Przerażenie…

Około 30-40-stu młodych ludzi, dziewcząt i chłopców z przewagą tych drugich…Wszyscy z obojętnością lub z uśmieszkiem na twarzy patrzą, jak garstka wyrostków niszczy czyjeś mienie…Jak o mały włos, być może specjalnie albo niechcący kogoś uderzą…Patrzą…nie reagują…patrzyliby, nawet gdyby tamci się pozabijali…Na żywioł nie mamy wpływu…potrafi zniszczyć cały dobytek, potrafi śmierć przynieść…Natura ma tyle w sobie siły, że człowiek bywa często wobec niej bezradny…Ale czy musi być taki wobec drugiego człowieka?…Gdy jest nieodpowiedzialny? Gdy jest agresywny, gdy sieje zło wokół siebie?…Czy naprawdę tak ciężko jest zdobyć się na jakąś reakcje…? Czy zawsze trzeba czekać, aż stanie się nieszczęście, by ruszyć sumienia innych???

Muszę…czy nie muszę ?

Muszę otworzyć oczy…

Muszę wstać…nie da się przeleżeć całego dnia….

Muszę udać się do łazienki…ale najpierw muszę wypuścić psa…

Muszę coś zjeść, ale to niekoniecznie o tej porze dnia…

…ale kawę lub herbatę już muszę…

Muszę popracować i muszę milion typowych domowych spraw wykonać…

To normalne ,że muszę…

A może nie???może nie powinnam musieć???

Muszę dołożyć drewna do kominka…..

I muszę wyjść…..brrrrrr….

To zły człowiek…

Ludzie się dzielą między innymi na tych, co mają futrzaki w domu i na tych, co ich nie mają. Ci, co posiadają kotki lub pieski raczej je kochają i bardzo o nie dbają. Ci, co nie mają zwierzaków czworonożnych dzielą się na takich, co nie chcą mieć, bo nie wyobrażają sobie, żeby coś takiego biegało, brudziło i zawracało głowę i na takich, co nie mogą po prostu ich mieć…a powody są różne, nawet bardzo…Często powodem jest charakter człowieka, a przede wszystkim wielkość jego serca i…sumienia…Za oknem siarczysty mróz…Pieskom w domu ciepło jest, ale tym na zewnątrz, a przecież na wsi wiele takich jest…już pewnie nie za bardzo ciepło jest…Byłam świadkiem jak mąż zrobił awanturę żonie za to, że wzięła psa z  dworu do kotłowni…Nie wytrzymałam i patrząc mu prosto w oczy wzrokiem, który pewnie gdyby, umiał, to by zabił, i wytykając palcem powiedziałam:To zły człowiek jest…

Było gorąco…

Dziewczyny, żeby do nas dotrzeć, jechały dwa razy dłużej niż przy normalnych warunkach…Robiąc saunę w samochodzie i rozbierając się do rosołu, przynajmniej nie musiały wysiadać na siarczysty mróz i skrobać szyby jak inni kierowcy…Bo to, co leciało z nieba, od razu zamarzało…Masakra…A w domu okazało się, że w nocy siedzieliśmy na bombie zegarowej…Przez niefrasobliwość i głupotę pracownika mogliśmy razem z piecem wylecieć w powietrze-tak twierdzi mój tata…Całą wczorajszą noc walczył z piecem i kryzys pokonał…Całą automatykę jednak szlag trafił…I mieliśmy wizje domu grzanego tylko kominkiem w tak siarczysty mróz…Jednak udało się  poprzestawiać wszystko na ręczne sterowanie…Ech…A za oknem piękne słońce…mróz 15 stopni…wczoraj dłuuugi  spacer ze śnieżkami w tle… Widoki cudne…zapychające dech… Biel i biel…i biel…A gdzie odrobinę zielonego…no gdzie?? Nawet iglaki ubrane w czapy śniegowe…całkowicie przysypane…No wiem, że wiosna w styczniu to anomalia…ale trochę cieplej mogłoby już być…Strach otwierać drzwi…Nawet Maksio spacer skraca do minimum, choć intensywność wychodzenia pozostała taka sama…Ech…

 

Czekamy …;)

Zgasły światełka na choince…tak same z siebie dając znak, że czas drzewko z ozdób rozebrać. I teraz stoi  goła jak „święty turecki”, oszałamiając nas swoją zielenią. I widać, że wypuściła młode pędy i szyszki zaczynają wyrastać…No tak, u nas  cieplarniane warunki miała …Za oknem siarczysty mróz, przecież nie wystawię jej nawet na taras, bo by przecież zmarzła…Szok termiczny niewskazany…Więc…chyba tak razem z choinką poczekamy do wiosny…No, chyba że szybciej dodatnie temperatury nadejdą…:)

Gdy listonosz stuka do drzwi…

Nie lubię listonosza…och personalnie nic do niego nie mam, choć poprzedni był bardziej przystojny ;P…Ale nie lubię, gdy dzwoni do drzwi…Bo przeważnie jest tak, że wcale, ale to wcale na niego nie czekam…Wręcz przeciwnie…Ja wiem, że są osoby co z utęsknieniem  wyglądają go …a, bo to czekają na rentę, emeryturę, lub list od kogoś bliskiego…No, a ja nie mam na co czekać…Listów nie dostaję, wszyscy  się jacyś wygodni zrobili i dzwonią lub elektronicznie piszą…Tylko święta są takim miłym wyjątkiem…Na papiery służbowe mam czekać? I tak jestem nimi zasypana…Na wyciągi bankowe???….po to, by przypomniały, że znowu się konto uszczupliło…Na rachunki do zapłacenia???…ech tu same niespodzianki, znowu niedopłata za prąd ponad tysiąc złotych. Co go tak żre???-ja się pytam…Więc jak tu lubić listonosza?…Ale dwa dni temu chyba chciał sobie u mnie notowania poprawić 😉 … Przyniósł coś fantastycznego, coś pięknego,  coś nieoczekiwanego…Prawdziwy prezent -niespodzianka…Tym bardziej cenny, bo…TY WIESZ DLACZEGO, I DZIĘKUJĘ CI!!!:*****

Mieszkam w młynie…;)

W domu młyn, a zapowiada się jeszcze większy. Starsze dziecko z racji tego, że uczy się w innym województwie ma już ferie, więc przyjechała z koleżanką. Na ten weekend, ale trochę wydłużony zapowiedziała się Przyjaciółka razem z naszą wspólną koleżanką i Jej synem- rok starszym od Miśka. A po niedzieli przylatuje za oceanu na 10 dni druga Przyjaciółka. A młodsze dziecię ma szkołę, szkołę w domu…Nauczyciele w końcu obce, choć pedagogiczne ciało, codziennie popołudniu stukają do drzwi…A to herbatkę trzeba zrobić, kilka słów zamienić…ech…Psa za mordę potrzymać, bo gdy już obszczeka, to do całowania skacze…Dziewczyny wyżywają się artystycznie, więc przy muzie grającej na górze z wieży, z komputera na półpiętrze i telewizora na parterze… w kuchni lepią z masy solnej  cudeńka, pomagając Miśkowi w zaległych pracach z plastyki…I tak oprócz cudnego wazonu, który będzie oceniany, wyczarowały jeszcze łabędzia, ślimaka i mysz..i coś jeszcze, ale to nie ustalone jeszcze co;) Pomalowały ślicznie…łabędź czarny wyszedł…Misiek piramidy lepi, a właściwie ryje w plastelinie lub co chwila na flecie gra…Warsztaty z domu mi się zrobiły…jeszcze jak dodam, że codziennie śmigamy na rehabilitacje…to doba mi się kurczy ot i co!

Kopciuszkowy finał balu..

Współczesny Kopciuszek nie gubi pantofelka, gdy o północy w pośpiechu opuszcza bal…Współczesny Kopciuszek bawi się do samego rana, by stwierdzić, że jej maleńka śliczna torebeczka, którą zostawiła na stoliku, aby zatańczyć jeszcze ostatniego walca…dostała nóg…Pierwsza myśl, że jakaś dama przez pomyłkę sobie „wzięła”, druga…jakże bardziej intrygująca, że jakiś czarujący królewicz się nią „zaopiekował”…Wszak w środku same skarby: flakonik perfum, którym pachniał Kopciuszek przez cała noc, pomadka zdobiąca jej usta, chusteczka…wprawdzie nie haftowana…ale…no i telefon…źródło wszelkich informacji o Kopciuszku…nić prowadząca do kłębka ;))…A Kopciuszek Kopciuszkiem się nie czuł. Suknie miał śliczną, makijaż przez córcie zrobiony, fryz przez utalentowaną koleżankę z papierami szkoły fryzjerskiej…I z uśmiechem na twarzy przetańczył całą noc…A torebkę wziął przystojny znajomy..,I choć czar prysnął, gdyż myślał, że jest żony…; )To przynajmniej Kopciuszek nie poniósł żadnych strat…Hmm, bo cóż tam kilka siniaków na lewej nodze, ból obu nóg…i nie wiem, dlaczego jeszcze karku?…ale to był bal nad balem i znowu się marzy, by przetańczyć całą noc…

Tańcząc przez cały czas…

Przymroziło… oblodziło… Tańczą ludzie i pojazdy różnorakie na lodzie, kręcą piruety… Co chwilę słychać o wypadkach… Moment nieuwagi, brak wyobraźni i… bęc… nieszczęście gotowe…

Zdarza mi się, choć bardzo rzadko, zaszyć się w domowym zaciszu… Hmmm zacisze to zbyt hucznie powiedziane, bo wystarczy, że Maksio się rozszczeka, rozbawi i już hałaśliwie jest… Ale zdarza mi się nosa poza drzwi zewnętrzne nie wystawić. Pracuję wtedy w kapciach;) i dobrze mi z tym… Żadne zewnętrzne bodźce do mnie nie docierają, hałas świata zewnętrznego poza mną jest…nie dotyka, nie boli, nie zadziwia, nie rozbraja… Tylko muzyka w tle… Lubię te chwile… one dają energię na ten czas, kiedy nos muszę wystawić… A on czasem potrafi nieźle zmarznąć, zaczerwienić się w zetknięciu z taką aurą zimową… która bywa wszędzie, choć kaloryfery nieźle grzeją…;)

A w sobotę idę na bal…Powinnam udać się do fryzjera, kosmetyczki, solarium… i pewnie gdzieś jeszcze… Tak jak inne damy szykujące się na bal… Ale ze mnie żadna dama… Więc… Ubiorę kieckę i polecę ;)… choć nie ukrywam, że mimo  iż kocham te klimaty, to jednak wolałabym w ulubione  jeansy się wbić i z innym towarzystwem w tany ruszyć… Ale może to już za tydzień… Cicho sza….