Odbieram telefon z nieznanego mi numeru i słyszę rozćwierkany głos kobiety, która zamiast oferować mi sprzęt do masażu tudzież tani prąd, zaczyna natarczywie wypytywać się o OM, a gdy słyszę, że mój osobisty małżonek zwodzi ją już dwa lata, to czuję jak mi zaczyna pulsować żyłka 😉 Przerywam słodko pierdzący słowotok, pytając się, kim jest i o co chodzi, bo personalia mi niczego nie mówią. Eureka! Nasza była księgowa z czasów, kiedy ja usilnie zmagałam się ze wznową, a OM ze zmorą, czyli kreatywnością tudzież głupotą księgowej z polecenia. Polecający zapomniał tylko dodać, że pani ma problemy psychiczne. To był krótki epizod, bo roczny albo dwuletni, ale pokłosie ciągnęło się dłużej, bo liczne błędy, które zrobiła, trzeba było wyjaśniać ze skarbówką. Nie mam pojęcia, skąd ma mój numer, a nie ma OM, ale po rozmowie z OM, który zaprzeczył, iż się umawiał z nią na odbiór dokumentów, które zalegają jej piwnicę, wnioskuję, że użyła mnie jako tej siły perswazji do wzwodu przekonania by się w końcu spotkali i rozstali już definitywnie.
Na komodzie leży wezwanie do zapłaty z adnotacją pisemną OM, że zapłacone dzień wcześniej i już mam wrzucić pismo do szuflady, gdy w oczy kłuje mnie tytuł płatności. Noszzz przecież sama osobiście z własnego konta płaciłam… w marcu. A tu odsetkami straszą i drogą sądową. Dzwonię. Pani uprzejmie sprawdza i rzeczywiście, ale nic nie może z tym zrobić, bo zastępuje koleżankę, która jest… na szkoleniu. Już mam na końcu języka kąśliwą uwagę, ale się powstrzymuję, bo co mi z tego przyjdzie? Pytam się tylko w jakim pokoju koleżanka urzęduję, bo mejlowo nie ufam, że cokolwiek uzyskam, jeśli niedoszkolona koleżanka przed wysłaniem wezwania nie potrafi sprawdzić, czy aby na pewno opłata nie została uiszczona. Ech…
Otwieram pismo z ZUS-u z lekkim niepokojem, bo czekam na decyzję o rencie. A tam zaświadczenie, które muszę wypełnić, bo brakuje w dokumentach. Noszz, przecież składałam w okienku w Zusie i pani referentka sprawdzała. Wypełniam, zawożę, a ta sama pani kręci głową, bo to co było zawarte w zaświadczeniu, było we wniosku, który złożyłam z całą dokumentacją, No, ale instytucja musi mieć oddzielny papierek, bo pewnie ktoś tam może nie doczytać. Zresztą co się dziwić, jak na drugi dzień dostaję kolejny list, a w nim pismo o waloryzacji i drugie o przyznaniu „trzynastki”. Maj. Pieniądze na koncie już były w marcu… Lubią tam produkować pisma… Szczególnie jak nie wyrabiają się z terminami i każde kolejne pismo, to odwleczenie terminu decyzji o kolejne 30 dni.
Nie rozumiem skąd te heheszki z Pinokia. Przecież to logiczne, że jeśli coś się otwiera, to to musi być zamknięte, bo nie można otworzyć czegoś, co już jest otwarte. Od kilku miesięcy. No to zamknął i otworzył. Co w tym śmiesznego? 😉
Bez wciąż pachnie opętańczo…
Wsadziłam do skrzynek z ziemią cztery sadzonki cukinii, otulając je ogrodową siatką, żeby koty nie zrobiły im krzywdy. Przy pomocy LM. Jak dobrze mieć wspólny ogród, jak tylko mnie widzi przez okno, to zaraz przychodzi pogadać, pomóc… Bo ja standardowo po powrocie z DM nie czuję się najlepiej… I nie przez zmęczenie, ale przeziębieniowo, i chyba sobie załatwiłam gardło lodami, żrąc je namiętnie w dużych ilościach. Nie lubię. Czuć się tak nie lubię, bo lody kocham miłością bezwzględną.
W sumie to mogę ten tydzień podsumować tak:
ps.
Bardzo, ale to bardzo uśmiechnęła mnie wygrana półfinału w Rzymie przez Anhelinę z Ukrainy. Każde takie zwycięstwo dodaje skrzydeł i podnosi na duchu, zwłaszcza gdy w jej kraju toczy się wojna. Szczególnie gdy wygrywa się z Rosjanką, która wraz ze swoim mężem trenerem jest najbardziej prorosyjska w całym kobiecym tourze, i często bez żadnej refleksji się wypowiada… I z prozaicznego powodu ogromnie cieszy mnie ta wygrana, jakim są pieniądze. Rodzice Anheliny stracili swój dom podczas bombardowania… Nie ukrywa, że możliwość pomocy rodzicom i dziadkom jest motywacją do gry. W finale zmierzy się z farbowaną na Kazaszkę Rybą… kolejną Rosjanką.