Przez szkło powiększające…

Włosy już ci rosną! – oznajmił OM z miną odkrywcy- podniecony jakby co najmniej dokonał  odkrycia nowego lądu ( pewnego ministra i tak nie przebije) – i wlepionymi oczami ubranymi w szkła progresywne- które wraz z oprawkami kosztowały niemało- w moją gołą czaszkę. Automatycznie przejechałam ręką po głowie ( nie żebym wcześniej tego nie robiła) i, oznajmiłam, że nie bardzo czuję. A ściśle, że czuję wciąż śliskość…OM jednak uparcie twierdził swoje. Spokojnie skończyłam jeść śniadanie, po czym wzięłam patrzałki do czytania –  z Rossmanna, bo mają więcej plusów niż te od okulisty- i  udałam się przed lusterko powiększające. Wytężając wzrok, skupiona wpatrywałam się we własny czerep jakąś dłuższą chwilę. No rosną! – z wrażenia klapnęłabym  na tyłek, gdybym już nie siedziała. Tyle że jakieś takie białe i niewyczuwalne pod ręką…Choć…chwileczkę…Jeszcze raz  dotykam dłonią głowę, a właściwie powierzchnią palców muskam delikatnie i…są! Wyczuwalne! 🙂 No bo wiecie, ja z tych, co to jak nie dotkną to nie uwierzą ;p

A co do wzrokowych figli…Okulary używam tylko do czytania. Czasem jednak nie zdejmując ich wejdę do kuchni i…zobaczę jakiś zaciek na szafce, okruch na stole lub plamę…I stwierdzam, że dom jest czyściejszy bez patrzałek na nosie 😉

Odkrywszy, że proces rośnięcia owłosienia został rozpoczęty, zamówiłam odżywkę do rzęs. Mam zamiar rozpocząć używanie we środę- bo środa urody ci doda ;)- pierwszego dnia miesiąca dla łatwości zapamiętania. Pytanie tylko, czy wytrwam w codziennym smarowaniu przed snem. Jakoś wklepywanie kremów w różne partie ciała nie weszło mi w nawyk i robię to w kratkę, a raczej w kratę.

***

Wczoraj miało być radosnym dniem. Było smutne, pełne refleksji, ale też uśmiechnięcia się. Nie potrafiłam od razu odpisać na porannego SMS-a. Nie znajdowałam słów. Dopiero kiedy Tuśka przysłała zdjęcia…wróciła rzeczywistość- piąte urodziny Pańcia. Nie mogłam milczeć, bo życie żyje się dalej…

R. od razu oddzwonił. Wzruszająca rozmowa. To piękni ludzie. Oboje. Miał w sobie siłę, żeby mnie dodać otuchy i zagrzać do boju. Dziękuję losowi, że mogłam ich poznać. Jednak daleka jestem od tego, by dziękować za to skorupiakowi, że gdyby nie on…O nie! Nigdy w życiu nie będę mu za nic wdzięczna!

Bo niby za co???

***

Dla zabawy czasem kliknę, i:

Jesteś zdecydowanie kotem – niezależnym, potrafiącym walczyć o swoje, ale i potrafiącym się dobrze bawić. Fantazji ci nie brakuje, tak samo jak odwagi i zawziętości.

I z tą zawziętością miałam problem, bo zresztą się zgadzam w 100%.  Po jakimś czasie stwierdziłam, że jednak ja tę zawziętość przecież przekuwam w determinację, wytrzymałość, dokładność, pracoholizm ( kiedyś ), sumienność; żałuję, że nie w cierpliwość i konsekwencję.  Zawziętość jednak ma też negatywne cechy. Myślę, że jedną z nich, którą u siebie posiadam, to gwałtowność( z wiekiem coraz mniej intensywna) i… resztę przemilczę 😉

Upraszam o trzymanie kciuków, cobym jutro wróciła do domu, a nie została w areszcie szpitalnym. Mam obawy co do wyników. Pokonanie domowych schodów znów jest trudniejsze niż było cztery tygodnie temu, jak wróciłam ze szpitala.

Już nie będzie…

Czasem rzeczywistość bywa zbyt okrutna, by nadać jej jakikolwiek sens. Wtedy mózg człowieka tworzy własną, w obronie przed faktami.

Kolejny taki sam ranek. Już po śniadaniu, czytając w łóżku, czekam aż minie godzina, żeby móc wziąć leki. Panaceum na skorupiaka. Czyżby? Może uda się powstrzymać jego macki przez jakiś czas. Może. W trzymaniu natrętnych myśli na wodzy jestem mistrzynią. Mam w sobie tę siłę. Tyle że ona potrafi się ulotnić w takich momentach jak ten…

Plumknięcie w telefonie powiadomiło mnie, że przyszła wiadomość. Od razu pomyślałam, że od Tuśki i Pańcia, którzy są w górach na nartach. Nie…

Niecałe dwa tygodnie temu rozmawiałyśmy przez telefon. Zadzwoniła z auta, wracając do swojego miasta z DM. Po pierwszej dawce tak wyczekiwanej chemii. Mniej agresywnej, ze względu na wyniki, z nadzieją, że po 2-3 dostanie lek ten, co i ja. Jak zwykle rozmowa była pełna uśmiechu i nadziei. Zapewnień, że będziemy żyć 100 lat. Umówiłyśmy się na telefon w ten wtorek. Miałam zadzwonić i opowiedzieć…

Już tego nie zrobię…Wczoraj w nocy odeszła Graszka- najbardziej uśmiechnięta Dziewczyna mimo cierpienia i nieustającej walki, jaką poznałam.

Życie człowieka kończy się czasem cudzą śmiercią.

Poszły piły w ruch…

Dlaczego ludziom przeszkadzają drzewa?

Od tego roku właściciele prywatnych działek mogą bez żadnych zezwoleń wycinać rosnące na nich drzewa; złagodzono  również  wymogi jakie trzeba spełnić by taką zgodę otrzymać w innych przypadkach. No to poszły piły w ruch w całym kraju!

I ktoś, kto liczył na rozsądek rodaków w tej kwestii, myślę, że grubo się przeliczył. Teraz bez żadnej kontroli będą znikać drzewa, szczególnie z działek miejskich, po to żeby uzyskać ich większą atrakcyjność, czyli cenę. To już podobno się dzieje. Podejrzewam, że i u nas znikną kolejne lipy, które rosnąc przy drodze, „przeszkadzają” niektórym mieszkańcom.  Ile zostanie ściętych starych, pięknych drzew? Tego nikt nie wie…

Przypomniało mi się ( wprawdzie nie w temacie, choć właściwie może trochę), jak ksiądz mówił o śmierci jednej z parafianek- bardzo starszej pani- która dostała zawału śpiewając na chórze w cerkwi. Lekka śmierć, choć jeszcze 2 tygodnie spędziła nieprzytomna w szpitalu. A wspominam o tym, bo gdy z ciekawości kliknęłam na fejsie w link: Co powinno być na twoim nagrobku?– uzyskałam odpowiedź: Nie ważcie się mnie budzić!  Trafiony w dziesiątkę, bo to kwintesencja mego życia 😉 Spokojny sen, bez pobudek z udziałem osób lub dźwięku ;p Przez całe moje życie- spanie kocham nad życie 😉 Mogłabym tak wiecznym snem pod jakąś właśnie lipą 😉

Wracając do drzew…Szczególnie tych liściastych, bo to one najczęściej są solą w oku gospodarzy danej posesji. Bo opadające liście zaśmiecają trawniki, chodniki, wymuszając grabienie, czyli ciężką pracę, często syzyfową przez jakiś czas. Tylko czy nie jest to cena warta tego, co dają nam w zamian? Przecież jedno takie drzewo wytwarza w ciągu roku tyle tlenu, ile mniej więcej jedna osoba zużywa w ciągu dwóch lat życia.  Drzewa nie tylko produkują tlen, ale również utrzymują odpowiednią wilgotność powietrza, oczyszczają je z toksyn, no i dają tak upragniony cień w upalny dzień 🙂 Potrafią też- tu akurat prym wiodą drzewa iglaste, szczególnie sosna- zabijać bakterie i wirusy znajdujące się  w powietrzu wokół nich, poprzez wytwarzanie fitoncydów i lotnych związków zwanych  olejkami eterycznymi, które  pełnią role bakteriobójcze.

Warto się dobrze zastanowić przed każdą decyzją usunięcia drzewa. A jak już naprawdę nam przeszkadza albo zagraża bo jest spróchniałe, to warto w jego miejsce zasadzić nowe, a najlepiej dwa albo więcej.

Nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las. Podobno świat przyrody jest trwały. Mam coraz większe wątpliwości, że tak właśnie jest. I to nie za sprawą wycięcia jednego  starego drzewa z własnej posesji, ale podejścia człowieka do przyrody. W naszym kraju również…Minister Środowiska ma lekką rękę do wycinki…i nie tylko.

Represje…

No to się doigrałaś ty gorszy sorcie – tak z szerokim uśmiechem PT  skwitowała fakt wyeliminowania mnie z grona. Siedziałyśmy obie w mieszkaniu w DM i rozmawiałyśmy na głośno mówiącym z jej synem. Zapytałam się, czy sprawdził na stronie Policji, czy nie ma tam opublikowanej jego facjaty oraz siostry, matki lub ciotki z protestu pod sejmem. Z żalem stwierdził, że nie 😉 Rozmawialiśmy o manipulacji, więc chciałam podać żywy przykład, ale okazało się, że nie mogę. Ktoś mnie usunął po jednym  zdaniu pod swoim postem, a brzmiało ono tak: proponuję czytanie ze zrozumieniem  nie ulegając emocjom i manipulacji :). 

W nocy z niedzieli na poniedziałek obudził mnie ból. Znany. Trochę byłam w szoku, więc wyparłam go tak intensywnie, że za dnia już nie miałam pewności czy mi się przypadkiem nie przyśnił. Nie powiedziałam o nim moim oddziałowym lekarkom ( mam dwie, które prowadzą obecne moje leczenie, a trzecią jest p. Doktor z poradni; dwie, bo jedna była przy moich dwóch operacjach i jest żywo mną zainteresowana :), a druga jest odpowiedzialna za program z tym lekiem ), ale o przeczulicy i wymiotach- niestety raz się zdarzyło w niecałe dwie godziny po wzięciu leku- już tak. Obie mi nakazały, że gdyby się wymioty zdarzyły, a przede wszystkim jakiś ból, szczególnie wątroby, to mam zaraz przyjeżdżać do szpitala na badania. Problem w tym, że ja kiepska jestem w określeniu co mnie w tym brzuchu boli, jeśli już. Podejrzewam, wiedząc, w którym miejscu mam wątrobę, że ta mnie jeszcze w życiu nie bolała. Ale pewności nie mam. Planowo mam się zgłosić we wtorek na izbę przyjęć, na jednodniowy pobyt, w celu zrobienia wyników i odebrania leku na kolejne 4 tygodnie.

Wróciwszy do mieszkania i czekając na OM, zakopałam się w kołderkę i tak przedrzemałam 3 godziny, szczęśliwa, że Tuśka przyjechała do  Babci w niedzielę, by osobiście złożyć życzenia i wręczyć kwiaty, więc mogłam ją wysłać do Zary, żeby dokupiła coś do prezentu urodzinowego dla Pańcia. W ten sposób mnie wyręczyła 🙂 Bo choć sobie mogę spokojnie kupować w necie, to dla Pańcia wolę zobaczyć naocznie, gdyż to długonogi i długoręki  chudzielec, jest ;).

Ostatnio nie czuję się najlepiej. Samo łykanie tabletek jest do opanowania, ale reszta już nie jest taka różowa. Wczoraj, gdyby nie wizyta naszego księdza po kolędzie, to bym się z pościeli nie wygrzebała. A i tak zrobiłam to dopiero o godzinie 17-ej. OM widząc ile  mnie to kosztowało, stwierdził, że przecież może A. przyjąć sam. A ja stwierdziłam, że jak już się zmobilizowałam i ubrana zeszłam na dół, to będę uczestniczyć w kolędzie, która zawsze mnie wprawia w dobry humor za sprawą samego księdza i O. który mu towarzyszy. Bo jak się człowiek zna prywatnie, to zawsze jest o czym pogadać. No i czy ktoś z Was usłyszał od księdza, że żeby prababcia miała więcej prawnucząt, to warto się o nie postarać nawet bez ślubu? ;D No, ale tak może powiedzieć ksiądz, który sam ma trzy córki. Z prawego łoża, żeby nie było ;p

A propos dzieci. Rządzący chcą wyeliminować z powodów ideologicznych adopcję zagraniczną dzieci. No bo wiadomo, że takie dziecko nie będzie już Polakiem. Co tam szczęście i miłość rodziców adopcyjnych. Zamiast zająć się skróceniem procesu adopcyjnego, woli skrócić działalność dwóch- jeden z 27-letnim stażem- ośrodków niekatolickich (katolickie dostały subwencje) zajmujących się adopcją zagraniczną. Jasne, że pięknie i cudnie by było, gdyby wszystkie dzieci znalazły swych nowych rodziców w Polsce. Szkopuł w tym, że tych 300 dzieci, którym rocznie ośrodek znajdował rodziców poza granicami kraju, to przeważnie dzieci niepełnosprawne*, starsze lub rodzeństwa, czyli takie, które mają małe szanse na adopcję w kraju.

Nie będę smęcić, bo przecież zawsze może być gorzej, ale ponura aura za oknem i mnie się udziela. Żeby poprawić sobie nastrój, obejrzałam film, którego akcja rozgrywała się w Australii, w domu przecudnie położonym nad oceanem; rozochocona widokami, oglądałam potem jakieś programy typu- domy nad wodą. Choć uważam, że nie ma piękniejszych widoków jak te na góry albo z gór(y), to gdybym miała wybierać miejsce, w którym bym zamieszkała na stałe, to takie, w którym po otwarciu drzwi najpierw pod stopami poczułabym tarasowe deski, potem trawę, a następnie ciepły piasek, by na końcu obmyły je morskie fale…A dotarcie do tych fal zajęłoby mi minutę. Może dwie, gdyby dom stał na skarpie 🙂

A dziś po tym jak ze skrzywioną miną skończyłam łykać piguły, odpaliłam laptopa i ogromny banan wyrósł natychmiast. Parsknęłam radosnym śmiechem na widok pulpitowego Pańcia ( zdjęcia się zmieniają )- szeroko uśmiechniętego małego szkraba z dwoma dolnym ząbkami 😀 Od razu bury świat za oknem pojaśniał 🙂 Czasem niewiele trzeba 😉

***

Dziwne, data publikacji zamiast 25.01. jest 22.01. Jakieś czary czy cuś..,;P

(Nie)spodziewane…

Czy można się spodziewać dobrego prawa po rządzie Premier, która podczas największych, tegorocznych mrozów mówi, żeby bezdomni nie wychodzili z domów? No nie. To nowe, które weszło we wrześniu poprzedniego roku, na pewno nie służy bezdomnym, bo placówki pozarządowe nie mogą przyjmować ludzi starszych i chorych, pod groźbą kary.  A przecież na miejsce w Domach Opieki Społecznej czeka się ponad dwa lata- tego też rząd nie dostrzega. Na szczęście, choć zdarzały się już odmowy przyjęcia, to jednak większość placówek pozarządowych, wbrew nowemu prawu nie bacząc na konsekwencje przyjmuje tych ludzi, bo uważają nieprzyjmowanie za niemoralne. Siostra Małgorzata Chmielewska zagroziła, że jeśli na placówki, którymi kieruje zostaną nałożone kary, to zawiezie tych ludzi do minister Rafalskiej.

To jest kolejny przykład jak pomimo dobrego kierunku ( zamysłem ministerstwa było wyeliminowanie nielegalnych  placówek działających nieuczciwie- pokłosie medialnych doniesień o złym traktowaniu w skandalicznych warunkach osób chorych i niepełnosprawnych) przepisy tworzone przez rząd lub partię rządzącą uderzają nie tylko w tych, co trzeba, ale też w tych, co uczciwie mają dobro człowieka w swej działalności na pierwszym miejscu. Ale przede wszystkim uderzają w ludzi potrzebujących.

I nie chcę się powtarzać, ale czy naprawdę nic nie potrafią porządnie zrobić, żadnej ustawy, stworzyć takie prawo, które nie będzie uderzać w nikogo, oprócz tych co działają nielegalnie lub czynią zło? Jak słyszę argument, że przynajmniej coś robią, to mi wszystko opada. Bo robić trzeba rzetelnie, solidnie, tworzyć takie prawo, żeby służyło wszystkim. Inaczej lepiej nic nie robić. Nie psuć tego, co już zostało dokonane, bo zmiana na gorsze nikomu nie służy.

A Trybunał Konstytucyjny nie pracuje do 28 lutego. Podobno wszystkie te „dobre zmiany” były po to, żeby go usprawnić. Tiaaa… no to się teraz urlopuje czy chusteczka wie co robi, ale najpierw niezgodnie z prawem ( nawet według pisowskiego sędziego TK- ha! )wybrana Prezes ( z miażdżącą opinią wydaną przez kolegia sędziów na długo przed tym jak kandydowała do TK) wygoniła media, bo po co obywatel ma mieć dostęp do obrad.  Faktycznie, pozostała tylko fasada…eh.

No a teraz czas na sądy. Tam też nawywijają tak, że się nie pozbieramy- złudzeń nie mam- w imię dobrej zmiany. I żeby było jasne! Jestem za zmianą w sądownictwie, bo dostrzegam wiele nieprawidłowości. Jednak niech to nie robi PIS  ze swoim ignorantem Ministrem Z. jak zero!- nie mogłam się powstrzymać. Dali już temu wyraz, jakie to zmiany będą, choćby poprzez brak podpisu PAD-a pod nominacją 10 sędziów do Sądu Najwyższego. Wszyscy Ci sędziwie w jakiś sposób narazili się rządzącym, poprzez niekorzystne dla nich wyroki, w tym również były przegrane sprawy samego Prezesa i Ministra Sprawiedliwości.  Podejrzewam, że wielu sędziów odejdzie na emeryturę ( już jest 500 wakatów, a odejść może ok. tysiąca) z powodu niezgody na to, co się dzieje z TK i wobec sędziów i zmian w sądach.

O Ministerstwie Obrony to nawet sił nie mam pisać. Minister udziela się u o. Rydzyka i w innych mediach, przemawia i krzewi w narodzie swą teorię smoleńską, uprawia „wielką politykę”, a jego podopieczny w tym czasie zajmuje się kadrami. Dwudziestoparolatek, urzędnik  bez wykształcenia wzywa do siebie generałów, którzy muszą się stawić.  Jak w wojsku dzieje się źle może świadczyć, że w ciągu ostatniego roku ze służby odeszło albo zostało zmuszonych do odejścia ponad 260 pułkowników i 26 generałów.

Pani Premier zrobiła audyt ministerstw i pieje z zachwytu, jak wszystko jest pięknie realizowane. A ja mam wrażenie, że kobieta kompletnie nie wie co się dzieje. Albo wie, ale i „rżnie głupa” jak każdy polityk, który nie mając argumentów na obronę gada farmazony.

I gwoli wyjaśnienia, dlaczego punktuję PIS i rząd. Bo to oni rządzą- opozycja nie ma nic do gadania. To władzy należy patrzeć na ręce i ją oceniać, bo to ona ma realny wpływ na życie każdego obywatela. Stwierdzenie, że opozycja przeszkadza PIS-owi rządzić, jest śmieszne i sporym nadużyciem, bo mając większość sejmową, swojego prezydenta, sparaliżowany TK, upolitycznioną Policję i Prokuraturę, a za chwilę zrobią swój porządek w sądach- mają władzę absolutną. Kto im podskoczy?  Pozostał tylko obywatel. Więc gadam i piszę, dopóki mi nie zabronią ;p

***

Jak bardzo jestem zakręcona, albo jak bardzo mam upośledzone czucie w kończynach może świadczyć fakt, iż przez dłuższy czas, zmieniając miejsca, nie zauważyłam, że na prawej nodze mam klapek marki Birkenstock, a na lewej wsuwany kapeć „typu góralskiego” z czerwonej skóry z białym kożuszkiem 😀  Zeszłam tak na dół, chwilę pokręciłam się po kuchni, po czym usiadłam w pokoju aby zjeść, wróciłam do kuchni by zrobić pastę z makreli i ponownie wróciłam do pokoju i położyłam się na kanapie. Dopiero wstając i szukając wzrokiem kapci, zobaczyłam dwa różne 😀

A wczoraj wieczorem, schodząc na dół, po usłyszeniu, że OM wrócił do domu, zastałam to:

16128262_1398476420163451_93593992_n

 

Nie mogłam się spytać skąd te kwiaty, bo OM zniknął, ale od razu zaczęłam głupio główkować, że to z okazji Dnia Babci, po czym się zreflektowałam, że po pierwsze święto jest w sobotę, no i słyszałam tylko OM bez Pańcia, więc…Jak OM wrócił, to okazało się, że bez okazji, ot tak sobie pomyślał, żeby mi smutno nie był, jak siedzę sama w domu. Pół godziny komponowałem – usłyszałam. No i wazon też kupił :)) Godne zanotowania i upublicznienia, bo…ostatnio, kiedy kupił mi kwiaty bez okazji, to jeszcze za czasów (no chyba, że o jakiś nie pamiętam) narzeczeńskich i był to bukiecik stokrotek 🙂 Nie żebym wypominała, bo choć kwiaty lubię, to jak chcę, to kupuję sama i nie oczekuję tego od OM. Ale jednak miło tak dostać od czapy ;p

I jeszcze coś, co wygląda jak jabłko, a jest…?16177028_1398490460162047_1289147605_nMiłego weekendu!

***

Dopisek 22.01.2017

Wygląda jak jabłko a jest…GRUSZKĄ 😀

Chińska gruszka nashi bogata w witaminę C i K, jest owocem o niskim indeksie glikemicznym  i mało kalorycznym. Osobiście wolę smak naszych gruszek, ale ja w tej chwili mam smak spaczony, więc…

 

Takie tam…

Wprawdzie nie myślałam o tym, bo spychologię myśli natrętnie niepokojących mam opracowaną do perfekcji- moje motto od lat brzmi tak: zawsze zdążę się pomartwić, popłakać, etc…- ale gdzieś tam przebijała się myśl, że wrócić do stanu z przed, nie da się. Już nie. Pomijam  to, że lat przybywa, więc moce i sprawność samo przez to się zużywają, ale to leczenie zrobiło/ robi  swoje- najwięcej szkód.  Organizm siada i dłużej się regeneruje. Co gorsza, nie mam co liczyć na pełną regenerację. Ale zawsze pozostaje taka instytucja jak ZUS, która potrafi niejednego uzdrowić i usprawnić 😉

Po dłuższej, wymuszonej abstynencji w kwestii zwykłych, codziennych czynności, sam powrót do nich jest dla mnie sukcesem i przyjemnością. Dużą. I dlatego ewentualnych strat  nie liczę 😉 Latające talerze (również kubki, szklanki) lub spadające z nich produkty różnej konsystencji, często obryzgujące wszystko wkoło i mnie samą i najczęściej tłukące się, pismo jak u trzęsącego się z braku paliwa alkoholika, nie te a inne wystukane literki i znaki z klawiatury, które notorycznie poprawiać trzeba- nie zniechęcają  mnie do kolejnych prób, by odzyskać w pełni samodzielność. Przydatność.  Niezależność. Swoje dotychczasowe życie. Jakie to jest ważne, każdy wie, kto choć raz był dłużej przykuty do łóżka lub bez sił na cokolwiek. Dlatego każda, nawet najbardziej prozaiczna czynność, to sukces i radość  na miarę  odzyskiwanych możliwości. I warto to docenić.

Muszę się jednak do czegoś przyznać. Zdarza mi się jeszcze przebimbać cały dzień w piżamie, co nie przeszkadza mi wyjść w niej z łóżka na dłużej. Są takie dni…No dobra…od ostatniego wyjścia ze szpitala zdarzył się taki jeden…I uważam to też za sukces! Bo łatwo jest się zakopać w kołderkę, niż stawić czoła różnym przeciwnościom, niekoniecznie  tylko tym fizycznym. Choć czasem trzeba. Dla regeneracji. Gorzej. jak wejdzie to w nawyk. Taka ucieczka.

Narzucenie sobie dyscypliny godzinowej w kwestii tabletek-  najlepsze rozwiązanie, żeby nie zapomnieć o nich lub nie przeciągać w czasie wzięcia- nie jest takie uciążliwe, jak myślałam  na początku. A ma pozytywne skutki, a mianowicie jem teraz bardzo regularnie, a śniadanie w niecałą godzinę po przebudzeniu się, co podobno jest zdrowo i korzystnie dla sylwetki. No i nie jem już po 19.30. Nic! Nawet najmniejszej czekoladki. Po dwóch tygodniach, mogę z ręką na sercu powiedzieć, że da się. Coraz rzadziej myśli i ręka sięga po coś w czasie niedozwolonym.

Pytanie, czy odżywiam się zdrowo? Staram się. Tyle że to staranie się nie polega na eliminacji czegokolwiek, co do tej pory jadłam, ewentualnie ograniczeniu. I to też wynika raczej z braku ochoty niż z nakazu. Piję dużo soków, najczęściej grejpfrutowy, z granatu, z marchwi, pomarańczy i ananasa. Jem też więcej owoców, również egzotycznych, które zwozi do domu OM. Dzień zaczynam od wypicia szklanki wody przegotowanej z wit.C 1000mg. Potem śniadanie najczęściej  okraszone kiełkami, które zawsze są w lodówce, i do tego herbata z cytryną i sokiem z czarnego bzu. Powstanie z łoża, zejście na dół i zjedzenie śniadania musi mi zająć co najwyżej godzinę. To sobie narzuciłam i przez te dwa tygodnie brania leków ani razu nie było ustępstwa, nawet podczas pobytu w DM. Nie mam czasu na wypicie kawy w tym czasie, więc pierwszy łyk jest po 3 godzinach od śniadania, czyli po 2 godzinach od wzięcia leku. Gdy zbliża się ten czas, to czuję się jak sprinter w blokach startowych, czekający na znak startu 😉

Co do smaku, to jest dziwnie. Dużo lepiej podczas jedzenia, ale zaraz po zjedzeniu i pomiędzy posiłkami, mam przez cały czas dziwny posmak. Nie lubię tego!

Jednak jest coś, co mi bardziej przeszkadza i powoduje dyskomfort. Nie wiem czy to przeczulica- choć jak Misiek ją miał, to odczuwał ból- czy coś innego, co nie potrafię nazwać, ale ubranie, szczególnie wszelkie spodnie, nawet te od piżamy, sprawiają, że czuję  jakbym nosiła uciskającą zbroję. I nie idzie się do tego przyzwyczaić. Nie pamiętam momentu, od kiedy to tak odczuwam, czy jeszcze przed braniem tabletek, czy już po, choć nawet jeśli po, to mogą być skutki chemii tradycyjnej a nie obecnej, którą łykam.

Widziałam wczoraj w tv wkurzonego posła od Kukiza na PIS i przede wszystkim na p. Ministra Zdrowia. Się wcale nie dziwię. Ideologiczne i nie tylko wypowiedzi Ministra u mnie powodują…nie napiszę co. Mam nadzieję, że lecznicza marihuana dostępna w aptece na receptę stanie się faktem. Szybko, bo i tak za dużo czasu zmitrężyli- w tym czasie odeszło zbyt wielu ludzi, w tym dzieci. Tyle że, to na pewno nie rozwiąże problemu jej dostępności dla wszystkich potrzebujących. Bo ktoś tę receptę musi wypisać. A jaki jest trend, to możemy zaobserwować.

Przeczytałam- pobieżnie, bo takie historie mnie bulwersują, a ja stresu i zmartwień próbuję unikać- o czterdziestolatce, matce trójki dzieci z dużym guzem na macicy i drugim na jajniku. Podobno bez komórek nowotworowych, ale z podwyższonymi dwukrotnie markerami. Kobieta chciała usunąć narządy, ale lekarz się nie zgodził, bo może jeszcze rodzić. Tak, w Polsce nikt nie usunie macicy bez raka lub bez mutacji BRCA1. Sama musiałam latać do Profesora na Genetykę, by taki glejt od ręki wystawił Mam, która już była na oddziale, kiedy okazało się, że go nie ma. A nie miała, bo nie zrobiła drugiego, potwierdzającego badania krwi. Zostało przeoczone. Na szczęście Profesor zrobił to, ku mojej uciesze, bo obawiałam się, że drugi raz Mama się nie położy, by zrobić z tym porządek. Ale wracając do tej kobiety, której lekarz odmówił i   zalecił  obserwację własnego ciała. No ręce opadają, bo rak narządów rodnych, szczególnie jajnika jest nie bez kozery zwany „cichym zabójcą”. Wkurza mnie takie podejście- dyletanctwo- jak również traktowanie kobiety i jej macicy,  jak przepraszam za wyrażenie krowy rozpłodowej. Trafia mnie szlag, jak ktoś bardziej martwi się o nienarodzone, ba, nawet niepoczęte dziecko niż o jego ewentualną matkę i istniejące już rodzeństwo.

Partia rządząca wraz ze swoim Wodzem nie raz, nie dwa swoimi wystąpieniami zapewniała, że jest za życiem. To ja się pytam, dlaczego są tak przeciwni WOŚP, który za zebrane pieniądze kupuje sprzęt medyczny, bez którego niejeden noworodek nie miałby szans przeżycia lub całkowitego powrotu do zdrowia.

Korzyści…

Jakie są korzyści z nocnego tłuczenia się po domu? Ano takie, że po pierwsze, to nie ja się tłukę, tylko OM, który notorycznie budzi się 3-4 w nocy i spać nie może, nawet, wtedy kiedy nie musi wstać i jechać, po drugie- i tu będzie wyliczanka- wyciągnięte naczynia ze zmywarki nastawionej po imprezie, umyte podłogi, nawet półki w toalecie, doprowadzony saloon do wyglądu sprzed imprezy, a nawet bardziej wysprzątany niż był 🙂 I to niepierwszy, i mam nadzieję, nieostatni raz. Śmiejemy się, że ta jego bezsenność w określonych godzinach, która się przemienia w energię działania, ma  przynajmniej pozytywne skutki dla domu. Zawsze tak było, nawet gdy nie chorowałam, choć nie zawsze w tak szerokim zakresie 😉 Kombinuję już, jak zachęcić OM do prasowania, bo ono wciąż leży odłogiem ;p

Z piątku na sobotę spałam z Pańciem. Bo tak chciał, a ja stwierdziłam, że dopóki chce z babcią spać, to dlaczego nie. Wcześniej graliśmy w grę, Pańcio pisał literki, budowaliśmy z lego…Zasnął szybko, bo w  przedszkolu miał bal karnawałowy, więc dzień pełen emocji. Gdy na drugi dzień siedziałam w kuchni przy stole krojąc produkty do sałatki, i przez okno zerkałam na OM idącego z Pańciem za rękę do Prababci…to sobie pomyślałam: boszz…  jaki on już jest duży! Za chwilę skończy 5 lat.

Wczoraj odwiedziła mnie rodzinka ( szt. 4 :)) OM, która rzadko w takim komplecie przyjeżdża wte strony, a teraz była okazja z powodu urodzin Cioci. Lubię ich, więc i fajnie i intensywnie sobie pogadaliśmy. Chyba nie spodziewali się mnie w takiej formie…psychicznej, bo nawet kilka razy wspomnieli o tym, a nawet się zapytali. Kuzyn OM zresztą bezpośrednio powiedział, że spodziewał się całkiem kogoś innego, bo miał całkiem inne wyobrażenie. Nie wiem, co ten OM nagadał Wujkowi,  z którym często miał kontakt telefoniczny.  Dobrze przełamywać stereotypy, z drugiej strony, choć psychikę to ja zawsze miałam silną, to jednak zdarzała się obniżka nastroju (sterydy), i wszechmocna niemoc, i wtedy nawet gadać nie miałam siły. I brak tolerancji ( w tym czasie) na głupie ( nie wiem jak inaczej nazwać, niesprawiedliwe?) słowa do mnie. W każdym razie mieliśmy bardzo uśmiechnięty czas. A B.- żona kuzyna- wyszła z nazwiskiem mojego Doktora z Genetyki, który również przyjmuje w jej pobliskim mieście wojewódzkim. Dziewczyna bada się regularnie od wielu lat (dzięki mnie, jak sama przypomniała, bo ja już to mówiłam jeszcze zanim po raz pierwszy zachorowałam), ale chciałaby również pod kątem genetycznym, bo jakiś czas temu zachorował jej mama. Cieszę się, że zakrzewiłam u niej profilaktykę.

***

Wczoraj mieliśmy prawdziwe święto narodowe! Krzewiące dobro, solidarność, kreatywność. Uwrażliwiające na drugiego człowieka. Uczące, że razem możemy więcej, że pomagać zawsze trzeba, nie oglądając się na tych, co tego nie rozumieją. I bardzo radosne! Dlatego przykre są różne incydenty, szczególnie gdy zdarzają się na własnym podwórku. Wprawdzie to nie „mój ksiądz” przegonił nastolatkę zbierającą pod kościołem na WOŚP, z takim krzykiem, że ta aż się popłakała, ale to się mocno odbiło echem w (nie)mojej wsi…Wczoraj oglądałam do samego końca transmisję z Finału WOŚP, więc grubo po północy, jak się skończyła, pilotem przełączałam po kolei na inne kanały, i w momencie, gdy dotarłam do TYP info. zatrzymałam się na kilkanaście sekund. To była już powtórka programu informacyjnego, ale pech chciał, że trafiłam na słowa dziennikarza (tu mam wątpliwości, bo dla mnie to jakiś pseudo), cytuję: kończy się Finał WOŚP, według organizatorów, zebrano 13 mln. Szczęka mi opadła…Facet nie wie, że ludzie mają piloty?

Jak wszystko wskazuje, a przede wszystkim zebrana suma na koniec, padnie kolejny rekord. Ale ważniejsze jest to, że cokolwiek by nie robili, nie mówili przeciwnicy, to Polacy są ponad to i potrafią to tak pięknie i szczodrze okazać!

Brawo MY!!!

Dlaczego pomagam tym a nie innym…

Zawsze wrzucam do puszki WOŚP,  choć nie zawsze bezpośrednio. I nigdy nie przestanę. Również reaguję przelewem lub inną formą przekazania środków płatniczych dla tych, którzy potrzebują na leczenie. Oczywiście nie na każdy apel jestem w stanie. Jednak zdrowie ma u mnie priorytet i właściwie wyłączność, jeśli chodzi o cykliczne pomaganie. Nie wysyłam żadnej kwoty na apel, że ktoś stracił dach nad głową lub żyje w ubóstwie. Dlaczego? Bo uważam, że takie osoby mają rodzinę, sąsiadów, społeczność miejscowości, w której mieszkają, władzę i odpowiednich urzędników oraz instytucje pomocy. Owszem, w takiej sytuacji zawsze pomogę finansowo komuś z naszej lokalnej społeczności czy też znajomemu. Tak jak naszemu Księdzu, któremu w listopadzie spalił się dom-plebania. OM zadzwonił, spotkał się, był na pogorzelisku i wręczył pewną sumę. Wspominam o tym tylko dlatego, że ktoś  wytknął, iż pewnych nazwisk nie ma opublikowanych pod darowizną na odpowiednie konto. Dlaczego OM nie chciał przelewem, to każdy może się domyślić. I nie tylko on tak zrobił. Ale ja nie o tym…choć są ludzie, którzy koniecznie muszą ogłaszać, że są darczyńcami i ile wpłacili…

Dlaczego daję na WOŚP i reaguję na apele o pomoc w uzyskaniu środków na leczenie? Bo uważam, że bez sprzętu, bez programów leczniczych,  dostępu do nierefundowanego leku, żaden lekarz, nawet ten najlepszy, nie jest w stanie pomóc pacjentowi. Dlatego. Argumenty, że to zadanie dla państwa,  do mnie nie przemawiają, choć zgadzam się, że państwo  powinno w jak największym zakresie się z niego wywiązywać. Jednak nawet w najbogatszych krajach są akcje charytatywne, fundowane całe skrzydła szpitalne, etc…A jak jest u nas, to każdy wie.

Mierzi mnie każda, najmniejsza krytyka i nagonka na WOŚP i jej Dyrygenta.  Nie chcesz, to nie pomagaj, ale też nie „szczekaj” i nie przeszkadzaj. Ja zaś, nigdy nie wpłaciłabym żadnej złotówki na Caritas. I nie tylko z powodu tego, że cel jest inny, ale zbyt wiele wiem na ten temat. Nie chcę jednak generalizować, ale brak zaufania ma swoje podstawy. W życiu jednak nie nawoływałabym, żeby nie wpłacać czy nie ofiarowywać dary- choć te są często sceptycznie przyjmowane. Uważam, że każda forma pomocy zasługuje na uznanie. I niech każdy  pomaga tak  jak chce i komu chce. Dlatego róbmy swoje, nie zważając na tych, co opluwają w imię swej chrześcijańskiej wiary.

Cieszy mnie fakt, że w tym roku Caritas tak wyraźnie poprzez oświadczenie odciął się od pisowskiej retoryki wobec WOŚP.

Czas i okoliczności zweryfikowały…

Właściwie to moja wizyta w szpitalu miała bardziej status odwiedzającej niż pacjentki. Dla Pań Pielęgniarek na ręce Giny (Oskarowa zeszła z nocnego dyżuru) wręczyłam tort jagodowy od „Sowy” nie tej od podsłuchów!, coby osłodzić im ten mroźny dzień. No dobra, minus pół stopnia z rana to żaden mróz, ale dla mnie minus to minus a nie plus. I wiedziałam,  a raczej miałam nadzieję, że będą moje dwie panie (szczególnie R- ta „zakochana” w moim Miśku), z którymi leżałam podczas chemii. I owszem! Banan na mój widok to mało. Wszystko już wiedziały, bo się najpierw wypytały o mnie naszą p. Doktor w poradni, a potem Ginę na oddziale. Spędziłam z nimi 2 godziny, a w międzyczasie p.Doktor- Młoda poinformowała mnie, wypytawszy najpierw, jak się czuję, że za 2 tygodnie mam przyjechać ponownie. Tak że tak. Dalej nie wiem, na jakich zasadach będę odbierać lek, tzn. wiem, że na oddziale, tylko nie wiem czy będzie to wiązało się z przyjęciem do szpitala. Oczywiście, że mogłabym się telefonicznie dowiedzieć, jak i przez telefon opowiedzieć jak się czuję. Ale! Pani Doktor chce mnie widzieć, a ja nie widzę problemu w przyjeździe. To moje miasto, z moimi bliskimi i każdy przyjazd to dobre spotkania ( teraz i z Aliś i z PT). Każda okazja jest dobra, coby ruszyć tyłek z domu! Może w końcu uda się ruszyć nie tylko na trasie dom- mieszkanie- szpital- mieszkanie-dom. Kino jeszcze odpada, bo za duża masa ludzi, ale PT wspomniała o klimatycznej knajpce z dobrym żarełkiem.

W  niedzielę mamy rodzinną uroczystość: 80. urodziny Cioci OM. W restauracji na 60 osób. OM pojedzie ze swoją Mamą. A ja zamówiłam sobie kawałek tortu produkcji H., córki Cioci. Robi najpyszniejsze torty na świecie. Choć ja uwielbiam te od „Sowy” ale H. jest mistrzynią świata!

Zaś w sobotę  znowu wspólnie po świętujemy, odbijając sobie Nowy Rok 😀 Z przyjaciółmi, u nas. To będzie sprawdzian dla mnie, bo wprawdzie nie na jednej imprezie byłam totalnie  trzeźwym uczestnikiem ;), to jednak od jedzenia nie stroniłam 😉 A tu szlaban od pewnej godziny, mimo że stół zastawiony. Wieczory bez podjadania ogólnie są dla mnie trudne, wciąż się łapię na tym, że myśli dryfują coby tu skubnąć, ile razy jestem w kuchni, i nie tylko…Rano jest dużo łatwiej.

Tak mi się nasunęło w związku z tymi szpitalnymi znajomościami…

Kiedy po raz pierwszy leżałam w szpitalu ze skorupiakiem, to nie  leżałam na sali z „rakowcami”, tylko na „naczyniówce”, bo tak mnie położył zaprzyjaźniony Profesor. Na dodatek część mojego pobytu przeleżałam z Panią Doktor z pracowni RTG., co potem zaowocowało „chodami”, kiedy przychodziłam na badanie usg. czy inne. Zresztą wszyscy wiedzieli, że znam Profesora, jego żonę, trójkę synów (z najstarszym byłam w związku przed OM i do dziś się przyjaźnimy) i synową, która była/jest lekarzem na tym samym oddziale, co jej teść i jeden z braci męża. W końcu drzwi sali się nie zamykały, bo sznurek odwiedzających mnie nie miał końca. Pani Doktor z RTG. była pozytywnie pod wrażeniem 😀 Tu zrobię przerywnik, bo mi się przypomniało…

Parę lat później na tym samym oddziale leżała Mam. Nie pamiętam czy to z woreczkiem, czy z profilaktyczną mastektomią. W każdym razie Tata przyjechał ją odebrać. Zaszedł oczywiście też do Profesora ( nasze rodziny były zaprzyjaźnione- piszę były, bo niestety i Profesor i jego żona już nie żyją). Mam czeka, czeka, aż w końcu napatoczył się syn Profesora, więc się pyta: P. nie widziałeś gdzieś…tu pada moje panieńskie nazwisko.  A P. odpowiada, że jakieś pół godziny temu zabrał ojca- Profesora i pojechali do domu. Profesorstwo mieszkało w bloku naprzeciwko. Ojciec zapomniał po kogo przyjechał 😀 Mama wzięła taksówkę ;p

No dobra, do rzeczy! Po szpitalu rozpoczęłam leczenie chemią, ale nie musiałam leżeć na oddziale, tylko przychodziłam na 2-3 godziny raz na 3 tygodnie. Nie miałam właściwie zbyt wielkiego kontaktu z innymi pacjentkami. Wprawdzie p. Doktor od chemii wspominała o klubach Amazonek, ale mnie- szczerze- to nie interesowało. Dla mnie po leczeniu- potem jeszcze 5 tygodni radioterapii- temat był zamknięty. Owszem, co 3 miesiące wizyty kontrolne, ale że to nie był szpital onkologiczny tylko klinika, więc z „rakowcami” nie miałam kontaktu. Wizyty były na Chirurgii ogólnej i na Genetyce. A pomiędzy normalne życie! Na „pełnej petardzie”- jak tytuł książki ks. Kaczkowskiego. Bez skorupiaka, choć wciąż był w tle. Bez żadnej grupy wsparcia, która miała podobne przeżycia. Ja miałam swoją drużynę, którą mam do dziś. A przede wszystkim przykład własnej mamy…

Podobnie było w 2008, jak drugi skorupiak rozgościł się w moim ciele. Mimo leczenia w szpitalu onkologicznym, nie nawiązywałam bliższych kontaktów z pacjentkami. Nie wymieniłam się z nikim numerem telefonu. Owszem, cieszyłam się, jak były te same panie, fajnie się gadało, ale to wszystko. Świat choroby nie przenikał do mojego świata, tego bez niej, którego pielęgnowałam w sobie.

Nigdy nie wchodziłam na żadne fora onkologiczne. Trochę inaczej było z blogami. Było, bo to był czas, kiedy Onet promował blogi na głównej. Wchodziłam, jak zajawka była na temat skorupiaka.

Inaczej jest od wznowy. I tak sobie myślę, że coś jest w powiedzeniu „solidarność jajników” 😉 W moim spisie telefonicznym  przybyło kilka nowych numerów-  z inicjatywy ich właścicielek. Martwię się o Dziewczyny, one o mnie. Wspieramy się, radzimy i ogromnie cieszymy na swój widok, choć wolałybyśmy się spotykać w innej scenerii i okolicznościach. Kiedy ostatni raz leżałam w szpitalu, na ostatniej swojej chemii była Starsza Pani- Julia. Spotkałyśmy się na korytarzu; ja z okrzykiem: Julia moja Julia  i z otwartymi ramionami, a Julia biegusiem ze stojakiem z kroplówką wpadła w me objęcia. Trzy pierwsze chemie odbyłyśmy razem, a potem mnie się przesunęło przez TK, jej później, i tak trafiłyśmy na się. Danusia, mieszkanka DM, która ze mną leżała ostatnio, już kilka razy dzwoniła, oferując mi nawet nocleg u siebie 🙂 Nie wspomnę o Graszce, która skradła moje serce i ogrom empatii. Tak, wprawdzie nadal nie mam  ochoty należeć do żadnego klubu- taki ze mnie  swoisty outsider- to jednak ta sama choroba, ten sam- nie zawsze identyczny- skorupiak i metoda leczenia, zbliżyła niektóre z nas bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Jednak zawsze na pierwszym miejscu będzie/jest u mnie  życie w świecie, w którym skorupiaka nie ma, a przynajmniej nie rządzi! Aczkolwiek już nie „uciekam” przed takimi znajomościami…

***

Sypnęło wczoraj białym szaleństwem. Wieczorem. Akurat siedziałyśmy z LP na kanapie, gdy OM stwierdził, że na zewnątrz zrobiło się pięknie. Po czym odsłonił zewnętrzne żaluzje na oknie na taras, włączył światło ( tak!, w końcu po tylu latach w tym roku fachowiec dokończył oświetlenie tarasu ) i ukazała się bajka 😀 Napasłyśmy oczy widokiem, no i fajnie! Bo dziś rano już nie jest tak bajecznie, w nocy padał deszcz, a i temperatura na niewielkim plusie…

Nie przyzwyczajaj się!

W całym kraju alert smogowy, a ja ze wsi do miasta jadę. Na szczęście moje DM nie jest wymieniane jako te z najbardziej przekroczoną normą. Zresztą według naszego Ministra Zdrowia, smog  to żadne zagrożenie dla naszego zdrowia, a przynajmniej mniejsze niż palenie papierosów. Tylko ta „mądrala” nie pomyślała, że smog dotyczy nas wszystkich, również tych niepalących i dzieci. Niedawno podawano, że np. w Krakowie jest tak zanieczyszczone powietrze, że wdychający tak jakby wypalali 7 papierosów dziennie, w innym mieście w Polsce 15…Wszyscy! Ale minister jest mądrzejszy…Minister środowiska również milczy. Woli zajmować się wycinką drzew i polowaniem na żubry.

A za oknem zabieliło się jeszcze bardziej. W DM podobno więcej śniegu niż u nas. I to zadecydowało, że OM mnie dziś zawiezie, a jutro odbierze. Perspektywa skrobania szyb Julkowych rankiem we wtorek na pewno zamieniłaby wtorek na „potworek”, a tego nie chcę. Nie chcieli też wszyscy, którym wspomniałam o samodzielnej jeździe, zgodzić się ze mną, że to dobry pomysł.  A Rodzinna ich w tym wszystkim ugruntowała. Mam dbać o siebie, unikać wysiłku, zmian temperatur, ludzi przeziębionych etc…Moja odporność wciąż nie jest taka, jaka powinna być, a lek może ją jeszcze osłabić, tak jak i pozostałe parametry. Potwierdziła, że te, z którymi przyszłam do szpitala, były już na pograniczu…Przyzwyczaiłaś się?- to były pierwsze słowa. No tak. Opowiedziała, że miała taką pacjentkę, która też jak ja przyszła na własnych nogach, a jej parametry zagrażały życiu. W końcu przyzwyczajenie to druga natura człowieka 😉

Jednak nie zawsze wychodzi nam na zdrowie. Dlatego nie można się przyzwyczajać do tego, że nasze powietrze jest zanieczyszczone i nic z tym nie robić, ani do tego, że słabniemy z dnia na dzień i tylko silna wola trzyma nas jeszcze w jako takim pionie.

***

Odkąd PT odkryła (czyt. nauczono ją), że przez Messengera można dzwonić i gadać widząc się jednocześnie, to coraz częściej uskuteczniamy wideokonferencję 😉 Tyle że PT przez komputer (jeszcze nie ogarnęła swojego ajfona),  a ja najczęściej trzymam ajfona aż mi ręka drętwieje, bo takie gadulce trwają długo 🙂 No i fajnie!

Ostatnio stwierdziła, że ja może geny to mam po mamie, ale zdrowie i skłonności do brawury po tacie. I trudno się tu nie zgodzić 😉

 

Dobrego dnia, mimo smogu, zimy i innych takich! 🙂