Gdzieś tam pomiędzy…

Tak się czuję. Zawieszona. Pomiędzy oczekiwaniami a rzeczywistością. Rzadko tak mam. I nie lubię.

Wczoraj byłam świadkiem niesamowitego koncertu. Tłumy na stadionie, dopingujące z Marsylianką na ustach. I bohater. Prawie 37-letni Gael. Showmen tenisa. Pot, krew i łzy. Kulejący, obolały, wygrywający! Ten mecz przejdzie do historii. Przegrywając w piątym secie 0:4, wygrał go 7:5 i wygrał cały mecz! Przednie widowisko. Jeśli ktoś nie oglądał, a nawet nie przepada za tenisem, to warto obejrzeć. Dla emocji. Tych dobrych. A uśmiech Gaela od razu wywołuje głośny śmiech… radość całą sobą 😉 Na Playerze są wszystkie dostępne mecze.

Osładzam sobie, zresztą jak zawsze, gdy coś mnie trapi 😉

I sezon na bób uważam za otwarty…

I nieustająco się zachwycam każdym kwiatkiem 😉

I wciąż mam wywalone na politykę ;p

Stałość w uczuciach, czyli o usługach…

Od lat mam tę samą fryzjerkę, kosmetyczkę, dentystkę, ginekolożkę… lekarza rodzinnego. Jak widać, jestem stała w uczuciach. Najczęściej jednak zmieniałam fryzjerkę, bo bycie wierną trochę komplikowały chemioterapie, które czterokrotnie powodowały, że świeciłam łysą pałą… Zresztą pomiędzy, kiedy to dwa razy miałam długie włosy, to zdarzała mi się wpaść do jakieś sieciówki przy okazji pobytu w DM na zakupach. Teraz siódmy rok jestem wierna jednej parze rąk, która strzyże mnie tak, że na pierwszy rzut oka wydaje się, że wciąż mam tę bujną czuprynę, jaką miałam od zawsze… Płacę jak za zboże, ale wychodzę zadowolona. Ale! Ja nie o włosach i moim żalu, za tym, co być może już nigdy nie wróci… Olaparib jest mi przypisany do śmierci… chyba że nasze ministerstwo zdrowia coś wywinie…

Musiałam na cito do dentysty, więc zadzwoniłam do gabinetu, do którego uczęszczam od lat… A recepcjonistka mi mówi, że najbliższy termin za trzy tygodnie i nic się na to nie poradzi, ale zadzwoni do mnie, jak ktoś wypadnie. Przyjęłam to z dużym rozczarowaniem. Które urosło, gdy wykonałam kolejny telefon w ciemno, do pierwszego, jaki mi się pojawił w sieci gabinetu w Miasteczku. A tam bardzo miła i zatroskana recepcjonistka, poinformowała mnie, że dziś (a było to około 16-17) raczej się nie uda, ale zaraz się zorientuje i do mnie oddzwoni. Co też zrobiła po trzech minutach, zapisując mnie na wizytę w kolejnym dniu. Ulga. Obsłużyła mnie bardzo miła młoda doktor. Powiem tak, pewnie zwiałabym z fotela z nadzieją na inną decyzję, gdybym wcześniej nie była uprzedzona przez moją dentystkę, co się może stać, a właściwie co się na pewno zadzieje. Zresztą młoda doktor zrobiła mi zdjęcie, więc i pozbyła wszelkich złudzeń. To nie koniec, bo muszę się na coś zdecydować, a tylko teraz mam dylemat u kogo. Bo okazało się, że u młodej doktor kolejny termin to koniec lipca, więc z ciekawości zapytałam się, jak to się stało, że zostałam tak szybko przyjęta. Odpowiedziała, że skróciła czas innemu pacjentowi i została trochę dłużej… Ot, tak niewiele, a jak wiele. Wdzięczność. Zostałam jeszcze obdarowana antybiotykiem, bo nie było sensu, żebym dla 3 tabletek wykupowała całe opakowanie. Tak że tak…

Chwilę posiedziałam w aucie, zastanawiając się, czy wracać prosto do domu, zresztą zadzwonił syna, a potem jednak udałam się na cmentarz, zahaczywszy o kwiaciarnię. I tu muszę napisać, że jestem wierna również tej jednej z odlotową właścicielką. Lubimy się. Wprawdzie nie ma aż takiego asortymentu jak w dwóch innych, do których również zaglądam, ale kwiaty do wazonu dla Mam, tylko u niej. Raz, raz tylko popełniłam ten błąd i kupiłam dąbki w innym miejscu, które po 3 dniach wyglądały gorzej niż po 3 tygodniach, gdy kupuję w mojej zaprzyjaźnionej kwiaciarni. Zaprzyjaźnionej, bo dostałam pięć sztuk w cenie trzech z miłym uśmiechem i słowem. Świeżutkie, jeszcze w celofanie…

A późnym popołudniem zdzwonił telefon z gabinetu w ŚM z informacją, że za tydzień zwolnił się termin. Podziękowałam, informując, że spokojnie poczekam na ten za trzy tygodnie, gdyż, ponieważ…

Potrzebowałam w tym dniu dobrych, miłych akcentów, bo ogólnie czułam się chusteczkowo psychicznie… To minie. Bo… wszystko mija, nawet najdłuższa żmija…

A na razie, to za szybko minął mi ten tydzień ;)…

Dlaczego nie łykam wszystkiego jak pelikan…

Przede wszystkim nie łykam obietnic wyborczych, wyznając zasadę, po czynach ich poznacie… Dlatego też nigdy nie zagłosowałam na PIS, a po ich rządach w latach 2005-2007 tych, którzy uwierzyli w „dobrą zmianę” uważałam delikatnie mówiąc za naiwnych, żeby nie napisać głupich cynicznych szkodników.

Ale! nie o polityce, tylko o pigułach miałam 😉

Zanim jeszcze przyszedł sms z receptą na lek, który miał zniwelować dotkliwe skutki neuropatii, to sobie ewentualne niepożądane działania, ale jak to ja, czytając takie treści, jestem nieuważna i nie czytam do końca, wyznając zasadę: czy mnie to musi dopaść ? Nie musi. Zresztą w necie nawet nie doczytałam tego co mnie spotkało. A mianowicie, pisząc o wypiciu dwóch piw duszkiem, nie żartowałam. Otóż, czułam się jakbym była na rauszu… Aż tak, że zrezygnowałam z jazdy do Miasteczka, a do LP pojechałam z duszą na ramieniu, wcześniej stojąc przed autem i zastanawiając się, co się stało, że ono się nie otwiera za dotknięciem klamki… Szukam w mojej wielgachnej torbie smyczy z kluczykiem do auta, pilotem od alarmu i do bramy (przed chwilą je tam wrzuciłam)…i wyciągam na grubym łańcuchu jeden wielki klucz… Noszz… jak mogłam się tak pomylić? Tyle że wcale się nie pomyliłam, bo na kluczniku, kluczy nie było… znalazłam je w innej torebce. W sumie to pikuś, gorzej że musiałam dwa razy zaliczyć schody, a moje nogi dziwnie się zachowywały… Ha! No cóż. Wygrzebałam ulotkę, której zdążyłam się już pozbyć i voila:

Serio. Jak czarne na białym: uczucie upojenia alkoholowego, nieprawidłowy chód. Pomijam już inne…których nie zdążyłam doświadczyć. Bóle kończyn (drętwienie/mrowienie) to ja mam, a lek miał mi je złagodzić…ha! I zastanawiające jest co mieści się pod niewłaściwym zachowaniem ;p Wolę nie testować na sobie.

Jak już o tych pigułach, których nie biorę, to muszę nadmienić, że naprawdę musi mi coś mocno doskwierać bądź ratować życie, żebym karnie łykała… Nie rzucam się też jak łysy na grzebień na suplementy, mimo iż moja anemia i ogólnie wiek wymaga wparcia. Tyle że w kontrze stoi mój skorupiak. Nie po to łykam już 7. rok piguły, które blokują rozmnażanie się komórek, żeby wspomagać ten podział przez łykanie suplementów. Pas.

I mam tu artykuł dla tych, którzy uważają, że witaminki są dobre i nieszkodliwe… KLIK-abc zdrowie

I rozczulają mnie takie widoki 😉

oraz zachwycają uchwycone takie chwile…

na zdjęciu jest podpis autora

I w temacie drzew

i zwierząt…

taką lekturę w dzień deszczowy przytargała Zońcia z przedszkola… wszystko inne poszło na bok 😉

Siekiera, motyka, piłka…

Piątkowym wieczorem wzięłam po raz pierwszy tabletkę o wdzięcznej nazwie Lyrica, bo wbrew temu co ktoś mógł sobie pomyśleć, że sukienki i spódnice są dla mnie ważniejsze niż leki, to informuje, że w całym DM nie było nawet jednego opakowania, a w ŚM było tylko jedno, za to w moim Miasteczku- wuala. Miałam zajechać do apteki po drodze do domu, ale coś mnie pogoniło i nie zaryzykowałam… Wykupiłam w czwartek. I potrzebowałam czasu, żeby wymyślić strategię czasową brania leku, który trzeba łykać dwa razy dziennie o stałej porze. Innej niż piguły i lek na zakrzepicę (żelazo łykam kiedy bądź). No i nie mogłam się zdecydować… Bo przecież musiałam uwzględnić, że rano to ja śpię. Ale! Pęcherz mnie teraz dość regularnie wyrzuca z łóżka, więc w sumie na śpiku mogę coś łyknąć. I tak było w sobotni przedranek. Po wizycie w łazience założyłam okulary, aby nie pomylić leków i… zamarłam, bo słyszę, że na dole ktoś chodzi po domu. Pierwsza myśl: trzeba było spać z siekierą pod łóżkiem jak Klarka… Rozglądam się i widzę na komodzie dwa śrubokręty, bo kilka dni temu skręcałam stoliczek pod laptopa… Druga to, że może OM wrócił dzień wcześniej… więc wołam po imieniu… Nikt nie odpowiada, ale wciąż słyszę, że ktoś jest obecny… Zarzucam na siebie szlafrok i schodzę na dół ze śrubokrętami w kieszeni… Staję na ostatnim schodku, bo widzę faceta rozmawiającego przez telefon. Na mój widok mówi: dzień dobry, wziąłem pieniądze, przepraszam, nie chciałem pani obudzić… i wyszedł schodami do piwnicy… A ja rozczochrana, w jednej pończoszce z zarzuconym na jedno ramię szlafrokiem, półprzytomna nawet słowa nie wykrztusiłam… Totalny stupor. Wróciłam do łóżka i dopiero po półgodzinie zadzwoniłam do OM. Miał chłop szczęście, że tabletka mnie otumaniła*, jakbym duszkiem wypiła dwa piwa… alkoholowe. Ale! Tak się nie robi, noszzz kulson! Czasy, kiedy śpię jak zabita, już dawno minęły. (Raz na obozie sportowym wyniesiono mnie śpiącą na salę gimnastyczną i dopiero dźwięk odbijanych piłek mnie obudził, na innym obozie wyniesiono mnie z namiotu na materacu i obudziłam się, pływając po jeziorze…).

Tak naprawdę to targające mną emocje dopiero wyrzuciłam z się, rozmawiając z LP przez telefon…

A emocji w tym tygodniu nie brakowało 😉 Nic mi tak planów dnia nie rozregulowywało jak pogoda w słonecznej… tfu, tfu , deszczowej Italii. Wyjść nie wyjść, pojechać nie pojechać, piłka w grze, aaa jednak nie w grze… ooo grają!… Wprawdzie Rzym nie dla Igi tym razem, ale mamy swój piękny akcent na włoskiej ziemi w grze debla. Janek i Hugo, duet biało-czerwony-czerwono-biały podbił Rzym i zwyciężył, aż zagrzmiało niebo… i lunął deszcz.


zdjęcie ze strony Eurosportu

Radość!

I koniec pewnej epoki. Aż się wierzyć nie chce… Ale tegoroczny turniej w Rzymie przejdzie do historii… pod wieloma względami. Oto jedno z nich…

W 2016 i w 2017, kiedy to ani Rafa, ani Nole nie zdobywali tytułu, to zdobyli go: sir Andy Murray, który jeszcze wtedy nie był sir, bo tytuł dostał rok później i Sasza Zverev. W tym roku niespodziewanie zdobył go zawodnik z Rosji, dla którego to był pierwszy tytuł na ceglanej mączce, a w karierze 20. Niespodziewanie, bo Danił wiele razy zarzekał się, że nie lubi mączki z wzajemnością, a w Rzymie zagrał do tej pory trzy razy, nie wygrywając żadnego spotkania, czyli odpadając w pierwszej rundzie bądź drugiej z racji rozstawienia. Czwarty start i od razu mamy Claydvedeva ;DDDD. Mietka Claydvedeva ;p A ja przez to wszystko zostałam najbardziej zasłużonym członkiem, co za każdym razem mnie rozbawia, gdy piszę komentarz ;pp

Nie, nie siedzę wbrew pozorom cały czas w czterech ścianach, gapiąc się w szklany ekran, po którym śmiga zielona piłeczka… 😉 Bo sama śmigam po łąkach kwietnych, wprawdzie przydomowych, ale… to zawsze jest śmignie 😀

Po to choćby, by zrobić bukiet…

Powietrze zrobiło się ciepłe i momentalnie wiosna przeszła w lato…

* o tabletkach będzie następnym razem…

Nic śmiesznego…

Odbieram telefon z nieznanego mi numeru i słyszę rozćwierkany głos kobiety, która zamiast oferować mi sprzęt do masażu tudzież tani prąd, zaczyna natarczywie wypytywać się o OM, a gdy słyszę, że mój osobisty małżonek zwodzi ją już dwa lata, to czuję jak mi zaczyna pulsować żyłka 😉 Przerywam słodko pierdzący słowotok, pytając się, kim jest i o co chodzi, bo personalia mi niczego nie mówią. Eureka! Nasza była księgowa z czasów, kiedy ja usilnie zmagałam się ze wznową, a OM ze zmorą, czyli kreatywnością tudzież głupotą księgowej z polecenia. Polecający zapomniał tylko dodać, że pani ma problemy psychiczne. To był krótki epizod, bo roczny albo dwuletni, ale pokłosie ciągnęło się dłużej, bo liczne błędy, które zrobiła, trzeba było wyjaśniać ze skarbówką. Nie mam pojęcia, skąd ma mój numer, a nie ma OM, ale po rozmowie z OM, który zaprzeczył, iż się umawiał z nią na odbiór dokumentów, które zalegają jej piwnicę, wnioskuję, że użyła mnie jako tej siły perswazji do wzwodu przekonania by się w końcu spotkali i rozstali już definitywnie.

Na komodzie leży wezwanie do zapłaty z adnotacją pisemną OM, że zapłacone dzień wcześniej i już mam wrzucić pismo do szuflady, gdy w oczy kłuje mnie tytuł płatności. Noszzz przecież sama osobiście z własnego konta płaciłam… w marcu. A tu odsetkami straszą i drogą sądową. Dzwonię. Pani uprzejmie sprawdza i rzeczywiście, ale nic nie może z tym zrobić, bo zastępuje koleżankę, która jest… na szkoleniu. Już mam na końcu języka kąśliwą uwagę, ale się powstrzymuję, bo co mi z tego przyjdzie? Pytam się tylko w jakim pokoju koleżanka urzęduję, bo mejlowo nie ufam, że cokolwiek uzyskam, jeśli niedoszkolona koleżanka przed wysłaniem wezwania nie potrafi sprawdzić, czy aby na pewno opłata nie została uiszczona. Ech…

Otwieram pismo z ZUS-u z lekkim niepokojem, bo czekam na decyzję o rencie. A tam zaświadczenie, które muszę wypełnić, bo brakuje w dokumentach. Noszz, przecież składałam w okienku w Zusie i pani referentka sprawdzała. Wypełniam, zawożę, a ta sama pani kręci głową, bo to co było zawarte w zaświadczeniu, było we wniosku, który złożyłam z całą dokumentacją, No, ale instytucja musi mieć oddzielny papierek, bo pewnie ktoś tam może nie doczytać. Zresztą co się dziwić, jak na drugi dzień dostaję kolejny list, a w nim pismo o waloryzacji i drugie o przyznaniu „trzynastki”. Maj. Pieniądze na koncie już były w marcu… Lubią tam produkować pisma… Szczególnie jak nie wyrabiają się z terminami i każde kolejne pismo, to odwleczenie terminu decyzji o kolejne 30 dni.

Nie rozumiem skąd te heheszki z Pinokia. Przecież to logiczne, że jeśli coś się otwiera, to to musi być zamknięte, bo nie można otworzyć czegoś, co już jest otwarte. Od kilku miesięcy. No to zamknął i otworzył. Co w tym śmiesznego? 😉

Bez wciąż pachnie opętańczo…

Wsadziłam do skrzynek z ziemią cztery sadzonki cukinii, otulając je ogrodową siatką, żeby koty nie zrobiły im krzywdy. Przy pomocy LM. Jak dobrze mieć wspólny ogród, jak tylko mnie widzi przez okno, to zaraz przychodzi pogadać, pomóc… Bo ja standardowo po powrocie z DM nie czuję się najlepiej… I nie przez zmęczenie, ale przeziębieniowo, i chyba sobie załatwiłam gardło lodami, żrąc je namiętnie w dużych ilościach. Nie lubię. Czuć się tak nie lubię, bo lody kocham miłością bezwzględną.

W sumie to mogę ten tydzień podsumować tak:

ps.

Bardzo, ale to bardzo uśmiechnęła mnie wygrana półfinału w Rzymie przez Anhelinę z Ukrainy. Każde takie zwycięstwo dodaje skrzydeł i podnosi na duchu, zwłaszcza gdy w jej kraju toczy się wojna. Szczególnie gdy wygrywa się z Rosjanką, która wraz ze swoim mężem trenerem jest najbardziej prorosyjska w całym kobiecym tourze, i często bez żadnej refleksji się wypowiada… I z prozaicznego powodu ogromnie cieszy mnie ta wygrana, jakim są pieniądze. Rodzice Anheliny stracili swój dom podczas bombardowania… Nie ukrywa, że możliwość pomocy rodzicom i dziadkom jest motywacją do gry. W finale zmierzy się z farbowaną na Kazaszkę Rybą… kolejną Rosjanką.

(Nie)tolerowane smrody…

Doczekałam się dobrej zmiany na izbie przyjęć. Nie muszę czekać przy okienku w rejestracji, wypisując ankietę, więc podaję tylko ostatni wypis i idę usiąść pod gabinet. A tam zaraz wzywa mnie pielęgniarka do środka i mierzy ciśnienie, po czym tylko z jedną kartką i trzema moimi podpisami na niej, udaję się na oddział. Bez kontaktu z lekarzem. No ekspresowo… Na oddziale mina mi zrzedła, bo Oskarowa oznajmiła, że wkłucia w port do podania kontrastu nie będzie… Otóż miały ostatnio dwa przypadki, że port został wyrwany podczas badania z kontrastem i nie chcą już ryzykować, bo przyczyny nie znają… No z moimi żyłami i jedną ręką… Ale! Za drugim razem się udało! Na pół roku spokój, jeśli tylko wyniki będą dobre, bo TK wyszło bez zmian, co oznajmiła doktorka, a ja jej wierzę na słowo, choć mam opis, więc mogłabym sobie przeczytać. Tylko po co? 😉 Przepisała mi lek na neuropatię… Tak. Po prawie siedmiu latach w końcu się poskarżyłam… ;p Leku nie wykupiłam, za to kupiłam dwie spódnice i sukienkę. Wszak noszenie pończoch zobowiązuje ;p To się porobiło, kto by pomyślał? Do czego to człowiek, który kocha spodnie, został zmuszony…

Kocham też zapachy. Czasem nieoczywiste. Specyficzne. Choćby rzepaku.

Uwielbiam takie sytuacje, kiedy z lasu wychodzi się na pole obsiane rzepakiem. Mogę stać i wąchać 😉

Inaczej ma się… ze smrodem w sklepie rybnym. No nie toleruję, a rybkę lubię. Takiego na przykład obślizgłego tłustego węgorza. Unikam sklepów rybnych, choć czasem muszę, jak OM nie wywiąże się z powierzonego mu zadania 😉 Za to smród piesów jak najbardziej toleruję i w ogóle mi nie przeszkadza… Moja Mam będąc ze mną w ciąży, narkotyzowała się zapachami benzyny- mogłaby na takiej stacji paliw spędzić cały dzień. Ja zresztą też. Z rybnym mam tylko problem. Mniej więcej taki sam jak w sklepie chińskim z mydłem i powidłem. Nie w kraju nad Wisłą, tylko za oceanem w dzielnicach chińskich. tego smrodu nigdy nie zapomnę ;p

Tak jak zaplanowałam, zostałam na dwie noce w DM. Poniedziałkowe popołudnie spędziłam z Miseńką, która pięknie mówi baba. No rozczulające! To już robi się tradycją, że spędzamy ten czas we dwójkę, dając młodym rodzicom wychodne.

Wzięłam ze sobą lapka, bo w telewizornii miałam tylko mecze ATP, na moją zgubę. No to oglądałam stereo i w kolorze: panie na małym ekranie, panów na dużym. Doba jednak jest dość rozciągliwa ;p

Myśli dryfujące i kłębiące…

Biję się z myślami. Nie potrafię pomóc, a moje reakcje spełzają na niczym. Drążąc temat, tylko spotęguję niechęć i chęć odizolowania się. Tak myślę. Wiem. Nie jest to osoba, której można prosto z mostu, bez owijania w bawełnę, przyłożyć prawdę w oczy. Moje zdanie zna. Brak uczestnictwa, choć w pewnym sensie wymuszony, też jest plusem. Dla mnie. Tylko co z tego. Nie o mnie tu chodzi. Z drugiej strony, w pewnym sensie chronię też siebie, a raczej naszą relację. Wiem, że są inni, którzy powinni zareagować, mając lepszą legitymację na taką reakcję. Nie robią nic. Ja próbowałam. I nic. Tyle że mnie to gnębi.

Powiem, wykrzyczę, stanę pomiędzy… i coś/kogoś stracę, a zyskam czyste sumienie… Że nie byłam obojętna (bo nie jestem!). Przemilczę, to będę się bić z myślami i z troską… Nie wiem…

****

Z wiekiem najwięcej przyjemności sprawiają człowiekowi najprostsze czynności. Choćby spacer po lesie wśród drzew pyszniących się zielenią…

Mam na to czas, mimo wielu godzin spędzonych na oglądaniu i kibicowaniu, zamiast śledzenia co tam w polityce…Ona i tak się wedrze, przypomnij o sobie… Sycąc oczy widokiem, wdychając zapachy, czując powiew świeżego powietrza, a pod stopami miękkość mchu, zapominam o fizycznych ograniczeniach.

Potem wracam na swoje łoże i stosuję jak doktory nakazali elewacje nuszki… a nawet dwóch ;p Uprzednio zrobiwszy sobie deser dnia…

I tak codziennie, wszak mamy w końcu piękną wiosnę i sezon na lody :))

Nie tylko na polityczną rzeczywistość nie mam ostatnio sił, ale również na odkrywanie co pod maską siedzi. A raczej ochoty… Maski mają to do siebie, że same spadną, nawet bez mojego udziału. Mam wrażenie, że normalność spakowała walizki i udała się na wakacje. Oby nie na wieczną emigrację…

Ps. Gocha (i wszyscy miłośnicy tenisa), prawda jak smakowicie wyglądał pierwszy mecz Igi w Rzymie? Upiekła dwa bajgle, a Rosjanka odjechała na rowerze… Cud, miód i orzeszki. Taka kropka nad ‚i” po spektakularnym odpadnięciu jej największej rywalki w rankingu. Aczkolwiek utrzymanie się po RG w Paryżu na tronie, wciąż jest arcytrudne, bo:.

a) jeśli Iga dojdzie w Rzymie i RG tylko do ćwierćfinału, to Aryna nie musi w ogóle w Paryżu wychodzić na kort, żeby ją zastąpić na tronie.

b) dojście do półfinałów w obu turniejach wystarczą Idze w utrzymaniu korony na głowie, ale pod warunkiem, że Aryna odpadnie w RG najpóźniej w ćwierćfinale.

c) wygrana RG w Paryżu daje Idze gwarancję bycia number one bez względu, jaki wynik osiągnie w Rzymie i jak daleko zajdzie Saba w Paryżu.

d) wygrana w Rzymie i Finał w Paryżu przegrany z Białorusinką, to zmiana liderki rankingu.

Słonecznie uśmiechniętego weekendu! 🙂

Nirvana…

Szeroko pojęta…

Zmarł chłopczyk w wyniku bestialstwa. Niepojętego. Porażającej obojętności matki. Obojętności sąsiadów. Nieudolności różnych instytucji publicznych.

Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz. Przemoc domowa w naszym kraju mlekiem i miodem płynącym jak Wisła długa i szeroka, to temat tabu.

***

To szczęście patrzeć jak dzieci otulone są czułością, uważnością, miłością… Roześmiane, bezpieczne.

Nawet wtedy, gdy Dziecka Młodsze wysyłają mi takie filmiki..

tylko one dollar brak

To wiem, że dziecku nie dzieje się krzywda ;p Ale uważnym trzeba być.

Miśka ma 7 miesięcy i 10 dni, a już nurkuje, wstaje, i zrobiła kilka kroków, pchając pchacz-wózek z klockami. Już się zaczynam obawiać co dalej… bo zapowiada się na niezłą kaskaderkę.

Dziś przed oczami przebieg mi raport z kondycji fizycznej polskich dzieci. U 94% stwierdzono brak kompetencji ruchowej. Najbardziej mi utkwiło w pamięci, że w klasach 1-3, 88% dzieci nie potrafi zrobić przewrotu w przód. No i zdębiałam. Jak to? Zwykłego fikołka? Toż to Zońcia robi już chyba ze dwa lata, a nie ma jeszcze pięciu lat.

Mizoginią…

…zalatywało podczas Matua Madrid Open. I bynajmniej nie chodzi o różnicę w urodzinowych tortach, jakie dostali solenizant i solenizantka w tym samym dniu, bo można się usprawiedliwiać, że solenizant akurat rozgrywał swój półfinał, a solenizantka pociła się na treningu…

ep ucięty by nie drażnić…lwa ;p

Ani nawet fakt, że tenisista rozstawiony z numerem jeden, ani razu nie musiał grać meczu w sesji nocnej (zaczynając mecz o 23), tak jak tenisistka rozstawiona z numerem jeden… notabene wciąż światowa jedynka…

Ale! Na centralnym korcie „dzieciaki od piłek” trenujące tenis, zastąpiono… modelkami. Piękne, seksowne z odsłoniętymi brzuchami. Oczywiście tylko występujące na meczach panów. Na meczach pań, owszem, dzieci też nie było, ale i oka nie było na kim zawiesić, bo panowie/modele(?) w typowych strojach sportowych. Bez żadnego szału ;p I żebym była dobrze zrozumiana! Nie mam nic przeciwko „roznegliżowaniu” na korcie… u zawodniczek (ich wybór), bo to one mają skupiać poprzez swoją grę uwagę kibiców, a nie „kortowe paprotki’, uprzedmiotowione i wykorzystane przez organizatorów.

To był fenomenalny finałowy mecz, mimo przegranej naszej tenisistki. Nie epicki jak ten w Ostrawie, ale na wysokim poziomie. No, meczycho! Iga spokojnie na tronie (bez zbędnej koronacji ;pp), będzie zasiadać na pewno do 11 czerwca, czyli do końca turnieju w Paryżu. Oby jednak dłużej! Tak czy siak, polska królowa tenisa jest jedna, więc brytyjską monarchią nie zawracam sobie głowy. Ot teatr.

Zawsze jak siedzę na tarasie u przyjaciół, to podziwiam ten przestrzenny widok…

U się mam od razu ścianę z drzew…

Prawie całą sobotę lało, a piec w domu chodził od kilkunastu dni po raz pierwszy przez cały dzień… Hulaszczy wiatr nie wyglądał złowrogo, bo jednak taniec drzew ustrojonych w zielone liście jest optymistycznym widowiskiem. Szczególnie że nadchodzą naprawdę ciepłe dni.

Uśmiechu i słońca dla Was 🙂

Zielony czas…

Odizolowałam się od politycznego bagienka w kraju nad Wisłą. W social mediach z równie jak nie większymi miłośnikami tenisa przeżywałam kolejne mecze, tocząc emocjonalne rozmowy, rzadko dotykając bieżących spraw, bo jednak wojna w Ukrainie dotyczy również sportu… I dopiero w środę obejrzałam przypadkowo Fakty, dowiedziawszy się z nich, że niejaki Zero, ze starej partii robi nową- suwerenną. I będzie tej suwerenności bronił do ostatniej kropli krwi. I chwała mu za to i order na pierś… Tyle że wrogiem czyhającym na naszą niepodległość według Zera i członków jego partii jest Unia Europejska. To ona nam zagraża. Wygraża. Narzuca. Sztorcuje. Poucza. Ale obywatele kraju nad Wisłą nie mają czego się obawiać…

Już oni zadbają, żeby kasa unijna nie dostała się w łapy lewaków. W żadne łapy.

Nie muszę rwać włosów z głowy. Same wypadają…

Idąc po lubczyk do rosołu, spotykam Lokatorkę i debatujemy między innymi czy strzyc trawę, czy jeszcze nie, bo choć niedoskonała, to jednak mleczy żal…

Trawa zachwaszczona, wydeptana, z dołkami i kępkami. Mnie to w ogóle nie przeszkadza…

A w sieci wpadła mi w oko taka ściąga. Może się komuś przyda…

Ja ziółek nie pijam…

Może powinnam…

Może nie…