Gdy babcia zostaje mamą…

Trzy lata temu to jeszcze bym się cieszyła…ale teraz?- spojrzała na mnie niepewnym wzrokiem.
Teraz to ja za miesiąc już babcią będę. A tu ciąża i w tym samym roku co córka urodzi i Ona.

Czterdziestolatki rodzące dzieci, to zjawisko w naszych czasach dość powszechne. Coraz późniejsze macierzyństwo spowodowane jest odkładaniem decyzji o dziecku w nieskończoność, bo to albo kariera na pierwszym planie, a to warunki nie takie, brak odpowiedniego partnera i nim się kobieta obejrzy, jej zegar biologiczny zwalnia…Częstym powodem też jest niemożliwość zajścia w ciąże i długotrwałe leczenie… Lub też zmiana partnera, nowy związek…i decyzja chce mieć jeszcze jedno dziecko…
Inaczej jest, gdy ciąża to totalna niespodzianka…Gdy córka ma właśnie rodzić, a syn osiemnastkę wyprawiać, gdy życie w miarę poukładane jest i możliwość, by zadbać o siebie, zawalczyć o czas dla siebie. Miała wiele planów …planów niezwiązanych z dziećmi…
Babcią fajnie być, maleństwem opiekować się tylko wtedy, kiedy się chce i jest taka potrzeba. Kochać i rozpieszczać…Mamą być to kochać, wychowywać i wziąć odpowiedzialność za małego człowieka…Codziennie znosić trudy i radości macierzyństwa. Zostanie mamą, gdy kobieta szykuje się do innych zadań, to obawa co powiedzą najbliżsi, dzieci i sąsiedzi…Gdy otoczenie wścibskie jest, nie uniknie się komentarzy. No i ten strach…o zdrowie…dziecka i swoje…To wszystko potargało Jej myśli…Ja wiem, że przyjdzie też czas na radość…W końcu późne macierzyństwo ma swoje uroki…a najważniejszy jest mały człowiek z jej krwi i kości 🙂

Stopień demoralizacji…

-Dlaczego Policja poszukuje Miśka? -słyszę nad własną głową pytanie zadane przez Dziadka …
-Skąd wiesz?- pytam- Dlaczego? Gdzie?- zrywam się z kanapy, a w głowie kłębią się myśli i ta jedna, że coś się stało…
-Czekaj…-mówię na głos- przecież On jedzie właśnie pociągiem do domu i 2 minuty temu z Nim rozmawiałam, więc o co chodzi?
-No właśnie o co, bo Policjant pytał się o Niego lub ojca, a ze mną nie chcieli rozmawiać.
-I tak nic Ci nie powiedział?- pytam się coraz bardziej zdziwiona, ale i zaniepokojona.
-No tylko tyle, że to zamierzchła sprawa i że zszedł z życiowej drogi…a jeszcze chciał telefon do Niego, ale powiedziałem, że nie mam.
-I słusznie, w końcu On nieletni jest, przy rodzicach z Nim powinni rozmawiać…

Policja telefonu nie ma, ale ja mam, więc dzwonię:

-Misiek czemu Cię Policja szuka?
Cisza…po chwili słyszę -Kto????
-I gdzieś Ty zszedł z tej życiowej drogi?
-Cooooo?????
-No weź, pomyśl, przypomnij sobie…
-Mamuś przecież ja jadę pociągiem.
-Ale gdzieś z drogi zlazłeś…kiedyś.
-Jaaa?? Ja nie wiem, o co chodzi…
-Proszę przypomnij sobie, bo mnie ciekawość zżera…
Cisza….ok. mówię- pogadamy, jak Cię ze stacji odbiorę.

W samochodzie Misiek nie wie czy śmiać się, czy być wkurzonym, bo z Policją miał do czynienia pierwszy i ostatni raz 3 lata temu jak miał wypadek na skuterze…I za nic innych kontaktów przypomnieć sobie nie może.

A w domu następna niespodzianka, drugi dziadek mówi, że z Gminy ktoś dzwonił i wypytywał się, do jakiej szkoły Misiek chodzi i czy w ogóle chodzi…A pracownica nasza, też była wypytywana o Miśka…No to już w ogóle nie wiem, o co biega…A Misiek się cieszy, że może w jakąś gangsterkę będzie wplątany…
Tatusia z radością telefonicznie poinformował, tatuś się zdenerwował …nie na syna…Po pierwsze, że z Gminy dzwonią do dziadków, a nie do nas, no i w ogóle, o co w tym wszystkim chodzi…Pojechał na komendę…
Już telefonicznie nas zawiadomił, że Policja dostała notkę z Komórki dla Nieletnich o tym, by wywiad zrobili o stopniu demoralizacji nieletniego i jego rodziny…Notkę podpisała notabene nasza koleżanka Policjantka. Na podstawie tego, że Misiek 3 lata temu spowodował wypadek na drodze…No i chyba że dobrze nas zna i zdemoralizowani jesteśmy…Mąż… hmmm, o rany nie będę go tu cytować, ale na komendzie już przy nim darli papiery naszej sprawy …
Na tym nie koniec, bo skargę napisze i w gminie awanturę zrobi. Wystarczyłby jeden telefon…

Także moi drodzy sami nie wiecie, no bo skąd, ja też w niewiedzy żyłam, żem jest zdemoralizowana tak jak moja cała rodzina. W jakim stopniu…hmm nie wiem…ale dziś jadę do Dużego Miasta, by w knajpie o wdzięcznej nazwie „Harnaś”z moimi Czarownicami dalej się demoralizować. A co!… jak pójdę siedzieć, to żebym wiedziała za co…;D

Przechodzeni narzeczeni

Ostatnio byłam na ślubie pary, która była ze sobą już 8 lat, mieszkała razem ze trzy, a zaręczeni byli od dwóch… Bywam u nich w domu już ponad dwa lata przynajmniej raz w miesiącu. Spędzam tam trzy godziny na gadaniu o wszystkim gdy Ona zajmuje się moimi paznokciami. Opowiadamy sobie różne rzeczy,…przez ten czas, który spędzamy razem buzia nam się nie zamyka. Więc wiedziałam, że Ona się zastanawia nad swoim związkiem, że spogląda na niego z boku i to co widzi nie podoba Jej się. Że żyją jak stare znudzone małżeństwo, więc prędzej do rozstania dojdzie niż do ślubu…Tacy przechodzeni narzeczeni…Więc gdy dawny wielbiciel odezwał się na N-K widziałam jak Jej oczy się śmiały…Nie, nie umówiła się, ale…w końcu powiedziała ślub albo rozstanie. Był ślub.

Coraz częściej są właśnie takie pary, które chodząc ze sobą latami, mieszkając oddzielnie lub razem, nie potrafią zdecydować co dalej. Są razem, ale to życie osobno więcej im czasu zajmuje. Teraz większość młodych ludzi przed ślubem postanawia wypróbować swoje uczucie i zamieszkać wspólnie. I tak próbują w nieskończoność…Nie mówię o tych, co z góry skreślają instytucje małżeństwa. I nie mówię, że to źle tak razem zamieszkać. Tylko ile czasu trzeba się tak testować i próbować… ? Jak długo w narzeczeństwie tkwić…By nie przechodzić…i zamiast ślubu rozstanie sobie zafundować. Bo w końcu Ona czy On nie doczekawszy się konkretnej deklaracji może spojrzeć na kogoś innego łaskawszym okiem. I da się sprzątnąć temu drugiemu sprzed nosa. Ktoś powie, jeśli tak się stało to i akt małżeństwa by nie pomógł…Ja myślę, że nie do końca, bo gdy rodzinę się zakłada, gdy pojawiają się dzieci, gdy ktoś przysięga i z całych sił swej przysięgi chce dotrzymać to inne wartości są ważne niż w luźnym związku…Mówią, że w małżeństwie już nie trzeba się starać, a czym się różni długoletni związek? Mnie się wydaje, że to w małżeństwo trzeba włożyć więcej sił by je utrzymać nie zadeptując miłość, która dwoje ludzi połączyła…Miłość tez można przechodzić…

A dla mnie małżeństwo to kropka nad” i”…to pewność, że kocham, jestem kochana na zawsze…i chcę iść ramię w ramię jedną ścieżką…Zawarte z potrzeby serca, nie dla dziecka, nie dla otoczenia…dla siebie…Wiarą w słuszność wyboru, choć nie jest gwarancją, że się uda i nie jest węzłem by kogoś zatrzymać na zawsze. Ale jest pewnym aktem, deklaracją…i tylko od nas zależy czy chcemy ją składać swojemu partnerowi, czy nie.. Tak mniej więcej brzmiał mój komentarz do postu „Sens małżeństwa” jednej z Was…

Nordic Walking nie tylko modny ale zdrowy!!!

  

Kijki spokojnie wisiały sobie w korytarzu od sierpnia. Akurat dostałam je w dniu kontrolnej wizyty, gdy lekarka przekazała mi złe wieści. No cóż…jedną z myśli była ta, że powrócę do tematu…kiedyś…może. Jadąc do mojego Dużego Miasta przejeżdżam przez urocze miasteczko położone nad pięknym jeziorem. Europejska stolica Nordic Walking …za każdym razem witający napis mi przypominał, że przecież muszę choćby spróbować. Gdy było mi naprawdę źle, w pionie trzymała mnie między innymi myśl, że już niedługo ubiorę sportowe buty i wezmę kijki i wyruszę przed siebie. Moje ścieżki to pobliski las…jestem w nim prawie codziennie. Tam maszerując układam sobie myśli, rozmawiam głośno, czasem wołam w niebo…Nie pytam dlaczego, nie czekam na odpowiedź…cieszę się, że widzę zieleń, słońce i błękit nieba…Że mogę usłyszeć śpiew ptaków, a czasem ciszę lub też dziwne odgłosy…Chodzę sama, ale sam nie jestem…to lis przebiegnie drogę, to w dali zobaczę sarenkę…A pod nogami odgłos łamanych gałęzi…? Nie wiem czy tymi kijkami macham prawidłowo, wiem ,że chodzenie z nimi poprawia kondycje, ćwiczy się całe ciało rozwijając poszczególne mięśnie. Wiem, że to sport dla każdego, choć ja traktuje te spacery jak styl życia, przyjemność wielką a przy okazji nabieram sił po leczeniu…Naprawdę to nic trudnego, a wielka frajda…Warto pomyśleć jeśli ktoś ma ochotę na jakieś ćwiczenia…by nabrać kondycji, schudnąć, czy ogólnie dla zdrowia. Dotlenić organizm po wielu godzinach siedzenia np. za biurkiem, zlikwidować uporczywe bóle głowy czy kręgosłupa. Można ten sport uprawiać w każdym wieku, o każdej porze …w każdym terenie.
I z każdym…w większym gronie lub rodzinnie. Mały i duży, chudy i gruby, młody i stary…A najważniejsze, że jest bezpieczny. Więc …ruszajcie w plener!!! Wiosna przecież 🙂

Gdy trzeba prosić się o pieniądze…

Unikam sklepów samoobsługowych- rzuciła uwagę w moją stronę mieszając nerwowo kawę.
Dlaczego?- pytam się- Przecież wygodniej jest przejść się między półkami, wszystko wziąć do ręki, obejrzeć dokładnie…Pewnie chodzi Ci o to, że za dużo do koszyka wrzuca się niepotrzebnych rzeczy– domyślam się
No właśnie– odpowiada-ale nie tylko. W sklepie z obsługującą ekspedientką mogę zawsze poprosić, żeby podsumowała ile mi już wyszło…głupio tak później przy kasie odkładać rzeczy, gdy brakuje pieniędzy w portfelu…

Fakt głupio, pomyślałam sobie, szczególnie gdy w portfelu 30 zł i ani grosza więcej. Codziennie taką sumę dostaje na zakupy od męża, czasem tylko wykłóci się o więcej. To On zarabia, więc On trzyma kasę, a Jej po prostu wydziela. Podziwiam Ją, że przez tyle lat potrafi tak funkcjonować. Ja bym tak nie umiała. I nie chodzi tu o kwotę i totalne skąpstwo Jej męża dobrze zresztą zarabiającego, tylko sam fakt poniżenia, gdy codziennie trzeba prosić lub wykłócać się o dodatkowe fundusze by dom mógł wciąż funkcjonować. Nie potrafiłabym …ale chyba też żyć z takim człowiekiem, który nie ma do mnie zaufania. Taki model mi nie odpowiada, choć wiem, że w małżeństwie różne rozwiązania finansowe funkcjonują. Jednak pod warunkiem, że obie strony model taki a nie inny akceptują. Gdy jednak jedna osoba czuje się delikatnie mówiąc niekomfortowo, to trzeba szukać kompromisowego rozwiązania. Ja w takim związku gdzie pieniądze są wydzielane, gdzie jest się codziennie kontrolowaną, nie czułabym się bezpieczna. Nawet wtedy, gdy miałabym pracę i swoje fundusze. Nie dzielę moje-twoje, kasa jest wspólna, jak i to wszystko czego się razem dorobiliśmy. Nie potrafiłabym inaczej…

Kury i dziury…czyli unijne dyrektywy…

Unia narzuca nam wiele, no i dobrze, bo z założenia ma być łatwiej i przyjemnie. Jednak przepisy tworzą ludzie, a ci pod każdą szerokością geograficzną są różni. Mniej lub bardziej kompetentni, mniej lub bardziej rozumni… Także mamy przepisy dotyczące krzywizny banana czy ogórka i inne takie kwiatki… Nasi producenci żywności, nasi rolnicy, aby zaistnieć na rynku, przestrzegać ich muszą.
Mieszkam na wsi, rolnikiem nie jestem, choć ziemię posiadam, ba, nawet kury i kaczki oraz pszczółki 🙂 To hodowla mojego taty, który co weekend z Dużego Miasta przyjeżdża na wieś i oddaje się swojej pasji …hodowcy :)Tradycyjnie się oddaje…Ale kury dość powiedziały tradycji, one chcą być europejskie, w końcu już od dawna w Unii jesteśmy… Więc jakie było ostatnio zdziwienie, gdy tata z kurnika przyniósł jajka. Ha …pomyślałby kto, a cóż innego miałby przenieść. No tak, tylko te jajka były ostemplowane, tak jakie w sklepie kupujemy…Co za czort, pomyślał tata, mądre kury mamy, unijne dyrektywy przestrzegają i same swój produkt stemplują…

Zagadka okazała się prosta, choć mało przyjemna…
Ale ja o tym w innym kontekście, no bo jeśli Wielcy potrafią określić różne krzywizny, to może by się tak dziurami zajęli…Ile tych dziur może ewentualnie być, jeśli w ogóle…Bo krzywizna banana kompletnie mi nie przeszkadza, a dziury na drodze jednak tak. Do Dużego Miasta prowadzi droga przez jedną z wsi, która powinna nosić nazwę ”Dziura Wielka”…Stan drogi jest fatalny, zresztą jakie drogi w Polsce mamy, każdy wie…Jednak ten odcinek to kawałek nędzy i rozpaczy łatany co roku na wiosnę, ale tak jakoś wybiórczo, mam wrażenie, że co trzecią dziurę. Więc gdyby tak przepisy w tej kwestii jakieś były…jak łatać mamy…
Jedyny plus tego stanu to taki, że nikt tam dozwolonej prędkości nie przekroczy, a Policja może zaoszczędzić czas i paliwo …

świątecznie…

  

 

PIĘKNEGO CZASU WAM ŻYCZĘ MOI DRODZY

NIECH ŚWIETA BĘDĄ PRZEPEŁNIONE RADOŚCIĄ, MIŁOŚCIĄ I SPOKOJEM.

PRZY OBFITYM STOLE NIECH ROZMOWA ZAGOŚCI I POGODA DUCHA,

BOGATY ZAJĄC NIECH ZAWITA

MOŻECIE GO SZUKAĆ W POBLISKIM PARKU LUB LESIE 😉

BO POGODA MA BYĆ PRZECUDNA:)

WESOŁEGO ALLELUJA !!!

Idą święta…

Tradycyjna Pani Domowa już co najmniej od tygodnia pierze, sprząta i myje wszystko wkoło. A sen z jej powiek spędzają potrawy wielkanocne. Bo stół w święta to najważniejsza rzecz, przy nim rodzina zasiada cała. Przeważnie bywa tak, że Tradycyjnej Pani Domu nikt nie pomaga, więc im bliżej świąt bywa coraz bardziej zmęczona i sfrustrowana. Ale nie odpuszcza sobie, bo jakby to wyglądało, bez pucowania ścierką, bez wygotowywania, bez tego całego przedświątecznego zaganiania.
I tak przynajmniej w wielu domach jest dwa razy do roku…
A tu wiosna buchnęła za oknem, i nic nie zmieni tego, nawet, jeśli to okno ciut zakurzone jest. Słońce świeci, cieplejszy wieje wiatr, pąki na drzewach puszczają i zapach, zapach który o tej porze najcudowniejszy jest. Wiem co mówię, bo wczoraj byłam w lesie, a właściwie byliśmy razem z mężem. Już nie pamiętam kiedy ostatni raz właśnie tak razem, choć las pod bokiem jest. Ale jak to w życiu bywa, bliżej było coś innego, zawsze coś pilnego…O nie, teraz sama czy z Nim postanowione, kilka razy w tygodniu choć półgodzinny spacer musi być i już…

A w sobotę byłam na ślubie…No i się wzruszyłam, bo to taki piękny czas gdy dwoje sobie przysięga miłość, wierność i że nie opuści…Pięknie razem wyglądali…

Więc moje Tradycyjne Panie Domu, i te trochę mniej tradycyjne, znajdzie czas w tym gorącym okresie by się zatrzymać i poczuć tę wiosnę…By pachniała kwieciem, wiatrem i miłością a nie tylko…pastą do podłogi….

Wiosna przecież.

Święta …i tak się odbędą….

                   

                                                                 

Miłość w roli głównej…

„Michał…jak Ty się chcesz odnaleźć w życiu, jak nie interesuje cię miłość poezji starożytnej”

 

Takie słowa usłyszał Misiek od swojego polonisty i wychowawcy.

Misiek ma 17 lat.

Polonista jest starym kawalerem kilka lat starszym od  mamy Miśka, czyli ode mnie.

Mama, czyli ja, podejrzewa, że Misiek bardziej interesuje się miłością współczesną i to też niekoniecznie w poezji. No cóż, woli prozę…

Wnioski wysuwają się same…

 

(Nie)tradycyjne gotowanie…

Nie lubię gotować. Tak już mam …kropka, koniec. Co nie oznacza, że nie umiem choć  talentem jakimś nadzwyczajny nie grzeszę. Ale rodzinę posiadam, wyżywić ich jakoś muszę, szczególnie, że Ślubny nic a nic pomocny nie jest. Oprócz kanapek nie potrafi nic innego zrobić. Nawet jajecznicy, może dlatego, że za nią nie przepada. Moja mamuś nigdy mnie do garów nie zaganiała, twierdząc, że Ona się sama nauczyła a ja jeszcze zdążę. Miała rację, tylko że Ona świetnie gotuje, a przede wszystkim lubi  pichcenie i dogadzanie innym.  I całe lata robi to sama, bo tata w kuchni to jak słoń w składzie porcelany… Ja poszłam w ślady mamy, niestety nie wte kulinarne, tylko wte, że Tuśki do garów nie zaganiałam. Sama się zagoniła wyprowadzając się z domu i zamieszkując z chłopakiem.

I nie, że to mus jakiś był, o nie…I nie, że tam jakieś dania tradycyjne, łatwe i przyjemne. Powiedziałabym, że raczej wymyślne, i takie, które ja w życiu nigdy nie robiłam. A choćby kaczkę pieczoną…ech…Na dodatek ma w tej kuchni pomocnika i to nie byle jakiego, ale z sercem i uczuciem. Razem we dwójkę, to nawet jak czegoś się nie lubi robić, to jest przyjemniej, ale Oni lubią tak wspólnie właśnie.

Ostatnio byłam zupełnie wyłączona z różnych obowiązków, z wyżywienia domowników też. Nie był to jakiś większy problem, bo tu na miejscu za płotem mam teściową a Misiek w tygodniu w Dużym Mieście żywił się u babci lub na mieście i tylko weekendy w domu…Wcześniej potrafił zrobić sobie domowego hamburgera, spaghetti i kanapkę…A teraz w każdą sobotę oboje zakasujemy rękawy i jak się to Tuśka z nas śmieje, jesteśmy  specami jednego dania. Misiek przyprawia mięso i smaży oraz odpowiedzialny jest za frytkownicę,  ja przygotowuję sałatkę i sosy…Razem w kuchni miło i twórczo spędzamy czas. Bo robimy różne warianty tej potrawy ;). I zaganiać Go nie musiałam, widzę, że lubi, potrafi i chce się czegoś nauczyć. I mam nadzieję, że już tak mu zostanie, że później dziewczynie czy żonie nie ucieknie z kuchni. Bo kobieta jest z góry na przegranej pozycji, nawet jeśli nie lubi to musi…a facet zawsze się wymiga jeśli nie chce. Bo jakoś tak w tradycji jest…ech.