriozalna, bo wszyscy pracowali na sprzęcie szefa. Siostrzeniec nie tylko dysponował ludźmi szefa, ale też i jego sprzętem, samochodami, telefonem etc… Innymi słowy, poza sobą, czyli wykonaniem zleconej roboty, nie miał innego wkładu w firmę, a za wykonaną robotę miał płacone. Jak zresztą widać sporo. (Kiedyś nawet odszedł z firmy i po czterech dniach wrócił, bo choć chcieli go zatrudnić, jak tylko powiedział u kogo pracował, ale od razu mu powiedzieli, że takich pieniędzy nie zarobi). Jednak coś sobie ubzdurał (a pewnie nie sam), że kiedyś tę firmę przejmie. Kompletnie nie przejmując się, że sam nie jest w stanie jej poprowadzić, nie tylko z braku kompetencji- wykształcania i uprawnień- ale choćby z tego powodu, że jest konfliktowym osobnikiem.
I tu jest pies pogrzebany. Kiedy szef oznajmił, że ma komu przekazać firmę, a jeśli nawet do tego nie dojdzie, to ją zlikwiduje, to zaczął otwarcie działać na szkodę firny. Nie rozumiał podstawowej rzeczy, że firma to nie zakład produkcyjny, który można każdemu przepisać, a właściciel chodzi w fartuchu i tylko nadzoruje. Owszem, firma ma zaplecze finansowe, i sprzęt, w tym samochody. Oraz ludzi zatrudnionych na etat i stałych podwykonawców. Ala firma to przede wszystkim Szef, jego wiedza, doświadczenie, umiejętności, uprawnienia, wykształcenie. Mózg. Nazwisko. Renoma. Wszystkich można wymienić, tylko nie jego. Niestety to wszystko było za trudne do ogarnięcia dla siostrzeńca, więc wolał uprawiać dywersję łącznie z groźbami, chcąc pewnie pokazać, że bez niego szef sobie nie poradzi. I w ten sposób postawił kropkę do decyzji zerwania współpracy.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
Szef wymienił wszystkie zamki na warsztacie, tak żeby nie miał dostępu i zablokował służbowy telefon. Przyleciał do firmy z żoną. Po ostrej wymianie zdań poszedł do mieszkania szefa, aby urobić jego żonę a swoją ciotkę. Zapowiedział się – mimo że szef na rozmowę wyznaczył inny termin- wieczorem. A jakże, przybył z żoną i…matką. A ta zrobiła awanturę bratu, jakiej świat nie widział. I wyszło szydło z worka, że synusiowi się pół firmy należy (pół tylko??, no proszę, zmniejszył im się apetyt). Bo sobie zasłużył na to! (O matko, ale ten szef kiedyś goopio postąpił- przepracował w zakładzie 40 lat i nie zażyczył sobie udziałów, tylko odszedł na swoje). Wyszli z poczuciem krzywdy…
Siostra wyklęła brata. A mnie nasuwa się powiedzenie, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach…
Osobiście nie rozumiem, co się temu chłopinie w głowie zalęgło. Za dobrze miał i schrzanił wszystko. Gdyby nie paskudny charakter to mógłby nawet w przyszłości z ewentualnym nowym szefem współpracować na takich samych albo jeszcze lepszych warunkach. Dogadać się. Wolał wypowiedzieć wojnę. I poległ. A teraz płacz i zgrzytanie zębów.
Powiem tak, kompletnie tych roszczeń nie rozumiem. Mimo że na samym początku współpracy, kiedy to jeszcze chłopcem był i szukał pracy, przyjmując go wujek-szef powiedział: ucz się fachu, skończ szkołę ( minimum technikum) to może kiedyś wezmę cię na wspólnika. Fachu się przy wujku nauczył i owszem, ale tylko w zakresie pewnych robót, szkoły jednak nie skończył, więc zamysł stał się automatycznie nieaktualny. I więcej nigdy na ten temat rozmowy nie było. I pewnie to był błąd. Przede wszystkim szefa. Aczkolwiek uważam, że jeśli wciąż pracował w przekonaniu, że przejmie firmę, o czym mowy nigdy nie było, i nagle uświadomił sobie, że tak się nie stanie, to powinien z wujkiem-szefem na ten temat porozmawiać, a nie działać na szkodę firmy… I takim działaniem chciał wymusić zmianę decyzji? No to się przeliczył.
***
Ciemność i powietrze w stuporze, a potem grzmoty i błyskawice. Burza. Niejedna, bo kolejne w nocy. Tuśka szczęśliwie dotarła do domu z DM, choć droga na skróty do wsi nieprzejezdna- konar złamany skutecznie uniemożliwił przejazd. Dziś za to mocno wieje. Fajne powietrze, ale patrząc na wygibasy drzew trochę mam obawy, czy nie będzie jakichś szkód.