Onuce są wszędzie…

Że to weekend majówkowy to się dowiedziałam mimochodem. Bo jakoś nie dotarło do mnie, że to już końcówka kwietnia. Serio. Pogubiona w czasie i przestrzeni. Niby żyję w cyklach, w jakieś tam rutynie, a kalendarz zawsze robi mi psikusa. No i za oknem jakaś taka anemiczna wiosna, choć drzewa już się poubierały w zielone szaty i cieszą oko. No to jak tu się spodziewać, że maj stoi za progiem? We wsi ktoś ma piękną magnolię i jak jadę w rewiry szkoły Pańcia, to się zachwycam, więc w piątek przeżyłam szok. No bo moja sałata przeżyła, a magnolia nie, gdyż nocą zmroziło ją minus trzy… Żal.

Majówkę mam zamiar… przeżyć. Wszak to zupełnie zacny plan ;p

OM trochę popodróżuje, pobiesiaduje, jak część narodu. Nie mam żalu.

W środę podróż odbył kolejny samochód do Ukrainy dla wojska (miał tydzień temu, ale trzeba było jeszcze go wrzucić na warsztat) pełen rzeczy dla potrzebujących, bo przecież szkoda byłoby przekazać bez załadunku. Już na miejscu przeszedł metamorfozę…

Jeszcze na polskich tablicach…

Dla majówkowiczów przy stole mam ściągę, może nie bardzo nadającą się na grillowanie, ale czemu nie… wszak elegancja i savoir vivre zawsze się przydaje 😉

Ja telefon trzymam w torebce (w gościach, jeszcze ;ppp

*

Trwa turniej w Madrycie. Furorę robi młoda Rosjanka Mirra A. W sobotę w dniu swoich 16. urodzin pokonała naszą tenisistkę Magdę L., a wcześniej cztery tenisistki, w tym dwie w kwalifikacjach i dwie z drabinki głównej (nr 49 rankingu live i 15.- czyli tak jak Magdę(18) tenisistkę rozstawioną). W turnieju WTA zagrała po raz drugi… bo dostała dziką kartę. Sobotni mecz był pierwszym, w którym widziałam ją w akcji. Jednym zdaniem: ma ogromny potencjał, żeby zamieszać w tenisowym światku. Uważam, że Rosyjscy i Białoruscy sportowcy nie powinni brać udziału w rozgrywkach WTA i ATP. A już dawanie im „dzikiej karty” przez organizatorów, to jakiś koszmarny żart. Dla tych, którzy uważają, że wojna kiedyś się skończy, a taki talent zasługuje na szansę, mam jedną odpowiedź: niech powie to 200 sportowcom, którzy zginęli z powodu agresji Rosji na ich kraj. I walczącym w szeregach wojska, niemającym gdzie trenować, bo obiekty zostały zbombardowane…

Jak mnie wkurw… teksty, żeby nie mieszać polityki do sportu. Bo to jest jedyna odpowiedź onuc rosyjskich…

Za premierem kraju nad Wisłą, życzę pięknej majówki. I nie narzekajcie, że droga, że zimna, bo jeszcze Polska nie zginęła póki grillujemy i biesiadujemy ;p Wszak u steru wykwalifikowany rząd uczciwych ludzi i polskich patriotów.

A tak od serca, to pięknego wypoczynku (przede wszystkim od codzienności) dla Was!

Ja nie śpię, bo oglądam tenis… 😉

Słowa, które zapadają głęboko…

W swoim życiu spotykałam się z różnymi określeniami, choćby z czarnym podniebieniem w kontekście narodowości. Niejednej. Bo choć to określenie wymyślili Niemcy wobec Kaszubów, to powtarzali je Polacy wobec Ukraińców urodzonych na ziemiach polskich. Wychowani na Łunach w Bieszczadach i podobnych lekturach hodowali w sobie nienawiść, niezrozumienie… Ty Ukraińcu w ich ustach brzmiało jak obelga…

Czy coś się zmieniło? Wobec wojny w Ukrainie i udzielanej jej pomocy wydawałoby się, że wiele.

Taaa…

Dziecko słyszy od bliskiej jej osoby, że ma charakter ukraiński. Czyli jaki? Co autorka tych słów miała na myśli, mówiąc takie słowa do swojego bratanka?

Ministra Moskwa ogłosiła wszem wobec, że robi zakupy w osiedlowym sklepie, gdzie ceny nie wzrosły, za co nawet dziękowała. Chwała jej za to, że wspiera małych przedsiębiorców, robi im reklamę, tyle że kłamstwem. Kłamstwo ten rząd wpisał do Konstytucji, więc jest całkiem legalne. I co gorsza akceptowalne przez suwerena. I to mnie najbardziej dziwi.

Pachnąco i cuchnąco…

Od dawna telefon zastępuje mi laptopa. Nie wspominając już o aparacie fotograficznym, nad czym wciąż ubolewam. Jedynie czego nie robię przez telefon to przelewów. Z rozsądku. A raczej z obawy, że zablokowałabym sobie konto. Więc (ojtamojtam) jestem ja te dzieci non stop z nosem w telefonie. Szczególnie w czasie trwania różnych turniejów tenisowych w tym samym terminie 😉 Podam raport z ostatniego tygodnia:4 godziny i 25 minut dziennie. Nozzz powiem Wam moi mili bywalcy tego bloga, że deczko mnie to zmroziło w ten pochmurny, ale wciąż ciepły poniedziałek 😉

Weekend spokojny, choć pełen emocji tenisowych. Najmłodsi nad morzem, a Misia po raz kolejny zaliczyła zajęcia na basenie…

Dziewczynka jest bardzo zajętym niemowlakiem, bo chodzi jeszcze na zajęcia muzyczne 😉

Fotorelacji miałam sporo od weekendowiczów pełną gębą. Mnie wystarczył ogród i odkrycie, że jednak magnolia rozkwitła. Stałyśmy i podziwiałyśmy z Miłą Lokatorką (ML- kolejny skrót, wybaczcie ;p) drzewko za hart ducha… Zdjęcie z soboty, ale dziś przez okno wygląda piękniej tak jak tulipany… Kolejny ciepły dzień zrobił swoje…

Mirabelki już przekwitły, ale kwitną czereśnie…

Przekwitły już wiśnie w DM, ale wstawię tu jeszcze jedno zdjęcie, które mnie urzekło…

zdjęcie z portalu „uwaga tramwaj”

Bo to czas królowania magnolii ( i IGI na mączce! :))))), więc… Kolejne zdjęcie z pl. Grunwaldzkiego…

zdjęcie; Ju No

Gdzieś wcześniej obiło mi się o uszy, że minister wydał dyspozycje, żeby w każdym nadleśnictwie powstał las upamiętniający papieża Polaka. I ja jestem za… a nawet rozszerzyłabym ten pomysł na skwery i parki w każdym mieście. Bo! Nikt by się nie ośmielił wyciąć choćby gałązkę z takiego lasu/parku/skweru.

Omijam konsekwentnie okna serwisów informacyjnych, telewizor włączam tylko wiadomo w jakim celu, czasem na jakiś film. Książki się czytają… Czasem jak wczoraj kliknę, bo coś z pozoru wydaje się niewinne. Pachnące i smaczne, a okazuje się bagiennym grajdołem cuchnącym fekaliami…

Dobrego, uśmiechniętego tygodnia! 🙂

Klapnięta…

Jak temu misiowi uszko…

Żyjesz?– pyta Oskarowa łypiąc okiem na w końcu uproszczoną papierologię przyjęć. Siłą rozpędu– odpowiadam i po pobraniu krwi wlokę się po kawę, bo przy ciśnieniu 88/55 kontakt z podłożem i otoczeniem jest mizerny… Erytrocyty jak się okazało i co było do przewidzenia, poszły w dół, alei tak jak na mnie są wciąż wysokie (2,8). Reszta też poniżej albo w normie, ale przy nakazie picia wody i żarciu żelaza wyszłam z pigułami i to na tyle wcześnie, że mogłam spotkać się z Aliś i wyjechać z miasta przed korkami. Dzień wcześniej zabawiałam Misieńkę, żeby jej rodzice mogli złapać oddech i pobyć kilka godzin razem poza domem w dorosłym towarzystwie. Obie zdałyśmy egzamin w relacji babcia-wnuczka 😉 Cudnie było poczuć wtulone we mnie ciałko, które zasnęło i tak spało przez godzinę- bo tak lubi! A późnym wieczorem jeszcze spotkanie z PT, i tak mi szybko zleciał czas w DM. W mieście kwitnących wiśni i magnolii, które to podziwiałam tylko zza szyby auta.

to moja trasa przejazdu pięknie ujęta okiem fotografa (zdjęcie jest podpisane)

plac Grunwaldzki ( autor-podpis na zdjęciu)

Wczoraj moja kosmetyczka zapytała się mnie, czy znam miejsca w DM z kwitnącymi wiśniami, bo w sobotę się wybiera, gdyż umyśliła sobie, że chce mieć zdjęcie w zielonej sukience na tle… Coś w tym jest, bo syna ma zdjęcie w zielonej koszuli z Misieńką na rękach ;p Mam tych zdjęć pierdylion, ale wiadomo- nie do publikacji…

Jedną nogą jestem na emigracji wewnętrznej. I dobrze mi z tym… Za oknem prawdziwa wiosna od wczoraj zahaczająca nawet o lato… Osiemnaście stopni, bezwietrznie i w słońcu to odczuwalna temperatura dużo wyższa… Zakupiłam sadzonki sałaty, resztę wysieję sama. I tyle. Wciąż nie mam kwiatów na tarasie…

Piję kawę, by móc wyruszyć w kolejny dzień… I piszę… z obowiązku kronikarskiego 😉 W tle czarny ekran telewizora, bo i tak zuo tego świata gdzieś tam do mnie przeniknie. Tyle że później… wczoraj w przerwie pomiędzy gemami kolejnej rozgrywki turnieju w Stuttgarcie, przełączyłam na te 1,5 minuty na Fakty. A tam akurat relacja z zatrzymania gangu okradającego tiry w Niemczech. Aresztowano 10 osób (jedną zwolniono). Gang działał przez 10 lat. Usłyszałam słowa, które sama powtarzam od lat, że dopóki są klienci na skradzione rzeczy, to taka „działalność gospodarcza” będzie miała rację bytu… Piszę o tym, bo cztery osoby (w tym małżeństwo) to mieszkańcy mojejniemojej wsi. Z jedną z nich zdarzyło mi się siedzieć przy stole w towarzystwie…

Ograbiony czas…

Zjedliśmy we dwoje świąteczne śniadanie… Pierwsze od śmierci Mamy OM.

OM pojechał do cerkwi, a ja jeszcze wyleguję się w łóżku. Taki lajf. Spotkamy się na rodzinnym obiedzie w restauracji. A potem zajedziemy na urodzinową kawę do LP. W poniedziałek ruszam do DM, a w środę przyjeżdża Andrij ze Lwowa, po auto, które zostało zakupione dla chłopaków i dziewczyn dzielnie walczących w obronie swojego kraju. To nie jest wesoła Wielkanoc, nawet aura się dostosowała swoją ponurością, ale jeszcze wyjdzie słońce i będzie pięknie. Bo to czas wiary i nadziei, i spotkań z bliskimi. Nie dlatego, że się musi, ale dlatego, że się chce. I to jest bezcenna wartość.

Wszystkim dziś świętującym życzę spokoju i wytrwałości. Obfitości w nadzieję i wiarę.

Uśmiechu dla Was 🙂

Niezmieniony stan rzeczy…

Budzę się jak zwykle pomiędzy 9 a 10, więc staram się nie umawiać z nikim na dziewiątą 😉 I jak to najczęściej bywa, niechętnie otwieram oczy… Zwlekam się z łóżka, wcześniej łykam malutką tabletkę ratującą (chyba) mi życie, a na pewno moje żyły. W kuchni OM robi śniadanie, ja robię herbatę i kawę, której nie powinnam pić. Piję rzadko, wtedy, gdy czuję, że jej potrzebuję, czyli w planach intensywniejszy dzień…

OM próbuje mi zdać relacje z sejmowych przepychanek i manipulacji, ale przecież wniosek o odwołaniu najgorszego ministra edukacji zawiera same kłamstwa i przeinaczenia według samego zainteresowanego i rzecz jasna nieodwołanego. Ktoś się czegoś spodziewał innego? Rolnicy zaostrzają strajk, a mi w ogóle nie jest ich żal, choć w jakiś tam sposób się z nimi solidaryzuję.

Piję kawę, niespiesznie, choć dzwonek w telefonie zadzwonił, przypominając o pigułach, które wydłużają mi życie, trzymając w ryzach skorupiaka i rujnując mi zdrowie… Pat. Poluzowałam reżim godzinowy, pozwalając sobie najpierw na przyjemności… pilnując jednak, by w ciągu godziny spełnić swój zdrowotny obowiązek.

Rząd postanowił zdewastować oświatę, mając przy tym poparcie części społeczeństwa. Jest to dla mnie niepojęte, choć z drugiej strony od dawna nie mam najlepszego zdania o suwerenie, o jego wyedukowaniu, a przecież jedną z kluczowych miar rozwoju społeczeństwa obywatelskiego jest właśnie edukacja. Pat.

Iga Świątek znalazła się na liście 100 najbardziej wpływowych osób świata według amerykańskiego magazynu Time. Sukces. Duma. Ale są tacy, którzy chcą ją uczyć historii z powodu wstążeczki z barwami ukraińskimi wpiętej w czapkę podczas meczów. Można kogoś nie lubić, nie uznawać sukcesów sportowych, nie popierać działań poza sportem, ale oskarżać o popieranie banderowców, to już nie jest brak elementarnej edukacji tylko czysta polska, katolicka nienawiść…

Miejscówka godna polecenia… 😀

I młodziutka mahonia; trzy szczepki przesadzone jesienią mają się zdrowo…

I właśnie dotarło do mnie, że dziś już piątek. Środa i czwartek minęły z prędkością pendolino…

Żurku czar…

Niespodziewanie wyszedł pyszny (synu żałuj ;pp). A to wcale nie jest takie oczywiste. Jako marna kucharka bez zamiłowania do pichcenia nie mam jednego sprawdzonego przepisu. No i ta częstotliwość pichcenia nie powala, więc o żadnej rutynie nie ma mowy 😉 Nie wiem, czy to zasługa zakwasu, który dostałam z piekarni, czy własnej twórczej bazy, ale smaczny był. Był, bo się skończył. Wczoraj jeszcze OM zjadł michę, a Tata dostał na wynos, i finito. Lubię tak. Jedzenia było, obżarstwa nie, no może trochę za dużo ciasta, ale to dar od zaprzyjaźnionej piekarni, więc grzechem było odmówić ;p

Momentami czułam zmęczenie i ból kręgosłupa, bo… dla towarzystwa Cygan dał się powiesić… I te święta nam się przesunęły, a raczej przyspieszyły, bo świętowaliśmy już od soboty, więc… Nastrój iście wiosenny, słoneczny z obrazem kwitnącej śliwy za salonowym oknem…

Rosnącej sobie a muzom, więc dziko… Trochę przytłumiony ten nastrój, bo w piątek dostałam niewesołą informację. Życie. Kruche i nieprzewidywalne, choć często jest tak, że na własne życzenie…

Pogoda dopisała, Najmłodsi tradycyjnie szukali prezentów w ogrodzie… Radość. Oczami dzieci i z ich perspektywy to był radosny czas… A ja się cieszę, że Tata pobył u nas te kilka dni. Było momentami intensywnie, ale przez większość czasu leniwie. Miałam czas na regenerację się. W innych okolicznościach zdrowotnych pewnie nie potrzebowałabym tych przerywników, ale jest jak jest…

Brakowało jednak… beztroski, błogiej radości… skupienia się tylko na tym, co tu i teraz. Mimo skupienia się na sobie i byciu razem w ten czas, omijania politycznych i egzystencjonalnych raf, to gdzieś w tle tlił się niepokój czasów niespokojnych.

Poniedziałek zalał taras słońcem, więc posiedziałam, podumałam, przegryzając myśli, a raczej osładzając ciastem… Taras nieogarnięty, w donicach badyle zeszłorocznych kwiatów…

I mam zagwozdkę, czy coś wsadzać, bo zaanektował je Rudzik 😉

Dziś za oknem pada deszcz, a miałam przycinać budleje. Odpuszczam sobie ogród. Rozmawiałam już z M, że oddaję jej warzywniak pod władanie, no może w jednej skrzynce posadzę sałatę i gdzieś cukinię… i tyle. Fajnie mieć przyjaznych i kontaktowych i bezkonfliktowych lokatorów.

I jak co roku jestem po i przed świętami.

Życie ;p

Pięknych emocji na ten czas!…

Nie wiem, czy czuć święta, ale wiosnę czuć na pewno… Słoneczny i ciepły czwartek wygnał mnie z domu na… cmentarz. Pierwszy raz w tym roku. W zaprzyjaźnionej kwiaciarni zakupiłam bukiet żółtych dąbków dla Mam. Znak, że wiosna pełną gębą i sezon na cięte żywe kwiaty rozpoczęty 😉

Uwielbiam kolor zielony, ale wiosną, tą wczesną, to właśnie żółty kocham najbardziej: żonkile, tulipany, forsycję… w ogrodzie 🙂

Rozkwita rzeczywistość wokół mnie, co cieszy, bo zima w kraju nad Wisłą stanowczo za długo trwa…

Tata przyjedzie o dzień wcześniej, czyli w piątek. Sam. Najpierw zrobiłam wywiad u Miśka, czy bez większego niepokoju mogę na taką brawurę pozwolić. Dziecka Młodsze wpadną w świąteczną niedzielę. Nie mogę się doczekać, bo Misieńka nie ma jeszcze 6,5 miesiąca, a już spryciula nie tylko sama siada, ale i raczkuje. No wzruszam się przy tych filmikach, które nam podsyła Ata.

To będzie dobry, wiosenny, świąteczny czas… Pogoda też ma sprzyjać, nie tak jak w górach, w których kierunku podąża PT. A jak ona w drodze, to umila sobie czas rozmową przez telefon- przegadałyśmy bieżące bolączki każdej z nas ;p Z uśmiechem, bo to przecież optymistyczny czas. (Mimo śniegu w górach, braku sprzątania i gotowania przedświątecznego ;pp).

Odizolowałam się na ile mogłam od plemiennej wojny w kraju nad Wisłą; niewiele do mnie dociera, choć nie wątpię, że w końcu i tak dotrze. Czasem lepiej później, a najlepiej wcale.

Wiosną ożywa wiara i nadzieja, które są niezbędne każdemu człowiekowi. Niech ich Wam nie zabraknie na co dzień, nie tylko z okazji świąt. A ten czas świąteczny niech przyniesie radość. Z czegokolwiek. Ze spotkań rodzinnych, słonecznych spacerów, dobrego jedzenia… Bycia tu i teraz. Razem. Osobno. Niezależnie od stosunku do świąt.

Smacznego jaja!

Radosnych i spokojnych! 🙂 Zdrowych!

Wytchnienia od bolączek dnia codziennego. Zapomnienia. Wybaczenia. Przede wszystkim sobie.

ps. kolejną nockę zarwę kibicując Magdzie L. w turnieju w Charleston. Dla tych emocji warto! 😉 I to mnie dziś wieczornie uśmiecha :))

ach i odkryłam (OM przytargał do domu) gnieźnieńskie ptasie mleczko. Pycha!

Obraz człowieka…

Byłam na ich koncercie w filharmonii, jeszcze w czasie, kiedy śpiewała w nim córcia przyjaciółki, ale wciąż występują znajomi i przyjaciele jej i mojej syny, więc śledzę…

Wpajano nam, że człowiek to istota stworzona przez Boga na jego podobieństwo, więc wcale mnie już nie dziwi, że minister rozwoju i technologii w kraju nad Wisłą ogłosiła, że dobrobytu mieszkaniowego nie będzie, jak nie będzie dbałości o Kościół, historię i Polskę. No! Ale! Przyznaję, że nie bardzo rozumiem. Może ministra chce ze świątyń zrobić mieszkania komunalne? ;pp

Rześko i słonecznie za oknem. Otwieram oczy i powstaję, jak już są dodatnie temperatury, bo w nocy wciąż mrozi. Dziś w planach sporo leżakowania, bo muszę odtajać po intensywnym wtorku. Książka, tenis, film… i naleśniki 😉 Taki to plan na środę co urody doda jak się bardzo postarasz ;D

Złapana z okna kuchennego podczas obiadu z Najmłodszymi…

I piękny obrazek z mojego miasta…

Wielkie nic…

Dochodzę do wniosku, że jednak jestem mało świąteczna. Fakt, że przez wiele lat w święta opuszczałam dom na krócej bądź dłużej, bliżej lub dalej, choć mieliśmy kilkunastoletni epizod spędzania BN w naszym domu, ale oprócz postawienia okazałej choinki i jej ustrojenia, to właściwie całe święta przygotowywała Mam, bo my z OM pracowaliśmy w pocie czoła… A jak rodzice wybudowali wiejski dom na mojejniemojej wsi, to już nie wyjeżdżaliśmy na Wielkanoc do DM, tylko niecały kilometr… A potem to wiosenne święta przejęła Tuśka w swoim pięknym ogromnym domu, który został sprzedany. W tamtym roku byliśmy u syny w DM, a w tym roku spędzimy święta we własnym domu. Na pewno z Tuśką i Najmłodszymi, z Tatą, a syna ze swoimi dziewczynami przyjedzie albo nie. Bez musu i spinki. Bez porządków, wywalania z szaf, mycia okien (są czyste i myte wtedy, gdy są brudne), szału zakupowego, no chyba że chodzi o szafy, komody i inne pierdoły do mieszkania, czyli stół i trzy krzesła. Dlaczego trzy? Ha! Nie wiem, ale oboje z OM byliśmy zgodni co do sztuk. I że stół biały i okrągły.

W święta liczy się dla mnie wspólnie spędzony czas. Nieważne czy przy choince, czy przy jajku, ale razem. Bez pośpiechu. To, że nie jestem religijna, jest oczywiste, ale okazuje się, że kompletnie nie potrzebuję anturażu świątecznego w święta. Szczególnie w te wiosenne. Wystarczy mi odrobina tradycji kulinarnej, czyli barszcz z uszkami i karp w NB i żurek we Wielkanoc. Minimalistycznie. Ale! Przynajmniej nie narzekam, że nie czuję zbliżających się świąt albo że czuje je w kościach i mięśniach, ledwo łapiąc oddech. Jak ktoś lubi, proszę bardzo.

Mam piękne wspomnienia świąt spędzanych bardzo rodzinnie i w dużym gronie. Z przyjaciółmi. Radośnie. Ale! Mam też ogromną świadomość, że obojętnie w jaki sposób je spędzę, to zawsze jest to dobry czas. Po prostu. Może to źle, gdy się nie ma wygórowanych oczekiwań. Nie wiem. Wiem jedno, że umiejętność czerpania zadowolenia z każdej chwili, jaką nam oferują okoliczności, to dar. Bezcenny. I ja go mam. Dlatego uśmiecham się, że idą święta, nie wychodząc im na przeciw, uznając, że przecież i tak przyjdą, a ja zamiast niekoniecznie tradycyjnego rosołu, bo przecież z francuskiej kaczki i kołdunami jak w minioną palmową niedzielę bez osobistej palmy, ugotuję żurek. I tak zaznaczę, że to Wielkanoc. Po swojemu, ale tradycyjnie 😉 Kury znoszą jaja. OM jej znosi do domu, a ja je rozdaję. Muszę się przyznać, że nie przepadam za jajkiem w żurku, ale za faszerowanymi już tak. Macie jakieś ciekawe farsze? Ja najczęściej robię farsz z łososiem, a drugi z pieczarkami.

I wielkie coś ;)…

Lubię taką sztukę…