Nadzieja.
Miałam pisać o cudownym spacerze w przeszłość- i pewnie to zrobię (jak nie zapomnę ;pp)- o poniedziałku rozpalonym słońcem i wspomnieniami, ale to znów wtorek zdominuje moje dzisiejsze literki… Ku pamięci.
Wiesia jest piękną, wysoką zadbaną, szczupłą kobietą. Przysiadła koło mnie na izbie przyjęć w bezpiecznej odległości i zagadała. Odłożyłam książkę… Ileż można razy opowiadać swoją historię? Ale kiedy w czasie jej słuchania komuś nagle zaczynają się śmiać oczy, a usta układają się w kształt banana, to nie ma zmiłuj, opowiadasz. I słyszysz, nie pierwszy raz, i pewnie nie ostatni, że jesteś nadzieją, dajesz ją, cudownym przykładem. Wiesia o sobie mówi, że była motylem. I na motyla wygląda w powabnej zielonej w kolorowe kwiaty sukience i pomarańczowych balerinach. Całe życie optymistka, nawet jak coś nie wychodziło, to się potem ułożyło. Trzy lata temu dopadł ją skorupiak, po półtora roku wznowa, teraz jest na podobnym leku co ja, tylko dla nieobciążonych genetycznie, więc ma duże obawy, bo w szpitalnej aptece zapas jest tylko na kolejne dwa miesiące za sprawą ministerstwa zdrowia. Opowiada, jak już zrobiła „porządki” w papierach, w szafach z ubraniami, przygotowując się… To jeszcze nie czas, śmieję się, zawsze zdążmy to zrobić. A jak nie, jak nie będzie sił? To kogoś poprosimy, pokażemy palcem, wydamy polecenia, ale też nic się nie stanie jak zostawimy bałagan. Gdyby nie choroba żyłabym sobie szczęśliwie, jak do tej pory. Ale my żyjemy szczęśliwie. Tylko mniej zdrowo. Przecież życie samo w sobie jest niezdrowe.
Trochę w innym rytmie z pewnymi ograniczeniami, ale i tak jest pięknie, wzruszająco, wkurwiająco… na maksa… Nieprawdaż? Czym się różni od Waszego, kochani? No, właśnie…
Przegadałyśmy całą wizytę w szpitalu. O wszystkim, nie tylko o skorupiaku. O koleżankach, które nie zawsze potrafią zrozumieć; jak zachować się asertywnie, kreatywnie, żeby jednak czerpać radość ze wspólnych spotkań, a nie padać na twarz. O ogrodach… bo Wiesia kilka lat temu przeprowadziła się ze śródmieścia do podmiejskiej miejscowości, w której ja mieszkałam do 6 roku życia… a w której wciąż mieszka emerytowany lekarz- przyjaciel rodziców. I popłynęły wspomnienia i opowieści… O jej absolwencie, lekarzu na naszym oddziale, i że nasz uroczo miły, ale taki już misiowaty i powyginany profesor- kierownik katedry- był kiedyś taaaaki przystojny. Te moje trzynaście lat (w sierpniu) tchnęło w nią życie, na które ma wciąż ogromny apetyt. Mimo (?) swoich 70 lat, na które nie wygląda.
Kiedy Profesor powiedziała, że musi być dobrze, bo szykujemy się na ślub, to wiedziałam, że tak będzie 🙂 Obie dostałyśmy leki i ten sam termin ponownej wizyty, co Wiesię uradowało. Kiedy grubo po 14 zbierałam się do wyjścia, słyszę, że ktoś się o mnie pyta Giny. Widząc Doktora z plikiem papierów, pytam się, czy może ma wypis, bo nie ukrywam, ciekawa byłam, na jakie to wyżyny po sterydach i tonie mięsa wspięły się moje krwinki tudzież inne parametry. I słyszę, że nie, że to są papiery przyjęcia, którego nie było, bo Doktor na izbie się nie zjawił i pielęgniarka w końcu wysłała nas na oddział, bo byśmy pewnie tam zaraz zapuściły korzenie 😉 Aaa to ja podziękuję i ulotniłam się z prędkością konika polnego, czyli w podskokach ;D
Taksówką pojechałam prosto na kawę i po pizzę, a kiedy wróciłam do mieszkania, było chłodno, bo Dzieci Młodsze zainstalowały klimatyzator, proponując, że mogę zostać jeszcze jedną noc. Nie miałam tego w planach. Absolutnie. Zresztą również z powodu dzieci, bo u siebie mają duży remont, więc z trzema kotami koczują w kawalerce obok, korzystając jednak z mieszkania, choćby sypialni (wygodniejsze duże łóżko) i łazienki, no, ale jak ja czy Tuśka przyjeżdżamy, to nie ma zmiłuj…
Dziś obudziłam się z bólem głowy. Przed chwilą wzięłam piguły (wczoraj sobie odpuściłam wieczorem) i czekam na zapowiadany deszcz… Panów od fotowoltaiki jeszcze nie ma- przyjeżdżają późno, ale nie aż tak- wyrabiali się przed 10. Za to dziś odebrałam milionowy telefon z propozycją darmowej wyceny zaoszczędzenia energii.
I przesmak tego, o czym miałam pisać, ale wyszło co innego 😉



I się doczekałam, pada niezauważalnie, spokojny drobny deszczyk. Oby jak najdłużej, a najlepiej cały dzień…
Miłego 🙂