CBŚ, policja, va- bank…

Ja to nawet poleżeć spokojnie w chorobie nie mogę. W szpitalu.

Dzwonię (wczoraj) do Mam, że jak będzie do mnie jechać z zupą, to niech przy okazji weźmie 2 paczki dużej kawy sypanej. Dla mojej Kuchennej i Salowej, które -do rany przyłóż- obsługiwały mnie jak księżniczkę: zaparzały miętę, donosiły same z kuchni, interesowały się, czy coś mi potrzeba…Nawet odpracowałam tę ich uprzejmość, zatrudniając się do składania worków;  ale to sama przyjemność, bo czas zleciał, a ja sobie wesoło pogadałam. Od razu przypomniało mnie się, jak mając 11 lat znalazłam się planowo w szpitalu, na wyjęcie druta ze szczęki, który pozostawiony specjalnie, przysparzał tylko kłopotów- naciek i ropiejąca blizna. Mając 9 lat, huśtawka uderzyła mnie w brodę i prawie dwa miesiące (dwie operacje) spędziłam w szpitalu, a potem jeszcze miesiąc w domu. I wtedy, za drugim razem leżałam z panią (tak, tak nie na oddziale dziecięcym) z wyciętym językiem. Nikt się nie przejmował tym, co taka mała dziewczynka przeżywa, ale z drugiej strony była to jedna z lekcji życia. I wtedy, żeby zabić czas, chodziłam do pielęgniarek i składałam im gaziki 🙂 No, a  teraz worki w kolorze blue, nie wiem tylko na jakie odpady ;). Ale! Do rzeczy…

Dzwonię do Mam i słyszę: dobrze, dobrze, ale muszę się rozłączyć, bo coś się stało…I się rozłączyła. Dzwonię do Miśka, bo już myślami jestem, że coś z Tatą…Nic nie wie. Minął jakiś czas, przyszła do mnie PT, i gdy wyszłyśmy na dwór ( tak, tak, po raz pierwszy od 10 dni :)), to dzwoni telefon a na wyświetlaczu numer Mam; jednak to nie mama, tylko pracownica Taty próbuje mi coś wyjaśnić, a ja tylko słyszę: CBŚ, policja, bank, hakerzy. Się zdenerwowałam, szczególnie że trajkotała tak, jakby nie do mnie mówiła, tylko do kogoś obok, i  w pewnym momencie się rozłączyła. PT szybko zadzwoniła do drugiej Dziewczyny – nasza wspólna znajoma, która pracuje w firmie Taty i Mam- i ta nam coś nie coś wyjaśniła:

Mam dostała telefon, nie „na Wnuczka” ale na CBŚ i akcję hakerską. Tknęło ją, jak facet kazał się ubierać i lecieć do banku, na co Mam rezolutnie, że nigdzie nie pójdzie, i prosi o identyfikację. Facet podał jej jakiś numer i prosił, żeby się nie rozłączała, tylko zadzwoniła od razu z  aparatu pod 997- a tu oczywiście- stara sztuczka- pani potwierdziła tożsamość. Mam trochę zwątpiła, ale zamiast do banku poleciała do biura i uruchomiła Dziewczyny i Miśka, bo do Taty dodzwonić się nie mogła; nikt nie wiedział, że wtedy „wyłudzacze”równocześnie  dzwonili i do niego, w jednym celu. Ha! I tu mój Tata, skołowany paragrafami dał się wyprowadzić w pole i pojechał do banku. Ale! Hi, hi pomylił banki, i pani w okienku poinformowała go, że nie ma u nich konta. Oczywiście cała akcja trwała  na telefonie z „wyłudzaczami”. Kiedy Mam z Dziewczyną z biura i Misiek podjechali do banku, zobaczyli auto taty, i zaczęli go szukać. Dziewczyna cały czas pilnowała auta i drzwi bankowych; Misiek z Mam w tym czasie pojechali na policję. Kiedy Tata wyszedł z banku- na szczęście nic nie wypłacił, bo zapomniał pieczątki z auta- Pracownica go przechwyciła i nakreśliła, co się tak naprawę dzieje. Słuchajcie! Ręce mi opadają!!! Jak można starego wygę tak skołować, żeby chciał wypłacić kasę na czyjeś żądanie przez telefon? Oczywiście wszystko skończyło się na Policji- tej prawdziwej. Choć, szczerze mówiąc, Misiek musiał zażądać, by przyjęli zgłoszenie, bo mają takich przypadków na pęczki.

A teraz Mam się będzie wyżywać na tacie, jaka to ona jest od niego bardziej rozgarnięta 😀 I słusznie! Z drugiej strony- pewnie kiedyś o tym wspominałam- Tata powinien być uczulony na takie „akcje”, szczególnie że już przeżył napaść pod bankiem z pistoletem przystawionym do głowy.

A ja się muszę dowiedzieć, ile Tata nie stracił na tym, to może mi pożyczy na nowe autko. Bo wiecie co- niedawno OM wziął mnie do salonu i spodobał mi się Nissan Juke- czarno- żółty. Chyba się starzeję 😉 Z drugiej strony: jak nie teraz to kiedy ???;P

Siedzę i czekam na wypis. Kręgosłup mnie się wyrywa, a mnie łzy ciekną- tak boli. Mam dość. Wszak nie z nim mam największy problem.

Podobno na kurki i prawdziwki jest wysyp. A za mną już chodzi sushi. Tak sobie wirtualnie jem…;)

Miłego weekendu 🙂

P.S.

Masko, a Jarmark Jakubowy to już był?

Lżejsza o torbę…

Właśnie wróciłam ze zdjęcia drenu  z pokaźną torbą 🙂  Lżejsza. Dwa szwy na żywca, podobno mniej pobolą niż zastrzyk znieczulający minus mokre gacie. Gacie mnie przekonały- mokrych nie chciałam mieć- choć nie wnikałam w szczegóły. Dałam się wziąć żywcem. Pan Chirurg usłyszał, że jest „boski”, na co odpowiedział, że tylko „prawdomówny” 🙂

Jutro do domu. Najwyższy czas!

To nic, że obolała, ale mam nadzieję, że bólowo zabezpieczona będę, przez  poradnie, bo mają skonsultować się przy wypisie z Doktórkami.

Od wczoraj wieczór mam Współspaczkę. W wieku mojej LP,  zachorowała dwa lata temu; Genetyka, prawie to samo, tyle że bez pierwszego członu mojej historii ze skorupiakiem. Już wcześniej Panią kojarzyłam spod gabinetu p. Profesor, więc spodziewałam się naszego spotkania, jak usłyszałam, że kolejne operacje ( razem trzy) w planach. Jest ok…tylko że, wiecie, jak p.G. rzyga, to ja mam torsje…ech…Maskara jakaś.Uciekam na korytarz, albo do toalety- gdzie szybciej.

Chcę do domu, a konkretnie najpierw do mieszkania…Raczej.

Miejcie się:) Moje komórki ospałe, sflaczałe…;p Każdy wysiłek intelektualny, to…szkoda gadać…

P.S. kurki w śmietanie z plackami ziemniaczanymi mi się marzą…tylko czy dałabym rade zjeść? Ale pomarzyć mogę ;p

Wciąż na szpitalnym wikcie i opierunku…

Jak na razie, nie wiem, do kiedy…Spływa ze mnie chemia powoli- pewnie za mało ruchu, ha, ha- sączy się leniwie przez dziurkę z brzucha rurką do woreczka- dren. Im więcej wstawania, ruszania się, to szybciej zleci…Próbuję, próbuję, ale otumaniona, najchętniej  leżałabym z zamkniętymi oczami, odpływając w siną dal…Co zresztą często robię, bo wyjścia nie ma.

Dziś operowany jest kolejny pacjent tą metodą. Będziemy pierwszą parą:), bo to pan, i to z tego, co mi się obiło o uszy, to młodszy ode mnie. Niestety. Wczoraj odwiedziła mnie koleżanka, jeszcze z podstawówki, ale widywałyśmy się co jakiś czas- w kilku-kilkunastoletnich odstępstwach- wiedziałam, że pracuje jako instrumentariuszka- przez 18 lat była oddziałową, ale zrezygnowała. Pogadałyśmy z uśmiechem. Obejrzałyśmy zdjęcia z ajfonów swoich dzieci, jej wnuczki, mojego wnuka. Tuśka jak zwykle nad wyraz skomplementowana, aż mnie żal, że urodę ma po Mam, a nie po mnie ;P  W międzyczasie była też Aliś, której urodziła się wnuczka- ile to szczęścia, sami powiedzcie! Szczególnie dla prababci, która miała trzech synów, potem trzech wnuków, urodził się prawnuk i w końcu…DZIEWCZYNA! Młodzi mają parkę, Aliś upragnioną dziewczynkę, a dwie prababcie i pradziadek wnusie w komplecie 🙂 I tak się dzieją dobre rzeczy wokół mnie, więc stękając, rzygając, mając momentami wszystko gdzieś, uśmiecham się 🙂 Bo warto. W końcu wszystko mija…

Opiekę mam bardzo dobrą, naprawdę. Trochę dokuczają upały, ale nie jest tak źle, bo salę mam z dobrej, chłodnej strony. Na noc dobrze się schładza i dopiero pod wieczór odczuwalna jest duchota. Krótko.

B. ta koleżanka, ma do mnie jeszcze przyjść, mówiła, że się wypyta lekarza o wszystko. Pewnie i tak już wiem wystarczająco, ale więcej nigdy  nie zaszkodzi 😉 Cieszę się, że mnie odwiedziła, wiem, że byłam w pewnym sensie kością niezgody pomiędzy nią a jej teściami, bo tak się złożyło, że mój były chłopak, to jest jej mąż. A teście- podobno- woleliby mnie za synową 😉 To czasy zmierzłe, ja nawet bym nie pomyślała w takich kategoriach, innych również, ale ktoś niedawno to przypomniał, że B. do dziś tak potrafi powiedzieć ;). Różnie to się ludziom relacje układają w rodzinie.

Miejcie się (możecie też się myć -KenG-:))!

Gdybym wiedziała…

Pewnie i tak bym się zdecydowała, ale w tej chwili zwyczajnie po ludzku cierpię…

Jestem na haju, co jakiś czas- czas, który gubię- podsypiając, jak tylko mogę. Słabe przeciwbólowe dość często podawane skróciły czas normalnego funkcjonowania do kilku minut. I te torsje. Zabezpieczane i zastrzykami i czopkami, ale…przecież to ja- nie ma na mnie mocy!

Bardzo chciałam jak najszybciej dać Wam znać, że operacja się udała. Bo się udała. Podobno Chirurg jest bardzo z niej zadowolony. Ja również powinnam być. Mnie jednak zbił z pantałyku radości fakt, że wyszło szydło z worka, iż w moim DM jestem pierwszą osobą, na której coś takiego przeprowadzono. I nie było telewizji- skandal! ;D

Uwierzcie, że dałam znak najszybciej, jak mogłam to zrobić, bo laptuś dopiero przed chwilą wyciągnęłam z walizki, po zastrzyku przeciwbólowym, i unormowaniu się kręcenia w głowie- nie powiem, chyba zaczynam to lubić;) W ajfonie mogłam tylko  w komentarzu i kosztowało mnie to sporo wysiłku, bo literki małe i w ogóle. Ale wiedziałam, że się martwicie i sumienie mnie gryzło…że nie daję żadnego znaku. Zresztą wciąż rozmowy telefoniczne przeprowadzam w błyskawicznym czasie, a telefonu, jeśli używam, to do sprawdzenia godziny, bo czas tu płynie chyba do tyłu…

Wyniki zaraz po operacji też miałam dobre, jak to p. Chirurg określił: jak dziewica Orleańska. Ciekawe tylko, czy przed, czy po stosie? Jak słusznie zauważyła Bania.

Do portu mi się nie wkuli, a jak później próbowali, to schrzanili sprawę, mimo całej akcji z osprzętem, i zostawili tylko krwiaka. U mnie żył brak, więc kicha na całego, stąd też ograniczenia w pisaniu, bo prawą rękę musiałam mieć prawie unieruchomioną. Dziś p. Anestezjolożka wbiła mi się w szyję. Niewygodnie, ale ręka wolna.

Były jakieś przebłyski, że wyjdę jutro, ale to raczej nieaktualne. Płynu jeszcze się sporo zbiera, boli, wymioty…

Do napisania w lepszej formie- mojej!

Miejcie się.

I dziękuję za to, że jesteście! Każdej razem i osobno:)

P.S.Przepraszam, że nie odpisałam na komentarze pod poprzednim postem, ale wszystkie czytałam!

 

 

 

Uuuuuuu…Spoko!

I kolejny raz mam miejscówkę przy oknie, z widokiem na drzewa, w czteroosobowej celi sali z łazienką:) Oprócz mnie są jeszcze dwie panie- jedna z nich jutro wychodzi, a przynajmniej ma taką nadzieję. Druga, od razu mnie poinformowała, że moje łóżko jest pechowe: dwie panie je opuściły bez operacji…Jeśli nie nogami do przodu, to raczej miały moce w sobie, pomyślałam, a głośno zapytałam: dlaczego? Okres dostały. Banan zakwitł mi na twarzy 😀 Dzięki ci Losie za okresy innych, przynajmniej mam  najlepszą miejscówkę w tej sali 😀 Moje łóżko nie dość, że przy oknie, to jeszcze samodzielnie stoi, bo pozostałe trzy są na przeciwległej ścianie. Miejsca mam nawet na salsę ;p

Do DM przyjechałam z Miśkiem, bo tak było logistycznie najlepiej. Mogłam również z Tatą, ale ten po drodze zbaczał na budowę. Że niedziela?- nie ma żadnego znaczenia; widok budowy- bezcenny! Mogłam z OM, tylko że bez sensu uruchamiać trzeciego kierowcę, jeśli dwóch pozostałych i tak wracało do DM. OM musiałby wrócić do domu.

Najpierw zajechaliśmy do Mam, bo jak to baba ze wsi, wiozłam: jaja, cukinię, borówkę- zerwaną przez Miśka-, książki 🙂 W zamian -o godzinie jedenastej -zjedliśmy kotlety cielęce z kością ( mniam!) i buraczki na ciepło 😀 A to wszystko popiłam kawą. Dostałam też na wynos 🙂

Przy rejestracji pani przyjmująca prowadziła monolog: pani na chirurgię, pewnie na zabieg, bo co innego by  pani robili na tej chirurgii…Po czym spojrzała na skierowanie, potem na mnie i: uuuuuuuuuuuu.  Zawtórowałam: uuu! 😀 Potem już prawie było gładko, ale trudno było pani zrozumieć, dlaczego mieszkam tam, gdzie mieszkam, a do funduszu należę innego. Jej problem! Na koniec zmierzyła mi ciśnienie z pytaniem, czemu takie niskie- 100/60. To dowód, że przyjęcie do szpitala nie powoduje u mnie skoku wzwyż- spoko! Ani wypite dwie kawy. Na izbie spędziłam 2,5 godziny łącznie z czekaniem na rozmowę z doktorem-chirurgiem- nie moim. Potem jeszcze na górze odczekałam swoje, zanim Pani Pielęgniarka wezwała mnie do siebie. W międzyczasie odesłałam Miśka do domu, bo nie było potrzeby, żeby ze mną czekał na łóżko, kolejne półgodziny- grunt, że z grubsza wiedział, gdzie się zamelinowałam 😉

Pani Pielęgniarka  wkuła mi się w żyłę, bo igłę do porta muszą zamówić. ale bardzo się ucieszyła, że mam 🙂 Potem robiąc wywiad, popłynęłam szeroką rzeką…Pani chciała wiedzieć, bo kuzynka właśnie…Pani jest nadziejąusłyszałam. Jak również to, że trafiłam w bardzo dobre ręce- p. Chirurga- mojego.

Z wywiadu wnioskuję, że najwcześniej pokroją mnie we wtorek, co potwierdził dyżurny doktor, bo ze względu na niebezpieczną chemię, technicznie cała operacja jest skomplikowana. Tak że tak… Zjadłam kotlecika, zagryzając papryką, zajadam się borówkami a czereśnie czarne jak smoła, czekają aż się do nich dobiorę, i piszę 🙂 Mam już dzwoniła kontrolując, czy mam łóżko i nie jestem głodna 😀 PT- będąca w stolycy- dzwoniła jeszcze zanim dojechałam do Mam, z OM też już rozmawiałam, tłumacząc pięćset któryś, że w dniu operacji nie ma po co przyjeżdżać. Odpisałam na wszystkie emilki, SMS-y, i wiadomości na messengerze i whatsAppie- ku pokrzepieniu serc-a- mojego 😀 Nawet zwykłe machanie łapką z rana na dzień dobry (wirtualne), odebrałam, jak dodanie mi otuchy.

Od serca. Bezcenne.

P.S. Na obiad szpitalny się nie załapałam, co było z góry do przewidzenia. Na kolację również- bo pani Kuchenna stwierdziła, że da, jak jej zostanie. Podziękowałam, bom na dziś zaopatrzona. Kuchni samodzielnej tu brak. Jak żyć? ;D

&&&&&&&&&&&&&&&&&&

P.S.1 PONIEDZIAŁEK  10.10.

Za sprawą dwóch maleńkich różowych tabletek spałam jak zabita. Cokolwiek w nocy się działo, nie byłam tego świadoma 😉 Szpitalne śniadanie na bogato: zjadłam dwie rzodkiewki z ciemnym pieczywem 😀 (dobrze, że wcześniej posiliłam się kotletem; Mam już dzwoniła, w kwestii obiadu :)) Na wizycie mojego Chirurga nie było, ale przyszedł niedawno i porwał mnie na …wagę. I…jestem WŚCIEKŁA!  Moja domowa waga zawyża, więc niepotrzebnie powstrzymywałam się od jedzenia lodów. Ile mnie to kosztowało, to wiem tylko ja 😉 Z tej wściekłości- radości zjadłam od razu 2 czekoladowe cukierki, które podebrałam z mieszkania Mam- miały być tak na zmianę smaku;) Za oknem siąpi, wiec zaplanowany wypad po kawę i JAGODZIANKĘ nie wypalił.

Mam potwierdzenie, że operacja pod kryptonimem HAJPEK odbędzie się jutro. Pan Chirurg zapowiedział, że jeszcze dziś do mnie przyjdzie. Zobaczymy, bo zakręcony jak słoik ;D  Na razie idę na poszukiwania pani Kuchennej, bo chce mi się gorącej herbaty BEZ CUKRU!

P.S.2

Wiadomości z domu są takie, że OM wiezie do szpitala w ŚM swoją Mamę. Niestety, wymagana jest hospitalizacja. No i teraz nic więcej nie słyszy jak: już nie wrócę do domu. Teściowa ma 79 lat. Tak że tak…Na szczęście OM bywa w ŚM  nawet kilka razy dziennie, a w szpitalu pracuje siostrzenica, czyli wnuczka.

Mnie przed chwilą przetrzepano- jak powiada Bania-  a jak wróciłam na salę, to p. Chirurg przyszedł do mnie- a jednak- i zaprosił na rozmowę. Jutro, raczej wcześniej niż później;  z uśmiechem poinformował mnie, że wrócę na inną salę- z dwuosobowej zrobią mi jedynkę 🙂  Dlatego nie rusza mnie, że znów jesteśmy we trójkę, bo mamy nową współspaczkę- sympatyczną jak na pierwszy rzut oka  i kilka chwil rozmowy 🙂  Sam pobyt zanosi się na kilkudniowy, o ile nie będą mi wycinać więcej, niż w tej chwili jest zaplanowane. Pan Chirurg lubi OTWARTYCH pacjentów 😀  Dopóki pacjent jest zamknięty, niczego nie można zakładać. W sumie racja.

Mam nadzieję, że nie znajdę się w 3-9% zejścia około operacyjnego!

Podpisałam cyrograf.

P.S.3

Pani Anestezjolożka- młoda i sympatyczna- skomplementowała mnie wpisując w swoje arkusze wszystko to, co było moim udziałem z powodu skorupiaka. Imponujące- powiedziała i uzasadniła tym, jak fizycznie i psychicznie wyglądam 😀

A co mnie to obchodzi…

A jednak. Mimo że nie powinno, bo cudem by było, gdybym się doczekała. Nawet tej cofniętej o siedem lat, co w moim przypadku realnie wyniosłoby minus cztery z haczykiem. To i tak za długo- no, chyba że się uprę, zaprę i bukwico! – bo to wciąż długi czas. Jednak temat emerytur mnie obchodzi. Bo podejście do tego niewydolnego systemu (ZUS podaje, że w przyszłym roku na wypłatę emerytury zabraknie 47,5 miliarda złotych) przez rządzących, tak naprawdę rzutuje na wszystko.

Może to nie jest typowy skok na kasę, to co proponuje prezes wraz ze swoim ministrem, ale kiedy słyszę o wykorzystaniu pieniędzy zgromadzonych w OFE na państwowe projekty, tak, aby pracowały dla swoich obywateli, a nie leżały odłogiem- to zaczynam się bać. Bo tak naprawdę, może to się skończyć dofinansowaniem górnictwa albo dołożeniem do 500+, bo wiadomo, że kasy brakuje. Prezes ma plan skąd ją wziąć- od nas, obywateli. Prezes, który nie odróżnia milionów od miliardów, gadający w wyborach o bilionie- dla mnie jest ekonomicznym ignorantem. „Balcerowicz musi odejść”- wciąż żywe, budzi mój śmiech i niedowierzanie. Bo to dobitnie świadczy o tym, jaką peerelowską propagandę uprawia naczelnik państwa. Prezes otwiera usta, a z giełdy wyparowują pieniądze- ostatnio 15 miliardów. I nie zatrzymają tego „polityczni komisarze” obsadzeni prosto z ław poselskich w spółkach państwowych typu  PKO PB, PZU…Biznes państwowy upolityczniony, wykorzystany do spełnienia obietnic a nie do wzrostu gospodarczego, może być znamienny w skutkach dla kraju, dla kolejnych pokoleń.

Wracając do emerytur. Państwo jest gwarantem ich wypłacania. Jednak kiedy w  kasie brakuje, to…to należy skądś wziąć. Skąd? Od nas! Jednak dopóki nie sięgnie bezpośrednio do naszych kieszeni, to zaślepiony wyborca, będzie uważał, że to krwiopijca bankowiec, handlowiec, ubezpieczyciel, etc…wysysa z niego ciężko zarobione pieniądze. Bo przecież rządzący dali, dali a nie zabrali jak poprzednicy! Brak świadomości, że ustawami, uchwałami, regulacjami wyciągają kasę poprzez pośredników, jest kluczem do tego, że poparcie tej całej hucpy jest wciąż wysokie. Plus propaganda niczym z PRL-u i mamy to, co mamy. Ale! Do rzeczy…czyli emerytur. Szczęśliwi ci, co już je mają, bo ci przyszli emeryci, to niewiele dostaną i w końcu trzeba to głośno i wyraźnie powiedzieć, a nie obiecywać gruszki na wierzbie. Prezes zachęcający obywateli do oszczędzania, zapomniał powiedzieć, że zwiększy składki zusowskie, a pieniądze z nich wcale nie są obywatela, tylko państwowe. I znowu rząd i każdy kolejny, będzie z nich mógł korzystać do woli, łatając dziury. Jeśli obywatel nie zacznie oszczędzać na swoim prywatnym koncie, inwestować, to może pożegnać się z godziwym życiem w wieku emerytalnym. Taka jest rzeczywistość. Smutna.

Nikt mnie nie musi przekonywać, że system emerytalny jest zły. Ale dlaczego aż 35 miliardów złotych zgromadzonych w OFE ma wziąć sobie rząd? (Bo co? Bo poprzedni wziął?) Nie jestem naiwna, sądząc, że  zgromadzone tam pieniądze są obywateli, nawet jeśli raz w roku dostają sprawozdanie, ile na swoim subkoncie posiadają zgromadzonych środków. Jednak nie wierzę, że te pieniądze nie będą przejedzone…Oficjalnie na rozwój gospodarki. Tyle że prezes nad gospodarką stawia władzę- własną.  A tę, żeby utrzymać, należy rozdawnictwo kontynuować, a po cichu, „rękami innych” ściągać kasę do budżetu. Nieświadomy lud to kupi. Niestety.

Świadomy lud oszczędza na swoją emeryturę sam, nie wierząc w tę państwową. Tyle że sama świadomość nie wystarczy, potrzebne są jeszcze środki. Najlepiej płatnicze.

 

Przypominam, że 500 plus jest na kredyt. Zadłużyliśmy się o dodatkowe 20 mld zł, bo chcemy promować dzietność. Jesteśmy we własnym gronie i nie musimy mówić sobie tylko pięknych słów – powiedział wicepremier. Delikatnie mówiąc, Morawiecki nie wydawał się nim zachwycony. – W dłuższej perspektywie to nam nie zbuduje PKB. Państwu bardziej niż konsumpcja potrzebne są inwestycje i oszczędności – mówił. To cytat z portalu, według którego, ten przypływ szczerości- jak sami podają- dopadł ministra na spotkaniu z sympatykami PIS-u otwartym dla mediów. A teraz strona  rządząca na czele z ministrem, od kilku dni  tłumaczy się z tych słów, zaklinając rzeczywistość i kolejny raz biorąc obywateli za matołków.

No dobra…

W tej chwili to ja mam ważniejszy problem na wokandzie. Zostałam strażniczką! Wagi. Własnej. I czuję, jakbym weszła na ścieżkę wojenną sama ze sobą. Bo jak nie ulec pokusie? Ale! Do rzeczy…Trzy a może cztery tygodnie temu zostałam zważona i zmierzona przez p.Profesor w celu ustalenia dawki leku. I nic w tym dziwnego, bo zawsze ważą przed podaniem każdej chemii, a mierzą tylko raz- w końcu urosnąć albo zmaleć nie da się, jeśli jest się dorosłym człowiekiem. Z wagą bywa różnie, przeważnie skacze sobie raz w dół raz w górę. Moje wartości zostały zapisane. Skrupulatnie, bo odliczyła nawet nic nieważące spodnie zwiewne i przewiewne, cienką bluzkę i bieliznę. Wyszło 55,5 kg x 1,62 cm = cała ja! No i właśnie dotarło do mnie, że muszę się tego trzymać! Stanęłam na wagę i…odetchnęłam z ulgą, bo pokazała 55,6 kg, ale na wszelki wypadek odstawiłam lody, inne słodycze i…zaczynam już cierpieć 😦 Fakt, słodyczy ostatnio i tak mało jadłam, bo wystarczyła mi słodycz owoców, ale z ulubionych miętowych w czekoladzie pomadek trudno mi zrezygnować 😉 I walczę teraz z pokusą! Szczególnie w taki dzień jak dziś, kiedy to miałam…ho…ho …ho, a nieustający od nocy deszcz wszystko zniweczył. Leje, leje, leje…

Nie zalewa Was przypadkiem?

 

 

Mechaniczne budzenie….

Synek mi dorósł. Do zakupu dorósł. Długo to trwało, ale w końcu kupił…budzik mechaniczny 🙂

Mogłabym napisać, że wyssał z mlekiem matki po nocach balowanie siedzenie i twardy sen nad ranem- kończący się kole południa. Ale nie, nie  napiszę, bo choć ma to po mnie ( ja po Mam), to ssąc z butelki sproszkowane mleko, nie mógł tego zrobić. A więc krew z krwi- czyli moja krew- przypieczętowało urodzenie się w niedzielę w samo południe, na dodatek nie o własnych siłach 😉 Tyle o rodowodzie późnego wstawania, mojego Drugorodnego.

Tyle że, to żadne usprawiedliwienie dla notorycznego spóźniania się z powodu zaspania.

Wczoraj, wstając o przyzwoitej porze ( tak kole dziewiątej- z wiekiem człowiek potrzebuje jednak mniej snu) i schodząc na dół, słyszę podniesiony, zdenerwowany głos OM. Żeby nie powiedzieć drący się w słuchawkę. Na obcego by się tak nie wydzierał, więc od razu odgadłam, kto jest po drugiej stronie, mimo że to już była końcówka rozmowy, ale dla formalności spytałam, o co chodzi. Bo gówniarz…( 24-latek – dla przypomnienia). No i ten gówniarz ( za przeproszeniem) wystraszył ojca, że coś się stało, nie odbierając telefonu od nikogo (nie pierwszy raz), nie przychodząc na umówioną godzinę, gdy dzień wcześniej zarzekał się, że będzie i się nie spóźni. Zważywszy godziny w jakich to się odbywało, pewnym było, że zaspał, a komórka się wyładowała ( nie pierwszy raz). Jednak OM zważywszy na okoliczności oraz stargane nerwy ( zbyt dużo się zwaliło w jednym czasie- na jednego i drugiego, zresztą) racjonalnie nie pomyślał…i już chciał gnać te 120 kilometrów.

Odczekałam cały roboczy dzień i dzwonię do Miśka. Zasilacz się spalił, komórka włączona do ładowania się nie naładowała, więc budzik nie zadzwonił…Ale! Kupił mechaniczny, bo z drobnej rzeczy zrobiła się afera. A wystarczyło zadzwonić domofonem. Taaa… Przyjedzie na weekend do domu, to mu wytłumaczę. Bo chyba nie zrozumiał, że nikt go budzić nie będzie, ani pilnować, żeby wstał i nie spóźnił się, jeśli jest z kimś na coś umówiony. W dorosłym życiu nie ma taryfy ulgowej, jeśli niefrasobliwość w postaci spóźniania się, niedotrzymywania umów wygrywa z solidnością i obowiązkowością. Z miłości do spania.

A swoją drogą, ja wciąż najtwardszy sen mam nad ranem- co potwierdza OM spokojnie buszujący po domu, wiedząc, że i tak się nie obudzę- dlatego wyrwana ze snu budzikiem, jestem dłuuuuugo nieprzytomna. Dlatego nie posiadam budzika mechanicznego i wdzięczna jestem losowi, że tak naprawdę, nawet wtedy, kiedy pracowałam, to zbyt wiele razy nie musiałam zrywać się na dźwięk. Co nie znaczy, że nie nastawiam sobie od czasu do czasu, bojąc się, nie tyle, że się spóźnię, ale chcąc po prostu wcześniej wstać albo wyjechać.  A spóźniać się nie lubię, i już! Mogę spać do ostatniej minuty, ale zawsze być na czas albo przed, kosztem czegoś innego. Ale, to już  inna bajka 😉

 

P.S. Dziękuję serdecznie z ogromnym bananem na ustach za kciukowanie 😀 Jesteście WIELKIE! I KOCHANE!

Planowanie polowania…

Na Doktora. Sklęsło ( prawie) w zarodku.

Wczoraj, w czasie długiej rozmowy z PT, o tym i owym, kiedy rozmowa zeszła na główny tor, usłyszałam: podaj mi nazwisko tego doktora. Jak to ja- totalna lebiega w zapamiętywaniu personaliów- zapamiętałam tylko, że jest na „W” i, że  w nim chrzęściło. Ale! Od czego jest net. Już po chwili wiedziałam. PT chciała mieć pewność, więc kazała mi szukać zdjęcia. Ha! Trafiłam na artykuł, który głosił, że p.Chirurg ( na zdjęciu wraz ze swoim ordynatorem) uratował życie pacjentce z 12. centymetrowym guzem. Jak nic, mój ci on- Doktor! Potwierdziłam tożsamość. Znalazłam też namiar na klinikę prywatną p. Doktora, w innym, pobliskim mieście. Plan był taki, że czekam na telefon ( PT już chciała działać wczoraj, ale pohamowałam jej zapędy), potem dzwonię ja, daję znać PT, a sama z OM ( to wyszło dziś) jadę do tej kliniki, po uprzednim upewnieniu się, czy i kiedy zastanę w niej Doktora.

I wszystko sklęsło.

Zadzwonił telefon ( 10 minut temu). Sam p.Doktor  poinformował mnie, że 17 (w niedzielę) mam przyjęcie do szpitala. Operacja niekoniecznie w poniedziałek może we wtorek, bo mają transplantacje, ale p.Doktor chce  mieć mnie  na oddziale wcześniej.

Najwyższy czas! Ulżyło, nie powiem. Powoli napięcie opada. Nie chcę myśleć o czasie. O zmarnowanym czasie. Jego skutkach. Co będzie, to będzie. Odliczanie się zaczęło 🙂

Dziękuję za kciuki. Możecie zrobić przerwę 😉

 

Obok mnie…

Mam wrażenie, że stoję z boku. Życia. Własnego. Ono się toczy, ale gdzieś obok mnie, a ja od czasu do czasu zerkam na nie, przyswajam- lub nie- wiedzę, ale tak powierzchownie, jakby nie mnie dotyczył temat. Z drugiej strony, odczuwam nad sobą klosz ochronny. Wcześniej bym się burzyła, nie pozwoliła, a dziś…Nie, nie jestem wdzięczna, ale nie reaguję…

Pewne komplikacje, dotyczące moich Bliskich, powinny mnie poruszyć, zdenerwować, a wywołały tylko smutek. I żal.  Uczucia, które co chwilę spycham, gdzieś tam na dno. Nie zaczynam rozmów, nie dociekam, nie komentuję. Stoję obok. Nie obojętnie, ale…chyba bezradnie. Ktoś zniknął z horyzontu uczuć, ktoś ważny, ale nie dla mnie. Ja tylko lubiłam, akceptowałam, przyzwyczajona do myśli, że…Z drugiej strony, liczyłam się, że może się tak stać, nawet wcześniej, zanim pojawiły się sygnały… Tyle że, ktoś wybrał bardzo, bardzo zły moment. No cóż, rozstania są wkomponowane w życie…

Mój koperkowy las został wycięty. Dochodzenie- pytanie do OM- doprowadziło do sprawczyni-Cioci. Czemu jej przeszkadzał? Nie wiem. Zrobiło mi się szkoda, i tyle.

To już ostatnie czereśnie z ogrodu- pyszne, jak twierdzi Pańcio, który jako jedyny potrafi we mnie wskrzesić energię w ostatnich dniach 🙂 Przy nim nie da się stać obok. Ani smęcić. Swoisty katalizator na rozrzedzenie zapachu stresu. Wyeliminowanie go na jakiś czas 🙂

Deklaracja na tysiąc procent…

Nie chciała góra…to Mahomet…Nie, nie dzwonił, bo jakby miał gdzie, to już dawno by dzwonił. Proste. Ten, kto mnie zna, wie, że bezczynnie nigdy nie siedzę. Po prostu, znając realia, wiedziałam, że nawet znajdując telefon na skierowaniu lub w necie, to panią Profesor w gabinecie w Poradni Onkologicznej  mogłabym złapać tylko w poniedziałek; a w poniedziałek, to ja jeszcze „spokojnie” czekałam…do środy. Bo  logiczne dla mnie było, że telefon z terminem na ten tydzień co mija, musiałby być najpóźniej w środę- stąd ten czwartkowy post.

Ale! Do rzeczy… Już w czwartek wieczorem wiedziałam, że pojedziemy z OM do DM, osobiście złapać p. Profesor- jak się uda to jeszcze przed konsylium, a jak nie, to po nim. Udało się przed i odbyłyśmy uśmiechniętą rozmowę: a że nie dalej jak wczoraj rozmawiała ze mną z Chirurgiem, który wcześniej zwiał na urlop, i że problem jest z salą, bo ja potrzebuję co najmniej jeden dzień przebywać sama samiuteńka (chyba dlatego, że będę tablicą Mendelejewa ), że leki dla mnie już są. Po czym stwierdziła, że za półgodziny, góra 45 minut zjawi się na konsylium p. Chirurg i porozmawiamy we trójkę.  Nakazała mi iść na kawę i wrócić o umówionej godzinie; poszłam na jagodziankę i butelkę mineralnej, bo nie mieli kapturka na kubki do kawy ;). Wróciłam 15 minut przed czasem i…kwitłam. Mój Chirurg się nie pojawił na konsylium, a p. Profesor  utkwiła tam na dobre dwie godziny. Przeprowadziłam wywiad zwiadowczy, dorwawszy Koordynatorkę, która czasem opuszczała salę, gdzie odbywała się „burza mózgów”, i dowiedziałam się, że jak mam czas, to lepiej, żebym poczekała. Ha!  Kto, jak nie ja…? Taaa… Już  wszystko mi jedno było, ile tam jeszcze tkwić będę, choć przeczuwałam, że będę czekać dla samego czekania.

Pani Profesor na wstępnie mnie przeprosiła, że mnie zatrzymała, ale liczyła, że w międzyczasie złapie Doktora- niestety, najpierw był na zabiegu, a zaraz po nim zwiał do domu, chyba. W każdym razie, z racji tego, że p. Profesor od poniedziałku idzie na urlop i przez dwa tygodnie jej nie będzie ( lecz się człowieku w okresie letnim! ), to przekazała sprawę w  ręce innej lekarki ( przy mnie) i pani koordynatorki ( przy mnie), mówiąc: na pewno, na tysiąc procent będzie operacja w przyszłym tygodniu. W poniedziałek mają dzwonić, a jak nie, to ja mam dzwonić- dostałam numer do koordynatorki, żeby w razie czego była komunikacja zwrotna. Pani Profesor nie podała swojego numeru z przyczyn oczywistych- będzie na urlopie.

Nie myślę! Zwalniam się od czekania na dwa weekendowe dni. Jestem zmęczona. Nie, wiem dlaczego również fizycznie, ale tak jest. Na dokładkę, bo przecież,  jak się musi pieprzyć, to hurtem-  dzieje się… I gdyby nie skorupiak, to i tak miałabym czym się martwić, a przynajmniej smucić. Tak że tak.

Miłego! 🙂