Jaką mamy aurę, każdy widzi. Nie ma co narzekać, że rano tylko plus pięć, jeśli na niebie słońce króluje i z każdą godziną temperatura wzrasta. Bezwietrzna pogoda zachęca do spacerów po lesie. Wywiad środowiskowy stanowczo zaprzeczył, że są grzyby w lesie, ale obie z LP tak na wszelki wypadek zaopatrzyłyśmy się w nożyki i torebki- wiaderka uznałyśmy za niepotrzebny balans. Samo chodzenie po lesie, gdy spod butów słychać chrzęst igliwia oraz gałązek, gdzieniegdzie jeszcze jakiś ptak zaśpiewa, ale ogólnie panoszy się cisza- to wielka przyjemność; a gdy nie licząc na cud napotka się grzyba (wcale nie starego) – to przyjemne na pożyteczne się zamienia 😉
Szału nie było. Tym większa radość, że po prawie dwugodzinnym szwendaniu się po leśnych okolicznościach przyrody, udało się coś uzbierać. Pierwsze w tym roku, tradycyjnie od razu do konsumpcji.
Następne jeśli będą, będę suszyć. Na szczęście z tamtego roku mam jeszcze cały, spory słój suszonych.
Ani za wiele grzybów, ani grzybiarzy. Z gór wracaliśmy od strony Puszczy N. (od nas rzut beretem) i byłam zdziwiona, że nie ma samochodów, autokarów na parkingach leśnych, ani przy drogach. O tej porze, co roku był ich wysyp. Bo gdzie jak gdzie, ale w Puszczy N. grzyby były zawsze. Gdy po raz pierwszy przyjechałam do OM, i wybraliśmy się do lasu, to własnym oczom nie wierzyłam. Bałam się wysiąść z auta by nie podeptać 😀 Do DM wróciłam z plecakiem i z torbą podróżną pełną grzybów. Pamiętam jak dziś, że ledwo je przytargałam do domu. Niestety, nie były to czasy komórek i, z dworca do tramwaju, a potem kawałek do bloku musiałam radzić sobie sama- ale satysfakcję pamiętam do dziś 😀
Zagadka się rozwiązała po wizycie LP w sklepie ( już po powrocie z lasu i po umówieniu się na wyskok do Puszczy w piątek)- zakaz wstępu do lasu, kara grzywny= 500 złotych. Zaraz po telefonie LP sprawdziłam w necie, bo obawiałyśmy się, że naruszyłyśmy zakaz i, że miałyśmy dużo szczęścia: nie dość, że grzybki się znalazły, to nikt nas nie przyłapał. Z tego, co wyczytałam na stronie lasów państwowych, to zakaz występuje na terenie innego nadleśnictwa, a my dziś byłyśmy w naszym, pobliskim lesie. Ufff… Z drugiej strony, najbardziej poinformowana osoba (ekspedientka w sklepie) mówiła, że zakaz dotyczy i naszych terenów…
W każdym bądź razie miałyśmy dziś dużo szczęścia, bo
po raz pierwszy w życiu trafiłam na kozią brodę (siedzuń sosnowy). LP poinformowała mnie, że to grzyb zagrożony, choć podobno już niechroniony( tu są zdania podzielone) Nigdy go nie jadłam, nawet nie wiedziałabym jak go przyrządzić, więc pozostał w swoich naturalnych warunkach. Osobiście zbieram tylko podgrzybki- na innych grzybach się nie znam. Traf chciał, że po raz drugi, tego samego dnia…
Jak na rzadki gatunek, i na brak grzybów, to uważam, że trafiło mi się jak ślepej kurze ziarno 😉 Ma bardzo przyjemny zapach…No cóż, obeszłam się smakiem 😉 Choć nie do końca, bo sos z podgrzybków smakował wybornie;)