Jadę, a co tam…:D

Nie wiem, co mogłoby mnie jutro powstrzymać przed wyjazdem…Tuśka siedzi sobie nad Morzem Północnym, Misiek nad naszym Bałtykiem …a ja w cyferkach. Pralka mi przed chwilą wylała, panie w ZUS-ie wpuściły w maliny, mam dość!! Więc jutro bladym świtem wyruszam, by choć przez dwa dni poczuć piasek pod stopami i zanurzyć się w morskiej fali. Już na mnie czeka pokoik na stryszku…i towarzystwo…Wam też Moje Drogie życzę miłego weekendu 🙂

Teoria czy praktyka ?

Teoretycznie to często się wie…z praktyką bywa gorzej, bo rzadko idą obie w parze. Bo teoretycznie to my często wszystko wiemy i radami szafujemy, cennymi, mądrymi, tylko później okazuje się, że sami nie potrafimy ich zastosować w życiu. Bo kierujemy się emocjami, ulegamy danej chwili, zapominamy jak teoretycznie mądrzy byliśmy. Bo teoria z praktyką często chodzą różnymi drogami, czasem się skrzyżują by znowu pójść każda w swoją stronę. A życia nie da się przeżyć teoretycznie, nawet jeśli jest się obkutym na blachę. To praktyczne doświadczenia są cenne i one nas kształtują, hartują i wyznaczają kierunek…Każdy sam zbiera swoje doświadczenia…Teoretycznie ja to wiem, że tak musi być…Ale w praktyce chciałabym siebie i innych przed niektórymi uchronić. Teoretycznie przecież można…Ale w praktyce może się okazać zupełnie inaczej.Jednak teoria też czasem się przydaje…a może nie? Może tylko praktyka się tak naprawdę liczy ?

Cyferkowo…

Dwoi mnie się i troi i w ogóle mam cyferki w oczach…Zamiast leżeć gdzieś nad wodą lub pod własną gruszą na dowolnie wybranym boku , to ja ślęczę przed komputerem i poprawiam czyjeś błędy.Kark i kręgosłup już mnie boli, żołądek odmawia posłuszeństwa od nadmiaru wody i…truskawek.W przerwie tak dla gimnastyki umyłam okna…No nie wszystkie…A dziś zrelaksuję się w o kolejce do okulisty…a później na fotelu u dentysty…A co tam…bo końca cyferek nie widać…

Ładna buzia czasem przeszkadza…

Lepiej być pięknym i bogatym niż biednym i brzydkim…To chyba oczywiste. No i odwiecznie stawiane pytanie: czy uroda pomaga, czy przeszkadza w życiu? Odpowiedź brzmi: różnie to jest. Szczególnie gdy właścicielka ładnej buzi jest z reguły nieśmiała, mało przebojowa i  niełatwo jej przychodzi nawiązywanie nowych znajomości.

Tuśka na obcej ziemi spotkała się z dużą życzliwością. Obcy ludzi mówią jej „dzień dobry młoda damo”, nauczyciel stwierdził po poziomie Jej znajomości języka, że musi być Angielką, no i wszyscy mówią, że jest „beautiful”. Nawet meksykanki, które też mieszkają w tym  samym domu  i potrafią tylko powiedzieć yes, no i good,  znalazły to słowo w słowniku, by wyrazić swój zachwyt. Miłe to jest na pewno. Ale mniej miłe jest natręctwo pewnego 26-letniego  Kuwejtczyka, który  też  tam mieszka. Owszem, na początku było miło, bo można z nim się dogadać; użyczył Tuśce laptopa i od razu, gdy mu powiedziała, że sama musi zadbać o powrót, to zadeklarował, że Jej pomoże i razem pojadą na lotnisko. Ale gdy kupił Jej perfumy, których nie chciała przyjąć, to zostawił je na jej biurku, mówiąc, że oni zawsze dają prezenty; gdy zaczął planować wspólnie każdy dzień, a  teraz oznajmił, że do Londynu pojadą w piątek, pozwiedzają i przenocują, by rano jechać  na lotnisko – to się przestraszyła. Każdą  Jej odmowę źle znosi.  Gdy nie chciała przyjąć zeszytów, które też Jej kupił..nakrzyczał na nią..Wcześniej Jej nie komplementował, teraz to robi na każdym kroku. Powiedziałam Jej, żeby zgłosiła to opiekunom, ale problem jest taki, że ta młoda  angielska para jest w niego zapatrzona. Kuwejtczyk mieszka już u nich miesiąc i jeszcze zostaje na dwa i oni są w niego wpatrzeni jak w obrazek,  na każdym kroku mówiąc, jaki jest kochany i jakie to oni mają szczęście, że u nich zamieszkał. No i następny problem, to taki, że choć opiekun jest miły, to jego partnerka już do Tuśki niekoniecznie. Wyczuwa się niechęć…Można domyśleć się dlaczego…Dziś przyjeżdża z Niemiec dziewczyna, która będzie mieszkać w pokoju z Tuśką. Jej rówieśniczka i razem będą chodziły do szkoły. Myślę, że to rozwiąże trochę problem, no i przede wszystkim ja już przez szkołę załatwiłam Jej powrotny transfer, tak, by bladym świtem nie musiała jechać pociągiem, a później jeszcze innymi środkami  transportowymi na lotnisko.Trochę Jej ulżyło…Mnie też…ale i tak mam nadal stracha i trzymam rękę na pulsie.

Szefie: idę na urlop!

Lato, lato wszędzie…czas urlopów i wyjazdów. Kocham tę porę roku, ale niestety nie należę do szczęśliwców, którzy są z urlopowani. Fakt, jako pracodawca mogłabym sobie teoretycznie takiego urlopu udzielić, ale w praktyce poczucie obowiązku mi nie pozwala.Tak się złożyło, że oboje z mężem krótko byliśmy pracownikami, ja około 1,5 roku, mąż tylko 3 miesiące. Sami jesteśmy sobie sterem, żeglarzem i okrętem…takim dwu osobowym z niewielką załogą. Wspólne takie prawdziwe wakacje mieliśmy tylko raz, 10 dni na 10. rocznicę ślubu. Osobny dłuższy urlop, też nam się rzadko zdarzał, tak mniej więcej dwa razy na łebka przez ten czas, ale wtedy drugie pracuje za dwóch. Częściej taki 2-3-dniowy w porywach do 5-ciu i to są wyjazdy do rodziny lub przyjaciół. Na blogach wiele słów się przewinęło na temat pracy, pracodawcy i pracowników. Jestem taką osobą, która uważa, że jeśli ktoś podejmuje pracę, to powinien ją rzetelnie wykonywać, nawet jeśli jest magistrem wykonującym „urągającą” pracę jego wykształceniu. Każdy by chciał zawodowo robić to, co najbardziej kocha i lubi, pracować z pasją i dostawać godziwe wynagrodzenie. To jednak rzadko się zdarza, dlatego jest takie cenne, bo zwykle to nawet  satysfakcji  brak z wykonywanych czynności. Najlepszą motywacją do dobrze wykonywanej pracy są pieniądze, każdy o tym wie, czasem są jednak celem w samym sobie. Nie będę się rozpisywać na ten temat, bo każda firma ma inne zasoby i inaczej nimi gospodaruje. Jeśli kogoś zatrudniam, to rzetelnie informuje o wszystkich warunkach. Nie spóźniam się z wypłatą, zwolnienia, urlopy, zatrudnienie w czasie ciąży, przedłużenie umowy by dostać wychowawczy, to wszystko u mnie funkcjonuje. Nawet służbowy samochód z kierowcą, jeśli jest taka potrzeba. Jestem elastyczna i czasem oczekuję tego samego od innych. Jeżeli tak nie jest, to nie jest to żadna katastrofa, bo bardziej oczekuję uczciwości i myślenia. A z tym niestety jest najtrudniej. Jestem zwolenniczką zrobienia mniej, a dobrze tak by nie marnować czasu na spartaczone zadanie .Jednak pracownik rzadko ceni o dziwo swój czas, nie mówiąc już o moim, tak jak nie ceni pracy i dorobku firmy. Nie jestem idealnym pracodawcą, bo tępię głupotę, a i sama pewnie popełniam błędy, o których chcę być informowana. W myśl zasady, że jeśli coś jest nie tak jak powinno być,  to należy ten problem przedyskutować. Bo ja nie mam monopolu na wszystko, a cenne rady i spostrzeżenia są na wagę złota. Czasem tylko ręce opadają, gdy jest się oszukiwanym, wręcz okradanym i nie są to tylko sporadyczne przypadki. Nie narzekam by najmniej na swój los…ale gdy przychodzi lato, czasem mam taką tęsknotę, by choć raz  w życiu powiedzieć szefowi „idę na urlop”…Na szczęście do 20. rocznicy ślubu coraz bliżej, a na razie niech wyjeżdżają dzieciaki, bo nie wiadomo jak im się to życie ułoży…

Jak po grudzie…

Za co się dziś nie zabiorę, czego nie dotknę wszystko idzie mi jak po grudzie…Zaczęło się o 6 rano, gdy dotknęłam klawiatury…przestała działać i nic nie pomogło, ani zaklęcia, ani odinstalowanie i ponowne zainstalowanie, ani wymiana baterii. Po prostu zażyczyła sobie przejażdżki do informatyka, by tam po podłączeniu zaczęła normalnie działać. Wizyta w ZUS-ie o mały włos skończyłaby się bezowocnie, gdybym w samochodzie nie sprawdziła jeszcze raz dokumentów i stwierdziła naocznie, że dwie baby czytać nie umieją. W osłupienie wprawił mnie SMS, a właściwe trzy czytane od końca z GG..Wszystko się zgadzało i już miałam uwierzyć, że „mazurek” to moja Tuśka i że zamiast w Brighton jest w Londynie i  szuka pracy…no totalny zbieg okoliczność; D Nie wspomnę o kontroli pokontrolnej pań, którym najwidoczniej upały też się dały we znaki, więc zostawiłam je w pomieszczeniu klimatyzowanym, by humory im się polepszyły…Ale oczywiście spóźniłam się, albo inaczej, szybciej one skończyły i nie wiem, w jakich humorach wyszły…ech..Przyślą pisemko to się okaże. Trzy razy wyruszałam do miasta,  bo coś trzeba było, a za czwartym już się zbuntowałam, szczególnie, że ktoś mi samochód podmienił …No i teraz usiadłam do papierzysk, które w komplecie są przygotowane od paru dni i okazuje się, że brak danych, bez których ani rusz…Więc jak usłyszałam 1:0 dla Kostaryki to uwierzyłam, że nie tylko ja mam dziś pecha, tylko cała Polska, a gdy wynik się zmienił na naszą korzyść to i ja mam nadzieję, że wieczór milszy będzie…

Brak tytułu

Czy ja nie mówiłam (pisałam), że nigdy więcej LOT-u ?? I czy ja nie mówiłam, że kocham INTERNET ???

Więc powtarzam jeszcze raz, że po raz ostatni raz LOT-em..choćbym miała pieszo iść…ech…Za późno zaczęłam załatwiać te bilety i już powrotu w terminie nie było innymi liniami lotniczymi.Tańszymi i z reguły sprawniejszymi. I tak dziecię najpierw drogą powietrzną musiało udać się do stolicy, naszej niestety, a później tą samą drogą do Londynu. Godzina lotu zamieniła się w dwie, bo samolocik sobie postał godzinkę na płycie, sapiąc, prychając, a mnie na tarasie widokowym o palpitacje serca przyprawiając. Już miałam ochotę samochodem zawieźć, ale za nic nie zdążyłabym na czas. Gdy w końcu zaczął kołować, pomyślałam sobie, że pilot wie, co robi i kamikadze nie jest….I ten jeden silnik co nie chciał się uruchomić nie stanie w powietrzu…ech.Odetchnęłam jak Tuśka zadzwoniła, że szczęśliwie wylądowała, umówiłyśmy się, że przedzwoni przed wejściem do następnego samolotu…co uczyniła , mówiąc, że napisze SMSa jak doleci na miejsce i będzie udawała się do miejscowości docelowej…Gdy minął czas 1,5 godziny od planowanego Jej lądowania, z nerwów wsiadłam na rower i pomknęłam przez łąki. Oczywiście mąż dzwonił, ale miała wyłączony telefon. Więc po wakacyjnych i zimowych oraz dzisiejszych perypetiach z LOT-em pomyślałam, że znowu jakieś opóźnienie jest…Spoko matka nie denerwuj się…Minęły dwie godzinki i o mało co nie spadłam z roweru jak przyszedł SMS, tak ostro zahamowałam…Napisała z GG, że jest na miejscu i nie ma roamingu no!!! i jest ok!…No myślałam, że zamorduję męża, który miał sprawdzić, czy ma. Na szczęście są  komputery i internet, który pokochałam jeszcze z większą namiętnością…Teraz w końcu mogę spokojnie pójść spać…

Pakowanie…

Stoi w pokoju na razie pusta .Ale już dziś będzie zapełniona pewnie po brzegi. Walizka. Wyrusza z Tuśką w podróż powietrzną by znaleźć się na obcej ziemi. Ona nie pierwszy raz, Tuśka też nie, ale obie pierwszy raz same. No nie, walizka ma Tuśkę a Tuśka??A Tuśka przestróg kilka, adresy i przede wszystkim telefon. Leci sobie by szlifować angielski…do szkółki. Pięć razy w tygodniu po 4 godziny, a później wylegiwanie na plaży o ile pogoda nie będzie typowo angielska.Zakwaterowanie ma u rodziny..obcej.I gdy się okazało, że to para studencka wyjazd zyskał wyższe notowanie…u Tuśki…a u mnie…no sami się domyślacie, ale nadal liczę na rozsądek młodzieży 🙂 No i, że dziecię kilka nowych doświadczeń zdobędzie…ale i tak zaczynam się już denerwować, choć wylot dopiero jutro rano….

Zapachy…

Wstaję na tyle wcześnie by móc leniwie posiedzieć na tarasie  z gazetą w ręku i zjeść śniadanie. Czuję już zapach wakacji, gdy słonko przygrzewa o tak wczesnych godzinach, ptaki śpiewają, a na stole codziennie gości misa truskawek i czereśni…Pszczoły brzęczą wesoło, a muchy natarczywie, wieczorem komary nie dają posiedzieć, ale co tam …Lato już pełną gębą:D Nawet jeśli nie ma się perspektywy ucieczki na kilka dni gdziekolwiek to i tak wakacje brzmią cudnie.Bo las blisko i woda też..i pewnie kto żyw i o zdrowych zmysłach będzie uciekał na ten dłuższy weekend za miasto, a ja znowu pognam w przeciwną stronę 😉 Ale tym razem wyląduję też w oazie miejskiej zielni, poczuję  zapach pieczonego mięsiwa tudzież innych specjałów oraz aromat czerwonego wina. Pewnie znowu jak co roku będą tańce na trawie, może tym razem na boso? Rozmowy i śpiew do późnych godzin nocnych…A na drugi dzień wrócę na wieś, by gościć swoich mieszczuchów i poczuć smak i zapach miodu…tak, tak czas na miodobranie….

Samiec zawsze gotowy?…

O przyjaźni damsko-męskiej już wielokrotnie pisano tu na blogach. Czy w ogóle istnieje czy jest możliwa. Większość wypowiadających się uważa, że nie, choć być może są wyjątki. Ja wiem, że jest ona trudna, ale możliwa, bo sama jej doświadczam już tyle lat. I wiem, że nie z każdym facetem można się zaprzyjaźnić, bo prędzej czy później z jednej strony coś zaiskrzy. Osobiście przyjaźniłam się z wieloma, tak klasycznie, najpierw była przyjaźń później miłość, a później znowu przyjaźń. Albo tylko przyjaźń, ale w końcu On chciał coś więcej…Więc wiem, że tak naprawdę mieć w facecie przyjaciela to niełatwa sprawa. Ale mam. Poznaliśmy się jak miałam osiem lat, a On cztery. I trwa to do dziś i nigdy z żadnej strony nic nie zadziałało głębszego, żadna iskra, żadna chemia…Jak brat i siostra do dziś. I cenię sobie właśnie takie klarowne stosunki z facetami. Z tymi, co się przyjaźnię lub koleguję. Nie flirtuję, nie bawię się w żadne podteksty; jeśli jesteśmy kumplami, to tylko tyle i już. Więc, gdy dostałam od kumpla zaproszenie na obiad do Pałacu w M., nie wahając się, przyjęłam, bo po pierwsze  nigdy tam nie byłam, po drugie mój własny mąż był na wyjeździe więc i tak gotowanie obiadu mi odpadało, a po trzecie lubię towarzystwo owego kumpla. Pałac mnie oczarował, a może raczej jego otoczenie, obiad był smaczny, a kawa wyśmienita.Skusiłam się, pomimo że jeszcze nie powinnam jej pić 😉 Ogólnie było sympatycznie i wesoło, ot takie koleżeńskie spotkanie w plenerze. Tym bardziej przecierałam oczy  ze zdziwienia, czytając nazajutrz to, co mi zostawił na GG. Zasugerował się moim opisem, który dotyczył mojej wieczornej przejażdżki na rowerze. Nie będę tu cytować ani jednego ani drugiego. Jedno wiem, że to co mnie się wydaje klarowne, niekoniecznie musi się tak wydawać drugiej stronie. Na szczęście wyjaśniliśmy to sobie, a mnie pozostało wrażenie, że facet zawsze pozostaje samcem gotowym na łowy…;).