A lata miało nie być…

Wiem, że to temat teraz gorący, ale czy te upały to tak jednorazowo na 200 lat, czy też klimat nam się już tak zmienia, że będą co roku?? Choć nie dalej jak wczoraj mówiłam córci, że i tak wolałabym, żeby grzało tak przez pół roku niż mieć zimę, to jednak wolę z góry wiedzieć, by się przygotować, inwestycje jakieś poczynić. A  nie snuć się smętnie po domu, by co chwilę oklapnąć na kanapie, bo przecież lata miało nie być!! Z sypialni musiałam się wynieść na niższe piętra, a tak może  jakąś klimatyzację by się założyło. W końcu słoneczko grzeje mi wodę to w ramach oszczędności poczynionych już od kilku lat, schłodziłabym się w domku. Bo przecież w jedynym klimatyzowanym pomieszczeniu, jakie posiadamy jest zbyt tłoczno ;)))Lodówkę bym kupiła, co lód produkuje, bo w sprzedaży na worki to chyba się nie doczekam…czekam już tak pięć lat zachwycona tym jak za oceanem są pomysłowi. Basen wybudowała, no i może jakiś kabriolet, zamiast dwóch autek  z klimatyzacją…Zawsze to jakaś odmiana i spełnienie tęsknoty za amerykańskimi wielgachnymi, odkrytymi cadillacami…Współczułam Tuśce jazdy, prawie 4- godzinnej po gorących ulicach miasta, w autku bez klimatyzacji…Jakie moje zdziwienie było, gdy pan po Nią podjechał samochodem z odkrytym dachem…Musico klimat się zmienia, jeśli Nauka Jazdy kabrioletami zaczyna jeździć…….

No ale tak serio…źle się dzieje…u nas w okolicy 150ha poszło z dymem, a i domostwa już były zagrożone. Mniejsze pożary też się zdarzają, więc straż jest codziennym widokiem. Deszcz byłby zbawieniem…długiiii i obfity, ale jak na razie się na to nie zanosi, bo choć czasem nawet jakiś przelotny zapowiadają, to nie wiem gdzie on tak lata, że nas omija.

Więc czekam…jak chyba już wszyscy znużeni tym latem…

Moje pazurki..;)

Wypiękniałam sobie pazurki :)..Fachowo to się chyba nazywa manicure french tipsy i teraz stukam w klawiaturę najdłuższymi, jakie miałam w swoim życiu. Dziwnie mi się je nosi, bo zawsze króciutko obcięte i niepomalowane, ale to dopiero drugi dzień, za to patrzę na nie z zachwytem. Córcia nawet stwierdziła, że teraz to na pewno spowoduję jakiś wypadek, bo ciągle na nie zerkałam, wracając, a  gdy dodam, że jeszcze zrobiłam sobie hennę i byłam u dentysty, to i lusterko samochodowe było w użyciu;)) Dziecię już kiedyś stwierdziło, że nie wydaję w ogóle na kolorowe kosmetyki i zasugerowało, żebym zainwestowała w dobry krem do twarzy. Dobry czyli drogi…Poszłam za Jej radą i zaszalałam za całe 50 zł ;)…i teraz krem stoi w lodówce używany co jakiś czas, jak mi się przypomni. W końcu z łazienki do kuchni dzieli mnie całe piętro więc…Jedynym kosmetykiem, który używam codziennie i systematycznie to tonik do twarzy…inne, jeśli nawet zdarzy mi się kupić, to po szybkim czasie idą w zapomnienie…Także rozumiecie, że takie tipsy to w moim życiu niemalże przełom jakiś ;D…A mało tego, już się umówiłam w piątek na cudne malowanie paznokci u stóp, bo te latem wprawdzie maluję sama, ale artystką to ja żadną nie jestem ;)).W sobotę jeszcze fryzjer…i mogę wystąpić na weselu jako najstarsza kuzynka w rodzinie ;P…Wypiękniała od stóp do głów…hi hi…Kondycję mam, bo ostatnie dwie sobotnie noce spędziłam na tańcach pod gwiazdami…Teraz przyjdzie mi się bawić na sali bez klimatyzacji…i już się zaczynam bać..;))

 

Zapach i smak moreli…

Pierwszy smak, jaki zapamiętałam to tych zrywanych prosto z drzewa rosnącego przy ruchliwej uliczce w środku miasta. Był upalny wieczór, gdy włóczyliśmy się uliczkami Rzymu, zachwyceni drzewami pomarańczy, cytryn i…właśnie moreli. No cóż skusiliśmy się, no bo jak tu nie zerwać, gdy gałęzie ciężkie od owoców. Przecież wtedy inaczej smakują niż te kupione na straganach. Wtedy właśnie zakochałam się w smaku moreli. Czekam na nie cały rok, podjadając suszone, by w końcu rozsmakować się w świeżych, soczystych owocach. Stoi przede mną właśnie taka misa,  pomarańczowo-żółtych i ręka automatycznie po nie sięga…Jem aż zaczynam pękać…i tak na okrągło…nigdy jeszcze mi się nie znudziły ani nie przejadły.

Bezpieczeństwo…

Miłość i poczucie bezpieczeństwa muszą iść w parze. W związku trzeba czuć się bezpiecznie i niekoniecznie mam w tej chwili na myśli zdradę. Ale świadomość, że cokolwiek by nam się nie przydarzyło, mamy oparcie w bliskim nam człowieku. Przecież już w kołysce instynktownie szukamy go w ramionach rodziców. Bez niego człowiek ma wrażenie, że stąpa po grząskim gruncie, który w każdej chwili może się obsunąć lub wytworzyć taki głęboki dół, że trudno i długo z niego się nie wychodzi. Pewnie, że poczucie bezpieczeństwa może nam dać nasz rodzinny dom, praca, czy po prostu pieniądze…Ale gdy nagle tych elementów zabraknie i gdy prawdziwość powiedzenia, że w życiu liczyć można tylko na siebie, sprawdza się nawet w związkach, jest to chyba najgorsze, co może człowieka spotkać. Bo nagle okazuje się, że tak naprawdę jesteśmy sami. Zranieni podwójnie. Czasem wystarczy przecież sama obecność, kilka słów, przytulenie. Każdy musi sam wziąć się za bary z życiem, to fakt, ale o ile łatwiej to zrobić, gdy z boku ktoś nam  mocno kibicuje, wspomaga i ociera pot z czoła. Gdy stoi obojętnie lub rzuca jeszcze krzywe spojrzenia, to uczucie bezpieczeństwa ulatnia się jak powietrze z przekutego balonika…Nigdy nie miałam takiego wrażenia i z biegiem czasu bardzo to doceniam. Czuję się bezpieczna, nawet gdy Jego koło mnie nie ma…

 

Porozjeżdzali się…

Nie lubię poniedziałków…Pewnie jak większość ludzi na świecie,  którzy po cudnym weekendzie muszą znowu rzucić się w wir pracy…Szczególnie, że muszę pracować za dwoje przynajmniej przez kilka dni. Gdy cudnie świeci słoneczko,a mój mąż właśnie z mężem mojej Przyjaciółki wyruszyli w drogę …na Krym…No i mnie ściska tak troszkę z  zazdrości, bo nie byłam jeszcze w tamtych stronach. No ale to zupełnie męska wyprawa i nawet jeśli mogłabym tu wszystko rzucić to i tak bym nie pojechała. i mojej Przyjaciółce pozostały pogaduchy na GG przebiegające przez ocean..Ona to chociaż ma basen …ech….Misiek też wyjechany, Tuśka się wybiera z koleżanką nad nasze morze  …Pocieszam się myślą, że nie będę gotować, prasować, prać chyba też nie i w ogóle nic nie będę domowo robić o! zawodowo wystarczy…W końcu urlopować się mogę sama…Maksio mi towarzyszy…i WY 😀

Mała rzecz i wielka radość ;)

Mała sprawa a ile radości…Co mnie tak cieszy?…No właśnie …małe czarne, połyskujące, czasem wielkie…zwykłe kałuże na ulicy ech…Ominął mnie deszcz, bo zamiast siedzieć na tyłku, to wyruszyłam do miasta skwarnego, dusznego, ale gdy już wracałam tak gdzieś  2/3 drogi poczułam inny zapach, a moim oczom ukazał się mokry asfalt i czarne jak smoła kałuże…Dziś powitało mnie rześkie powietrze i odbijające się słońce w wodzie…Miesiąc jak nie więcej nie widziałam kropli na szybach…i jak w końcu raz deszcz spadł, to mnie nie było…A obiecywałam sobie, że zmoknę i boso pobiegam po trawie…

Dziś zjeżdżają się do mnie dziewczyny, by jutro wyruszyć nad jezioro gdzie będzie rozpalone wielkie ognisko i przy grających zespołach ruszymy w tany. Ale najpierw czeka nas letnia noc na pogaduchach …

Tuśka jak ekspresowo załatwiła badania tak i sam kurs. We wtorek zgłosiła się na zajęcia, by w czwartek odbyć drugie i napisać na nich już egzamin wewnętrzny, a dziś odbyła pierwszą jazdę…Już po mieście…ech…

Byle…byle…jak….

Że kasa się liczy, to wiem nie od dziś. Łatwa, szybka i jak najwięcej…

Wczoraj Tuśka była na badaniach potrzebnych na prawo jazdy.Weszła i po 5 minutach wyszła z odpowiednim świstkiem w ręku.Pan doktor od razu Jej powiedział, że załatwimy to szybko, i rzeczywiście- wręcz ekspresowe tempo narzucił. Skasował  pieniążki i już  następny wchodził…Pamięć mi może szwankuje, bo ja takie badania robiłam ponad 20 lat temu, ale wiem, że trwały dłużej i kompletnie inaczej wyglądały…Ech, no idziemy z duchem czasu…byle, byle jak najszybciej, a że byle jak…Kogo to obchodzi?

Przemilczenia…

Czasem lepiej sobie pomilczeć lub przemilczeć co nieco. Szczególnie gdy oprócz satysfakcji, że się powiedziało, na żadne efekty nie można liczyć. A jeśli już to tylko na negatywne. Więc zaciskam zęby i milczę…Tylko mam takie nieodparte wrażenie, że do czasu…Że kiedyś pęknę i wygarnę, nie bacząc na konsekwencje i mając w nosie własne zyski z milczenia…

Jutro odbieram Tuśkę z lotniska…trzy tygodnie zleciały jak nic…To się dopiero nagadamy w drodze, tu milczenie absolutnie nie wchodzi w grę ;D

Właśnie przeleciał nad moim domem samolot…nisko…pierwszy raz w życiu coś takiego się zdarzyło…Czy to jakiś znak?

Bzik?

To normalne, gdy lubimy jakiś kolor i mamy ulubiony fason, to kolejny podobny ciuch ląduje w szafie, a my znowu wyruszamy na polowanie zupełnie innego, niepowtarzalnego. Ja tak przynajmniej mam .Gdy potrzebuję coś w kolorze niebieskim lub czarnym to i tak przychodzę z zielonym lub brązowym ewentualnie beżowym…ech…Ogólnie to mogę się oprzeć zakupom, jedynie buty jakimś dziwnym trafem zawsze do mnie wołają „koniecznie musi mnie mieć”, więc mam takie w szafie, które jeszcze swojej „premiery” nie miały. Ale nie uważam. żeby to już był jakiś „bzik”…Za to moja córcia już w tak młodym wieku wykazuje tendencje lekkiego zbzikowania…No bo ile można mieć okularów przeciwsłonecznym i torebek??? I jak donosi, pierwszy Jej zakup w Anglii to kolejne okulary zakupione w tym sezonie…drugi to torebka…Torebka to jeszcze zrozumiałe, bo…. no same rozumiecie ;)) tyle cudnych fasonów i kolorów, czasem to małe cuda. Ja wprawdzie preferuje wielką torbę, pasująca prawie do całej mojej garderoby, mieszczącą wszystko co jest mi potrzebne i przez to ciężką jak…;)…No ale okulary…Sama posiadam tylko trzy sztuki, jedne  sprzed pięciu lat, ale kupione za ciężkie pieniądze, drugie dostałam rok temu w prezencie, a trzecie kupiłam w tym sezonie za namową Tuśki … I teraz się zastanawiam jak to jest z tym jabłkiem, co niby pada niedaleko jabłoni i czy przypadkiem nie działa to w obie strony ;D

Inna bajka…

Byłam w innej bajce, gdzie życie toczy się innym rytmem, gdzie świeża smażona rybka jedzona na powietrzu o niebo smakuje lepiej niż w  wykwintnej restauracji, a piwo jest zimniejsze niż gdziekolwiek. Gdzie tłum ludzi przewijający się non stop nie jest męczący, gdy  u wszystkich na twarzy gości szeroki uśmiech i zwykła ludzka życzliwość. Nikt się nie śpieszy, nie rozpycha…Mecz oglądany na wielkim telebimie jednoczył, choć kibicowaliśmy różnym drużynom. Ale najcudowniejszy był ten szum fal, kojący i uspokajający…gorący piasek pod nogami, słońce, które grzało przez cały czas, by na koniec odegrać piękny spektakl, kiedy odchodziło spać…A my, choć już znużeni nadmiarem morskiego powietrza, jeszcze po delektowaliśmy się zapachem roztańczonej i śpiewającej nocy…Rano, choć deczko spieczeni, rześko powitaliśmy nowy dzień. By znowu leniwie wygrzewać się na słoneczku, pić pyszną kawę na plaży i odsłonięci parawanem od reszty świata zamknąć oczy i myśleć o przyjemnych sprawach..Za krótko…woda zbyt zimna, by zanurzyć się dalej niż do kolan, zbyt krótko, by całkiem zapomnieć o obowiązkach…ale wystarczająco by na chwilę poczuć się jak w bajce…