12 miesięcy…

Pamiętajcie, że niemożliwe też jest możliwe tylko potrzebuje więcej czasu!
 
A. Radka
 
Chociaż trudno uwierzyć by Polska stała się drugą Japonią;  no  cóż widocznie potrzebujemy dużo, dużo więcej czasu 😉
 

Mija kolejnych 12 miesięcy naszego życia. Przeminęły jak każde poprzednie, w chorobie i zdrowiu, w radości i smutku, z sukcesem i porażką, z uśmiechem i łzami. Niektórzy z nas z ulgą żegnają stary rok i z nadzieją patrzą w przyszły. Inni  wręcz przeciwnie, boją się, że nadchodzący może być gorszy. A  każdy z nas chciałby by ten nadchodzący rok był po prostu  szczęśliwy. Tylko to szczęście dla każdego z nas jest czymś innym. Choć definicje szczęścia mniej więcej znamy, to każdy  ma  jego swoją własną wersję. Bo ona jest zależna od momentu, w jakim właśnie jesteśmy, w którym kierunku zmierzamy i czy możemy  trzymając się za ręce, przejrzeć się w czyichś oczach.

Nowych dwanaście miesięcy przed nami. Nie wiemy, jakie będą. Jedno jest pewne, że one również przeminą.  Najważniejsze by nie zabrakło nam nadziei na nasze prywatne szczęście. Każdego dnia, w każdym momencie.
Z całego serca życzę Wam osobistego szczęścia, które pozwoli nie tylko sukcesy odnosić, ale również oswoić porażki. 
Gdziekolwiek będziecie i  jakkolwiek będziecie witać Nowy Rok, czy to  na wielkich balach,  czy w domowej scenerii lub  zwyczajnie  prześpicie tę noc, to pierwszy dzień Nowego Roku przywitajcie z uśmiechem i nadzieją, że przyniesie Wam szczęście…
 
                                       SZCZĘŚLIWYCH KOLEJNYCH 12 MIESIĘCY!!!!
             
 

PANI luksusowa…

   Towarzyszy mi od lat. Całe moje dorosłe życie. I choć czasem kupuję inne magazyny, to PANI jestem wierna. Wprawdzie  nie czuję się kobietą luksusową, no może tylko czasami,  a ten magazyn należy do pism luksusowych.  Wiedząc to, nie denerwują mnie  sesje mody, na których modelki noszą  ubrania  często nienadające  się na ulicę, a jeśli nawet, to i tak są to rzeczy  zbyt  drogie. Nie wkurzam się, że  na stronach czasopisma znajduję  buty od  Alaia,  które  kosztują 7900zł, bo nawet gdyby kosztowały   200zł  to bym ich nie kupiła. Ale popatrzeć sobie mogę. Ani  to,  że w dziale urody polecane  są  tylko  kosmetyki z górnej półki. Luksus zobowiązuje. Na szczęście   luksusowe są również  publikowane artykuły i nimi się najbardziej zachwycam. Rozmową, reportażem, poradą, recenzją  –  po prostu słowem.  Z tego powodu co miesiąc sięgam po ten magazyn, niezmiennie od lat. Jednak jest coś, co mnie denerwuje już  od jakiegoś czasu. Ja wiem, że foto-shop jest w modzie. Nawet zwykły człowiek robiący sobie zdjęcie do dokumentów poddany zostaje obróbce. Pryszcze zlikwidują, zamalują pękające naczynka, ogólnie wygładzą naszą buziuchnę 😉 Jednak nie zmienią jej rysów, ani nie odmłodzą jej o kilkanaście lat. Nasza twarz wciąż jest na zdjęciach naszą twarzą:) Biorąc  do ręki moje ulubione czasopismo, coraz częściej nie poznaje kogo na  zdjęciu oglądam. I to mnie wkurza. Rozumiem, że czasem charakter sesji wymaga, by  dużego retuszu dokonać. Ale bez przesady, bo wtedy już taka osoba nie jest wiarygodna, staje się śmieszna, choć piękna. W grudniowym numerze taką osobą jest „telewizyjna super niania”, która na zdjęciu jest prawie nie do poznania, szczególnie gdy na żywo przed chwilą widziało ją się w telewizji. Mówi się, że telewizja kłamie, no cóż, sesje zdjęciowe naszych celebrytów to dopiero jedno wielkie oszustwo. Czytam jak fajnie i mądrze mówi o sobie, i o swoim partnerze, ale kiedy patrzę na zdjęcie, niektóre słowa już nie brzmią tak wiarygodnie. Mam pretensje do gazety. Piękno sprzedaje się lepiej, to fakt bezdyskusyjny. Tylko czy odbiorca tego oczekuje? Bo ja bym chciała zobaczyć człowieka z krwi i kości. By wizerunek pasował do słów, słowa do wizerunku.

            
***
Czy komuś zabrakło…śniegu wte święta? 
Jakby co, gwarantuję codziennie świeżą dostawę w nieograniczonych ilościach 😉
 
 

 

Bądźmy prezentem…

Marzenie ściętej głowy …
 
(Airi Pung)
 
…jeśli taka rzeczywistość 😉
 
O to moja codzienna droga ku cywilizacji.
I są tacy, co mi zazdroszczą, cytuję: „tego białego zadupia”.
Ja stanowczo wolę owe „zadupie” w wersji zielonej 😉
Ale do rzeczy…
  Chciałabym już złożyć Wam życzenia, bo tyle życzeń mam, co myśli kłębiących się w głowie. A kiedy przychodzi wystukać je dla Was, to nagle nie potrafię ubrać je w słowa. Oprócz tych sztampowych, co to przy każdej okazji się wypowiada. Bo jak tu przy świętach nie życzyć  zdrowia i radości? Prezentów pod choinką? Świątecznego stołu uginającego się od różnych smakowitości?  No i miłości, i cudownych zapachów. Bo te święta są przepełnione uczuciami i …zapachami. Takimi, co się długo pamięta i tęskni za nimi  przez cały rok.
  Więc życzę Wam, byście w oczach swych bliskich, zobaczyli radość z tego, że w kolejne święta  jesteście  razem. Wspólnie ogrzejcie się ciepłem Waszych serc. Bądźcie najcudowniejszym prezentem –
                                                                WY SAMI…
Twoje spojrzenie…
i Twój uśmiech…
Twoje słowo…
 
gest…
 
PIĘKNYCH ŚWIĄT!
 

(Nie)fotogenicznie, ale z zapachami ;)

    Okazuje się, że moje wnętrze jest również mało fotogeniczne, jak moja zewnętrzna powłoka 😉 Nad czym ubolewam, choć nie tak mocno  jak  pani doktor, która oglądając  fotkę mojego  kręgosłupa, nie wyrażała się o nim najlepiej. Szczerze mówiąc, nie brałam zbyt dosłownie jej słów do serca, bo kto dzisiaj nie ma  kłopotów z kręgosłupem? Przecież wszelkie krzywizny nabieramy już w szkolnym wieku 😉 A z upływem lat  nie jest lepiej, tylko gorzej. Nawet do bólu można się przyzwyczaić. Jednak na słowa” proszę uważać by go nie złamać”, zamarłam na chwilę.  Pani doktor widząc moją minę, powtórzyła jeszcze raz to samo i dała skierowanie na dodatkowe badania. Bo sama nie wie, czy to co widzi to wina jakości zdjęcia, czy mój kręgosłup niewiele wapnia w sobie zawiera 😉 Z zakazem dźwigania ciężarów, schylania się i spania „na twardym” oraz  ulubionym boku, wyszłam z gabinetu  ciut zszokowana.  Badanie mam w poniedziałek. Oczywiście  na wszystkie badania i wizyty uczęszczam  ścieżką prywatną, bo choć w ręku mam skierowania  do specjalistów, to do ortopedy czy neurologa terminy są…ale w przyszłym roku i niekoniecznie na jego początku 😉

A na wtorek wezwał mnie ZUS. Jak znam życie, kolejny raz mnie uzdrowi 😉 Tylko jestem ciekawa, co mi odpowie na to, że leczyć się muszę prywatnie?
 
Z tego wszystkiego to porządki leżą odłogiem. Te gruntowne. Ale ja nigdy nie byłam zwolenniczka zarzynania się przed świętami, czyli pucowania każdej powierzchni. No bo czy koniecznie teraz należy wywalać wszystko z szafek i układać na nowo z czyszczeniem i praniem włącznie?  Od piwnicy po strych?  Przecież na to jest całe 12 miesięcy 😉  Pomijam już  sam fakt, że mycie okien w  warunkach jakie panują teraz  na zewnątrz, grozi odmrożeniem kończyn górnych tudzież własnego nosa  😉 A narząd  ten niezbędny  jest by poczuć wszelkie przyjemne zapachy. Choćby wędzonej szynki i boczku. Mniam, mniam mówię Wam. Bo nie ma nic lepszego niż taka z własnej wędzarni. A jeszcze będą i wędzone rybki 🙂
A na razie pierogi z kapustą i grzybami ( grzyby własne suszone) i uszka  czekają na wigilię w zamrażarce. Gołąbki również.  Brygada kulinarna  ( mama i ciocia) już  od środy będzie na wsi, a wtedy świąteczne zapachy na dobre zagoszczą 🙂
Zakup choinki scedowałam na starsze dziecię. W końcu to w Jej ogrodzie  drzewko wyląduje po świętach, więc niech sama wybiera jakie chce  😉
Wiadomo, że ma być ekologiczna, czyli żywa! A ubrana „od sasa do lasa”, czyli kolorowo i w różne kształty. Jedynie lampki lubię jak świecą światełkiem białym 🙂 No i ograniczyłam wielkość. Wyrośliśmy już z dużych choinek 😉
 

W dążeniu do celu…

   Kobiety bywają bardzo ambitne, szczególnie kiedy jakiś cel mają na oku. Potrafią uparcie dążyć do niego, nawet po przysłowiowych…trupach. A gdy tym  celem jest mężczyzna, to  czasem bezczelność, perfidia -gra rolę główną. Szczególnie gdy ów mężczyzna jest już zajęty, bo ma żonę i dzieci.

Ale cóż to za przeszkoda, gdy cel ponętny?
Najpierw pozbyła się ojca swojego dziecka. Łatwo poszło, bo niezwiązana węzłem małżeńskim wystawiła mu za drzwi walizki.
I już była wolna.
Następny krok to zaprzyjaźnienie się z żoną owego celu. Tym łatwiejsze, że znały się już wcześniej, a mąż-cel-  od dłuższego czasu był poza granicami kraju, więc samotność  doskwierała żonie trochę.  Dziewczyny przypadły sobie do gustu, zwierzały się sobie, razem spędzały dużo czasu, również razem balowały w dyskotekach i klubach. Gdy w końcu mąż wrócił w  domowe pielesze, najpierw było radosne i czułe powitanie stęsknionej żony i dziatek, a za dzień lub dwa- wielka awantura z pakowaniem walizek włącznie. Tym razem to mąż spakował, podobno niewiernej żonie. Ile prawdy w tej niewierności było, chyba nikt nie wie, ale skutek był taki, że żona wraz z dziećmi wyniosła się z domu, w którym wspólnie wraz z teściami mieszkali. Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy Ona- przyjaciółka- zajęła   miejsce wyrzuconej żony.
Najpierw tylko wizytowała, by pocieszyć zdradzonego męża i ugruntować go w słuszności podjętej decyzji. Wizyty szybko stawały się coraz dłuższe, aż do rana i następnym krokiem było wprowadzenie się  do niego z całym majdanem i dzieckiem. Ku oczywiście wielkiemu zdziwieniu wyrzuconej żony. Nie przewidziała tylko jednego, że żona przejrzy na oczy i postanowi zawalczyć o własne małżeństwo. I to za jej plecami. Ale mimo wielkiego zaskoczenia, że małżonkowie się pogodzili i postanowili spróbować od nowa swoje   wspólne  życie układać, nie dała za wygraną i usunąć się z drogi do małżeńskiego  szczęścia nie chciała. Wprawdzie musiała opuścić  domowe pielesze, które już uważała za swoje, ale  podczas nieobecności  żony, która przecież pracowała, pod pretekstem zabrania swoich rzeczy lub użalania się nad sobą  niedoszłej teściowej, dalej w tym domu codziennie  bywała. Co zresztą do szaleństwa doprowadzało żonę. Aż  w końcu nerwy żony nie wytrzymały, wzięła kobieta garść tabletek psychotropowych.  Pogotowie, szpital, a Ona jak co dzień, wiedząc, że w tych godzinach żona jest w pracy przyjechała po resztę swoich  rzeczy… I znowu ma wyczyszczone pole…i pretekst do pocieszania…
 
Wiem, że nie wszystkie takie ambitne w zdobywaniu jesteśmy. 
I przytoczony przykład jest dość skrajnym zachowaniem.
Jednak występuje w przyrodzie, może nie zawsze z takim prawie tragicznym skutkiem, ale…w dążeniu do celu wielu kobietom  puszczają hamulce.
 A przyjaźń między kobietami często wystawiona jest na próbę, gdy w grę wchodzi jeden obiekt pożądania, czyli ten sam mężczyzna.
 

Podobno kryzysu nie ma…

  Podobno na święta wydamy więcej pieniędzy niż w tamtym roku. I to nie z powodu tego, że wszystko jest droższe. Podobno w tamtym roku bojąc się kryzysu, mocno zacisnęliśmy pasa. Podobno zupełnie niepotrzebnie.  Podobno  w tym roku na święta każda rodzina  wyda 1800zł-  tak donoszą media. Hmm… zważywszy, że mamy dwucyfrowe bezrobocie i gros ludzi pracuje za minimalną stawkę, to podana kwota wydaje się mocno zawyżona. No, ale Polak potrafi i postawić się i zastawić, więc pożyczki świąteczne pewnie już mają duże branie. Tak jak karp, który na wielu stołach musi się znaleźć. No bo jak tu świętować bez karpia? Więc powinien mnie  zdziwić  szturm na sklepy, w których ta ryba jest niewiele,  bo tylko o złotówkę tańszą, niż w innych punktach sprzedaży. Jak również to, że gros moich znajomych i znajomi znajomych zrezygnowało z zakupu prezentów. Obdarowane mają być tylko dzieci.

 Bo, gdy do stołu wigilijnego siada liczna rodzina, to obdarowanie  dorosłych  jej członków bywa  dość skomplikowane lub kosztowne, albo jedno i drugie. Szczególnie że gros osób w wigilijny wieczór nie tylko przy jednym stole zasiada. Inaczej obraza w rodzinie-  albo rodziców, albo teściów.
Ale mnie to wcale, ale wcale nie dziwi. Mimo tego, że podobno nasze portfele mają się dobrze. 
Pytanie tylko, kto to mówi? 
 

Drogie słowo drukowane…

   U nas nowe dostawy śniegu. Zima nie śpi, widać, że ciężko pracowała nocą. Jednak z  przemęczenia coś się jej poplątało, bo w tej chwili zamiast śniegu, deszcz leje. Masakra, będziemy mieć  najdłuższe lodowisko na świecie 😉

No właśnie, taka mi myśl przegalopowała  wczoraj przez głowę, odnośnie ciężkiej pracy i zarobków zwykłego obywatela. A mianowicie: czy stać go będzie na zakup książek  dla własnej  przyjemności i potrzeby? W przyszłym roku  wzrost cen jest   nieunikniony,  spowodowany choćby wzrostem vatowskiej stawki z zerowej na wyższą. Na jaką  i kiedy, nie wiem, ale obiło mi się o uszy, że wyrok został ciut odroczony i nie będzie to od razu w styczniu.
Na obecne ceny książek już narzekamy. Oczywiście ci, co czytają i lubią książkę mieć na własność. Bo niestety czytelnictwo  ogólnie spada i jesteśmy narodem mało czytającym. Nawet jeśli  pod uwagę  weźmie się internet, w którym można już znaleźć  najnowsze teksty, różne opracowania itp. Dane  porażają, gdy mówią, że  mniej niż 40% Polaków  czyta jedną książkę rocznie. I mamy tendencję spadkową. Niestety.
Wczoraj byłam w Empiku. Miałam 1,5 godziny czasu, by podjechać pod kamienice Miśka i zabrać Go do domu. Stwierdziłam, że ten czas, zamiast spędzić między wieszakami, spędzę między półkami pełnych książek. Szczególnie że własną książkę miałam w torebce, więc mogłam przysiąść w kawiarnianym fotelu  przy filiżance kawy  i zabić czas oczekiwania. Spodziewałam się wprawdzie dzikiego tłumu, jak to przed świętami, ale się … rozczarowałam. Rozczarowałam się, bo jednak wciąż gdzieś tam po cichu  myślałam, że książka to dobry prezent… dla kogoś, dla siebie. Bo jako prezent, to jej cena jest  do przełknięcia, gorzej, gdy ktoś regularnie czyta i kupuje kilka  w miesiącu. Wtedy wydatek jest dość spory. Tylko ja tak do końca nie jestem przekonana, że tylko cena jest tą barierą, że czytelnictwo spada.  
Siedząc tak przy kawie, notabene również drogiej, bo zwykłe espresso z mlekiem  bez cukru  kosztowało całe 9 zł, wchłaniałam atmosferę i czułam się prze szczęśliwa.  Z pamięci wyłuskałam czasy, kiedy odwiedzałam księgarnie prawie codziennie, polując na cokolwiek nowego. Tak, kiedyś na książki się polowało, dziś półki sklepowe się od nich uginają.  Fajne czasy mamy- pomyślałam sobie. Poczułam, że tego właśnie  mi brakuje na tej mojej wsi. I tak się rozmarzyłam, żałując, że wciąż nie mieszkam w DM, bo mogłabym bywać  prawie codziennie w Empiku,  by wypić  dobrą  kawę  i po obcować ze słowem drukowanym. Po chwili  dotarła do mnie myśl, że dość kosztowne to moje marzenie…Niestety.
 

Niekonsekwentnie…

Nie lubię zimy i w ofierze  oddałabym nawet  święta, za to, by pozostałe pory roku mogły być dłuższe. Każda o miesiąc.
Nie lubię czasu przedświątecznego, choć nie zawsze tak było. Nie wiem czy wyrosłam, czy wcześniejsze okoliczności, które powodowały, że w tym czasie zawsze miałam najwięcej pracy, na tyle mi ten okres uprzykrzyły, że  do dziś nie czuję radości, a co dopiero  świątecznej magii. 
Gdy spada pierwszy śnieg, dla wielu z nas, to sygnał, że nadchodzą święta. Ale  ja wtedy skupiam się  na narzekaniu na zimę, że przyszła, że już jest, więc tego nawet nie czuję. Mimo że nagle wokół robi się kolorowo i radośnie.
 Aż przychodzi moment…i  można nie lubić zimy za to, że człowiek ciągle marznie, że śnieg mu się do butów sypie, a ręce wciąż zimne, nie mówiąc już  o czerwonym  nosie, który nikomu urody nie dodaje;  można nie lubić ciągłego odśnieżania, zasp na chodnikach, korków na drodze, marnowania czasu by dojechać gdziekolwiek. W tym czasie moja energia jest wyczerpana, jakby zależna była tylko od słońca. Najchętniej z kubkiem gorącego napoju, grzejąc ręce, okutana w koc przeczekałabym zimę. Normalnie mam poczucie, że w czasie  jej trwania marnuję czas.
 Więc nie lubię zimy.
Aż przychodzi moment…Bo  zima to święta i jak tu nie kochać kiczowatych kolorowych światełek ozdabiających wszystkie drzewka i krzewy w wiejskich ogrodach?  Czasem mrugających  wesoło, a nawet wydających jakieś dźwięki. Gdy tak się jedzie późnym wieczorem, gdy tylko ta biel i kolorowe światła…normalnie bajka. Więc jak tu święta bez śniegu?  Wiec oddałabym święta wraz z zimą. Ale przecież nie mogę. Bo lubię święta. No i tu wychodzi na jaw moja konsekwencja, a raczej jej brak.
Bo choć drażnią mnie te wszystkie przygotowania, to kiedy przychodzi moment…już nic mi nie przeszkadza. Nawet śnieg, ba!… często wręcz jest pożądany jeśli go w tym czasie nie ma.
I wiecie co? Jest coś co w zimie lubię i nie są to tylko święta…
To to, że ludzkie serca są jakby gorętsze…na przekór temu, co za oknem…
 
Hmm…moje  na razie  zmroziła zapowiedź p. Zubilewicza, że od przyszłego tygodnia znowu  nas czekają  kilkunastostopniowe mrozy… w dzień!
Zauważyłam taką zależność: im większy mróz tym ja mam większy apetyt…niestety tylko na produkty spożywcze ;(
I w tej chwili  wiem,  że to jeszcze nie ten moment…bo…
…Sypie,  a ja jutro,  na pusty żołądek, nocą z rana, jadę sama drogami przez las. Jak się gdzieś nie zakopię, to wrócę 😉
 

Ciąża z zaskoczenia…?

   To, że  jeszcze wiele młodych kobiet niewiele  wie o antykoncepcji-  jest powszechnie wiadome.  Zresztą tak zwaną „wpadkę” można zaliczyć, nawet gdy kobieta stosuje antykoncepcję. Ot, wybryk natury, lub staje się ona ofiarą przemysłu gumowego, tudzież farmaceutycznego. Zdarza się. To, że młode kobiety omijają szerokim łukiem gabinet ginekologiczny, jest także powszechnie znane. Zresztą starsze również tam często nie bywają. A przecież wszystkie kobiety, niezależnie od wieku powinny przynajmniej raz w roku odwiedzić gabinet lekarski.  Ginekolog i dentysta nie są naszymi ulubieńcami, drogie panie, oj nie 😉  Do dentysty jednak udajemy się, gdy nas  ząb boli…Ginekologa unikamy czasem  latami. Podobno to się zmienia, ale zbyt wolno, zbyt wolno drogie panie.  Mimo tego, ciąża z zaskoczenia nie jest niczym zaskakującym, a przynajmniej nie powinna być.  Bo jeśli się współżyje, to powinno się ją ZAWSZE brać pod uwagę. Jak jest …wiele kobiet wie, gdy nagle im się ona   przytrafia. Ale…jak już im się trafi, to trudno uwierzyć, że przez kilka miesięcy o tym  nie wiedzą. A jednak…i nie mówię tu o programie telewizyjnym, który podobno leci na jakimś kanale, o tym, że ciężarna kobieta  dowiaduje się, że jest w ciąży dopiero  podczas porodu…Ale o życiu i faktach. Nie wiem, jak można nie wiedzieć, że jest się w ciąży już ponad 5 miesięcy. Ano można i nikt ani w domu, ani  w pracy tego nie zauważył. Ale co tam otoczenie, jak samemu niczego się nie podejrzewa. Wydawałoby się to niemożliwe…a jednak. Mnie tylko przeraża ignorancja własnego ciała, nie mówiąc już o wiedzy elementarnej. I to się dzieje w czasach, gdzie testy ciążowe są dostępne we wszystkich aptekach, a o objawach ciążowych można przeczytać, w co drugiej gazecie.  Ktoś powie, że jest to możliwe, gdy  takich objawów brak. Ja w to powątpiewam i twierdzę, że nasze ciało musi jakieś sygnały wysyłać. A jednak są takie, co uważają inaczej i…nie jest to żadna ściema telewizyjna, tylko samo życie…tuż obok.

 
 

Gdy dzieci nie ma, Mikołaj nie przychodzi…

    Właśnie do mnie dotarło,  że 6 grudnia od jakiegoś czasu jest  dla mnie zwykłym dniem. Od momentu, gdy dzieciaki dorosły i wyniosły się z domu, by pobierać naukę w DM. Jeszcze, gdy Mikołajki trafiły się w weekend, to pod poduszką czekały na nich jakieś słodkości, po to, by zobaczyć ich uśmiech po przebudzeniu i dostać mikołajowego buziaka.  Mnie Mikołajki kojarzą się z dziećmi i nic na to nie poradzę. Bo chyba nie ma milszych odbiorców mikołajowych prezentów jak one :). To one tworzą atmosferę oczekiwania, tę magię przed przyjściem św. Mikołaja. Pisanie listów, podpytywanie, buszowanie po zakamarkach domu, ten cały mikołajkowy anturaż. I nasze rodziców starania, aby mikołajkowa niespodzianka wywołała radość i zachwyt w oczach  naszych milusińskich. Jasne, że w tym dniu i dorośli nawzajem mogą się obdarowywać. Jednak ja uważam, że to święto do dzieci należy. Tak je czuje i odbieram. Co innego prezenty pod choinką. Więc dziś pozostaje mi wysłać kilka SMS-ów i w ten sposób zabawić się w Mikołaja, by innym dzieciom sprawić radość. Moje już wyfrunęły z gniazda…

Jeszcze mam jedną refleksję…od momentu, gdy dzieciom daje się pieniądze zamiast prezentu to…magia również pryska. Pójście na łatwiznę, choć praktyczne jest, to nie ma nic z niespodzianki. No, ale takie czasy i Mikołajowi nie ma co zazdrościć. Ogromny ma dylemat jak tu sprostać  coraz większym wymaganiom dzieci.