Wróżby, horoskopy…

Nie wierzę w horoskopy, wróżby…i wróżki. Choć przyznaję, że czasami, a ostatnio jak mam złą passę, czytam, co tam los ma mi przynieść. I jak to zwykle bywa, im więcej gazet z horoskopami wpadnie mi w rękę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że to, co w nich wypisują trzeba brać co najmniej z przymrużeniem oka. No bo gdy już się zaczynam martwić, że…” grudzień spędzisz na wysokich obrotach”…a przecież listopad nieźle już mi dał popalić, …”nie ustrzeżesz się przed błędami”, …do tego to już się akurat przyzwyczaiłam…i ” będziesz odkręcać nieudane przedsięwzięcia”…no to już poważna sprawa i nic nie piszą czy się uda odkręcić a pytają się, czy „chcesz aby niemiła niespodzianka zmusiła cię do dzielenia się opłatkiem z…pomocą drogową?” Jasne, że NIE CHCĘ…tzn. dzielić opłatkiem to ja się mogę, tylko tej niemiłej niespodzianki nie chcę!. No więc gdy już czarno widzę ten cały grudzień, bo jeszcze straszą, że jak nie zacznę już kupować prezentów to..”za pięć dwunasta dasz sobie wcisnąć byle bubel i będziesz na siebie zła”. No a kto by nie był? …no więc gdy już myślę, że nic dobrego mnie w tym miesiącu nie czeka…to w innej gazecie czytam, że „efekt pracy przejdzie twoje najśmielsze oczekiwania”..no, no, no…”planety obdarzą cię intuicją i pomysłowością”….hmmm….”w życiu intymnym namiętnie, a sylwester zapowiada się taki, że będzie wspominany przez lata” …eh…no…i chyba będę się tego trzymać…

Wszystkim Andrzejom NAJ… NAJ… NAJ…

Jeżeli jest

Na naszą słabość i biedę,

niemotę serc i dusz.

Na to,że nas nie zabiorą

do lepszych gór i mórz.

Na czarnych myśli tłok,

na oczy pelne łez

lekarstwem miłość bywa.

Jeżeli miłość jest,

jeżeli jest możliwa.

 

Na ludzką podłość i małość,

na oschły Boży chłód.

Na to, że nic się nie stało,

a zdażyć miał się cud.

Na szary mysi strach,

bliźniego wrogi gest,

ratunkiem miłość bywa.

Jeżeli miłość jest,

jeżeli jest możliwa.

….

           fragment    Agnieszka Osiecka

Rozwód

Wziełam rozwód z:

… cierpieniem

… nietolerancją

…chamstwem

…obłudą

…zazdrością

…zawiścią

…hipokryzją

…GŁUPOTĄ

i co z tego??? jeśli nie bylo eksmisji i nadal muszę żyć obok:

…cierpienia

…nietolerancji

…chamstwa

…obłudy

…zazdrości

…zawiści

…hipokryzji

…GŁUPOTY

 

Skóra nosorożca…

Chciałabym mieć taką skórę przez którą nikt nie byłby wstanie mnie dotknąć…słowem.Słowem niesprawiedliwym, krzywdzącym. Dlaczego ludzie nie potrafią powiedzieć prosto w oczy co im sie nie podoba?? Dlaczego nawet zapytani wprost udzielają nieprawdziwych odpowiedzi? A za plecami mówią co innego? Żeby jeszcze prawdę…ale  wyrażają nieprawdziwe opinie, naginają fakty.Tak łatwo jest skrzywdzić drugiego człowieka słowem…zbyt łatwo. Gdyby byly w sprzedaży skóry nosorożca…grube, odporne na dotyk słowa…zaraz bym kupiła…o ile mniej łez wylanych, o ile mniej smutku…ale nie ma…niestety..,

Za wszelką cenę nie być samotną…

Chyba nikt nie chce w życiu być sam…wszyscy czekamy lub szukamy swojej drugiej połówki. Niektórzy tak panicznie boja się samotności , że za wszelką cenę tkwią w nieudanych związkach, lub co chwilę pakują się w niesamowite historie. Moja starsza, bardzo dobra koleżanka, po rozwodzie powiedziała ,ze ona nie chce być sama, nie potrafi i że musi sobie kogoś znaleźć. Najpierw było sanatorium gdzie poznała S. Początek jak to bywa był obiecujący, ale koniec …no cóż wylądowała u psychologa. Facet okazał się psychopatą, kontrolował każdy krok, robił drakońskie awantury z wyzwiskami…tylko dlatego,  że nie chciała zrezygnować z przyjaciół i znajomych.Okazało się też , że jego pierwsza żona popełniła samobójstwo…Następny był F, pan poznany przez internet w serwisie randek. Były miłe emalie, telefony, spotkanie w realu ,nawet wspólny Sylwester. Później F stawał się coraz mniej uchwytny choć zapewniał, że mu zależy i żeby nie doszukiwała się drugiego dna.Więc nie doszukiwała się, choć intuicyjnie czuła ,że coś jest nie tak. Zrodził się szatański pomysł by owego pana sprawdzić. Obie, pod innymi imionami i danymi osobowymi zalogowałyśmy się w randkach. Ja pisałam za oceanu, ona za granicy(żeby wykluczyć telefony i szybkie spotkanie) Co się okazało?? Nie trudno zgadnąć ...F prowadził korespondencje z nami obiema…tak samo czułą i obiecującą. Wymieniałyśmy się emaliami i gdy emocje opadły to miałyśmy niezły ubaw.Doprowadziłyśmy do spotkania i trzeba byłoby zobaczyć minę F… Nie zraziło Jej to do internetu i kolejnego pana W też wyszukała sobie w randkach. Tym razem za oceanu.Pisał pięknie,dzwonił często, zapewniając Ją o swojej miłości i że w końcu odnalazł swoją połówkę. Chciał jak najszybciej, żeby do niego przyjechała.Więc choć został jej rok by ukończyć licencjat, sprzedała mieszkanie i wyruszyła za głosem serca.Prosiłam ją , żeby nie podejmowała pochopnych decyzji,że przez dwa miesiące, tylko z emalii i rozmów telefonicznych nie można tak naprawdę poznać drugiego człowieka. A pisać i mówić  piękne słówka, takie jakie właśnie spragniona miłości kobieta  chce usłyszeć lub przeczytać…każdy facet potrafi…Mówiłam Jej,żeby nie paliła za sobą mostów. Wyjechała…głos serca był silniejszy, zadzwoniła zaraz po przylocie, rozmawiałam z W….i  nie spodobał mi się jego ton i charakter rozmowy,  taki niby rubaszny ,ale czułam intuicyjnie,że coś jest nie tak…Wyszła za niego za mąż, wiedząc, że popełnia straszną pomyłkę ,ale wierząc, że jakoś się ułoży- tylko w taki sposób mogła zostać tam legalnie. Teraz jest w trakcie rozwodu,W  okazał się największą kanalią jaką spotkała w swoim  życiu….wylądowała w ośrodku dla żon maltretowanych… Z dala od rodziny, przyjaciół, bliskich…Ktoś powie…na własne życzenie. Ona tylko szukała swojej drugiej połówki, nie chciała iść przez życie sama…..za wszelką cenę???

Luksus…

Wczoraj po jakże męczącym dniu pozwoliłam sobie na odrobinę luksusu. Zrobiłam sobie aromatyczną kąpiel i tak zanurzona w pianie z kubkiem gorącej czekolady w ręku zatopiłam się w lekturze. Ktoś powie co to za luksus?…no cóż dla mnie luksusem jest CZAS…czas, który mogę poświęcić tylko dla siebie. Czas, w którym nikt mi nie przeszkadza, nikt ode mnie nic nie chce, a ja spokojnie mogę oddać się czytaniu…lub pogrążyć się w marzeniach. Ostatnio się tak nie rozpieszczałam… szybki prysznic wieczorem, szybki rano i ciągły pęd…i ten lęk, że nie zdążę, że czegoś nie zrobię. Warto się czasami zatrzymać….i zafundować sobie odrobinę luksusu.

Moje miejsce….

Piję właśnie gorącą herbatkę z rumem….zmarzłam dziś okropnie i właśnie się zastanawiam gdzie jest moje miejsce??? Mieszkam na wsi choć nie jestem prawdziwą WIOCHMENKĄ jak mówi moja Przyjaciółka, bo urodziłam się i całe swoje dzieciństwo oraz czas edukacji spędziłam w dużym mieście. Więc co mnie tu wygnało?? Ano poszłam za głosem serca, naiwnie wierząc, że mnie łatwiej będzie się przyzwyczaić do wsi niż mojemu mężowi do miasta…nie przyzwyczaił się przez te parę lat studiowania i nie zanosiło się by chciał…Rodzinka, przyjaciele, znajomi stukali się palcem w czoło zasypując mnie przeróżnymi argumentami …jak ja sobie dam radę jeśli nawet nigdy nie posiadaliśmy działki…Owszem znałam wieś…sielsko- anielską moich dziadków…gdzie mój tata miał swoją pasiekę przy, której nawet pomagałam. Chciałam nawet pomagać babci w pieleniu ogródka, ale kiedy wyrwałam jej całą marchew zostałam przegoniona i więcej nie dopuszczona. No ale kto to widział siać marchewkę razem z buraczkami w jednym rządku?? Według mnie coś musiało być chwastem…padło na marchewkę.

Wieś jest duża, z chodnikami, ulicami, szkołami itp…do miasta mam 2O minut samochodem, a do swojego rodzinnego jadę 1, 5 godziny. W sumie mieszka mi się dobrze, mam własny dom, ogród i jak jadę do rodziców do bloku to już sobie nie wyobrażam tak mieszkać. Nie przecięłam pępowiny z moim rodzinnym miastem…jestem tam raz w tygodniu…tam mam przyjaciół…no i moje wyjazdy związane też są z pracą jaką wykonuję. Tam ładuje akumulatory i czerpię dobra energię. Więc mieszka mi się dobrze, ale coraz trudniej żyje, wśród tych ludzi, których często nie rozumiem, od których jestem zależna przez pracę. Tu wszyscy wszystko wiedzą lepiej niż sam zainteresowany, wszystkim się interesują. I rzadko takie zainteresowanie spowodowane jest życzliwością i chęcią pomocy…Częściej zazdrością a wręcz zawiścią….Nie chcę uogólniać, że wszyscy…ale jednak wystarczająco dużo bym się zastanawiała czy aby na pewno jest to moje MIEJSCE??? Coraz częściej z tego powodu mam doła, wszystko mnie drażni…i chce jak najdalej uciekać od tego miejsca…

„Zajeść stresa”…

Moja Przyjaciółka jak ma stresa to go zagładza…żyje tylko kawą i ewentualnie jakimś ciachem do niej…chudnie w oczach i w ogóle nie ma apetytu. Ja odwrotnie…wręcz rzucam się na jedzenie, a przede wszystkim na słodycze. Zjem każdą ilość w każdej postaci. Oczywiście najbardziej kocham czekoladę, czekoladki i cukierki czekoladowe….ale jak mnie dopada stres, to jem WSZYSTKO…byle słodkie. Nawet po terminie, choć to się rzadko zdarza, bo u mnie nic się na długo nie uchowa. Biegam wtedy nerwowo do kuchni i wyjadam wszystko, co znajdę. Zdarza mi się też wyskoczyć w nocy do baru,  gdy już w szafkach pusto i zamiast piwka  kupuje czekoladę lub batoniki. Nie słodzę kawy ani herbaty, nie lubię potraw na słodko….ale słodycze uwielbiam. I ciasto. Mam zaprzyjaźnionego właściciela piekarni, pieką w niej przepyszne ciasta …takie domowej roboty. Nieraz już zostałam obdarowana dopiero co upieczonym, ciepłym, pachnącym wypiekiem o 23, wtedy właśnie z pieca wychodzą pierwsze ciasta. I jem je…choć gdzieś kołacze się we mnie myśl, że na zdrowie mi to nie pójdzie, a na pewno w bioderka….a w najlepszym razie nabawię się w końcu cukrzycy. No ale kto by się nie skusił. jak tak pięknie wygląda i cudnie pachnie?….no kto???No więc ja stresa zajadam…. Jak nie mam już nic słodkiego, to otwieram lodówkę i jem….potrafię tak kilka razy kursować….i co najgorsze robię to wieczorami…dość późnymi. Bo rano to ja w ogóle mogę nie jeść, tak gdzieś do godziny 13 nie pamiętam o jedzeniu. Później nadrabiam….z nawiązką. Przeczytałam gdzieś, że” powodem wieczornego obżarstwa jest nieumiejętność zrelaksowania się na tyle, by z przyjemnością zjeść w czasie pracy.” Hmm…ale ja jem w czasie pracy tylko nie przed nią. No i mam te napady jak mam stresa! Pewnie są zdrowsze sposoby, by go się pozbyć…ale czy przyjemniejsze??? I tak szczerze mówiąc nie wiem, ile bym kilogramów czekolady nie zjadła, to problemy nie znikną…..ale humor sobie poprawiam i jak na razie nie tracę, patrząc na siebie w lustro…o!

Zła godzina…

…Czemu ty się, zła godzino,

z niepotrzebnym mieszasz lękiem?

Jesteś- a więc musisz minąć

Miniesz- a więc to jest piękne…

 

   Wisława Szymborska

 

Zła godzina mija…choć czasami nam się wydaje, że trwa całe wieki….i to jest piękne, tak jak po burzy przychodzi słońce, po smutku radość, po kłótni zgoda. Niby o tym wszyscy wiemy, ale czemu tak ciężko jest nam w tej złej godzinie? Dlaczego nie potrafię cieszyć się chwilą, a przecież umiem dostrzegać nawet te malutkie szczęścia? Ale gdzieś w podświadomości tkwi ten lęk…..,że wszystko pryśnie jak bańka mydlana i znowu nic a nic nie będzie się układało.Ostatnio w moim życiu dobre wiadomości przeplatają się ze złymi. Radość ze smutkiem i obawą.Jeśli mam się z czego cieszyć, to zaraz dostaję złą wiadomość…tak jakby ktoś chciał wyrównać na szali szczęście i nieszczęście…radość i smutek…Od początku roku cokolwiek nie zaplanuję w sprawach zawodowych..to sypie się jak domek z kart. I nie mam na to wpływu, nie ode mnie to zależy. Bezsilność i niepewność….to chyba najgorsze uczucia jakie mi towarzyszą. Wydawało mi się , że jestem silna psychicznie, w końcu nie złamała mnie nawet poważna choroba…ale teraz coraz częściej myślę, że nie wytrzymam ,a łzy same się cisną do oczu……….Może pisanie mi pomoże????…..Oby….

 

 

 

Początek…

Nie wiem, co mnie skłoniło do pisania. Czy te kilka blogów, które odwiedzam od pewnego czasu?? …Czy też chęć wyrzucenia z siebie natłoku myśli, zdarzeń. Wiem jedno, że pisanie pomaga…czytając swoje słowa, możemy spojrzeć jeszcze raz na nasze problemy, na sprawy, które nas nurtują, zadziwiają….śmieszą itp… Myślę, że to w swoim rodzaju terapia… O czym będę pisać?? Sama nie wiem…o wszystkim i o niczym…co mi serce, a czasami rozum podyktuje. I na razie to tyle…

 Dziś jest okropny dzień…po śniegu pozostały tylko ogromne kałuże. Wiatr wieje z taką prędkością, że strach wyjść na zewnątrz. Najchętniej wtuliłabym się w fotel, rozpaliła w kominku i z pyszną herbatką czerwoną w ręku  patrzyła na ogień. To bardzo uspokaja….niestety po drewno trzeba  wyjść na dwór…a tam brrrr….Chciałabym przespać zimę….obudzić się  wiosną i rozkwitnąć….

Nie lubię zimy!

Nie lubię i już!