Chce mi się NIC. Wielkie pojemne NIC. Tkwię w swej nieMOCY i pielęgnuję myślenie o wielu rzeczach, by o wielu nie myśleć.
Nawet obdarowanie mnie znienacka, dziesięcioma kilogramami, naturalnymi bez żadnych nawozów, w odpowiednich kształtach ( długość i grubość akuratna) oraz w kolorze (soczysta zieleń i żadnych oznak żółci)- urzędnicy unijni żadnej skazy by nie dojrzeli – nie wycisnęło ze mnie żadnej pracy twórczej. Bo nie jest nią zapakowanie całego tego zielonego majdanu, dorzucenia mu własnoręcznie rwanego i wykopanego towarzystwa, i wywiezienie w dobre, sprawne ręce.
Mnie pozostała ulga, że co dobre nie poszło na marne. Ba, nawet przemieniło się w jeszcze lepsze 😉 I co najważniejsze!- całkowity dostęp, czyli możliwość degustacji, kiedy się chce. A to akurat mi się chce, tak jak mi się inne nie chce 😉
Podobno lenistwo skraca życie.
Z drugiej strony patrząc, życie nie polega tylko na tym, by stale zwiększać jego tempo…
W każdym razie chwilo jestem…No właśnie, trudno to sprecyzować, bo…
Mimo trwania w przekonaniu, że wszystko mija (nawet najdłuższa żmija), więc jak nic łeb do słońca wystawić trzeba, to jednak tkwię gdzieś obok i mam wrażenie, że trzymanie głowy do góry jest tylko po to, by życie założyło na nią stryczek.
Za dni kilka wyruszam w podróż sentymentalną. Cieszę się okrutnie, choć nie opuszcza mnie wrażenie, że jadę się żegnać z żywymi…