Sny i myśli…

Wierzycie w sny? Nigdy nie interpretowałam, nie szukałam znaczeń. Senniki są mi obce; nie wiem, co oznacza, co może oznaczać, gdy przyśni się coś konkretnego…Wierzę jednak mamie, której, gdy się przyśnił mój dziadek, czyli Jej własny ojciec, to prędzej czy później coś niedobrego się zdarzało w rodzinie.Tak, jakby przed tym ostrzegał. Przed chorobami, śmiercią, wypadkami…Nigdy nie śnił się bez powodu i zawsze śnił się, gdy miało coś się stać…

Sobotnią noc spędziłam na tańcach. Zmęczona, ale szczęśliwa położyłam się nad ranem spać. Przyśnił mi się wypadek: samochód leżał w rowie, konkretny samochód. Rano w poniedziałek jako pasażerka właśnie nim miała jechać do miasta Tuśka. Prosiłam, żeby jechali powoli i ostrożnie. Dwie godziny później wsiadłam do naszego i, po, może, trzech  minutach znalazłam się na drzewie…Ostatnio coś za mną chodziło- może to głupie, ale często  jeżdżę lasami i gdzieś moje myśli błąkały się wokół… Otrząsałam się szybko, besztając się w duchu, że kuszę los. Wczoraj koleżanka mi powiedziała, że strach, myśli, które wokół czegoś nieustannie krążą, mają moc sprawczą; że w końcu przydarza nam się to, czego się boimy,  o czym intensywnie myślimy lub przynajmniej się o to ocieramy. To tak jak wiara w czarnego kota, w którego nie wierzę, ale zawsze wypowiadam słowa:  „gdy ci kot przebiegnie drogę, nie mów, że to pech, kot ci szczęście przynieść może jeśli tylko chcesz”.

 

Niecierpliowść…

Chwila nieuwagi i Anioł Stróż znowu miał pełne ręce roboty.Czasem się zastanawiam czy nie nadużywam jego cierpliwości. Sama niecierpliwa ostatnio ją właśnie ćwiczyłam. Na fachowcach…od okien i komputera. Z miernym skutkiem, bo to ona była przyczyną tego, że w ułamku sekundy mój samochód znalazł się na drzewie…Jeżdżę bez pasów , ale na szczęście dopiero co się rozpędzałam i obie poduszki wystrzeliły…To było wczoraj…hmmm piknie mi się tydzień zaczął, nie ma co. Okna wprawdzie wykończone , rolety nawet wiszą, komp zrobiony, choć sprzęt do drukowania, kopiowania i skanowania nie działa i licho wie dlaczego, samochód rozbity…ale ja żyję i pewnie nadal cierpliwość będę ćwiczyć…Oby już tylko nie Anioła Stróża…

Już się kończą…

Dziś poczułam, że to koniec wakacji…Lista podręczników czeka na zakup, za oknem deszcz i pojawiające się  między zielonymi  żółte liście na lipach. Lato zawsze kojarzy mi się właśnie z wakacjami, to normalne jak się chodzi do szkoły lub gdy własne dzieci jeszcze się uczą…Jeszcze śpią do południa, leniwie rozpoczynając dzień. Nawet instruktor przekonał się, że nie ma co Tuśki wcześniej niż o 12-tej zrywać na jazdy. Za chwilę się to skończy i wszyscy wejdziemy w inny rytm. Dziś poczułam zimny poranek na bosych stopach, pijąc powoli gorącą kawę, kolejny raz uświadomiłam sobie, że czas gna nie oglądając się, czy podążamy za nim. Przestałam go gonić, nie wiem na jak długo. Dobrze mi w tym wakacyjnym rytmie, z jego zapachami. To się za chwilę zmieni…ale jeszcze trwa…

Pakiet…

Za niecały miesiąc córcia otrzyma pakiet zwany DOROSŁOŚĆ. A w nim nowy plastikowy dowód i prawo udziału w wyborach, czyli ułudę kształtowania rzeczywistości. Prawo jazdy, bo nawet jeśli nie uda Jej się zdać za pierwszym razem, to za którymś na pewno zda. I szarą kopertę, która czeka na Nią już jakiś czas. A w niej złe lub dobre wiadomości. Wychodząc z założenia, że lepiej wiedzieć niż nie i o słuszności profilaktyki z drżącym sercem czekam na ten moment. Śledzę każde doniesienia o postępach naukowych i trochę mi lżej, że z każdym rokiem świat medyczny coraz mniej bezbronny staje się. Mimo tego całego pakietu nadal będzie tą samą córeczką tatusia, który zatrzymał się tak gdzieś w okolicy Jej 12-go roku życia i nie dopuszcza myśli, że Jego jedyna córka dorasta. Podobno faceci tak mają. A gdy zaczyna się kręcić jakiś inny facet wokół ich „maleństwa,” dostają małpiego rozumu. Więc teraz to ja mam w domu niezły ring….

Tu….i teraz :)

Gdzieś tam w świecie trwają wojny. Terroryści nie dają o sobie zapomnieć, coraz bardziej realnie nas dotykając. Strach, obawa, ale i irytacja towarzyszy naszym podróżom i myślom Gdzieś tam…wystarczy jednak nie włączać telewizora i nie brać gazety do ręki. A gdy jeszcze można wpaść codziennie na kawę i obiad do mamy i poczuć się znowu dzieckiem…to świat nierealnym się staje, zatrzymuje się w miejscu. Fajnie mam przez te kilka dni. Od rodziców dzieli mnie tylko 500m zamiast ponad setkę kilometrów .Mogę spacerkiem lub rowerkiem wpaść na chwilkę…Tak jeszcze do jutra…więc zmykam stąd …bo dobrze mi jest gdzie indziej ;))

Tak niewiele trzeba…

   Czy to tak mało

   Cieszyć się słońcem,

   Być radosnym na wiosnę,

   Kochać, myśleć, działać ;

   Przyjażnie kultywować

   I nie mysleć o wrogach?…

                                             M.A.

 

 No właśnie…..

Pech….

Nigdy nie myślałam, że pech mnie szczególnie upodobał. Choć do szkoły miałam zawsze pod górkę i nie zawsze po drodze to jakoś udało się skończy  edukację na przyzwoitym poziomie ;). Wprawdzie nic w życiu nie wygrałam, jeśli chodzi o jakieś gry losowe, ale szczególnie też w nich udziału nie brałam i nie biorę. Szczęście mam do bliskich mi osób, a niezaprzeczalne w tym, że prawie 8 lat temu wyrwałam się z objęć pewnego skorupiaka. Więc narzekać nie powinnam. Ale w jednym mam pecha. Do fachowców mam pecha. I kto tu poczytuje przez dłuższy czas, to pamięta, że nic w terminie u mnie  się nie dzieje. Nadal czekam od grudnia na fachowca, który pomalował pokój Tuśki, do Miśka tylko swoje akcesoria zdążył schować i zniknął jak kamfora.Wymieniłabym go już dawno na innego tylko, że nie ma żadnego. Wyemigrowali za chlebem…ech…Wymieniałam okna w tym tygodniu, w ostatnim pokoju, który się ostał. Panowie nawet w terminie przybyli, niestety parapety  im się pomyliły, więc to, co miało trwać pół dnia trzy dni trwało i nadal nieskończone jest, bo trzeba je obrobić i znowu nie ma komu…ech…Dziurę w brzuchu wiercę mężowi i wszystkim znajomych coby mi kogoś podesłali…bo widoki mam  wreszcie cudne na zewnątrz patrząc z jednej i drugiej strony przez wielką taflę szyby…a te we wewnątrz…no cóż, oby nie było czekać mi do zimy….

Weselne wspomnienia ;)

Odkąd wyznaję zasadę, że i tak nie dźwigam, tylko wożę, to nawet na dwa, trzy dni biorę ze sobą pełny bagaż…Także na wesele zaopatrzyłam się w trzy pary butów. W sandałkach na szpilce cienkiej i wysokiej do samego nieba wytrzymałam tylko ślub i składanie życzeń, a gdy po wyjściu z kościoła zobaczyłam kałuże wielkie jak ocean i lejący intensywnie deszcz zamarłam we wrotach i ani się ruszyłam, bo choć na salę był żabi skok to jak tu skakać w takim czymś na nogach? Dodam, że pierwszy raz miałam takie cudo ubrane i nigdy przenigdy sama nie kupiłabym sobie takich wysokości. Prezent to jest od mojej kanadyjskiej Przyjaciółki. Ucieszona jak małe dziecko z deszczu, bo przynajmniej po wirujących tańcach będzie można się ochłodzić na dworze, zła, że nie poczekał, aż bezpiecznie znajdę się na sali. Więc jak mnie już odtransportowano samochodzikiem, to szybko zmieniłam na nieco niższe…By te po jakiś trzech godzinach zmienić na prawie płaskie i bawić się i szaleć do białego rana. W końcu jako najstarsza kuzynka ze strony taty trzeba było dać młodzieży przykład. Kuzynostwo mam w różnym wieku, przez to, że najmłodsze siostry taty są ode mnie starsze tylko cztery i pięć lat…Także jak to często bywa, moje dzieciaki mają wujków i ciocie nawet młodsze od siebie. No i dobrze, bo przynajmniej dalszej rodziny mam więcej sama uboga w rodzeństwo.

Młoda para już nie taka młoda, bo trzydziestoletnia, tzn. ogólnie młodzi przecież i właściwie prawie to już standard, że żenią się teraz coraz później, za to bardzo szczęśliwa i strasznie całuśna ;)))Kuzynka w przeciwieństwie do mnie obdarowana została pięcioma braćmi…młodszymi. Temat, który się przewijał gdzieś tam nad ranem i na poprawinach to emigracja. Panna Młoda swojego czasu była dwa lata u naszej ciotki za oceanem …wróciła, tak jak zresztą kiedyś Jej matka za panny to zrobiła. I gdy dziewczyna Jej brata rozmawiając ze mną, wątpiła, czy dobrze zrobiła, bo co ich tu czeka, a oni zaraz po obronach prac dyplomowych będą szukać szczęścia w innych krajach, odpowiedziałam Jej, że gdyby ciotka kiedyś taką decyzję nie podjęła, to teraz nie siedziałybyśmy obok siebie, a Ona nie miałaby już od paru lat przy boku takiego Grzesia 😉 Każdy ma swoją szansę i każdy ją wykorzystuje lub nie, a to, co nam się wydaję lepsze, wcale nie musi być dobre dla drugiego. Ot, i wszystko..tylko smutno się robi, że jednak większość młodych ludzi ma racje, mówiąc, że tu niewiele ich może dobrego spotkać. Jeden z kuzynów z wyższym wykształceniem, ale mieszkający w małym miasteczku pracuje fizycznie i nie jest to dla niego jakaś wielka ujma, ale płaca już tak. Więc miota się o decyzji wyemigrowania do Wielkiego Miasta za lepszą pracą lub za granicę za fizyczną, ale lepiej płatną…A w domu siedmioletnia córeczka i roczny synek….ech…