Kiedy…

Wstępujesz do Przyjaciółki na kawę i dostajesz do niej mini pączusie, które pochłaniasz w ilości hurtowej, a jak wychodzisz…

114119476_311735559874551_5793761192933842496_n

…to nagle twój bagażnik nie jest pusty 😀

W jednym słoiku była jeszcze ciepła zupa :))) W pozostałych przetwory: ogórki, sok z jabłek i grzybki. I ekologiczna prosto z grządki sałata i cukinia.

116428593_606793823307688_1807768872475178271_n

tu w wersji umytej do schrupania 🙂

Dobrze, że w domu  czekała na mnie Tuśka z Zońcią, więc ta starsza opróżniła bagażnik i wniosła wszystko do domu, a miętę do ogrodu przeniósł pracownik, bo lekka nie była.

112409824_282587056359747_3960468147117557507_n

tu zresztą widać, jaki to krzaczor w dużej donicy…

Potrzeba mi było chwilę normalności, sprowadzenia na ziemię, bo myślami błądzę i wypieram to, że czas mija… Gdy kajałam się przed LP, że zapomniałam zadzwonić do jej męża z okazji imienin, to usłyszałam, że przecież byłam na imieninach. Miesiąc temu. A ja całą niedzielę się biczowałam, że nie zadzwoniłam w piątek, i nawet się zastanawiałam, czy OM pamiętał. Zapominałam się go zapytać, za każdym razem jak rozmawialiśmy przez telefon. I dobrze, bo pewnie byłby przerażony, że i mnie dopadła demencja i gnałby z Bieszczad ile mocy w koniach mechanicznych, bojąc się, czy zamiast domu nie zastanie zgliszcza ;p  Godzinę później podniosłam larum, że nie odebrałam paczki i dlaczego na kod, że przecież ja z dostawą do domu zamawiałam. Tuśka spokojnie, że mi odbierze, po czym sprawdza w moim telefonie i mówi ale to SMS z czerwca... Dziś mówiąc, że trudno przewidzieć co będzie za 4 miesiące, nagle uświadamiam sobie, że właściwie zostały dwa i 12 dni…Ech…

Wychodzę do ogrodu… na tarasie czeka na mnie…

116366219_290956885654724_61243963641546003_n

słonecznik 🙂

Pierwsze w tym roku skubanie ;pp I odlatuję wniebowzięta. To drugie ulubione plucie! Pierwsze to oczywiście pestkami czereśni. Może dlatego wciąż tak mocno tkwię w czerwcu i nie mogę się pogodzić, że to już lipiec mija.

Uśmiechniętych dni dla Was 🙂

 

 

Słow(o)a (na) w niedzielę..

Nie wyspałam się. Już nie pamiętam, kiedy długo w nocy nie mogłam zasnąć. Nie pomogło włączenie usypiacza… Na dodatek obudziłam się jakaś taka wyczerpana do cna i to prawie dwie godziny wcześniej niż zwykle. W domu cisza, spokój. Leniwe śniadanie z jajecznicą na talerzu i grzankami posmarowanymi kozim serem, ogórek z ogródka i… kawa! O nietypowej dla mnie porze, ale żeby utrzymać opadające powieki, była jak najbardziej wskazana… Pewnie mogłabym dospać, ale zrobiło mi się szkoda dnia, choć w planach mam tylko odpoczynek. Sobota dostarczyła tyle wrażeń, radości i wzruszeń. Nie tylko z powodu Jubilatki- Księżniczki, ale i Dzieci Młodszych. Zońcię jak na dwulatkę przystało, najbardziej interesowały balony i nowe klocki…

804CF3F6-54BA-4D99-8ABF-E0063A6C4FEF

Ale największy szał to był jeep. Księżniczka kocha samochody. Wszelkie pojazdy. Kiedy u nas na podwórku bądź pod wiatą stoi bus (albo dwa), to nie ma zmiłuj się, musi do niego wejść. U swojego Taty w firmie, hitem jest jazda w widlaku- pełnia szczęścia. Ma to po starszym bracie  😉 Auto, które dostała, jest na pilota, więc Pańcio sterował jazdą…

110315433_1652941498213481_896264611661861524_n

ale jak na miłośniczkę motoryzacji przystało, najpierw odkryła czerwony guziczek…

109665375_616435492337779_879407134538486883_n (1)

a potem wystarczyło się bliżej przysunąć i nacisnąć pedał i …fruuu pojechała sama. Ileż to radości, bo do tej pory po ogrodzie jeździła z Tatą, siedząc na kosiarce (traktorek), albo z bratem w jego badziku (gokart), a teraz ma auto, którym jedzie sama.

 

Dzieci Młodsze pokazały obrączki. Piękne! No dobra, piękna to przyszłej żony, bo Miśkowa jak każda męska bez żadnych ozdób. Poinformowały też, że poważnie myślą o przesunięciu termin ślubu i wesela. Mam mądre dzieci. Ani słowa nie wspomniałam o moich obawach, ale przecież widzą, co się dzieje i nie chcą, żeby goście uczestniczyli w tak radosnym momencie ze strachem w tle. A najbardziej rozczuliły mnie słowa Aty, że między nimi to przecież nic nie zmienia, więc jeśli chcą, żeby świadkami ich zaślubin byli wszyscy, których kochają i lubią, to nie chcą ich narażać.

Covid mocno namieszał. Mamy (wszyscy) sytuację jeżącą się od niewiadomych…

Uśmiechu dla Was 🙂

 

 

Porzucenie…

OM spakował walizkę (tak, to już ten wiek, kiedy walizka zastępuje plecak na stelażu. A tak w ogóle ktoś z Was podróżował z plecakiem? My tak. OM miał granatowy, ja czerwony), wrzucił do niej swoje rzeczy i porzucając wszystko, wyjechał. W Bieszczady.  Ja zaś najchętniej zamknęłaby się w sobie. Zanurkowała pod koc i przespała trochę tę teraźniejszość, która stała się jakaś taka cienka, przezroczysta, jakby miała się rozedrzeć. Nic nie jest pewne, stabilne…

Wczoraj, kiedy po raz pierwszy od ponad dwóch tygodni miałam prawidłową temperaturę, postanowiłam nie odwoływać wizyty u fryzjera. (Zabukowałam już kolejne pod kątem ślubu). I skorzystać z tego, że byłam w mieście, odwiedzić sklep ze zdrową żywnością, choćby po rewelacyjne pierogi z jagodami. Udało się. Jeszcze się wahałam, czy nie wrócić inną trasą, żeby zajechać na cmentarz, ale czułam, że muszę do domu. Pod domem, widząc, że podjeżdżam, pani swym autem zatarasowała mi wjazd i udała się do sklepu. No cóż… Jak wróciła, to widziała, że brama otwarta, a ja wciąż w aucie. Nawet nie skinęła głową, marudząc jeszcze i opóźniając odjazd. No cóż…

Tak, wiem, powinnam siedzieć w domu, bo dziś już rano miałam stan podgorączkowy, który nie odpuszcza, ale nie jestem umierająca, biorę leki, pilnie się inhaluję, więc… I mam plan, żeby do soboty być okazem zdrowia, bo nasza Księżniczka kończy dwa latka. Dida nie będzie. Poważna sprawa.

Miałam pisać zupełnie o czymś innym, ale wszystko mi się rozmyło. Może powrócę do tematu, a może nie…

A teraz przygrzeję sobie pierogi, bo muszę się podtuczyć; ważę 54,5 i zamówione rzeczy, w tym spodnie rozmiar 36, okazały się przyduże. Zaraz sen z oczu będzie mi spędzać zakup kreacji na ślub Miśka, jakby sam ślub i wesele nie spędzał, zamiast opętańczej radość. To kolejny temat- porzucony. Mam zamiar się dopieszczać i jeść tylko to, na co mam ochotę. Bez nadmiernego gotowania. Niech będą jakieś plusy z tego porzucenia…

Uśmiechu dla Was 🙂

Nie do odrzucenia…

Ostatnio moja lista kontaktów na WhatsApp się powiększyła. Muszę teraz bacznie uważać, co do kogo piszę, bo nie raz nie dwa moje wiadomości poszły nie tam, gdzie chciałam. Nie, że od razu kompromitacja, ale kiedy ja czekam na odpowiedź, to adresat się głowi, co autor miał na myśli. To przez mój pośpiech… Raz nawet poszło zdjęcie… Nie dość, że nie miałam zamiaru nigdzie wysyłać tylko usunąć, bo zrobiło się samo (te nowoczesne telefony tak majom ;;pp), to się wzięło i wysłało. A gdybym w tym czasie czatowała z jakimś interesującym i czarującym panem?  Do czego zmierzam… Do propozycji, jaką dostałam. NIE DO ODRZUCENIA!

W sobotnie popołudnie zadzwoniła do mnie pani Profesor z prośbą o moje zdjęcia z rodziną w tle. Pokazujące radość życia na pigułach. Jedzie do stolicy walczyć, by ministerstwo nie wycofało się z refundacji programu, bo są takie przecieki, że może to zrobić. Ma być konferencja prasowa, bo chodzi o to, żeby sprawę nagłośnić. Moja historia nadaje się idealnie, bo biorę już lek trzy lata i siedem miesięcy. Wysłałam kilka. Jeśli myślicie, że wybieranie zajęło mi sporo czasu, to jesteście w błędzie. Z Zońcią na babcinych plecach, z przyjaciółmi i OM we Lwowie, z OM przy desce z pieczonymi żeberkami, z Tuśką i Zońcią nad morzem, z Pańciem i Tuśką jak lepimy pierogi, sama jak pnę się w górę po skałach, z rodzicami, Miśkiem i OM przy stole… Klik, klik, klik pół minuty i poszło… Nawet niekoniecznie widziałam, czy to najlepsze ujęcie mnie samej, ale jakie to ma znaczenie? Na tych zdjęciach jest życie nie sztuczne pozy… Zdjęcia są przepiękne…,dziękuję bardzo, bardzo. O to chodziło- i trzy czerwone serca.

Nie zastanawiałam się ani chwili. Nie wyobrażam sobie, żeby kolejne pacjentki były pozbawione refundacji tego leku. Mnie w sierpniu minie 12 lat. Od diagnozy i operacji, bo to się stało w przeciągu tygodnia. Cudownych, mimo że były etapy, kiedy nieżycie stawało się atrakcyjniejsze… Ten długi czas tkwienia w chorobie przewlekłej zawdzięczam medycynie i lekarzom właśnie z tej jednej kliniki. Choć miałam leczenie również w ZCO i operacje w innych szpitalach, ale to stąd mnie kierowano i wracałam pod ich opiekę. Bywa, że mam dość. Przychodzi myśl, że na kolejną poważniejszą walkę nie starczy mi już sił. Nawet jeśli by tak się stało, to czuję się zwycięzcą. I chciałabym, żeby jak najwięcej pacjentek miało możliwość również się tak poczuć. Żeby w tym chorym kraju nie odbierano im nadziei i szansy na wyleczenie bądź długie przeżycie. Mam to szczęście być pod opieką genetyki w moim DM. Nie miałam świadomości, że pacjentki z BRCA1 i BRCA2 mają „pod górkę” w całym kraju, bo nie ma refundacji profilaktycznej mastektomii z jednoczesną rekonstrukcją. No jak nie ma, jak ja miałam w 2001 roku! A teraz mają zakusy na piguły, bo co tu dużo mówić, leczenie jest drogie… Moje już wyniosło ponad milion złotych… Za same piguły. Jeżeli kilka zdjęć z prywatnego albumu ma przekonać niedowiarków, że ktoś, kto przeszedł piekło niejednego leczenia, niejednej operacji, łykania 16 piguł dziennie przez 43 miesiące i wciąż ma życie w sobie, to jak tu odmówić? Nie sposób…

Uśmiechniętej niedzieli 🙂

W poszukiwaniu…

Zawieruszył mi się gdzieś po drodze z miasta na wieś dobry nastrój. Pielęgnowany, wychuchany, na tyle trwały, że byle co i byle kto nie był mi w stanie go zepsuć. Mogłam się wkurzać, wściekać, zasmucać, płakać, ale to wszystko trwało chwilę. Krótszą dłuższą. Przemijającą.

Nie mam pomysłu na jego powrót. Żadnego.

*

Miałam wizytę Pana z ubezpieczeń na życie, bo kolejna polisa dobiegła końca. Dożyłam. Nie zaproponował niczego atrakcyjnego, mimo przedstawionych dwóch ofert. Oszczędzanie w tym kraju jest nieopłacalne, kto ma jakieś lokaty w banku to wie, o czym piszę. Dodrukowali tyle pieniędzy, że w końcu przyjdzie czas, kiedy to huknie tak, że wszyscy odczujemy skutki obecnego rozdawnictwa.

 

Normalne marzenie…

Bo żeby być wolnym, nie wystarczy zrzucić okowy, lecz trzeba żyć tak, by szanować i zwiększać wolność innych. Prawdziwy sprawdzian naszego poświęcenia dla wolności dopiero się zaczyna.- Nelson Mandela.

Kiedyś bardzo często wizualizowałam sobie marzenia przed snem. To mi pozwalało zasypiać z uśmiechem na ustach. Dawno już tego nie robiłam, może dlatego, że zasypiam od razu po przyłożeniu głowy do poduszki i nie ma czasu na kolorowe obrazy pod powiekami. Ale że ostatnio dużo spałam w dzień, a pomiędzy zapadaniem w letarg obserwowałam kampanie dwóch kandydatów, zaś przez całą sobotę towarzyszyło mi Radio Nowy Świat w tle, rekompensując mi ból głowy i ogólnie kiepskie samopoczucie, to zasypiając już ciemną nocą, zanim całkiem odpłynęłam w objęcia Morfeusza, znalazłam się nad brzegiem morza idąc przed siebie i ufnie patrząc w przyszłość. Z nadzieją. Na wakacje. Od rzeczy trudnych i poważnych. Beznadziejnych. Beztrosko tańczyłam z falami, wierząc, że kolejne dni nie przyniosą rozczarowania. Zaś powieje wiatr normalności. Z każdej strony. Na dobry początek. To jest moje marzenie…

A teraz pakuję walizkę i wyruszam po kolejny zestaw piguł. Tylko rzeczy osobiste, bo resztę już wczoraj zabrała Tuśka, która wraz z Zońcią wybrała się do DM. Przynajmniej będę miała lżej.

P.S.

W piątek przyszedł SMS od ALERT RCB treści, że dziś silny wiatr i burze z gradem… Trzy godziny po tym, jak przeszła burza z gradem wielkości jaj przepiórczych… W sobotę rano zaś przyszedł SMS od ALERT RCB treść m.in. takiej, że druga tura wyborów prezydenckich 12.07. i osoby… (tu wyliczanka) będą mogły głosować bez kolejki. To nawet nie potrzebuje komentarza.

Masz prawo wiedzieć ;)

Nawet nie wychodząc, odczuwam duże ochłodzenie, szczególnie w nocy. Temperatura poniżej 10 stopni wymusza na mnie spuszczenie żaluzji zewnętrznych tak, żeby otwór uchylonego okna był mniejszy. A mój jest spory, bo okno nie ma żadnych podziałów. Nie tęsknię za upałami, ale w końcu mamy lipiec, więc niech będą chociaż te temperatury przyzwoite. Mam wciąż kłopot z temperaturą własnego ciała, choć jest lepiej, więc jest nadzieja, że do niedzieli jakoś się z tego wygrzebię. Miałam odpocząć od polityki, uciec na emigrację wewnętrzną, ale jak mnie dopadła słabość i zaczęłam przez większość dnia polegiwać, to więcej czytałam, oglądałam, słuchałam.

Porównuję dwie kampanie i jak słyszę, że są to „nawalanki” z obu stron, to trudno mi się z tym zgodzić. Nie wierzę też, że była (Hołownia) jest (Trzask) możliwość końca tej wojny polsko-polskiej. Taka naiwna nie jestem. Dopóki przy sterze będzie stał prezes, o żadnym pojednaniu nie ma mowy. To, że wciąż pociąga za sznurki, mimo iż gdzieś się schował przed suwerenem, widać na każdym kroku. W agresji całego aparatu rządzącego w atakowaniu kontrkandydata. W zaprzęgnięciu do tego nawet Poczty Polskiej. To przecież przez jego decyzję nie odbyła się debata dwóch kandydatów, bo to TVP nie wyraziła zgody na propozycje dwóch największych komercyjnych stacji. Wiadomo kto za kim stoi.

Pinokio jeździ po całym kraju, rozdając tekturę, i przy okazji wychwalając pod niebiosy Długopis prezesa, jednocześnie szkalując jego kontrkandydata w wyborach na prezydenta. Zarzucając między innymi, że w stolicy funkcjonują firmy włoskie, niemieckie, francuskie, kiedy w tym samym czasie Długopis z dumą mówi o firmach amerykańskich, które będą inwestować w naszym kraju.  Znów są lepsi i gorsi. Opowiada też bajki o centralnym porcie lotniczym, w momencie, gdy LOT jest w trudnej sytuacji i nie wiadomo, czy za chwilę nie ogłosi upadłości. Ludzie lubią bajki… wciąż.

Wczoraj na żywo obejrzałam spotkanie kampanijne w moim DM. Po raz pierwszy odebrałam je w stu procentach pozytywnie. Tak, mam takie same marzenia… o Polsce.

Na maszprawowiedzieć.pl jeden z kandydatów mówił moim głosem 15 razy, drugi tylko raz.

Chciałabym jeszcze dodać, że blog to zbiorowisko moich myśli, poglądów, spostrzeżeń bardzo subiektywnych. Garstka. Wycinek. I nikogo nie chcę do nich przekonywać. Mogę podyskutować, czasem nawet zażarcie, bo jeśli jestem o czymś mocno przekonana, to bronię tego. Ale przede wszystkim uznaję, że ktoś ma inne zdanie. Sama mogę je też zmienić. Wiem, że czasem sprawiam wrażenie, że tak nie jest… no cóż. Tu chyba w grę wchodzi moja nieumiejętność komunikacji. Przekazu. A czasem przewrażliwienie odbiorcy. Wiecie, że ja się nigdy na nikogo nie obraziłam? Mogę się powściekać, ale z domu wyniosłam, że zawsze o wszystkim się dyskutuje.

Kto już ma dość…

Ten pójdzie na drugą turę i zagłosuje przeciw temu, co nam fundują od pięciu lat rządzący ze swoim „długopisem”, niezależnie na jakiego kontrkandydata PAD-a głosował w pierwszej. To logiczne. Reszta, no cóż…Dalej będzie narzekać, mamrotać coś tam o cholerze i dżumie, że nie ma swojego kandydata. Trochę ich nawet rozumiem, bo dużo łatwiej, jeśli takowy wciąż jest w grze. Jak sobie przypomnę, to w prezydenckich wyborach raz tylko oddałam swój głos w pełni popierający i teraz będzie po raz drugi. Oglądam wszystkie wyborcze spotkania R.T. i biorąc pod uwagę z jakim przeciwnikiem walczy oraz w jakim momencie znajduje się nasz kraj, to rozumiem jego kampanijną strategię. Czy mi się podoba? Nie do końca, ale to jest polityka. Od tych wyborów tak wiele zależy.

Nie ma co się łudzić, że wszyscy wyborcy głosujący w pierwszej turze wezmą udział w drugiej. W naszej gminie na Hołownię głosowało 20%, ale już słyszę od tych osób głosy, że w drugiej nie wezmą udziału. I trochę ich nawet rozumiem. Sama z Hołownią mam kłopot od lat. Nie trawiłam go jako „celebrytę z telewizji”, ale jako felietonistę już tak. (Wiecie to tak podobnie jak z prowadzącą KR, jedni kochają, drudzy nienawidzą, a ja starałam się pogodzić te dwa uczucia ;)). I szanowałam za jego działalność na rzecz innych. W sprawach Kościoła nie zawsze się z nim zgadzałam, ale to jeden z najrozsądniejszych głosów w tej kwestii. Obserwowałam od lat jego profil na FB. Uważam go za przyzwoitego człowieka. I tyle. Wciąż nie polityka, co mnie dziś irytuje najbardziej. Dziś wyborca Hołowni może poczuć się skołowany. Nie tym, że jego kandydat nie namaścił go, na kogo ma głosować (to nie w tym rzecz), mimo iż sam powiedział na kogo nie zagłosuje. Ale tą całą otoczką, jaką codziennie roztacza wokół tego poparcia-niepoparcia. Bo uważam, że sytuacja (jesteśmy wciąż jeszcze przed drugą turą) wymaga punktowania za złe rzeczy PAD-a i jego partię, a nie ich politycznych przeciwników. Nie uważam, że przeciwników trzeba chwalić, nie. Ale! noszz kurna, to nie ten czas, by wbijać im szpilę. Nawet jeśli jest słuszna i prawdziwa. A Hołownia robi to codziennie. Demobilizując  część swojego elektoratu, jednocześnie zachęcając do pójścia na wybory.

Pewnie słuszne są obawy, jak będą policzone głosy. W mojej wsi mamy wtykę- zaprzyjaźnionego szwagra 😉 Śmiałam się, że jako jedyna głosująca korespondencyjnie (bo tak poinformowano OM w gminie) nie będzie to tajne głosowanie. Okazało się, że kopert było sześć. I we wszystkich krzyżyk przy numerze 9. 😀

 

Zmieniam menu postu… 😉  Dziś zatwierdzałam menu weselne. Kością niezgody był bulion z kaczki z kołdunami wołowymi. W ramach kompromisu, bo przecież trzeba sprawdzić pochodzenie kaczki, zaproponowałam, żeby Dziecka Młodsze na degustację wzięły Dziadka. Węgorz wygrał ze szprotką. To już tradycja, że ta ryba musi być na weselnym stole. Ach, i jeszcze moje ulubione roladki z grillowanym bakłażanem i serem kozim zamiast faszerowanych jaj. Toż przecież nie Wielkanoc! I przeforsowałam galaretkę z kurczaka, twierdząc, że wciąż wśród gości będą tacy, co bez tego, żadne menu weselne się nie liczy, bo o tatarze z wołu sami pomyśleli 😉

Bliscy byli tylko chwilę, bo przyjechali na cmentarz- 6 lipca to urodziny Mam, skończyłaby 77 lat. Spotkali się przy grobie z Tuśką i Najmłodszymi, ja byłam wczoraj… Musieli dokupić wazon na kwiaty.

zdjęcia Izy (izaszjg) hiszpański park 🙂

🙂

Huśtawka…

Czuję się jak na huśtawce. Raz góra, raz dół.

Samopoczucie.

Znów dopadła mnie nie wiadomo skąd gorączka. Wysoka. Robiłam pulpety w sosie pomidorowo-paprykowym i nie wiedziałam, czy gorąco i słabo mi od kuchenki gazowej, mimo iż klimatyzacja chodziła na całego, czy coś mnie trawi od środka. Nie miałam czasu sprawdzić, bo Tuśka miała podrzucić Zońcię na popołudniowe spanie do nas, bo sama musiała przygotować papiery kadrowe w naszej firmie, które miałam przejąć po niej. Padłam razem z Zońcią i spałyśmy dwie i półgodziny. Temperatura trochę spadła, żadnych innych objawów, co za czort? Kolejne jedenaście godzin snu pomogło. W niedzielny poranek obudziłam się słaba, ale bez gorączki.

Nastrój.

Tu też raz wkurw, raz śmiech, raz totalna bezradność. Osłabiają mnie niedojrzałe i nieodpowiedzialne teksty typu, że prezydent niewiele może, że dość wybierania mniejszego zła. Więc niech zostanie u władzy to większe. Gdzie tu logika? Lepiej od razu się przyznać, że się popiera, że nie przeszkadza ta władza. Nie na tyle, żeby cokolwiek chcieć zmienić. Cynicyzm, kłamstwa, przekupstwo. Ciekawa jestem, ilu nowych zwolenników przekupi premier swoimi tekturowymi czekami bez pokrycia. Zmiana prezydenta to pierwszy krok do zmiany władzy za trzy lata. Nie pójście na wybory to akceptacja tego, co mamy dziś. I jeśli ktoś ma swoje powody, żeby to popierać, to rozumiem. Ma takie, a nie inne wartości. Co innego jest dla niego ważne. Ale! na miłość boską i każdą inną- bycie obojętnym to grzech zaniechania! NIEODPOWIEDZIALNOŚĆ. NIEDOJRZAŁOŚĆ.

Grzechów ta władza ma wiele, nie sposób ich wszystkich wymienić. Największe to łamanie prawa i pisania go pod siebie. Władza jest bezkarna. W jednej z tarcz przemyciła przepis, że urzędnicy państwowi nie ponoszą żadnej odpowiedzialności, w drugiej zaś, że za nieumyślne błędy lekarskie będą wsadzać do więzienia.

Współczuję ludziom, którzy są na wszystkich wkurzeni. Na sędziów, lekarzy, pielęgniarki, policjantów, nauczycieli, górników, hydraulików, fryzjerów, restauratorów…etc… Ale! Ta władza w końcu robi ze wszystkimi porządek. Ta władza takim się podoba. Dba o rodzinę. Bo sprawy rodzinne to rzecz święta. Dlatego żadna pozarządowa instytucja do zwalczania przemocy nie dostała dofinansowania od ministerstwa sprawiedliwości, ale były ksiądz egzorcysta już tak. Szacuje się, że nawet może zgarnąć 50 milionów.

Miłego, uśmiechniętego! 🙂

105934794_3167711673318702_2919776667463547371_n
kwitną już malwy 🙂

Zdalnie…

Poznały się dzięki dzieciom, bo ich chłopcy uczęszczają do jednej klasy. Znajomość zacieśniała się powoli: spotkania na wywiadówkach, jakieś wspólne prace na rzecz szkoły, wyjazdy na mecze, gdyż chłopcy trenują piłkę nożną, odwiedzanie się przy okazji spotkań dzieci to w jednym to drugim domu. I tak z roku na rok zażyłość była coraz większa, a kiedy jedna z nich przeprowadziła się naprzeciwko drugiej do nowo wybudowanego domu, to stały się nie tylko sąsiadkami, ale częstymi bywalczyniami u siebie. Również rodzinnie. Przyjaźń rozkwitała, jedna u drugiej czuły się jak u siebie, ale przede wszystkim chłopcy się jeszcze bardziej zakolegowali, bo w pobliżu nikt z ich klasy nie mieszka, w sąsiedztwie też nie ma innych dzieci w zbliżonym do nich wieku. Wydawałoby się, że nic nie jest w stanie zburzyć ten idylliczny obrazek sąsiedzkiej przyjaźni. Podstępny wirus i ogłoszenie pandemii oraz decyzja o zdalnym nauczaniu, tylko zacieśniły ich relacje. Teraz już codziennie u jednej z nich dzieci uczyły się razem, korzystając ze sprzętu tej drugiej, bo matka jednego z chłopców, raz, że dostęp do laptopa mogła mieć dopiero wieczorem, to jeszcze taka rzecz jak messenger była dla niej czarną magią. (I tu może przydałoby się wyjaśnienie, bo wydałoby się, że dziś już nie ma osoby, która sprawnie by się nie poruszała w tej materii, a jednak są!- przyczyny tego, to dobry temat na inny post ;)). Dlatego ta pomoc tej drugiej była taka bezcenna, w zamian, odwdzięczała się gotowaniem obiadów, również na wynos. Współpraca trwała bez zgrzytów, więc nawet jak po dwóch miesiącach kupiła nowy telefon oraz laptop dla syna, nauczyła się obsługiwać messengera, wysyłać samodzielnie prace syna do oceny, to wciąż dzieci na lekcje spotykały się u niej w domu (rzadko u tej drugiej) i razem się uczyły i odrabiały. Jeszcze przed wystawieniem ocen zrobiła hucznego grilla, zapraszając rodzinę sąsiadki w podziękowaniu za pomoc, współpracę. Było radośnie, rok szkolny dużymi krokami zmierzał ku końcowi, udręka matek przy zdalnym nauczaniu swych pociech również, więc było co świętować. Jeszcze tylko oczekiwanie na ocenę kilku prac dzieci, które wspólnie przerobiły, potem już tylko oceny na świadectwie i upragnione wakacje. I nagle coś pękło w tym monolicie sąsiedzkiej przyjaźni i wzajemnej pomocy. Ta druga zaczęła stosować uniki, z rezerwą się odzywać, wymigiwać się od spotkań. Poszło o oceny. Jeden z chłopców miał je ciut lepsze. Zazdrość. I może nie byłoby to tak dziwaczne i bolesne, gdyby nie fakt, że i chłopcy już u siebie nie bywają. Może jak wróci normalna szkoła od września, to również odbuduje się ich kumplostwo. Matka jednego z nich zupełnie nie rozumie tej sytuacji, uważa, że być może tamta czuje się wykorzystana, że ta czerpała z jej sprzętu i wiedzy posługiwania się online, ale przecież użyczała swój dom, swoją kuchnię i robiła wszystko, żeby to zrekompensować. A na ocenę prac chłopców przez nauczycieli nie miała żadnego wpływu.

*

Wzięłam urlop od polityki. W końcu wiem, na kogo zagłosuję i nic i nikt tego nie zmieni. Robię sobie rano zaraz po przebudzeniu prasówkę i tyle. Mam tylko jedną refleksję po ukazaniu statystyk kto i jak głosował. Że niezmiennie dzisiejszą rzeczywistość popierają starsi ludzie, a młodzi chcą zmian.