Przemokłam. Nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz deszcz mnie zmoczył do ostatniej suchej nitki. Śmieszne, bo ulewa zaskoczyła mnie 40-50 metrów od domu, kiedy wyszłam tylko na chwilę. Nie popatrzyłam w niebo- zaprzątnięta smutkiem, który rozlał się we mnie- jak to czynię zazwyczaj; automatycznie wykonywałam to, co każdego wieczoru. Będąc już na wpół przemoknięta, mogłam schować się pod wiatę i przeczekać. Letnie ulewy trwają chwilę: są gwałtowne, zaskakujące, ale szybko mijają. Nie chciałam czekać. Pomyślałam: jak cudownie by było, gdyby deszcz zmył ze mnie wszelkie troski i zmartwienia. Błoto, którym zostałam oblepiona przez walec wydarzeń. To jednak byłoby za proste…Mogę stosować metodę wyparcia w stosunku do skorupiaka- bo działa! Jednak mimo tego, że z klapkami na oczach życie jest znacznie znośniejsze, to nie potrafię ich założyć: nie widzieć tego, co się stało rzeczą oczywistą. Czasem wystarczy świeże spojrzenie, by dostrzec to, czego wcześniej nie było widać albo dostrzec się nie chciało. Albo myślało, że minie. Wszystko mija…tyle że z różnymi konsekwencjami, różnymi zakończeniami.
Nieprzegadane trudne sprawy, bo jedna ze stron nie chce rozmawiać, a druga w swej niemocy krzyczy- napędzają nieubłagany walec wydarzeń. Walec, który może zmiażdżyć i pozostawić po sobie zgliszcza. Obopólne oskarżenia, rzucane w siebie groźby odbijają się jak echo: milkną, by znów powrócić. Wszystko nagle jest czarne albo białe- nie ma szarości…Zniknęły kolory. Gdzieś dawno zagubiony kompromis…
Reakcja- by nie przegapić momentu, w którym już nie ma odwrotu. Trudna próba pomocy, bo ze znamionami wtrącania się. Nie wiem, czy do końca udana, czy już ostatnia…
Deszcz nie zmył niczego, choć pozwolił na w miarę spokojny sen.
**************************************************************************
Odnośnie spania i przeczekania 😉
Jakiś czas temu na śpiku złożyłam zamówienie on -line. Na śpiku, bo jeszcze na dole połknęłam pół tabletki na sen i trochę potrwało, zanim dowlokłam się do łóżka, w którym miałam pozostawiony wcześniej włączony laptop. Pomyślałam sobie, że zanim go wyrzucę z łóżka, to jeszcze wejdę na twarzoksiążkę 🙂 A tam po okazyjnej cenie oferta patrzałków. Kliknęłam. Wybrałam. Z oczami jak szparki kontynuowałam zamówienie. Chwila zastanowienia, bo zakup przez kartę- jedynie w sprawdzonych firmowych sklepach, a i to niechętnie z dozą ograniczonego zaufania, a co za tym idzie, ze strachem w oczach czynię w ten sposób zakupy. Zrobiłam wklej, ale ostatnim rzutem zasypiającego oka poczyniłam próbę wycofania się z transakcji. Pootwierało się milion stron, coś mi się zawiesiło- byłam przekonana, że wyczyściłam numer karty- i nie poszło dalej. Walcząc, by nie zasnąć z palcem na klawiaturze, sprawdziłam w statusie zamówienia i ze zdziwieniem zobaczyłam, że nie tylko zamówiłam, ale zrobiłam to potrójnie. Ostatkiem sił- śniąc chyba na jawie- odnalazłam kontakt i wysmarowałam emilkę wyjaśniającą moją pomyłkę. Zakonotowałam tylko, że wiadomość poszła gdzieś w kosmos, bo żadnego konkretnego adresu ani telefonu kontaktowego nie było na stronie. I to na ten czas było wszystko, co mogłam zrobić, bo mój mózg już nie funkcjonował, a oczy same się zamykały. Dziwne, ale nie śniły mi się koszmary 😉 Następnego dnia rano sprawdziłam konto- nic nie ubyło- kamień spadł z niewielkim, ale jednak hukiem 😉 Niestety, następne wejście na konto pokazało, że dostępnych pieniędzy mam mniej o jakąś dziwną kwotę oczekującą na zaksięgowanie. Dziwną, bo nic mi niemówiącą: ciut wyższą niż koszt okularów- pomyślałam niedorzecznie, że OM będący na krótkim urlopie może skorzystał z mojego konta. Pudło. Po sześciu dniach okazało się, że zapłaciłam za coś w dolarach. Brak jakichkolwiek wieści ze sklepu na skrzynce plus ubytek kasy z konta, tylko utwierdził mnie w tym, że zostałam naciągnięta. W duchu pożegnałam się już z kasą- ciesząc się, że to niewielka suma- wiedząc, że jeśli okaże się to prawdą oczywistą, to nic z tym nie zrobię: bo i co? Gdy po dwóch tygodniach na FB znowu pojawił się owy internetowy sklep reklamujący swój towar, to miałam ochotę skomentować i uprzedzić o oszustach. Udostępnić, by już nikogo nie nabrali. Całe szczęście, że tego nie uczyniłam, w tamtej chwili, bo:
Wieczorem OM daje mi małą paczuszkę i ze zdziwieniem mówi: z Hong Kongu…
Obdarzam go zdziwionym spojrzeniem, ale już proces myślowo-skojarzeniowy trwa… Czyżby? Bingo! Po chwili okulary mam już na nosie. Tym razem udało się, ale zanim znowu w coś kliknę, to najpierw się… prześpię ;D Obiecuję to sobie!!! 😉