Akurat jestem świadkiem kampanii, gdzie gwiazdy zachęcają do tego, żeby się badać. I słusznie! Ja też zachęcam- mimo wszystko! Mimo tego, że profilaktyka w naszej służbie zdrowia, to jest jak zdobywanie Himalajów. Trzeba mieć czas, dobre warunki, sprzęt i…szczęście. A wtedy może się uda…
Stanęłam w kolejce do drzwi z małym okienkiem, za którym chowała się pani rejestratorka. Pani przede mną chciała się zarejestrować na usg. i usłyszała, że ma zadzwonić w marcu, by się dowiedzieć, czy na ten rok są jeszcze limity. I nią i mną ta informacja wstrząsnęła, tyle że ja już byłam po swoim badaniu i przyszłam po wynik. Ale usłyszałam: nie ma! Zdziwiona mówię, że przecież badanie robiłam 3 tygodnie temu, a wynik miał być do 2 tygodni. Miał. Teraz trzeba czekać 1,5 miesiąca, bo jest tylko jeden lekarz opisujący i nie wiadomo, czy się nie zwolni, więc najlepiej dzwonić i się dowiadywać…To jest obraz szpitala klinicznego w mieście wojewódzkim. Na badanie czekałam dwa miesiące; i tak krótko, bo pierwsza wersja była, że poczekam cztery. Jednak tę samą panią rejestratorkę skruszyło moje wypisane „na bogato” skierowanie i w swoim ważnym kajeciku znalazła bliższy termin. Za co zresztą byłam jej bardzo wdzięczna. No cóż, jak jedno przyspieszysz, to drugie się odwlecze. Czyli wyszło na odroczenie, choć nie o takim myślałam 😉
W onkologicznym szpitalu poszło jak z płatka. Port się nie zapchał, choć ostatni raz płukałam go 3 miesiące temu, a powinnam co 1,5. W gabinecie porozmawiałam chwilę z bardzo sympatyczną starszą panią, podłączoną do kroplówki. Walczącą z uśmiechem. Bo przecież: Nie możemy się poddawać! Oczywiście, że nie!!! Tylko sobie tak myślę, że my już zaprawione w boju, tak szybko się nie zniechęcamy, choć ja nie raz miałam ochotę uciec sprzed drzwi gabinetu. Nie ze strachu, tylko z niecierpliwości w oczekiwaniu, by w końcu przekroczyć jego próg. Bo tam na zewnątrz tętni(ło) życie, a człowiek musiał kilka godzin spędzić w powietrzu przesiąkniętym cierpieniem, bólem, beznadzieją, ciężarem przygniatającym optymizm i nadzieję…chorobą…Mimo braku akceptacji sytuacji, w jakiej musiałam uczestniczyć, to jednak nigdy nie narzekałam, że muszę swoje odstać, a właściwie odsiedzieć. Ale zapewne inaczej ma się z człowiekiem, który z chorobą nie ma nic wspólnego, ale na wszelki wypadek bada się profilaktycznie. Robi to, bo jest świadomy tego, że badać się trzeba. Ale po drodze nie raz trafia go szlag albo dopada zniechęcenie, gdyż musi poświęcić sporo czasu i energii, by w końcu dostać wynik badania do ręki. Czasem rezygnuje. Bo trzeba mieć dużo zaparcia w sobie- szczególnie gdy pozornie nic nie dolega -by badać się profilaktycznie. Nie mówiąc już o środkach płatniczych, bo przecież nie wszyscy mieszkają w dużych miastach, a z tych mniejszych miasteczek i wsi trzeba przecież dojechać. I nie wszystkie badania są refundowane.
Kij ma dwa końce. Na pewno na jednym z nich jest pacjent- zdrowy, który może zachorować i ten chory- leczący się. Na drugim lekarze, placówki służby zdrowia- lepiej lub gorzej zarządzające i wyposażone- ale na pewno walczące z NFZ. O wszystko, a na pewno o limity na badania, operacje, opiekę nad pacjentem…I mamy obrazek z opisem 😉 Tylko ja nie na taki czekam 😉 Ten już znam zbyt dobrze.
Jedną kawę i jednego pączka mam już na koncie( jeszcze pięć czeka i szósty nadgryziony przez OM) A Wy? a może preferujecie oponki lub faworki? albo jeszcze coś innego? Smacznie i tłusto, czy smacznie i w wersji light ?