Na złość teściowej…

Na złość mamie odmrożę sobie uszy...Jest takie powiedzenie? Jest. No to ja teraz proponuje nowe: na złość teściowej wyjdę za mąż .;)

Rozwiedli się kilka lat temu, bo On tak chciał. A Ona na złość jemu się zgodziła. Tak naprawdę w separacji po rozwodzie, byli kilka, może kilkanaście  tygodni. Nie zdążył się wyprowadzić ze wspólnego mieszkania, a już żyli  znowu jak mąż i żona. Po co był im ten rozwód? To jest dobre pytanie. O tym fakcie niewielu zostało poinformowanych. Szczególnie przed rodziną trzymali to w tajemnicy. Niestety, przy jakieś okazji, On się wygadał  przed własną matką. Może chciał, może musiał- tego nie wiem. Od tego czasu, teściowa  w obecności synowej rzucała aluzjami na prawo i lewo. A synowa nie mogła się odgryźć, gdyż bała się, że teściowa w odwecie powie wszystko jej rodzicom. Niedawno doszli do wniosku, że z powodu różnych okoliczności powinni się pobrać. Ustalili datę. Ślub tuż, tuż, a właściwie podpisanie stosownych dokumentów. Ona traktuje  to, jak formalność, i to nawet niekonieczną. Wiesz, mówi: majątku żadnego nie mamy, a gdy byłam w szpitalu, to  mimo rozwodu, ” niemąż ” występował jako mąż, bez żadnych komplikacji. A z tym ślubem same komplikacje, bo musimy obrączki kupić, w coś muszę się ubrać, a świadków wypada  zaprosić na obiad… Bardziej mi się nie chce, niż chce. I tylko jedno mnie pcha do tego kroku… CO?- pytam się…że jak teściowa coś znowu wypali, to słodki głosem powiem jej, że nie ma aktualnych informacji…

A tak na marginesie, jak bardzo jest zdolna poświęcić się synowa, by zrobić teściowej na złość? 🙂

Pigułka niezgody…

Nie bardzo rozumiem tę całą debatę na temat pigułki „po”, która od jakiegoś czasu toczy się w mediach, i tak niezdrowo podnieca dyskutujące strony „za” i „przeciw”. Wszak owa pigułka od lat jest w sprzedaży, więc  narodową dyskusję na temat jej ewentualnych skutków „ubocznych”, uważam za niepotrzebną, żeby nie powiedzieć za szkodliwą.  Szczególnie że w większości są to dyskusje bardziej światopoglądowe niż medyczne.  Według Episkopatu taka pigułka to grzech śmiertelny. Tak jak tabletki antykoncepcyjne, prezerwatywa, spirala czy inne zabezpieczenia przed ciążą niż kalendarzyk małżeński. I bez sensu z tym dyskutować. Tak się tylko zastanawiam, czy Episkopat żyje w niewiedzy, czy w całkowitej hipokryzji, wierząc, że w naszym kraju, każdy katolik tak uważa, a prawdziwy katolik stosuje się do zakazów kościoła.

Warto jednak posłuchać lekarzy na temat pigułki „po” i dlaczego dostęp do niej bez recepty jest dobrym rozwiązaniem. Mnie przynajmniej przekonują. Po pierwsze, że tabletka jest całkiem bezpieczna, bo jest to środek antykoncepcyjny, a nie wczesnoporonny i przede wszystkim wysoko skuteczny. Po drugie, łatwiejszy dostęp to wyższa skuteczność, bo dostanie się  do lekarza na NFZ, to nie taka prosta sprawa, a jeśli się jeszcze trafi na takiego z  „klauzurą sumienia”, to można wyjść bez recepty. Po trzecie, bez recepty, ma szanse ukrócić nielegalny handel tabletkami wczesnoporonnymi niewiadomego pochodzenia, niebezpiecznymi dla zdrowia kobiety. Bo gdy kobieta nie chce być w ciąży, to zrobi wszystko by w niej nie być…Ale również, gdy nie chce, to nikt i nic nie zmusi jej, by taką pigułkę zastosować.

Sprowadzenie łatwiejszego dostępu pigułki „po” do przyczyn większej rozwiązłości kobiet, młodych dziewczyn, a co za tym idzie chorób z tym związanych,  i sugerowanie, że będą je łykać jak landrynki, jest szkodliwym uproszczeniem. Sugerowanie, że wszystkiemu będzie winna „pigułka bez recepty” jest stwierdzeniem nieprawdziwym. Bo tu się kłania edukacja, wychowanie seksualne w szkole i w domu, które w naszym kraju, jakie jest, każdy wie…

Dlatego każda kobieta powinna mieć dostęp do rzetelnej informacji ( medycznej) o pigułce „po”, a nie być przedmiotem (na równi z pigułką) kłótni światopoglądowej, jaka toczy się w mediach.

Baba moja.

Jakoś szczególnie nie przywiązuję wagi, do tego dnia, który jest moim udziałem już po raz trzeci. Wszak babcią jestem cały rok, tak prawie już od trzech lat. Każdy buziak, każde przytulenie jest słodkie i bezcenne niezależnie od dnia. Nie wiem, czy wnuki kocha się inaczej, bardziej, łatwiej niż własne dzieci…Wiem, że się kocha i już!

Patrzę na Pędraczka i nie wierzę, że za kilka dni skończy trzy lata. Nie wiem, kiedy ten czas zleciał. Czas w dużej mierze spędzony z Nim 🙂

Obecnie z przyczyn wiadomych mamy najdłuższe (2 tygodniowe) przerwy w przebywaniu ze sobą od czasu narodzin. Ale gdy już wrócę z DM…wita mnie buziakiem, przytuleniem i…słowami: baba moja…

Tak sobie pomyślałam, że mam jedno życzenie odnośnie dzisiejszego dnia: by za rok, w tym dniu, zobaczyć Pędraczka w przedszkolu, jak recytuje okolicznościowy wierszyk…To byłoby coś 😉

Moje dzieciaki mają dwie babcie i jednego dziadka…To dopiero szczęściarze :)))

Wszystkim babciom dużo, dużo radości!!!

Teoretyczny półmetek…

Teoretycznie jestem w połowie leczenia, teoretycznie, bo w praktyce to dopiero się okaże. Praktyka lubi teorii zagrać na nosie, wyskoczyć z jakąś niespodzianką, więc… Więc teoretycznie mam już „z górki”, tyle że praktycznie, to  czuję, że wciąż wspinam się i to mozolnie, bez widoku na szczyt. Już się zaczęłam zastanawiać, czy jakaś  podstępna deprecha mnie nie zaatakowała, bo normalnie, to złościłabym się, że praktycznie już trzeci miesiąc  jestem uwięziona w czterech ścianach i nie mogę pełną piersią odetchnąć światem zewnętrznym. A tu nic…Ale co się dziwić, gdy za oknem chlapa, wieje , a słońce wychodzi za chmur  na chwilę raz na kilka dni…Nie ma czego żałować…Świat zewnętrzny i tak do mnie dociera, za sprawą szklanego ekranu…i tu dopiero można nabawić się depresji, że jest taki zły…I tu mi się nasuwa pytanie, czy na pewno wszystko zostanie wybaczone?

Teoretycznie powinno się najpierw pomyśleć, a potem mówić i w czyn wprowadzać. W praktyce z tym bywa różnie…Szczególnie gdy celem jest  zniszczenie, zdegradowanie swego przeciwnika, tym mocniej, gdy się uwierzy, że to wróg narodu jest.  Katolik potrafi zajadle stać na straży moralności i  głosić swe prawdy okraszone najbardziej cuchnącym błotem.  I dumny jest! Tylko się dziwię, że nie zauważa,  iż sam w tym błocie tkwi co najmniej po kolana…Czystek by mu się przydał, nie mylić z czyśćcem 😉 Takie zioło, co to oczyszcza organizm z wszelkich toksyn… Polecam w ciemno…

Nie jestem górnikiem, ani nie mam kredytu we frankach (żadnego kredytu) – no i to już jest podstawa, by na świat spojrzeć bardziej przychylnym okiem 😉  A wzrok powinnam mieć coraz lepszy, a to za sprawą pitego codziennie soku z marchwi 🙂 Oprócz swoich licznych właściwości, na które liczę, przede wszystkim mam dużą przyjemność w samym piciu. A niewiele smaków tak intensywnie odczuwam, odwrotnie proporcjonalnie do zapachów…Więc gdy na oddziale wybuchała bomba ekologiczna, skonstruowana przez niefrasobliwych lekarzy, myślałam, że zejdę od smrodu…A podobno od tego się nie umiera 😉

 

 

 

W dzień świąteczny…

W święto nie powinno się kłaść do szpitala. Powinno się siedzieć z rodziną przy stole i świętować. W święto nie dyżurują pielęgniarki, które  potrafią wkuć się w port, by pacjent (ja) mógł  dostać w żyłę to, co miał  na dziś zaplanowane. Czekam więc na anestezjologa, w nim jedyna deska ratunku. Współlokatorki śpią lub drzemią, wymęczone  przez te, które  nawet nie próbowały mi wbić igłę, za to na nich się „uczyły”. Rekordzistka miała siedem prób, drugie miejsce zajęła ta, co miała ich pięć, a pozostałe  miały ich co najmniej trzy. Ot, taka rzeczywistość szpitalno- świąteczna…Zajadam więc kutię,  przyniesioną przez Przyjaciółkę, i próbuję się zrelaksować. Nie ma co się denerwować na coś, na co nie ma się żadnego wpływu. Tylko, jeśli będę musiała czekać z podłączeniem do jutra, aż na oddziale nastanie normalny dzień roboczy, to jednak się wkurzę. Bo ten wieczór mogłam spędzić z OM i dziećmi albo nawet w DM z rodzicami, a nawet w trzeciej wersji- w domu Przyjaciółki. OM nie dostałby mandatu i punktów za zrobiony skrót (kiepskie oznakowanie), i nie zostałby zabrany dowód rejestracyjny za brak przeglądu w moim aucie…Więc choć już zaraz dochodzi 20. i od kilku godzin nikt z personelu się mną nie interesuje, to jednak wciąż mam nadzieję, że moje dzisiejsze „poświęcenia” nie będą na darmo…i dostanę dziś w żyłę.

System systemem…

…ale to człowiek jest najważniejszy i od człowieka najwięcej zależy. Człowiek- lekarz, człowiek- pacjent.

Byłam dziś w przychodni przyklinicznej, na szczęście w województwie, które ma 100% podpisanych umów kontraktowych. Na szczęście, bo mieszkam w województwie, które ma najmniejszy procent. I jak słucham lekarzy z PZ, którzy twierdzą, że to nie oni zamknęli przychodnie, to mi się scyzoryk w kieszeni otwiera. Moja pani Doktor nie jest zachwycona pakietem onkologicznym, wręcz twierdzi, że to utrudni, a przede wszystkim wydłuży czas od diagnozy do leczenia. I ja jej wierzę. U mnie w obu przypadkach, od diagnozy do operacji minęło 5-6 dni, a w ciągu 4-6 tygodni nastąpiło leczenie. Bez żadnej zielonej karty. Biorąc pod uwagę drogę, jaką ma przejść pacjent, według pakietu ministerstwa, ten czas w większości będzie  naprawdę wydłużony. Każdy dziś wie, ile się czeka, nawet w trybie pilnym, na specjalistyczne badania, a potem na ich opis. A bez nich koordynator nic nie zleci. Na wizycie nie założono mi zielonej  karty, ale zostałam  przyjęta, tak jak inne pacjentki, mimo tego, że system podkreślał na czerwono, że nie mamy ubezpieczenia zdrowotnego. Pani Doktor przyjęła,  mimo tego, że musiała z tego powodu wypisywać dodatkowe kwity dla NFZ. Przyjęła, bo jest człowiekiem, bo jest lekarzem, który wie, że jego zadaniem jest przede wszystkim leczenie pacjenta. Bo choć to człowiek tworzy niedoskonały system, nie można kosztem chorych walczyć o własne dobro i dobro pacjenta. Mimo złości na tych, co zamknęli przychodnie, to jednak wierzę, że nie tylko walczą o większą kasę, ale i o bezpieczeństwo pacjentów. Przynajmniej większość z nich. Choć po wystąpieniu prezesa Krajowej Rady Lekarzy, który stwierdził, że rozumie tych lekarzy, bo mają  kredyty  na przychodnie i obawiają się o ich spłatę- to jednak coraz częściej mam wątpliwości. Szczególnie że media donoszą, iż niektóre przychodnie mimo braku umów, otworzyły swoje gabinety dla pacjentów. Więc jednak  w tym sporze  można być człowiekiem. I nie wzrusza mnie łzawe wystąpienie lekarza PZ, który mówi, że obawia się o siebie jako pacjenta. To jest już czysta hipokryzja…

System jest niedoskonały, niedofinansowany- każdy to wie. Jak i to, że od kilku, a nawet od kilkunastu lat,  zarobki lekarzy naprawdę znacząco wzrosły. I ja się cieszę, bo uważam, że lekarze, to taka grupa zawodowa, która powinna dobrze zarabiać. Ale uważam też, że pieniądze nie powinny być ważniejsze od zdrowia pacjenta. Zamykanie gabinetów i narażanie pacjentów w imię ich dobra, jest dla mnie bardziej chore, niż dotychczasowy system zdrowotny i wdrażane nowe pakiety…