Są takie. Zadawane przede wszystkim sobie. Dręczące, niepokojące, świdrujące umysł… Kompletnie niezmieniające rzeczywistości. Czasu się nie cofnie przecież.
Na korytarzu oddziału spotykam nową twarz. Czterdziestolatka wyglądająca na trzydziestolatkę, energiczna, z uśmiechem na twarzy. Jest również w programie olaparibu, ale nie po wznowie, więc leczenie potrwa przez 24 cykli, w trochę mniejszej dawce niż ja. Jak z programu, to wiadomo, że to pacjentka z BRCA, która niestety o swym genetycznych obciążeniu dowiedziała się w momencie zachorowania. Ma do siebie o to pretensje, bo kuzynka zrobiła sobie testy dużo wcześniej, więc jej od razu powinna się zapalić alarmująca czerwona lampka. Wcześniej nie było to tak oczywiste, bo mutację genu odziedziczyła po tacie, nie po mamie. Piszę tu o tym, bo to jest bardzo ważne- trzeba obserwować zachorowania na raka z obu stron. Mieć tę wiedzę, żeby mieć postawę zrobić tak ważne badanie w Poradni Genetycznej. Rak jajnika najczęściej wykrywany jest przypadkiem i zbyt późno. Nie tylko potwierdzają to oficjalne statystyki, ale wszystkie znane mi historie, które usłyszałam przez 12 lat… Jest takim skurwielem, że nawet systematyczne badanie się, kontrola (szczególnie w przypadku tych genetycznych) nie gwarantuje wykrycia w niskim stadium zachorowalności- mój przypadek. Pani była przez dwa miesiące leczona przez swojego lekarza ginekologa różnymi antybiotykami na zapalenie pęcherza, które okazało się być skorupiakiem grasującym w jej ciele. Lekarz nawet przeprosił, a ona się bije z myślami, że gdyby te dwa miesiące wcześniej… To naturalnych odruch, ale całkiem niepotrzebny. Trzeba sobie postawić szlaban na takie pytania, myśli.
Pani się ucieszyła, że może ze mną porozmawiać (spadła mi pani z nieba), bo oczywiście idzie za ciosem i chce zdobić sobie profilaktyczne mastektomie z jednoczesną rekonstrukcją. Powiedziałam, kogo mogę polecić bez żadnych wątpliwości. Szczególnie że usłyszałam propozycje dwóch nieznanych mi chirurgów z DM, w tym jedna z nich była dość kontrowersyjna, jeśli chodzi o zaproponowaną metodę. Nie, nie namawiałam do niczego, opowiedziałam własne doświadczenia i Tuśki. Myślę, że sam fakt, że do lekarza u którego robiła Tuśka, jest 70. na liście, o czymś świadczy. Niepokoi ją tylko fakt, że ten lekarz nie robi dwóch na raz, i czy efekt wtedy jest zadowalający. To ją skłoniło do poszukiwań innych lekarzy. Uważam, że doświadczenie doktora daje mu pierwsze miejsce na podium „mistrza świata”, ale nie ma żadnej gwarancji, że za każdym razem udaje się bez żadnych komplikacji, bo każdy organizm jest inny. Ale Tuśka przecież przeszła ciążę z implantami, a wtedy ciało się przecież diametralnie zmienia i piersi na tym nie ucierpiały w najmniejszym stopniu.
A mnie od razu zapaliła się czerwona lampka, bo Tuśka narzekała na pęcherz i sama się leczyła. I to drugi raz w krótkim odstępie czasu. (Po kimś to ma ;p) Ból przeszedł, ale muszę dopilnować, żeby sobie zrobiła kontrolne markery.
Nie lubię takich sytuacji na oddziale, nie lubię poznawać nowych historii. Raczej unikam kontaktu, oprócz już tych wieloletnich lub wielomiesięcznych. Jednak zawsze wysłucham, jak ktoś potrzebuje rozmowy. Te historie mocno mnie obciążają. Nie wywołują u mnie strachu o się, ale o dzieci. Z drugiej strony jest wiele w nich nadziei. Choćby ta, że olaparib został już zastosowany w pierwszym rzucie. Że coś w tej onkologii dzieje się dobrego. A ja swoim 46 cyklem (z obsuwą, bo powinnam kończyć 47) daję nadzieję innym pacjentkom. I że od jakiegoś czasu stałym „elementem” na oddziale jest onkopsycholog- świetna babka!
Z mierzenia temperatury własnego ciała za chwilę zrobię doktorat. Wiem, że wałkuję ten temat od jakiegoś czasu, ale rękoma i nogami bronię się przed antybiotykiem i chwytam się każdego przekłamania przez termometr bezdotykowy w tym kierunku. A przekłamuje okrutnie. Producent zaleca strzał w czoło, tak samo Rodzinna, w szpitalu i przed też strzelają w środek czoła. I tego się długo trzymałam. Ale! Noszzz kurna jak mi pokazuje, że mam 36,9 a czuję się, że mnie temperatura zżera od środka, co potwierdza mierzenie skroni, gdzie na wyświetlaczu na czerwono jest wartość 37,8, to nie jest halo! Różnice zawsze są, kiedy czuję, że mam podwyższoną temperaturę- tak mniej więcej od 5-9 kresek. Poczytałam w necie w ramach dokształcenia się. Różnice są, bo są to termometry niedokładne. Noszz okej. Tylko która wartość jest prawdziwa? Średnia? Przeszukałam dom w poszukiwaniu elektronicznego termometru pod pachę. Gdzieś tam w odmętach pamięci tliło mi się, że takowy posiadamy. Znielubiony przeze mnie typ, ale byłam już zdesperowana! Poszło nawet sprawnie, bo ja poszukiwania zawsze zaczynam w ewentualnych najbardziej możliwych miejscach przebywania danego przedmiotu, w całkiem odwrotności do OM, bo on pewnie zacząłby… ech użyj wyobraźni ;p Zanim wsadziłam sobie go pod pachę, poczytałam, że czas mierzenia to minuta. I że będzie piszczeć. Taa pisku to ja nigdy w życiu nie usłyszałam, ile razy miałam takowym mierzoną temperaturę. Po minucie wyciągnęłam i zobaczyłam na wyświetlaczu 36,8 ufff… ale stwierdziłam, że potrzymam dłużej, bo też czytałam, że u niektórych egzemplarzach pomiar trwa 5 minut. No to potrzymałam jakieś w sumie 3 minuty i zobaczyłam 37,8. Zaraz strzeliłam sobie w skroń bezdotykowym- i proszę bardzo, to samo. A na czole w tym samym czasie- 37, 2. Piszę o tym, bo o kant doopy rozbić to mierzenie temperatury przed wpuszczeniem do szpitala czy na oddział.
Z duchem czasu covidowym konsultacje przeszłam telefoniczną, bo Rodzinnej nie było w niedzielę u Teściowej. Mam zaufanie, więc zastosuję się do nowych zaleceń i zobaczymy. Antybiotyk leży na razie spokojnie i mam nadzieję, że go nie będę musiała użyć. Na osłodę córci przyniosła mi dwa ciasta od Sowy… Dziwne, apetytu za bardzo nie mam, ale ciasto pochłonęłam od razu, choć wcale nie było z tych moich najbardziej ulubionych.
Uśmiechu na nadchodzący tydzień 🙂