Przeżyć to…

Chcielibyście przeżyć coś jeszcze raz, tyle że w obecnej lub przyszłej rzeczywistości…?

Życie jest piękne, nieobliczalne w swych niespodziankach, zrządzeniach losu, ale…No właśnie…kiedyś myśl o możliwości reinkarnacji była mi miła, dziś chyba wystarczy mi jedno życie. Wiem, że jeśli ona istnieje to bez wiedzy, jakie to życie było w poprzednich wcieleniach, i choć nie mogę narzekać ani na swoje dzieciństwo, ani na lata szkolne i późniejsze, to przeżywać to jeszcze raz, jakoś nie mam ochoty. No, chyba że wybiórcze momenty 😉

Czasem ten świat mnie przeraża…

Czasem wystarczy być tylko troszkę innym by spotkać się z ostracyzmem grupy.

Bardzo chciała być w klasie sportowej, więc mama zapisała ją do niej. Przez pierwsze trzy lata nic nie wskazywało na to, że dziecko sobie nie radzi, dopiero w czwartej klasie, uformowanej na nowo, czyli przetasowano uczniów, zaczęły się problemy. Między innymi z powodu, że dziewczynka za bardzo urosła nie tylko wzdłuż, ale i wszerz. Nie, żeby była otyła, ale nadwaga już widoczna, co się odbiło na sprawności fizycznej. Już po czwartej klasie matka chciała przenieść córkę do innej klasy, kiedy coraz częściej była wyśmiewana przez rówieśników, ale wychowawczyni zaprotestowała, a jednym z argumentów było to, że w innej klasie również mogą ją spotkać złośliwości od kolegów. Piąta klasa to już była gehenna, teksty „na twój widok nóż mi się w kieszeni otwiera” i to od koleżanek, były na porządku dziennym. Nie tylko ją upatrzyły sobie za ofiarę, bo jeszcze jedną dziewczynkę z biedniejszej rodziny. Na FB utworzyły grupę pod nazwą „Nie lubię Emilki”. Na szczęście dotarło to do dyrekcji, która zareagowała w ten sposób, że wraz z policjantem zrobiono pogadankę dla uczniów. Matka postanowiła przenieść córkę, szczególnie że ta sama już o to prosiła. Klasa ogólnie ma złą opinię odnośnie zachowania. Szokiem dla tej matki było reakcja drugiej matki na wieść o tym, że jej syn pobił kolegę. Owa matka stwierdziła, że to niemożliwe, bo synek, kiedy w telewizji widzi bijatykę, to odwraca głowę, a jak ktoś umiera to płacze- taki wrażliwy.

Zawsze mnie zdumiewała nieograniczona wiara w świętość własnego dziecka, typu: moje dziecko nigdy by… Pytanie, czy taki rodzic nigdy nie wyśmiewał, nie złorzeczył, nie odgrażał się przy dziecku na inne osoby. Jeśli nawet tego nie robił, to czy uczył odpowiedniego zachowania…i reagował na to złe.

W szkole podstawowej w mojej klasie były dwie dziewczynki z widoczną nadwagą, jedna nawet ze sporą i jeden chłopiec. Nie wykluczało to ich z życia klasy, a wtedy każda dłuższa przerwa była wykorzystywana na wspólną zabawę; przy pogodzie na dziedzińcu gdzie grało się w zbijanego, skakało w gumę czy sznur- skakankę albo w króla, czyli rzuty do kosza. Zimą różne zabawy w kółkach. Razem. Nikt nie stał w kącie sam.

*

Weekend mi się zapowiada na wyjeździe i bardzo towarzyski. W końcu dojdzie moje spotkanie z Czarownicami, a potem wypad na jeden dzień nad morze z PT, o ile żar z nieba nie będzie się lał. W każdym razie celem jest wyłącznie dzika plaża z cieniem, bo się nie widzę wśród masy ciał smażących się na frytkę, a z drugiej strony nie chcę spędzać całego dnia w murach w mieście. W poniedziałek zaś czekają na mnie szpitalne korytarze…

Miłego!

I prośba ogromnych MOCY dla Renaty, bardzo ich potrzebuje!!!

 

Z pewną dozą nieśmiałości…i z dużą nadzieją…

Krystalizuje mi się krótki wypad w miejsce, w którym już dawno nie byłam, a jest pełne wspomnień. Z różnych etapów mojego życia. Osobnych i wspólnych. Z pobytów z rodzicami u rodziny ich przyjaciół, z szalonej zakochanej młodości, gdy kąpiel z rana w zimnym potoku nie studziła gorących głów, z rajdów z plecakiem na grzbiecie, z podróży sentymentalnej w rocznice, watr skupiających całe pokolenia. Jeszcze nie pozwalam sobie na radość, choć termin już skrystalizowany i dość sztywny z dwóch powodów. Pierwszy, bo OM chce być na Górze Jawor w konkretnym dniu, a drugi, bo ustalona jest opieka nad Teściową tak, żebyśmy mogli w jednym terminie z Ciocią wyjechać, zostawiając Mamę OM pod opieką Rodzinnej. Przekonać Starszą Panią, żeby ten czas spędziła u własnej córki, nie było łatwo; nie chce opuszczać własnego domu, ale OM w końcu się udało przemówić, oczywiście przy użyciu szantażu- czego matka nie zrobi dla własnego syna 😉

OM potrzebuje zmiany nieba nad sobą, złapać oddech w swoim najukochańszym klimacie, pochodzić po ziemi przodków. Dla niego nawet krótki wypad jest resetem. Dla mnie będzie przerwaniem rutyny i nie lada wyzwaniem. Fizycznie. Dlatego skróciłam trasę, bo w pierwszym zarysie była też uwzględniona wizyta u Przyjaciół w Dybawce, czyli kierunek Bieszczady. Facjata mi się utworzyła w kształcie banana…Ale! Niby już z Beskidu blisko, tylko rzut beretem, ale chcemy zabrać Pańcia, (po raz pierwszy w tamte strony i tak daleko), więc stwierdziłam, że lepiej zostać w najbliższej okolicy, żeby jak najmniej spędzać czasu w aucie. Już sam dojazd 7, 8-godzinny, a potem powrót, da mnie i Pańciowi w kość. Dlatego na miejscu jak już, to tylko pokonywać niewielkie odległości, a wypad w Bieszczady zostawiać sobie na wrzesień, jako zakończenie wakacji. Jak na razie na tym stanęło.

*

Mam od wczoraj w szpitalu. Jak dobrze mieć na miejscu dorosłe dziecię, w pełni mobilne. Jak wszystko dobrze pójdzie, to wyjdzie w piątek i zobaczymy się w sobotę już w domu. Taki jest plan i obie nie przewidujemy, żeby uległ zmianie. Choć w każdej chwili jestem przygotowana, żeby wystartować do DM…

Z dużą nadzieją przyjmuję każde dobre wiadomości w postępach medycyny odnośnie leczenia, wykrywania, profilaktyki w chorobach nowotworowych. To wciąż walka nierówna, a czas jest kluczowy w rokowaniach. Czas wykrycia. Dlatego ucieszyły mnie nowe testy w wykrywaniu raka jajnika, który do tej pory jest trudnym skorupiakiem do wczesnego zdiagnozowania. Test podobno cechuje się wysoką skutecznością, bo około 94%. Pozwala na szybsze wykrycie niż badania obrazowe czy ginekologiczne. Trochę mnie tylko zirytowało, jak przeczytałam, że test jest przeznaczony dla kobiet po 40 roku życia z wysokim ryzykiem tego nowotworu. Mam nadzieję, że będzie bardziej powszechny, ale przede wszystkim bardziej skuteczny niż dotychczasowe markery.  Również inne nowotwory, choć już z mniejszą skutecznością (80% rak trzustki), będzie można zdiagnozować za pomocą testów i podjąć leczenie, zanim pojawią się pierwsze objawy. To brzmi bardzo optymistycznie, bo to oznacza, że jest duża szansa wyprzedzić gada, zanim się rozpanoszy w naszym ciele.

Wierzę, że mojej Tuśce uda się przechytrzyć los, którym została obdarowana już w dniu urodzenia w genach. Jak dziś pamiętam czas otrzymania czarno na białym, że mam mutację, podczas już rozpoczętej osobistej walki, z bagażem, że mama, babcia…i myśl, przecież mam córkę! Za myślą przyszła wiara, że z każdym rokiem medycyna idzie do przodu, a ja swoim życiem pokażę, że nawet ze skorupiakiem w tle można żyć pięknie i na pełnej petardzie…Smakować każdą chwilę. Cieszyć się i wkurzać. Kochać i złościć…Bez strachu i ograniczeń.

Ostatnio może ciut mniej tej petardy…Staram się robić wszystko, żeby piguły nie zdominowały mojego ciała, ale łatwo nie jest. Bo to takie codzienne go podtruwanie…Odżywiam się tak, jak mi organizm pozwala i podpowiada, nie ulegając wszelkim modom…Dla zainteresowanych podlinkuje ciekawy artykuł, może przekona nieprzekonanych, obali kilka mitów KLIK  i jednak przekona do medycyny konwencjonalnej. Cała reszta to ewentualne wspomaganie pod czujnym okiem lekarza i onko-dietetyka.

 

Nic się nie stało?…

Rodziny się nie wybiera. Sąsiadów również. Gdy występuje podział polityczny, to się unika dyskusji na temat. Konsekwentnie. W końcu można żyć obok siebie w zgodzie bez zgody na to, co serwuje nam rzeczywistość. Komuś ona nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, uważa, że dzieje się dobrze, bo jak ma wybierać pomiędzy rozkradaniem a rozdawaniem, wybiera to drugie. Ot taka retoryka: tamci kradli, ci rozdają, nie tylko swoim, więc są lepsi. Nie przemówisz. Nawet się nie starasz, uśmiechasz się, zmieniasz temat… Nie twój sąsiad, nie twoja rodzina… 😉

W końcu polityka to niejedyny temat…łatwo można go uniknąć, nie wywołując niepotrzebnych starć. Bez starć się jednak nie obejdzie w czasie mundialu, gdy towarzystwo podzielone i kibicuje różnym drużynom. Ktoś, kto na co dzień pracuje na terenie Niemiec, złorzeczy hitlerowcom, Goebbelsom biegającym po murawie, aż uszy więdną, a wszystko opada z zaskoczenia. Na stwierdzenie jak można im kibicować, przecież nas tylu wymordowali, nie wytrzymuję i mówię, że było to ponad 70 lat temu i nie robili to ci, co teraz biegają po boisku. I czy miło by mu było, gdyby usłyszał, że jest złodziejem, pijakiem i nierobem…bo jest Polakiem. Nie kibicuj sąsiadom i swoim pracodawcom, to nie przymus, ale twoje poglądy są rasistowskie. Podszyte idiotycznym stereotypem. Pozwól na wybór w tej kwestii innym. Nie zabijaj wzrokiem. Choć to lepsze niż padające słowa. Kiedy słyszę, jak mąż mówi do żony, że porozmawiamy później, że wszystko się jej skończy, to w pierwszej chwili myślę, że to jakiś żart. Kiepski, ale jednak żart…I czas wyłączyć telewizor. Zupełnie niepotrzebnie wyniesiony na łono…Obok basen, może warto byłoby wskoczyć na główkę i trochę otrzeźwić rozpalone głowy.

Przy stole młody człowiek opowiada, jak się udał do specjalisty ze skierowaniem od lekarza ze swojego ośrodka. Na pieczątce nazwisko brzmiące obco, acz jednoznacznie, więc lekarz z grubej rury do pacjenta, co to za arab/brudas dał mu skierowanie. Młodego zatkało. Zaraz zaczął tłumaczyć, że doktor mu pomógł, że rozpoznał schorzenie, ale skierowanie na rezonans może dać tylko specjalista…do którego właśnie przybył. Pan doktor skierowanie wpisał i dodał, że czas oczekiwania na termin niech spożytkuje na schudnięcie.

Dziś wkraczając do „strefy kibica”, miałam obawy, czy aby nie wkraczam do „jaskini lwa”. Tylko fakt, że wszyscy będziemy kibicować jednej drużynie, skłonił mnie do wspólnego kibicowania oraz to, że skład kibiców będzie inny. Tak jak pierwszy skład naszej reprezentacji 😉 Nie dotrwałam do końca. Nie widziałam trzeciej bramki- niestety nie dla nas- bo ewakuowaliśmy się z Pańciem  do domu…. z powodu bólu brzuszka. Każdego by rozbolał, oglądając grę w wydaniu naszej reprezentacji. Katastrofa nastąpiła już w Julku, zanim zdążyliśmy dojechać. Nie miałam czasu na rozpacz z powodu sromotnej przegranej, bo musiałam zająć się praniem 😉 Tuśka zadzwoniła, że Pańcio dokończył dzieła już do miski i od razu lepiej się poczuł. Uff…nie wiedziałam, co mu mogło zaszkodzić, podejrzane są żelki, które zjadł, zanim dołączył do mnie w „strefie kibica”. Co zaszkodziło „naszym chłopakom” na boisku? Nie wiem…można rzec, że to była „piękna katastrofa” ;(

Na osłodę przez pięć minut pokropiło 😉

*

Dziękuję najserdeczniej za wszystkie ciepłe i pełne otuchy słowa, myśli:*** Dobrze, że jesteście!

 

 

 

Nie ma wakacji od niepokojów…

Czasem mam ochotę włączyć tryb samolotowy. Odizolować się. Siedzieć beztrosko w bańce wypełnionej miłymi zapachami i fantastycznymi smakami. Zejść z ringu zwanym życiem, gdzie co chwilę trzeba stoczyć jakąś walkę. Wyrzucić z siebie tę mieszankę złudnego optymizmu i strachu. Poczuć się wolna od zmartwień czających się w myślach, żeby dopaść, zakłócić wypracowany względny spokój. Bo strach przed nieznanym jest zawsze większy niż strach przed tym, do czego się już przyzwyczailiśmy.

Czy naprawdę żyjesz dopiero wtedy, kiedy potrafisz cierpieć, martwić się, troszczyć lub bać się o kogoś bliskiego?

Telefon.

Już wiesz.

Do radosnego oczekiwania na piękne wydarzenie dołącza festiwal niepokojów. Podwójnych. O dwie różne osoby, najbliższe ci sercu.

Szpital. Skalpel. Wyniki. Termin zabiegu i badań wiadomy dopiero w poniedziałek.

Dziś i jutro mam zamiar otulić się serdecznością i życzliwością. Uśmiechem. Umościć się w nich jak w kokonie. Szczelnym. Inaczej nie zatrzymam tej pochylni prowadzącej tylko w jedną stronę…

 

Ciesz się każdą chwilą! Niepokoje zawsze cię dopadną, jeśli kochasz…

 

 

Osobisty odbiór…

Nie da się mówić tak, żeby przez nikogo nie zostać źle zrozumianym: zawsze znajdzie się ktoś, kto zrozumie cię opacznie”.

To prawda. Nie da się. Nie tylko mówić, ale również pisać. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nie potrafi zrozumieć. Albo nie chce. Czasem bez złej woli, często przy jej pomocy. Bo nasze nastawienie do rozmówcy czy też autora słów pisanych ma duże znaczenie w ich osobistym odbiorze. Subiektywnym. Zawsze. Interpretacja słów wedle własnego odbioru. Nadinterpretacja. Branie ich bezpośrednio do siebie. Opacznie. Czasem wystarczy zapytać, podrążyć temat, zamiast pogrążać się we własnym uporze. Niechęci. Udowodnienia własnych racji. Albo odpuścić. Z uśmiechem. Życzliwie. Wszak nie ze wszystkim i wszystkimi musimy się zgadzać. Wszystko rozumieć. Od razu.

*

Nowa KRS już pokazała swoją polityczną twarz, powołując się na chrześcijańskie wartości, które mają być obowiązujące w stanowieniu prawa według konstytucji. Innymi słowy, nie można tworzyć prawa niezgodnego z wartościami „kultury chrześcijańskiej”. Niedawno PAD wychylił się z referendum odnośnie zmiany konstytucji. Strach się bać, jeśli będzie ona zmieniana pod dyktando rządzących dziś polityków. Prawo będzie zmieniane, tworzone na podstawie Biblii. Już widzę zapis, że tylko katolicy będą mogli pełnić najważniejsze funkcje w państwie, a klauzura sumienia w pewnych zawodach będzie obowiązkowa. Przesadzam? Myślę, że nie. To wcale nie jest nieprawdopodobne. Dziś wszystko idzie w tym kierunku…Tak to odbieram.

*

W mojej wsi ewidentnie ludziska za mało się modlą, a już na pewno za mało dają na tacę, bo jak wytłumaczyć, że wszędzie lało/leje tylko nie u nas? Cały dzień czekałam na zapowiedzianą ulewę, przed którą ostrzegali prezenterzy pogody. Bez strachu przed „groźną Kaśką” (lubię wszystkie Kaśki bez wyjątku ;p)- jak nazwałam na użytek własny niż o nazwie Katarzyna, co to miał gwarantować co najmniej obfite podlanie ogródka. I przerwę w codziennych telefonach z jedną melodią: co tam słychać, czy padało, buraki całkiem uschną, kury zemrą bez nich jak nic. Taaa…Owszem, powiało. Nawiało liści na taras dopiero co sprzątnięty.  Pokropiło. Przez 15 minut, i tyle. Nawet kurzu nie zmyło, pod drzewami sucho… Aplikacja nawet nie zauważyła tych kilku kropel, choć wcześniej pokazywała, że będzie padać przez kilka godzin… dając złudną nadzieję, kolejny raz. Chyba jakieś tańce szamańskie trzeba będzie odprawić. Grupowe. Całą wioską. Bo jak nic, ktoś tam na górze się na nas pogniewał ;p

Mam nadzieję, że Kaśka nie dała się waszej okolicy mocno we znaki i nie narobiła szkód. Na pasku czytałam, że jednak nie wszędzie było tak lajtowo.

Miłego piątku! I niech żyją waaakaacjeee! 🙂

Mieszane, niewstrząśnięte ;)

Dziś mówię szeptem. Nie, żebym aż tak mocno kibicowała, ale oprócz dopingu trzeba było czasem przebić się przez rozemocjonowane towarzystwo, bo nawet by nie zauważyli naszego (do dobrej bramki) gola, tak zażarcie dyskutowali o technice gry. Mieszane. Od dwóch lat po 50 plus. Wesołe. Niewstrząśnięte, mimo porażki, bo tę w grupie zupełnie inaczej się przyjmuje. Bojowo szykujemy się na niedzielę. Najpierw kibicować będziemy naszym wczorajszym rywalom, a potem biało-czerwonym. Szykuje się maraton. Tym razem mogę oprócz głosu stracić i słuch ;p Reszty świata nie oglądam, szanując własne zdrowie i wybierając względny spokój. Lubię jednak poczuć się jak członek jednej drużyny, nawet jeśli tylko zalega dwie wygodne kanapy przed dużym ekranem telewizora 😉  Sprawdzonej. Od lat 🙂

Kończę czytać „Ostatnie dni mroku” Graham Moore”. Że tak powtórzę „elektryzująca powieść” i tak mi przyszło do głowy, co to by było jakby w czasie meczu zabrali prąd 😀 A książkę polecam, jest pełna napięcia (wszak chodzi o spór o prądy) i intrygująca, bo dotyczy sporu pomiędzy Nikolem Teslą- wizjoner, wynalazca ( „Tesla usiłował doprowadzić do tego, by urządzenia działały bez pomocy jakichkolwiek przewodów. Nie trzeba wielkiego uczonego, by stwierdzić, że taki pomysł to czysty absurd. Nawet gdyby jakimś cudem wynalazcy udało się je uruchomić, kto i jak niby miałby ich używać?”) – a Edisonem. Tym od żarówki. A sam fakt wyjścia świata z mroku, uzależnionego od pór dnia jest sam w sobie fascynujący…

I wciąż u nas susza…

 

 

Klimatycznie…

Chyba nigdy w życiu nie sprawdzałam tyle razy pogody w ciągu dnia i to przez kilka tygodni ciurkiem, licząc na zmiany w prognozach. Nie, żeby zaraz drastyczne, ale kilka stopni mniej, deszcz dla ochłody i podlania spragnionej zieleniny, a tu nawet burze nas omijają szerokim łukiem. Niedzielna, która zapowiedziała się jednym wielkim grzmotem i kilkoma pomrukami zatopiła miasteczko oddalone 30 kilometrów od nas. U nas nie spadła nawet jedna kropla. Więc (nie zaczyna się zdania od więc) gapię się w aplikację jak sroka w gnat, zaklinając rzeczywistość, sprawdzając nie tylko u się prognozy, ale i te w DM ze względu na rodziców. Oboje nadciśnieniowcy, swoje lata mają, a mieszkanie z wielkiej płyty, jak się nagrzeje, to trzyma długo, więc…Zwyczajnie się obawiam…Szczególnie o Mam, która  ma zwariowane- rozjechane- to ciśnienie-  górne wysokie, a dolne bardzo niskie i żadne tabletki jej tego porządnie nie uregulują. Podobno taki urok. W takie dni czuje się okropnie, jest słaba, stara się nie wychodzić. Codziennie dzwonię, a jak nie odbiera, bo po co nosić komórkę ze sobą, to już mi nerw skacze…Może gdybym nie widziała na własne oczy, jak ją ta słabość rozkłada wraz ze skaczącym ciśnieniem, to by moja wyobraźnia tak nie podskakiwała od razu.

Troszkę się uspokoiłam, bo od dwóch dni już po głosie słychać, że jest lepiej, a i Taty ciśnienie się unormowało po zmianie lekarza i leków, nawet cukier tak nie szaleje. Uff…Po czym wieczorem dostaję telefon od Taty z zapytaniem, kiedy będę w DM, bo on zapomniał zabrać cały koszyk z lekami z domu na wsi. Taa…I bądź tu człowieku spokojny o swych rodzicieli 😉

*

Klimat się zmienia. Ewidentnie. I nie gdzieś tam tylko w jakichś odległych regionach zwykłym śmiertelnikom niedostępnych. Globalne ocieplenie w zależności  od miejsca na ziemi powoduje ekstremalne zjawiska pogodowe- m.in. niebezpieczne wręcz tropikalne upały i silne mrozy. Czego coraz częściej doświadczamy pod naszym niespokojnym niebem…

Europa się starzeje. Zaś w krajach arabskich, afrykańskich jest duży przyrost naturalny. Czy Europa poradzi sobie z falą emigracji do niej? Z jednej strony chęć/obowiązek pomocy ludziom, którzy szukają spokojnego życia, kiedy w ich kraju toczą się konflikty, często zbrojne, oraz brak rąk do pracy, z drugiej nieregulowany napływ ludzi najczęściej mocno kulturowo różnych, nieprzystosowanych do życia według zasad europejskich, często bez żadnego wykształcenia za to z postawą roszczeniową, bez jakiejkolwiek chęci asymilacji. Czy Europa sobie poradzi z tym problemem i jaka będzie za 15, 20, 30 lat?

A dziś, bo to już wtorek, mundialowe szaleństwo i strefa kibica u przyjaciół. Będzie zdarte gardło i mam nadzieję, że gejzer radości już po. Choć samo to, że jest z kim kibicować i komu to wielka radość i szczęście 😉 Powoli klimat mundialowego szaleństwa udziela się i mnie 😉 Optymistycznie obstawiam remis…;p

A Wy kibicujecie?

 

Nie za wszelką cenę…

Miała zamiar wrócić wypoczęta z nową energią do pokonywania schodów codzienności. Zamiast tego przywiozła ze sobą nadbagaż smutku i przeświadczenia, że jej życie nie wygląda tak, jak powinno. Wspólne. Rozjechało się, o czym doskonale wcześniej wiedziała, ale dopiero ten wyjazd uświadomił jej jak bardzo odstaje od jej oczekiwań. Od innych.

Pojechali w trzy zaprzyjaźnione pary, każda z wieloletnim stażem małżeńskim- bagażem wspólnych radości i trosk. Jeszcze nigdy nie czuła się tak samotnie, widząc codzienne relacje pomiędzy małżonkami im towarzyszącymi. Wiesz, inni potrafią tak fajnie ze sobą przebywać…Napatrzyłam się…i zazdrościłam… Posmutniała. Nikt mnie nie rozumie, myślą, że dom, piękny ogród, że nie muszę na to wszystko pracować wystarczy by być w związku szczęśliwą. A ja potrzebuję bliskości, zrozumienia, czułości…w ciągu dnia, nie tylko w nocy…Dla świętego spokoju mogłabym zacisnąć zęby, poddać się, ale nie potrafię. Jeszcze walczę, więc ciągle się kłócimy…

*

Dla świętego spokoju odpuściła inna kobieta, uzależniając się całkowicie od męża, poddając się jego kontroli, rezygnując ze swej samodzielności. Czasem, jak jej już mocno dopiecze słowami i czynami, jednocześnie zapewniając, że nie potrafiłby bez niej żyć, to rzuci mu, że nie potrafiłby, bo nie miałby kogo dręczyć…Pogodziła się już z tym, że bywa wredny, choć gdyby tylko miała taką możliwość to by odeszła.

*

Trzecia odeszła pięć lat temu, bo miała dość totalnej stagnacji związku, która trwała już kilka lat. Wszelkie próby podejmowane przez nią, spełzły na niczym. Rozstać się było łatwiej, bo nie tworzyli pełnej rodziny, nie licząc kotów. Małżonek, choć zaskoczony decyzją to zgodził się na wszystkie jej warunki. Rozstali się spokojnie. Odetchnęła z ulgą, nabrała wiatru w skrzydła, bez niego stała się pewniejsza siebie, atrakcyjniejsza, świadoma czego pragnie. Niedawno oznajmiła, że już się nacieszyła wolnością i jest gotowa na nowy związek.

**

Życzę im powodzenia, bo przecież życie to rzecz dla dwojga. Tyle że nie za wszelką cenę.

***

Czasem nawet i ja bywam u kosmetyczki podkreślić niewątpliwą swą urodę 😉  Wprawdzie rzadko- ale jednak- nad czym w sumie ubolewam, bo mogłabym zapałać większą, a raczej częstotliwszą chęcią. Widocznie nie urodziłam się po to, żeby czas wolny spędzać na wklepywaniu ton kremu, masażach i pacykowaniu swego lica, żeby ukryć przed światem ślady przemijania. A niech widzi… i się dziwi. Bo ja za bardzo nie widzę różnicy przed i po wyjściu od kosmetyczki. Ale ja tam coraz bardziej się ślepa robię, szczególnie na to, czy bardziej się marszczy, czy zwisa 😉 Jednakoż popieram dbanie o urodę i jej podkreślanie, szczególnie kiedy naturalne piękno już mocno wyblakło- dla Się!  Wyłącznie.

U fryzjera, którego nie odwołałam, mimo iż mogłam spokojnie wybrać się za dwa tygodnie, a termin był ustalony z powodu wesela, na którym nas nie ma, podsłuchałam, jak klientka mówi, a przyszła z odrostami, że w sumie, gdyby nie wyjazd/wyjście/impreza to nie przeszkadzałaby jej te odrosty, najgorsze są te spotkania towarzyskie, bo to zaraz obmówią. Ło matko i córko pomyślałam, odrostów nie mam, bo nie farbuję, ale siwe pojedyncze tak, czuję się z nimi dobrze i mam w doopie, co na ten temat myślą inni.

W sumie każda motywacja jest dobra, nawet wzbudzenie zazdrości u innych 😉 Pewnie taką zazdrość u koleżanek z przedszkola i podwórka chciała wzbudzić Mała Dziewczynka, która przyszła z mamą, żeby przebić uszy. Dziewczynka dała sobie zrobić  znieczulenie, narysować kropki na uszach, ale po przebiciu lewego ucha uderzyła w ryk i obiema rączkami chwyciła za prawe; krzycząc, że booooli odmówiła dalszej współpracy i  szlochała coraz bardziej. Na nic uspakajanie przez mamę, zabawianie przez p. Kosmetyczkę i klientkę czekającą na swoją kolej. Nie pomogło przekucie uszów królikowi, którego miała ze sobą, ani machanie kolorowym dyplomem za przekłucie. Nie i koniec. Nie i płacz. Z odsieczą przyszedł ojciec, który próbował prośbą i przekupstwem…po czym drugie ucho zostało przekute przy użyciu siły. Mam pocieszała wciąż płaczącą Dziewczynkę: widzisz, pokażesz Oli, że ty też masz piękne kolczyki, nie tylko ona…

Pomyślałam sobie, że jak to dobrze, że jestem wolna od chęci wzbudzania zazdrości swym wyglądem i nie muszę się aż tak poświęcać 😉

Macie przekute uszy?

 

Miłego, uśmiechniętego weekendu! 🙂

 

 

Co ty tam wiesz…;)

Przykleił mi się chłop do komputera, co wydało mi się  mocno podejrzane. Bo i owszem korzysta, nawet często, najczęściej  robiąc przelewy, czytając służbowe emilki, bądź szukając kolejnego sprzętu do firmy. Żadnych tam stron społecznościowych i innych fanaberii nie uskutecznia (nawet nie posiada prywatnego adresu), a zamiast prasówki on-line ma TVN 24 i radio w samochodzie. Korzysta tylko z jednego komputera, dostępnego dla mnie i Tuśki, kiedy ta przychodzi na nim popracować. Nie ma tajemnic, z niczym się nie kryje, przeciwnie do mnie 😉 Aczkolwiek jak siedzi zbyt długo, to zawsze jest to znak…Zły znak…Że coś grubego kombinuje.

Zakup.

Kolejnego.

Tym razem totalnie mnie zaskoczył, bo i firmowe i prywatne są w miarę nowe, a przede wszystkim sprawne i wystarczające. Ba! nawet uważam, że tych prywatnych jest za dużo, bo wypadają po dwa na głowę. A tu kolejny się szykuje! Podjęłam interwencję, najpierw wypytawszy się, co mu tym razem wpadło do głowy. Ano, chce usprawnić sobie, ale przede wszystkim pracownikom pracę i kupić specjalistyczne auto. Już takie nawet znalazł, ale była na niego rezerwacja. Nie przekonał mnie, wręcz przeciwnie. Podałam swoje argumenty, co zamiast auta byłoby lepsze, bardziej się u nas sprawdziło. Wysłuchał z błąkającym się uśmiechem na ustach, po czym powiedział: co ty tam wiesz…Nie zagotowało się we mnie, bo…

Wycofałam się. Nie uczestniczę w dyskusjach, rozmowach, czasami się przysłuchuję milcząco, ale najczęściej odchodzę do swoich zajęć. Tak jest lepiej, bo praca zawsze była mocno stresująca, a teraz kiedy w niej fizycznie, czyli ciałem nie uczestniczę, to też do końca nie znam wszystkich realiów. Mogę się mylić, czegoś nie wiedzieć. Czasem jednak coś zauważę, podpowiem, wyrażę zdanie, ale tylko, kiedy uznam sama, że powinnam zareagować. Jest mi dobrze w tym stanie niewiedzy, a raczej ograniczonej wiedzy, bo OM też się stara tą wiedzą, która niesie za sobą stres, troskę, zachwianie poczucia bezpieczeństwa nie epatować mnie.

Spokojnie poprosiłam, żeby przemyślał, skonsultował, przespał się z tym…Na drugi dzień, tak przy luźnej rozmowie usłyszałam, że kupuje sprzęt, który ja mu podsunęłam. Nie wytrzymałym i głośno powiedziałam: widzisz, jaką masz mądrą i przydatną żonę ;pp (a w duchu- i przy okazji oszczędną ;p)

Tak całkiem oderwać się nie mogę, bo nasz powiatowy Urząd Skarbowy już piąty rok jak próbuje udowodnić nam, że jesteśmy wielbłądami. Ech. OM nie odbiera pism, bo robi to za niego pełnomocnik z biura rachunkowego w DM, ale ja już muszę. Oczywiście, że robię to zawsze w ostatnim dniu, czyli 14. od doręczenia awizo, identycznie postępuje pełnomocnik. No i z ostatniego pisma, zresztą nie pierwszy raz mamy wszyscy niezły ubaw. Przyszła decyzja z dnia 25 maja o przedłużeniu wszczętego postępowania do 28 maja- dnia, w którym przyszło awizo, odebrane zgodnie z prawem 11. czerwca. Ech…Oczywiście jest to pomyłka, ale nie pierwsza, a do dziś  niesprostowana.

Jadąc na pocztę, zauważyłam nowy asfalt położony na kawałku drogi. Widać i czuć, że zbliżają się samorządowe wybory. I wszystko byłoby pięknie i super, ale dlaczego kolejny raz robi się po kawałku, a nie po całości. Takie łatanie dziur mnie zawsze wkurza,

*

Trzy dni chłodniejszych, ale wciąż ciepłych i człowiek od razu lepiej funkcjonuje. Choć wyszło mi zimno na wardze, chyba z tych różnic temperatur, bo z czego. Ech…a deszczu wciąż za mało! Za mało! Grzybów nie będzie!

 

Z mocą…

Jeśli kiedyś napiszę, że nie mam mocy, to mi nie wierzcie. To ściema. Totalna. Bo we mnie jest jej tyle, że bez problemu przepchnęłam deszcz do sąsiedniego województwa, a słońce na Półwysep Iberyjski 😀 Ha! Ale nie tylko…

Czy komuś pękła deska na dwie prawie równe połówki podczas rozbijania schaboszczaków? Bo mnie tak. Tak że tak. Moc jest we mnie i niech uważają wrogowie jak mam młotek-tłuczek w ręku, bo nie omieszkam go użyć, jakby co! 😉  Z siłą mocarza!;p

O mały włos go nie użyłam wobec Osobistego Małżonka. Uratowała go własna wada, która czasem funkcjonuje jako zaleta-  rzadko jednak. Wada polega na tym, że wszystko musi nabrać swojej mocy, zanim cokolwiek zostanie zrobione. Normalnie jest to irytujące,  bo ja z tych niecierpliwych. Pół biedy, gdy nie jest to ważna rzecz, tylko z tych, co to mi się plątają pod nogami albo w ręce wchodzą. Nauczyłam się przymykać oko, czasami sama biorę się do wykonania, a czasem wzywam pomoc bądź wykorzystuję  „pomocników”, którzy się akurat napatoczą. Ale do brzegu…

Do tych schaboszczaków miały być szparagi, ale na przeszkodzie stanął brak garnka, który nie był garnkiem do nich, ale czym jest pomysłowość, gdy jest potrzeba. Ta potrzeba wynikła zupełnie niedawno, bo to dopiero któryś sezon jak pokochałam te zielone łodygi (żółte jakby mniej), najpierw zajadając się nimi w zaprzyjaźnionych domach tudzież restauracjach, aż w końcu trafiły i do mojej kuchni. A że sezon krótki, a ja od trzech lat z haczykiem nie robię zakupów spożywczych, jeśli już to sporadycznie, więc OM często mnie zaskakuje produktami, dlatego zakup odpowiedniego garnka wyleciał mi z głowy, a przypominał się, jak już szparagi znalazły się w lodówce. Żaden z tych w użyciu nie nadawał się, ale z czeluści jednej ze szafek, co to w niej mydło i powidło (prawie dosłownie)  wyciągnęłam stary, całe wieki nieużywany garnek do gotowania mleka. Sprawdził się prawie idealnie, i tak sobie gotowałam szparagi, skąpiąc na nowy oryginalny. Do czasu…aż zostawiłam go po umyciu na blacie kuchennym. Po czym zapomniałam, że go nie schowałam, więc jak mi znikł z oczu, to żadnych podejrzeń nie nabrałam. Dlatego spokojnie zajrzałam do szafki, jednej, drugiej, wyszłam na ganek, czy tam na regałach gdzieś nie wylądował,  przy schodach do piwnicy też go nie było- znikł jak kamfora. To, że mi pamięć szwankuje, to już się przyzwyczaiłam (taaa), po czym  w lekkiej już panice, z obawą o własne zmysły zajrzałam do lodówki, zamrażalnika…Nie ma! OM widząc, że miotam się nerwowo, zapytał się czego szukam. Odpowiedziałam: specjalnego garnka do mleka!  Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem. A my taki mamy? Mieliśmy do szparagów- odpowiadam zrezygnowana- taki pomarańczowy, z gwizdkiem. Widzę, że wzrok OM jest coraz bardziej podejrzany i nagle słyszę: wyrzuciłem go. Ale dlaczego???!!! I czemu mieszasz mi się do garów???!!! Bo się rozwarstwił... Taaa… 😀 Wiedząc, że nie mógł go dawno wyrzucić, bo całkiem niedawno jadł ugotowane w nim szparagi, a do kosza na zewnątrz to u nas droga długa i kręta i przystanków kilka, jeśli chodzi o rzeczy niepsujące się i o większych gabarytach, wiec z nadzieją zeszłam do piwnicy. Nadzieja sklęsła w pomieszczeniu, które tylko z nazwy jest spiżarką, ale OM zszedł za mną i odnalazł go w kotłowni tuż przy samych drzwiach na zewnątrz. Uff…Szparagi zostały ugotowane i zjedzone ze smakiem 🙂

**

Przeczytałam z niemałą satysfakcją o tym, że ktoś w końcu, a dokładnie lekarz, pozwał hochsztaplera naszych czasów, człowieka, który niejedno zło swoimi publikacjami uczynił. Cytat z postu owego lekarza: Jerzy Zięba został obciążony zeznaniami, złożyłem obszerny materiał dowodowy wykazując oczernianie mnie, polskich Pediatrów i środowiska lekarskiego w Polsce przez tego człowieka. Złożyłem bardzo dokładny materiał pokazujący niebezpieczne działania tego człowieka oraz jego notoryczne obrażanie Nas lekarzy, studentów medycyny i całego środowiska.

Zresztą nie tylko jego, ale również antyszczepionkowców, aktywistów ruchu antyszczepionkowego, którzy hejtowali lekarza.