Kameralnie…

Mieszkam już tu 17 lat, a na wiejskim cmentarzu po raz pierwszy byłam latem tego roku. I to przypadkiem, na spacerze z koleżanką. Nikt z bliskich mojego męża, a tym bardziej z moich tu nie został pochowany. Owszem przez te kilkanaście lat odeszło kilku sąsiadów, dalszych znajomych, ale ja nie chodzę na pogrzeby. Nie mam takiej wewnętrznej potrzeby, a może to wcale nie o to chodzi? W ostatniej drodze uczestniczyłam tylko, gdy dziadkowie odeszli…Odległość nie jest tu żadnym usprawiedliwieniem mojej nieobecności, gdy odchodzili inni. I nie będę się usprawiedliwiać, bo wiem, że bronię się przed tym, jak tylko mogę. Pewnie są jakieś temu powody…W swoim Wielkim Mieście bram jednego z największych cmentarzy w Europie też nigdy nie przekroczyłam. To nie znaczy, że w ogóle nie chodzę na cmentarz. Bywam. Bywam na grobach bliskich. I myślę o nich i wspominam. I lubię te wspólne rodzinne spotkania gdzie czas przeszły miesza się z teraźniejszym, a i o przyszłości jest mowa. Sama jednak chciałabym zostać skremowana.Stać w pięknym na przykład wazonie , na kominku w domu raz u jednego raz u drugiego z moich dzieci. Nie obarczać ich pielęgnacją grobu, gnaniu w drugi koniec Polski, bo tak wypada. Tak …ci co odeszli do błękitnego świata, scalają w tym jednym dniu rodziny, które na co dzień potrafią nawet przez rok się nie widzieć. I to jest piękne…wiem…I niech ta tradycja trwa. Ale bez ze mnie jak już mnie zabraknie. Bo ja chcę kameralnie…Bez pompy i świateł…

Każda z nas…

Jak pięknie dziś wyglądasz….Jak często słyszycie to od własnego partnera? A może powinnam zapytać, jak dawno temu słyszałyście? Zwracam tu się do Pań nieco doświadczonych…Oczywiście nie mam na myśli wieku, tylko staż w związku. Bo chyba już tak jest, że gdy związek młody, rozwijający się to komplementów więcej, a z czasem natężenie ich maleje, by w ogóle zaniknąć. A która kobieta niezależnie od wieku ich nie potrzebuje? Każda z nas lubi być adorowana, pochwalona nie tylko za dobry obiad czy uprasowaną koszulę. A i z tym z czasem bywa nie najlepiej, w myśl zasady, że to do obowiązków należy, to po co chwalić. A i podziękować nie ma przecież za co. Nie widzi już taki jeden z drugim nowej fryzury, innego koloru włosów, a nawet paru kilogramów mniej, za to więcej wytknie przy każdej okazji. Stary ciuch weźmie za nowy, by wytknąć rozrzutność i z politowaniem spojrzy na stosy kosmetyków. A przecież każda kobieta lubi się przeglądać w oczach swojego partnerach, dostrzec ten błysk, usłyszeć komplement. A i kompleksy podleczyć…No więc kiedy ostatnio usłyszałyście te słowa….?

Bo ja w ostatnią niedzielę…:)

Niech trwa…

Krople jesiennego deszczu stukające o okno dachowe obudziły mnie wczoraj. Już dawno deszcz mnie nie budził, a przydałby się, bo ziemia nieprzyzwoicie sucha jak o tej porze roku. Zaraz zresztą wyszło słońce…Nie, nie narzekam, bo jesień cudna, ciepła i mogłaby trwać tak przez całą zimę. Lipy za oknem jeszcze żółtozielone, a u sąsiada na parapecie piękne pelargonie. I nie szkodzi, że ranki chłodniejsze i wieczory, że mgła i wilgoć, bo w ciągu dnia temperatura przyzwoicie wzrasta. Tylko Maksio, który przyzwyczajony wybiegać i wbiegać na żądanie, zostawia  mokre ślady swoich łap gdzie popadnie. Zanim ja go dopadnę.

Misiek już w domu…leży i przemieszcza się o kuli tylko do łazienki. Z każdym dniem mniej już Go boli. A ja szczęśliwa, że poza szpitalem jesteśmy. Takiej arogancji nie spotkałam nigdzie jak na tym oddziale. Od ordynatora w dół…ech szkoda słów.

Więc cieszę się tą jesienią, dziś jadąc samochodem, podziwiałam szpaler kolorowych drzew. I cieszę się na przylot Przyjaciółki, odkąd wyemigrowała  17 lat temu, była w kraju latem i zimą…Czas więc na jesień…kiedyś może i na wiosnę 🙂

Taki jeden typ….

Termin ślubu ustalony. Ostatnia sobota czerwca 2007.Tak się ma zakończyć prawie 8- letni związek. Związek pełen kłamstwa i zdrad z Jego strony. Akceptowany przez Nią, bo przynajmniej o ostatnim Jego związku- rocznym związku z inną- się dowiedziała. Wybaczyła. Nie znam Jej, to nie mój problem, widocznie są takie kobiety co mimo wszystko tkwią przy takich facetach. Nie rozumiem. Ok, miał być happy end.Tylko dla kogo? Jeśli On nadal dzwoni i pisze do tej drugiej. I nie przeszkadza mu, że Ona sobie też życie układa, że ma już swoje kapcie u innego?…Taki typ faceta…

Słaba silna płeć…

To Oni są nazywani silną płcią, my ta słabsza przecież. Ale czy aby zawsze? Przecież to my kobiety jesteśmy silniejsze psychicznie, bardziej odporne na stres czy też na ból. Ale to my szukamy silnego męskiego ramienia by się móc na nim oprzeć. Choć często dajemy sobie ze wszystkim same radę to od własnego mężczyzny oczekujemy wsparcia, zrozumienia, odpowiedzialności i bezpieczeństwa. To nam wypada wpaść w histerie, ponieść się emocjom, płakać z byle powodu, a facet ma być twardy, otrzeć nam łzy, przytulić i zapewnić, że wszystko będzie OK. Tylko, że tak się teraz porobiło, że i mężczyzna potrafi się pogubić. Nie sprostać wymaganiom otoczenia, swojej drugiej połowy. Żyje szybko, w ciągłym stresie by zapewnić godne życie rodzinie, w domu żadnego zrozumienia, bo albo za mało, albo za dużo pracuje. A przecież prawdziwy mężczyzna to powinien posadzić drzewo, zbudować dom i spłodzić syna. Czyli zarobić, do tego mieć swoje pasje i czas dla bliskich. No i wysiada…Nie fizycznie, tylko psychicznie coraz częściej. Bo nawet jeśli to wszystko w jakimś czasie osiągnie, to jeszcze musi utrzymać. Nie może sobie pozwolić na depresję. Nawet jeśli ta go dopada, to nie przyznaje się, nie chce iść do specjalisty, nie chce sobie pomóc. W końcu jest facetem, musi dać sobie radę. Z mojego otoczenia znam trzy przypadki, gdzie rzeczywistość przerosła panów. Tylko jeden udał się do odpowiedniego lekarza i na lekach, ale nadal funkcjonuje i wie, ,że nerwy, stres to, to co go rujnuje przede wszystkim psychicznie. Wie jednak jak sobie pomóc i otwarcie o tym potrafi rozmawiać. Drugi zrujnował emocjonalne życie rodziny, nie pozwolił sobie pomóc,  bo duma męska mu na to nie pozwalała. Odszedł fizycznie i psychicznie od bliskich. Trzeci no cóż, najpierw mu żona odchodząc zrujnowała życie więc uciekł przed problemami w prace, wracał do pustego domu. Przestał po jakimś czasie spotykać się z przyjaciółmi, odizolował się …teraz ucieka w swój świat. Kobiety tak często narzekają, że mężczyźni nie dostrzegają ich potrzeb, nie rozumieją ich rozterek, bagatelizują ich emocje, nie dają wsparcia. I jest to prawda, ale czy my jako ta słabsza płeć dostrzegamy, że nasz partner też  może mieć gorszy dzień, problemy, które bez naszego psychicznego wsparcia urastają do monstrualnych wymiarów. Czy potrafimy dostrzec te mało widzialne sygnały, bo facet przecież tkwiący w stereotypie tego silnego nie chce pokazać nam i światu, że bywa też słaby. A bywa, coraz częściej..

Paranoja…

Miesiąc temu był ustalony termin operacji .Lekarze mieli wszystkie wyniki, zdjęcia, wiedzieli, że składanie nogi odbyło się nowatorskim sposobem,  niepraktykowanym jeszcze w tym szpitalu. Więc dobrze wiedzieli, że do zdjęcia śrub i prętów potrzeba specjalistycznego sprzętu i instrumentów. Przynajmniej powinni…Pacjent już pod salą, anestezjolog gotowy, gdy chirurg stwierdza, że tymi instrumentami to on pracować nie będzie…Lekarz dyżurny informuje mnie, że dopiero jutro w południe okaże się  czy operację przeprowadzą w piątek…czy też wypuszczą Miśka na przepustkę. Bo sprzęt trzeba ściągnąć i nikt nie wie, ile to potrwa.Więc jakby co, to Misiek trzy dni na wikcie i opierunku szpitalnym,  i albo dom, albo sala operacyjna…Na opierunku, bo wikt niestrawny jest jak cala ta służba zdrowia…..

 

…………………………………………………………

KOLEJNY RAZ ODŁOŻONO OPERACJĘ. NIBY JUTRO I TO W DRODZE WYJĄTKU, BO PRZECIEŻ SOBOTA. NO, CHYBA ŻE BĘDZIE PRZYPADEK RATOWANIA ŻYCIA ,A MAJĄ TYLKO JEDEN MONITOR. WIĘC POWINNAM ZROZUMIEĆ I MISIEK TEŻ. NIE BARDZO NAM TO WYCHODZI…OBOJGU.ALE JUŻ NAWET MYŚLEĆ O TYM NIE MAM SIŁ….

Strach….

Za niecałe dwa tygodnie minie rok od wypadku. Nie dało się zapomnieć, gdyż konsekwencje są do dzisiaj.Jutro ponownie ma się zgłosić na Izbę Przyjęć. Gdy widzę Jego nietęgą minę, słyszę sto pytań na które nie znam odpowiedzi, to serce mnie się kraje.On już wie jak wygląda polski szpital, szczególnie ten oddział, gdzie większość pielęgniarek olewa sobie małych pacjentów. Dużo lepiej czuł się na oddziale rehabilitacji .Ale też wie, że jak wyciągną mu te pręty i śruby, to noga zacznie wyrównywać się z tą drugą, być może samoistnie zatraci się różnica prawie 2 cm. Tłumaczę mu, że już nie będzie taki bezbronny i zdany na łaskę personelu, bo będzie, jest sprawniejszy. I, że krócej będzie leżał. Ale tego chyba najbardziej się właśnie boi, wtedy też usłyszał dwa tygodnie, a pozostał w murach szpitala 2 miesiące. Poznał co to cierpienie, ale i upokorzenie też…Bo to potrafi zafundować polski szpital w pakiecie usług.Więc ten strach w  Jego oczach i mnie przeraża…

Poważna sprawa…?

Wczoraj wpadł mi przypadkiem, a właściwie został włożony w moją rękę, telefon Miśka; dzwonił  do Tuśki, a ta chciała jeszcze ze mną porozmawiać. Niby nic dziwnego, ale gdy rozłączyłam rozmowę, nagle na ekranie pokazała mi się czyjaś twarz…Dziewczyny o długich włosach, i nie była to Tuśka… ;))Więcej nie zdążyłam zobaczyć, bo szybko mi ów telefon z ręki wyrwano. A gdy zasypałam syna  pytaniami typu: kto to,  jak ma na imię, to nabrał wody w usta i zamilkł, by w końcu powiedzieć: mam, przewidziało ci się. Starowinką nie jestem, wzrok mam dobry i kitu małolat mi wciskać nie będzie. I widzę, że po częstotliwości stukania SMS-ów, to poważna sprawa, a przynajmniej taka będzie, jak przyjdzie rachunek za telefon ;)).

Tuśka wymigała się od uczęszczania na zajęcia wf-u. Taka była obrotna, że przy pomocy cioci lekarki załatwiła sobie zwolnienie do końca roku. Chyba pozazdrościła Miśkowi, ale On odwrotnie niż Ona, chciałby uczęszczać, a  naprawdę nie może. Przyczyną nie jest to, że jest łamagą, wręcz odwrotnie-  do tej pory miała zawsze 6 lub 5, ale to, że ich pani jest namiętną biegaczką.Tuśka akurat też lubi i od lat zawsze była najlepsza we  wszystkich kolejnych klasach- ma to po mamusi ;))- ale pora biegania, czyli blady świt -według Niej- i czy deszcz, czy mróz, dał tak w kość przez dwa lata liceum, że tyle moje starsze dziecię nie chorowało przez poprzednie 9 lat edukacji, co w ostatnim okresie. Więc stwierdziła, że w klasie maturalnej, to Ona na chorobę pozwolić sobie nie może…Przekonała ciocię i tatusia…a ja, no cóż, uważam trochę to nie za fair, ale cóż…

Jedno jest dobre, że teraz, jak któreś dziecko mi mówi, że dostało piątkę, to wiem, że nie z wf-u… ;)))

Porażka…

Porażka…to jedno z doświadczeń wpisane w nasze życie. Chyba nie ma takiej osoby, coby jej nie doświadczyła. Jedynie różni nas odbieranie porażki, dla jednego to będzie zamknięcie się we własnej skorupie, zaniechanie obranego celu. Drugi wyciągnie wnioski, jeszcze bardziej się zmobilizuje, by ów cel osiągnąć. Rozmiar porażki też jest subiektywnie odbierany. Może ona przyczynić się do tego, że widzimy siebie jako beznadziejny przypadek, lub odwrotnie, robi nas odpornymi i dodaje wiary w siebie i skrzydeł, by kolejny raz się podźwignąć. Tuśka oblała egzamin z Prawa Jazdy. Oczywiście jazdę, bo jako kursant na egzaminie pojechała za odważnie i za dynamicznie. To co było Jej atutem na kursie, okazało się przekleństwem w czasie zdawania. Załamała się, bo mocno wierzyła, że zda za pierwszym razem i stwierdziła, że jest beznadziejna, bo przecież dobrze jeździ, więc nie będzie umiała się przestawić. Błąd który zrobiła był argumentowany tak, że choć żadnego zagrożenia nie stworzyła to tak mogą jeździć tylko doświadczeni kierowcy. No i masz babo placek, to Ją przeświadczyło, że w taki sposób to ona będzie oblewana, bo trzeba mieć więcej szczęścia i trafić na dynamicznego egzaminatora, a nie dziadka prawie 70-letniego.

W luksusie chwil kilka…

Luksus…to adekwatne słowo do całego obiektu, personelu i czasu tam spędzonego. Nie będę się rozpływać w zachwycie, choć mogłabym długo i namiętnie tylko napiszę ,że jest to miejsce do którego na pewno chce się wracać i nawet koszty pobytu nie przerażają, bo wszystko warte jest swej cenny. My jeszcze mieliśmy dodatkowe atrakcje zorganizowane przez przedstawicieli pewnego salonu samochodowego. Tak więc jeden dzień i uroczy wieczór wraz z tańcami i wybornym jadłem spędziliśmy w towarzystwie Claudii Carlos. Nawet dostałam przez Nią wręczany upominek w postaci zegarka, rozmawiałam prywatnie ,a podczas gry w ruletkę, niestety nie na pieniądze, a szkoda bo wykosiłam wszystkich współgraczy ;)), bawiłyśmy się w wybornie.I właśnie za odwagę w obstawianiu, bo grałam też w pokera…i za quiz na temat pewnej marki samochodu dostałam tę nagrodę:) Później były tańce i  Claudia świetnie się porusza, mieliśmy też pokaz profesjonalnych barmanów, uczestników Finału Mistrzostw Polski i piłam drinka zrobionego i podanego przez jednego z nich. No ale, żeby nie było za pięknie to prawie cały czas padało i niestety mocno przeziębiona wróciłam…Ale kiedyś jeszcze  tam pojadę, już zaczynam odkładać pieniądze i namawiać Przyjaciółki…a co…;)))

A gabinety kosmetyczne tak samo luksusowe jak wszystko inne i obsługa fachowa i przemiła ..ok kończę bo mogłabym tak długo jeszcze….