Temat na czasie…;)

prawda?;)

W mojej szafie wolą spodnie niż sukienki.

Wiosna pełną gębą, wiec wyłania ciała spod luźnych swetrów i okryć zewnętrznych…Zbyt dużo ciała. Diety, zdrowe odżywianie, bieganie, rowery itp. to temat wiosenny.

Diet nie stosuję,  są zbyt  skomplikowane. Nie bawi mnie liczenie kalorii i ważenie posiłków. Rower czeka na inaugurację sezonu. W końcu trzeba się za siebie zabrać. Do zrzucenia mam kilogram, w porywach półtora by poczuć luz w portkach…( niektórych)

A co się dzieje w Waszej szafie?

Termin ważności tajemnicy, czyli tajemnica tkwi w tajemnicy…

Któż z nas nie był obarczany słowami: tylko nie mów nikomu, proszę! Sam  nie przekazał  komuś treści  z klauzulą tajności. Pewnie nie ma takiej osoby na świecie, bo tajemnica jest nieodłącznym elementem wiedzy o nas lub o innych. Szczególnie tajemnica poliszynela.

No, ale jeśli ktoś mówi „cicho sza”, to buzia w ciup, morda w kubeł i milczeć trzeba! Tak nakazuje obyczaj, lojalność, czy zwykła przyzwoitość. Szczególnie gdy obiecujemy. Gdy ktoś nam zaufał. Niby proste, ale jakie trudne.  W rzeczywistości   najczęściej następują przecieki. No bo, jeśli ktoś pyta, to co? Kłamać? Uniki stosować? Głupa rżnąć? W zaparte iść, nawet jeśli już wszyscy wiedzą? Tajemnica wszak święta rzecz, ale człek nie jest z żelaza, o nie. Więc sypnie, z różnych pobudek. Najczęściej z bardzo niskich, niestety. Choć zdarza się, że, ot tak, bezwiednie mu  się uleje i tajemnica przestaje być tajemnicą.

Jestem ciekawa, jak sobie radzicie w sytuacji, gdy o czymś dowiedzieliście się w tajemnicy   z klauzulą ściśle tajne, a po jakimś czasie tajemnica odarta z tajemniczości hula sobie w eterze, a wypytujący  wymagają tylko „kropki nad i”, potwierdzenia.  Według mnie potwierdzenie w takiej sytuacji wciąż  jest  jednak zdradą tajemnicy. No, chyba że po konsultacji z osobą, która  nią obdarowała, jest się  zwolnionym z trzymania języka za zębami… Nie jestem zwolenniczką  zwolnienia z automatu, choć pewnie w szczególnych sytuacjach jest to naturalne. Czasami byłam w takiej sytuacji, gdy ktoś coś mi zawierzył,  a po jakimś czasie w towarzystwie temat był wałkowany przy udziale osoby powierzającej tajemnicę. Ujawnienie przez osobę zainteresowaną wprawdzie  zwalnia z lojalności, ale i tak zaskoczona, nie bardzo wiedziałam, ile mogę powiedzieć. I to w takich sytuacjach mam dylemat, kiedy tajemnica przestaje być tajemnicą. Być może dlatego od lat wyznaję zasadę, że im mniej wiem, tym lepiej śpię 😉  I od lat jestem przekonana, że słowo „tajemnica” jest nadużywane. Że, coraz mniej jest tajemnicy w tajemnicy  i coraz krótszy ma ona termin ważności…

Czy w ogóle jeszcze funkcjonuje ” tajemnica po grób”?

Obyś cudze dzieci…

Jako mała dziewczynka bawiłam się w różne zabawy, znane chyba wszystkim dzieciom. Najbardziej jednak lubiłam  zabawy  na dworze: z chłopakami w strzelaniny,  w podchody albo w piłkę czy inne gry. Nigdy, przenigdy nie bawiłam się w szkołę. Pamiętam jakie katusze cierpiałam, gdy będąc na zimowych feriach u cioci, ta poprosiła mnie bym jej córkę- cztery lata młodszą kuzynkę- poduczyła matematyki. Od tamtej pory wiedziałam, że cudzych dzieci, to ja uczyć nie potrafię. A właściwie to nie chcę. Bo nawet nie o to chodziło, że tłumaczyć nie umiem, ale o to, że oporność materiału zawsze mnie mocno irytowała. Zwyczajnie ta irytacja się ze mnie wylewała. Bo ileż można tłumaczyć w kółko to samo? Los  wprawdzie oszczędził mi uczenia własnych dzieci – jak już, to sporadycznie- ale za moją zgodą, choć bez aprobaty, „zmusił ” do posługi sąsiedzko- przyjacielskiej, i nie swoim  pociechom od czasu do czasu pomagałam, tak jak umiałam.  Nawet z dobrym skutkiem, choć z nadszarpniętym zdrowiem psychicznym. No bo jak można nauczyć kogoś ułamków, jeśli nie umie tabliczki mnożenia? A tabliczki nie da się wytłumaczyć, trzeba wykuć na pamięć i już! W każdym razie od zawsze wiedziałam, że uczyć cudze dzieci, to jakaś masakra, wiec wielki szacun dla wszelakiego grona nauczycielskiego miałam i mam! Przede wszystkim chyba za cierpliwość i trzymanie irytacji na wodzy.

Mam stażystkę. Nie pierwszą i pewnie nie ostatnią. Nie najmłodszą, ale i nie najstarszą. Uczy się, i teoretycznie ma na naukę pół roku. Praktycznie po pół roku powinna znać cały zakres prac. Codziennie ma do wykonania to samo zadanie, i tak już od ponad dwóch tygodni. Gdy po raz kolejny zapomniała o tej samej czynności, zasugerowałam, by na dużej kartce, dużymi literami zapisała sobie  jako przypominacz. Oburzona odpowiedziała, że  przecież ona  się  dopiero uczy, a na  tę naukę ma pół roku. W odpowiedzi usłyszała, że chyba nie ma zamiaru uczyć się jednej  i tej samej czynności przez pół roku? Bo to tak, jak mnożenie i dzielenie  w matematyce. Podstawa,  bez której dalsza nauka nie ma sensu… A proponując „ściągę” właśnie ją uczę, bo inaczej nie potrafię komuś wbić do głowy, to co powinien zapamiętać. No bo jak nauczyć kogoś pacierza na pamięć? Elementarnego ABCadła? Wszak tu rozumieć nawet nie trzeba!

Opadło we mnie wszystko, a…irytacja sięgnęła szczytu…

Obyś cudze dzieci…oby nie!

W niedoczasie tkwię, niby na niby…

Dopadł mnie niedoczas i nie odpuszcza jak zima tej wiosny. Z niedowierzaniem patrzę na ilość piętrzących się zaległości tych mniej przyjemnych i tych całkiem, całkiem…
Niby dzień dłuższy, niby…
Niby już wiosna, ale taka na niby…
Niby mam czas na książkę i film, ale stos tych nieprzeczytanych, nieobejrzanych rośnie i pokrywa się kurzem czasu…Tak jak dokumenty do ogarnięcia.

Wkurza mnie ten niedoczas, ale go mam! Myśli moje krążą wokół kogoś, kto czasu już nie ma…może kilka dni, tygodni. Skorupiak zatryumfował…Zakpił sobie z nas. Zaskoczył. Postanowił zabrać się za moje pokolenie w rodzinie. Zresztą już dawno, tylko trafił na oporną materię( mnie) więc po latach bitew zaatakował skutecznie- o rok młodszego kuzyna…

Nastrój mi siadł i pogłębia niedoczas, w którym już tkwię po uszy….

********
Za życzenia świąteczne dziękuję ślicznie, za emilkowe @ również!

Wiosna czeka aż się ociepli. Wcale  jej się  nie dziwię 😉