Nie lubię zimy i w ofierze oddałabym nawet święta, za to, by pozostałe pory roku mogły być dłuższe. Każda o miesiąc.
Nie lubię czasu przedświątecznego, choć nie zawsze tak było. Nie wiem czy wyrosłam, czy wcześniejsze okoliczności, które powodowały, że w tym czasie zawsze miałam najwięcej pracy, na tyle mi ten okres uprzykrzyły, że do dziś nie czuję radości, a co dopiero świątecznej magii.
Gdy spada pierwszy śnieg, dla wielu z nas, to sygnał, że nadchodzą święta. Ale ja wtedy skupiam się na narzekaniu na zimę, że przyszła, że już jest, więc tego nawet nie czuję. Mimo że nagle wokół robi się kolorowo i radośnie.
Aż przychodzi moment…i można nie lubić zimy za to, że człowiek ciągle marznie, że śnieg mu się do butów sypie, a ręce wciąż zimne, nie mówiąc już o czerwonym nosie, który nikomu urody nie dodaje; można nie lubić ciągłego odśnieżania, zasp na chodnikach, korków na drodze, marnowania czasu by dojechać gdziekolwiek. W tym czasie moja energia jest wyczerpana, jakby zależna była tylko od słońca. Najchętniej z kubkiem gorącego napoju, grzejąc ręce, okutana w koc przeczekałabym zimę. Normalnie mam poczucie, że w czasie jej trwania marnuję czas.
Więc nie lubię zimy.
Aż przychodzi moment…Bo zima to święta i jak tu nie kochać kiczowatych kolorowych światełek ozdabiających wszystkie drzewka i krzewy w wiejskich ogrodach? Czasem mrugających wesoło, a nawet wydających jakieś dźwięki. Gdy tak się jedzie późnym wieczorem, gdy tylko ta biel i kolorowe światła…normalnie bajka. Więc jak tu święta bez śniegu? Wiec oddałabym święta wraz z zimą. Ale przecież nie mogę. Bo lubię święta. No i tu wychodzi na jaw moja konsekwencja, a raczej jej brak.
Bo choć drażnią mnie te wszystkie przygotowania, to kiedy przychodzi moment…już nic mi nie przeszkadza. Nawet śnieg, ba!… często wręcz jest pożądany jeśli go w tym czasie nie ma.
I wiecie co? Jest coś co w zimie lubię i nie są to tylko święta…
To to, że ludzkie serca są jakby gorętsze…na przekór temu, co za oknem…
Hmm…moje na razie zmroziła zapowiedź p. Zubilewicza, że od przyszłego tygodnia znowu nas czekają kilkunastostopniowe mrozy… w dzień!
Zauważyłam taką zależność: im większy mróz tym ja mam większy apetyt…niestety tylko na produkty spożywcze ;(
I w tej chwili wiem, że to jeszcze nie ten moment…bo…
…Sypie, a ja jutro, na pusty żołądek, nocą z rana, jadę sama drogami przez las. Jak się gdzieś nie zakopię, to wrócę 😉