Powinnam dziś otworzyć szampana, ale…

Choć fachowcy już w sobotnie południe zniknęli jak kamfora-  skończywszy swoją robotę szybciej niż myślałam- to wciąż zaplanowane zmiany nie osiągnęły efektu końcowego…  Mimo że skutki ich robocizny są jak najbardziej odczuwalne, to do odtrąbienia końca jeszcze trochę czasu upłynie. Więc szampana nie otwieram…

Dziś w końcu odebrałam wynik TK. Z bijącym sercem rzuciłam się do czytania. Ulga. Nerw.  Do tej pory miałam jedną zmianę na jednym narządzie. Pod obserwacją, wciąż nieulegająca zmianom już dawno przeze mnie została oswojona.  Dziś wiem, że jest druga, na innym narządzie. O połowę mniejsza- na pocieszenie, chyba. A na uspokojenie Genetyk powiedział: trzeba obserwować. Co powie moja Pani Doktor, to się okaże, jak się zbiorę w sobie i się do niej udam. Wkrótce zapewne, bo nie lubię, jak zbyt długo coś mi leży na wątrobie, a tym bardziej jak zalega.

Ale na razie na  głowie mam sprzątanie domu. Generalne. Wyrzucenie wszystkiego, co zbędne. Przeprowadzkę i, wtedy padnie wystrzał. Szampan się poleje 😉

Odtrąbię koniec…być może również moich rozterek, albo dam sygnał do walki…

Z DM oprócz niejednoznacznego( dla mnie) wyniku, przywiozłam kołduny i barszcz czerwony- produkcji maminej, oraz „Sejf”- ktoś czytał? I fiołki :)- fachowa nazwa wyleciała mi z głowy…

Remoncik, czyli gotowa na zmiany…

Kiedyś każdy w końcu dojrzeje do zmian. Nawet ten, co za nimi nie przepada, czyli ja. Zamysł za mną chodził już jakiś czas. Ba!, nawet lata całe…Ale nabyta niechęć do fachowców, a raczej pech, który się przyczepił jak ten rzep i zawsze daje o sobie znać -gdy tylko wynajmę „zawodowca”, by zmienił, ulepszył, upiększył moje otoczenie- skutecznie mnie  odstrasza od wprowadzania zmian. Ale czasami muszę.

Tym razem z własnej woli -za pośrednictwem – zaprosiłam fachowców do siebie. Ba!, nawet oferując im nocleg, wikt i opierunek. No, z tym opierunkiem to przesadziłam, ale nocleg i wikt to już jak najbardziej. Coby wpadli, nabałaganili, ale zrobili, co trzeba i w międzyczasie nie znikli jak kamfora, zostawiając mnie z rozgrzebaną robotą. Złe doświadczenia potrzebują dobrych zabezpieczeń 😉

A jak będzie, to się dopiero okaże. Bo zbyt dobrze znam szefa tych panów. Nie jedną bitwę  z nim stoczyłam na temat: najpierw budowy, a potem modernizacji mego domu. Więc czeka mnie trudny weekend 😉 Ale potem – mam nadzieję- będzie lepiej!

Bo wiecie, jak to jest? Już oczami wyobraźni widzę to nowe i się podniecam, gdy wzrok ponownie otula to, co jest, i żal chwyta za serce. Przyzwyczajenie to jednak druga skóra człowieka!

Słoneczniki…

Znalazłam się na kozetce. Z własnej woli, w pewnym celu. Nie wiem, co zadziałało, ale popłynęłam. Tak, że  jak wyszłam, to nawet nie pamiętałam wszystkiego. Potok słów. Oczyszczenie, ale nie do końca. Nie wiem w jakim stopniu to było odpowiedzią na wspólną grę, ale dostałam receptę na słońce. Wiedziałam, że wykupię i… nie zastosuję…Tyle że pamiętając o ostatniej bezsennej nocy w DM, gdzie każdy odgłos ulicy i telewizora u sąsiadki-która nie dość, że nocami nieśpiąca  to jeszcze przygłucha- skutecznie mnie w  tej bezsenności przytrzymywał; po prostu na powtórkę nie miałam ochoty.  A słoneczniki były w zasięgu  oczu i ręki. Lubię słoneczniki, lubię  w naturze i jako motyw.

Wzięłam. Niewielki kawałek…Śniłam bez snów, całe pięć godzin. Zabrałam więc słoneczniki ze sobą do domu. Zasypiam, kolejny raz nie budząc się bladym świtem…Ale, nagle mój organizm się buntuje, nie za bardzo toleruje.  Mdli mnie na sam widok. Nie wiem, może musi się przyzwyczaić? A może powinnam wyrzucić je do kosza…i przerzucić się na tulipany 😉

Nurtuje mnie jedno zadane pytanie: To będzie je pani stosować?

No cóż:” jedynie ludzie o zdrowych zmysłach wariują.”

I jeszcze jakże trafne spostrzeżenie:”  z jednego systemu  nie wydobędziemy  się długo: ze słonecznego.”

Nie da się…

… wszystko przewidzieć, wszystkiemu  zapobiec. No nie da się, i to jest fakt. Więc niech media nie prześladują urzędników, a Rzecznik Praw Dziecka niech nie żeruje na tragedii- tej jednej.

Jak słyszę takie słowa, to nóż mi się w kieszeni otwiera…Bo choć rozumiem i wiem, że czasem trudno jest zapobiec nieszczęściu, to jednak nie zrozumiem brak konsekwencji dla urzędników, którzy dopuścili się ewidentnych zaniedbań w opiece i kontroli nad rodzinami patologicznymi. W konkretnym przykładzie, przez 16 lat, nikt z nich nie powstrzymał  matki przed dzieciobójstwem. Nikt  też nie przyznaje się do błędu. Sędzia, kurator, pracownicy MOPS-u – wszyscy rzetelnie wykonywali swoją pracę. Oczywiście w ich własnej ocenie. Rozmiar tragedii to jedno. A drugie to to, że w naszym kraju urzędnicy nie poczuwają się do zaniedbywania, lekceważenia wykonywania powierzonych im zadań. Pracy, za którą są odpowiedzialni, opłacani, ale  nie rozliczani. No, może sporadycznie.

Bo przecież nie da się…

Rak to się leczy…pytanie gdzie?

Akurat jestem świadkiem kampanii, gdzie gwiazdy zachęcają do tego, żeby się badać. I słusznie! Ja też zachęcam- mimo wszystko! Mimo tego,  że profilaktyka w naszej służbie zdrowia, to jest jak zdobywanie Himalajów. Trzeba mieć czas, dobre warunki, sprzęt i…szczęście. A wtedy może się uda…

Stanęłam w kolejce do drzwi z małym okienkiem, za którym chowała się pani rejestratorka. Pani przede mną chciała się zarejestrować na usg. i usłyszała, że ma zadzwonić w marcu, by się dowiedzieć, czy na ten rok są jeszcze limity.  I nią i mną ta informacja wstrząsnęła, tyle że ja już byłam po swoim badaniu i przyszłam po wynik. Ale usłyszałam: nie ma!  Zdziwiona mówię, że przecież badanie robiłam 3 tygodnie temu, a wynik miał być do 2 tygodni. Miał. Teraz trzeba czekać 1,5 miesiąca, bo jest tylko jeden lekarz opisujący i nie wiadomo, czy się nie zwolni, więc najlepiej dzwonić i się dowiadywać…To jest obraz szpitala klinicznego w  mieście wojewódzkim. Na badanie czekałam dwa miesiące; i tak krótko, bo pierwsza wersja była, że poczekam cztery. Jednak tę samą panią rejestratorkę skruszyło moje wypisane „na bogato” skierowanie i w swoim ważnym kajeciku znalazła bliższy termin. Za co zresztą byłam jej bardzo wdzięczna. No cóż, jak jedno  przyspieszysz, to drugie się odwlecze.  Czyli wyszło na odroczenie, choć nie o takim myślałam 😉

W onkologicznym szpitalu poszło jak z płatka. Port się nie zapchał, choć ostatni raz płukałam go 3 miesiące temu, a powinnam co 1,5. W gabinecie porozmawiałam chwilę z bardzo sympatyczną starszą panią, podłączoną do kroplówki. Walczącą z uśmiechem. Bo przecież: Nie możemy się poddawać! Oczywiście, że nie!!!  Tylko sobie tak myślę, że my już zaprawione w boju, tak szybko się nie zniechęcamy, choć ja nie raz miałam ochotę uciec sprzed drzwi gabinetu. Nie ze strachu, tylko z niecierpliwości w oczekiwaniu, by w końcu  przekroczyć jego próg. Bo tam na zewnątrz tętni(ło) życie, a człowiek musiał kilka godzin spędzić w powietrzu przesiąkniętym cierpieniem, bólem, beznadzieją, ciężarem przygniatającym optymizm i nadzieję…chorobą…Mimo braku akceptacji sytuacji, w jakiej musiałam uczestniczyć, to jednak nigdy nie narzekałam, że muszę swoje odstać, a właściwie odsiedzieć. Ale zapewne inaczej ma się z człowiekiem, który z chorobą nie ma nic wspólnego, ale na wszelki wypadek bada się profilaktycznie. Robi to, bo jest świadomy tego, że badać się trzeba. Ale  po drodze nie raz trafia go szlag albo dopada zniechęcenie, gdyż  musi poświęcić sporo czasu i energii, by w końcu dostać wynik badania do ręki.  Czasem rezygnuje. Bo trzeba mieć dużo zaparcia w sobie- szczególnie gdy pozornie nic nie dolega -by badać się profilaktycznie. Nie mówiąc już o środkach płatniczych, bo przecież nie wszyscy mieszkają w dużych miastach, a z tych mniejszych miasteczek i wsi trzeba przecież dojechać. I nie wszystkie badania są refundowane.

Kij ma dwa końce. Na pewno na jednym z nich jest pacjent- zdrowy, który może zachorować i ten chory- leczący się.  Na drugim lekarze, placówki służby zdrowia- lepiej lub gorzej zarządzające i wyposażone- ale na pewno walczące z NFZ. O wszystko, a na pewno o limity na badania, operacje, opiekę nad pacjentem…I mamy obrazek z opisem 😉 Tylko ja nie na taki czekam 😉 Ten już znam zbyt dobrze.

Jedną kawę i jednego pączka mam już na koncie( jeszcze pięć czeka  i szósty nadgryziony przez OM)  A Wy? a może preferujecie oponki lub faworki? albo jeszcze coś innego?  Smacznie i tłusto, czy smacznie i w wersji light ?

 

 

Więcej słońca poproszę…

Jutro kolejny raz będę przemierzać szpitalne korytarze. Ściska mnie w dołku, myśli skupić nie mogę. Może stukanie w klawiaturę pozwoli mi je okiełzać. No bo czego tu się bać? W jednym szpitalu muszę odebrać wynik, w drugim przepłukać port. Klasyka. Od czterech lat.  No właśnie, im więcej lat mija od zakończenia leczenia, ja  paradoksalnie mam  wrażenie, że czas się kurczy. Ten dobry czas. No cóż, są ku temu powody, o których na co dzień nie myślę. Nie myślę nawet wtedy, gdy idę na badania, dopiero gdy trzeba przeczytać wynik: odroczenie czy wyrok? Jutro się dowiem.

„Jak ćwiczyć pamięć, by umieć zapominać?”

Patrzę w stronę okna, przez które  do pokoju wdziera się słońce. Tej zimy miałam ogromny jego deficyt. Może dlatego więcej we mnie smutku niż zwykle. I mniej skutecznie z nim walczę. Rzeczywistość też skrzeczy. I nie mam sił z nią walczyć, a poddać się przecież nie mogę.

„Śniła mi się we śnie rzeczy­wis­tość. Z jaką ulgą się obudziłem.”

Czas więc na przebudzenie!

Podobno za trzy tygodnie poczujemy wiosnę. Wierzyć, czy nie?