Paskuda i tyle…

Inaczej tego mijającego- na szczęście-  roku nazwać nie mogę. Paskudny w ogóle  i w szczególe. Ciężki. Fizycznie i emocjonalnie. Irytujący poprzez „dziwne jazdy” i z tego powodu rozczarowujący. A pomiędzy, obfitujący w perełki dobra, miłości, życzliwości, wsparcia,  wyrozumiałości  i ogromnej ilości śmiechu…W wirtualnej i realnej rzeczywistości. Za co niezmiernie losowi jestem wdzięczna.

Może przez moje literki tu pisane, przez marudzenie i monotematyczność ( znowu o skorupiaku etc…) przez” jojczenie” i „rozczulanie”  ( gdzie mam się rozczulać jak nie tu ?) nad swoją słabością, ktoś się zdziwi…Ale!  Ja się śmieję często! Do rozpuku też ;D 

Gina (druga ulubiona pielęgniarka- Gina i Oskarowa są typowo od chemiczek na oddziale) zawsze  każdej nowej pacjentce każe  brać przykład ze mnie, mówiąc: ona (tu pada imię) nawet jak rzyga to z uśmiechem! I znowu kolejna pacjentka dziękuje mi za wszelkie informacje podane lekko, żartobliwie, za wsparcie i humor. A dla mnie to ogromna radość, że ktoś, kto przychodzi po raz pierwszy na chemię, przerażony do imentu, wychodzi podbudowany i z uśmiechem. Nie jestem lekarzem, nie jestem psychologiem, ale jakoś potrafię wyczuć co powiedzieć,  dotrzeć do osoby, aby ta zmieniła swoje nastawienie. Teraz się śmiałam, że moje współtowarzyszki dostały chemię, a ja się za nie wyrzygałam. Bo poranne rzyganie mi jeszcze nie przeszło.

Unikam podsumowań, rozliczeń i…planów na przyszłość, kiedy rok się kończy. Tak było od zawsze…Ale! W tym roku, poprzez nowe doświadczenia, ugruntowałam się w tym, co od zawsze wiedziałam: NIC NA SIŁĘ!  I że asertywność w cenie. I że pochopnie  się nie akceptuje. Nikogo i niczego.  Dla zdrowotności! Mimo tego  i tak pewnych rzeczy, zachowań nigdy nie zrozumiem.  Na szczęście mogę to olać wraz z przynależnym do nich kadłubem 😉 Nie lubię małostkowości i staram się taka nie być i nie odpłacać tym samym komuś,  jak również staram się być lepsza w ogóle, choć wychodzi mi różnie. Niektórzy pewnie by powiedzieli, że słabo. Ale w tych staraniach nie poprzestaję. Dla się, dla innych. Bo warto. Rzadko nie warto- wtedy, kiedy nic nie dociera…i szkoda energii, zdrowia, czasu…Nic na siłę!  Aczkolwiek, jak rok paskudny to i ja pewnie ( rzadko ;)) paskudna bywałam ;p Bijam się w moje silikonowe piersi:D

Dziś mija osiemnaście lat jak podczas kąpieli wymacałam sobie guza ( 1,5 cm tkwiło w późniejszym opisie ), i na prawie wieczność zastygłam w stuporze, nie zauważając, że woda zrobiła się zimna. Kiedy się ocknęłam, to stwierdziłam, że skorupiak ( byłam pewna) nie będzie mi bruździł w planach- na drugi dzień jechaliśmy na Sylwestra do Przyjaciół do Hannoveru. I pojechaliśmy. I nie był to smutny Sylwek, ale za to…się upiłam winem ,szampanem najprawdziwszym  i czekoladkami z likierem ;p I wypowiedziałam wojnę gadowi! Po tygodniu już byłam po operacji.

Nie po raz pierwszy jestem w szpitalu pomiędzy Świętami a Nowym Rokiem. Zdarzyło mi się już raz, i to w miejscu oddalonym 300km od domu. Wtedy miałam leżeć tydzień a leżałam miesiąc, z tym że na Święta a potem na Nowy Rok dostałam przepustkę. No i trafiło mi się drugi raz…dzięki „dobrej zmianie”. Najpierw p. Minister podwyższył cenę leku, ale to było do przełknięcia, a teraz w porozumieniu z NFZ zaostrzył procedury otrzymywania go. Gdybym  dostała zastrzyk po chemii, to moje płytki nie spadłyby tak drastycznie. Wprawdzie oprócz czerwonych krwinek jeszcze coś mi tam spadło do niebezpiecznej wartości, ale to i krwinki idą w górę, a płytki nie. Nawet poszły w dół już po dostaniu krwi. Tak było wczoraj. Dziś na wizycie jeszcze nic mi nie powiedzieli, ale po godzinie dostałam wiadomość. Tadam! Płytki ruszyły w górę! W takim tempie, że jeśli utrzyma się to…spędzę tu co najmniej jeszcze tydzień. Tfu, tfu…Tak! Zostaję. Sylwester i Nowy Rok jako zombi na białej sali 😉 Tego jeszcze nie grali 😉 Ktoś reflektuje? Zapraszam 🙂  PT już się zgłosiła na ochotnika, a Młoda  p. Doktor informując mnie, że zostaję, powiedziała, że szampana wypiję na oddziale  razem z personelem ;D Tak że tak.

OM jedzie do mnie, ale jutro go nie będzie, bo razem z Pańciem ( Dzieci Starsze przyjeżdżają do DM bawić się na domówce ) będzie witać Nowy Rok. To będzie nasz drugi Sylwek bez się, na 32 w naszym wspólnym życiu ( jako para i małżeństwo ). Były w akademiku, na domówkach, na mniejszych i dużych balach, wyjazdowe nad morze, a nawet tylko we dwójkę, różne. Zawsze udane, bo w wyśmienitym towarzystwem. Nigdy nie miałam parcia by tę noc spędzać jakoś szczególnie, bo tak trzeba. Akceptowałam to, co przynosił los swoimi propozycjami. Zawsze lubiłam tańczyć, obojętnie czy na balu, czy w swoim lub czyimś domu. Miejsce nieważne, ludzie wokół są najważniejsi!

Tym razem będzie trochę inaczej. Ale jakoś nie robię z tego „afery”, nie wkurzam się, przyjęłam to na spokojnie. Wiem, że to dla mojego dobra, i, że sama nie doszłabym do siebie. Byłam już tak  długo słaba, że już się chyba przyzwyczaiłam, nie wiedząc, jakie wrażenie robię na bliskich. Szczególnie na Tacie, który zamartwiał się przeokropnie, a teraz przez to moje zatrzymanie w szpitalu szczególnie, bo zaczął podejrzewać, że go oszukujemy, że musi być ze mną bardzo źle- bo on to widzi-, i chciał lecieć do Doktórki. No źle było, ale nie w sensie skorupiaka…Nie on mnie zbijał, ale chemia…Dają mi sterydy w pigułach i w żyłę. Odżyję 😉

Życzę Wszystkim obfitego 2017 Roku w samo dobro: w dobre zdrowie, w dobrych ludzi wokół, dobrą aurę i przekornie w „złą zmianę”, coby nam na dobre wyszło 😉 Niech Wam się darzy!  Szczęśliwie pomyślnego, niech się plany realizują, a marzenia spełniają! Tym, co balują- szampańskiej zabawy, tym co w domu- spokojnej, miłej nocy.  Wkroczcie w ten Rok z uśmiechem, optymizmem, wiarą, nadzieją i w zdrowiu! Pamiętając o tym, że nie ma wyjścia bez wyjścia, tego złego co by na dobre się nie zmieniło, że niemożliwe jest możliwe, tylko potrzebuje czasu. Nie zapominajcie o dystansie i akceptacji przede wszystkim do Się i Się. To dużo ułatwia. Niech ten Rok będzie po prostu lepszy! Pod każdym względem!

P.S.

Ten mijający rok był jeszcze pod jednym względem paskudny- odeszło sporo znanych, cenionych, lubianych osób- artystów i nie tylko- które swoją twórczością, wiedzą wzbogacali nasze życie. Żal.

Pani jest trup…

We wtorek w końcu przestało padać, ale za to wiało, jakby ktoś się powiesił. Tak gadają w mojejniemojej wsi jak wiatr hula, huczy i tańczy swawolnie. I wyszło słońce, więc podróż była dość przyjemna, o ile ktoś lubi kocią muzykę. Kocia dochodziła z tylnego siedzenia, a z przodu moje (i syna) ulubione Lady Pank i Myslovitz oraz inni. Chelsea nie lubi podróżować, co dała natychmiast wyraz, wypróżniając się i trzeba było zrobić postój 😉

W mojej głowie kołatała jedna myśl: oby tylko się nie rozłożyć na łopatki. OM na antybiotyku, i to końskim, ale jak go Rodzinna w święta zobaczyła, to nie darowała. Misiek zaś z kaszlem duszącym i mega katarem. To i mnie go sprzedali ( katar), więc bałam się ( wciąż się boję), że za gorączkuję i będzie po ptokach. „Po ptokach” o mały włos i tak by było…

Dziś raniutko wzięto ode mnie i mojej współlokatorki butlę z wodą, coby dolać kontrast. Sąsiadce od razu przyniesiono, a mnie poinformowano, że wyniki mam fatalne i tomograf w takim stanie  nie mogę mieć zrobiony. Moja ulubiona p. Pielęgniarka – chyba z powodu mojej nieszczególnej miny- skontaktowała się z moją p.Doktor.  Po chwili, która trwała wieczność a ja w tym czasie trwałam w stuporze, aby się nie rozkleić, zawołała mnie do dyżurki. A tam moja pani Doktor po przywitaniu: dlaczego nie powiedziała pani, że jest trup ;D Zaleciła leki i przetoczenie krwi, ale przede wszystkim wkucie welfronu i picie kontrastu, czyli przygotowania do TK. Odetchnęłam z ulgą, wdzięczna za moją p.Doktor, bo wszystkie moje parametry poleciały na łeb na szyję. Na tomograf zawiozła nas karetka i przywiozła. Miałam jeszcze zrobione prześwietlenie płuc. Gdy p. Pielęgniarka podłączyła mnie do pierwszej jednostki krwi, to prawie twierdząco, ale jednak z nutką zapytania powiedziałam: ale ja dziś wychodzę?  No i tu odpowiedź zawaliłaby mnie z nóg, gdyby nie leżała na łóżku. Mam leżeć co najmniej do piątku. Tak że tak.

Zadzwoniłam do OM mając nadzieję, że nie zdążył już wyjechać do DM, bo chciałam, żeby mi przywiózł parę rzeczy w tym kompiuterek. Był już w ŚM, ale bez problemu (30km) powiedział, że się wróci, co uczynił 🙂 Jadąc S3 mówił, że mijał pewne charakterystyczne auto. Próbował zwrócić uwagę kierowcy na się, ale…Osoba kurczowo trzymała się kierownicy i patrzyła przed się. Zrównał się i nawet pomachał, ale nic…Z uśmiechem powiedziałam, że nawet jeśli, to nie wiem czy by mu odmachała ;p Posiedział u mnie troszkę, potem przyszła Aliś, a teraz czekam na PT. Wynik TK jeszcze jest mi nieznany. Mam tylko nadzieję, że nikt mnie nie będzie tu trzymał w Sylwestra i Nowy Rok, bo stanę na nogi. Własne. Nawet ja się nie spodziewałam (chodząc po ścianach), że jestem żywym trupem ;D

(Nie)strawny przekładaniec…;)

Kryzys się przyczaił i zaatakował ze wzmożoną siłą nad ranem w czwartek. A myślałam, że mi się tym ostatnim (?) razem upiecze…hmm…indyk też myślał a znalazł  się w zamrażalniku. Moim. Zresztą czego tam nie ma.  W zamrażalniku. Tuśki i LP żarło, które przynosiły w nadziei, że coś zjem. Coś jadłam, tyle że od razu oddawałam do zielonej miski. Nie zwróciłam tylko kebaba, którego Misiek zamówił w piątek wieczorem ;p Nie będę się wdawać w szczegóły, w każdym razie w wigilię jeszcze o 14. siedziałam na łóżku z zieloną miską w objęciach, a świętować zamierzaliśmy o 16. W tym roku wcześniej, bo Starsze Dzieci z Pańciem chciały odbić sobie zeszły rok i pobyć w ten wieczór z nami dłużej. I się udało 🙂 Się poryczałam w objęciach OM przy dzieleniu się opłatkiem, a poza tym żadnych ekscesów nie było 😉 Pańcio wypatrujący z Didem gwiazdki na niebie,  przeoczył Mikołaja, który kominkiem dostarczył wszystkim prezenty. Najbardziej szczęśliwy był najmłodszy, a najbardziej zdziwiony najstarszy obdarowany 😀  Najmłodszy bo dostał wszystko to, co napisał w liście do Świętego, a najstarszy…no cóż…maskara do rzęs wprawiła go w osłupienie, a u pozostałych salwę śmiechu ;p

W piątek rano, zanim jeszcze wygrzebałam się spod kołdry, usłyszałam dochodzący z dołu śpiew dziecięcym głosem: Chwała na wysokości, chwała na wysokości a pokój na Ziemi…Tuśka przyszła z Pańciem, którego po raz pierwszy zobaczyłam po powrocie do domu. Byłam zbyt chemiczna, żeby wcześniej…W końcu mogłam szkraba wyściskać 🙂 A Tuśka zajęła się moimi pazurkami. Profesjonalnie. Wyszło pięknie, choć Tuśka mówi, że blady róż to tak mało świątecznie ( sama ma krwistą czerwień ). Ale! Czerwieni mam dość…kapiącej z nosa. Wciąż jestem słabiutka i każda czynność wywołuje u mnie potworną zadyszkę. Przez to czas mi umyka, bo wszystko robię baaaaardzo powoli…co jest irytujące, a co gorsza…wywołujące często łzy. No, ale jak ktoś ryczy na reklamie Tymbarka, to co się dziwić. Taki klimat 😉

Smak nie powrócił. Najbardziej żal, że nie czuję smaku…karpia. A ja uwielbiam, szczególnie tego od zaprzyjaźnionego hodowcy, który jest najlepszy na świecie. Karp, nie hodowca 😉  I to nie jest tylko moje zdanie. Dlatego, nie zważywszy na konsekwencję jadłam uszka, pierogi, samą kapustę z grzybami i śledzie, bo tego smak czułam. Zresztą śledzie w sosie musztardowym to była moja codzienność zeszłego tygodnia. I sok grejpfrutowy.

A teraz piję kawę ( tęskniłam już) i zajadam sernik ( chyba Rodzinnej) jeszcze ciągle w piżamie, a towarzyszy mi Pańcio ( też w piżamie- spał ze mną), bo chłopaki ( OM i Misiek ) wciąż śpią. Bez piżam ;p Rodzice u się, a Dziecka Starsze pewnie odsypiają ” złote gody” dziadków Tuśkowej bliskiej koleżanki. Huczne, na sali wiejskiej.

Święta powoli mijają. Najważniejsze, że spełniły moje oczekiwania. Cieszyłam/cieszę się obecnością Bliskich, spokojem, tą specyficzną aurą ( nie za oknem, bo za oknem jest jakaś pogodowa masakra), nieśpiesznością…Tata wraca dziś do DM, a Mam jedzie jutro z nami. Jeszcze nie wsiądę za kierownicę Julka, który zresztą jest u Tuśki, bo sprzedała swego ” bączka” i zanim nie kupi czegoś nowego, to Julek jest wykorzystywany przez nią. Tęsknię za niezależnością…

Dziękuję za wszystkie życzenia: na blogu, FB, SMS i w emilkach…To piękny dar Was mieć 🙂 Mam nadzieję, że Was czas był również piękny i rodzinny. I wciąż trwa…

P.S.

Po raz pierwszy nasze ( u Rodziców i u nas ) drzewka wyglądają inaczej. Zakupem zajął się Misiek i tu żadnych uwag nie ma: duża w domu rodziców, mniejsza u nas. Za to ubiór…Syn trzymał się jednej tonacji…więc nie jest kolorowo i na bogato. Za to urok drzewka nie jest  przyćmiony ozdobami;) Ale! I tak jest pięknie, bo inność, jak w życiu, może być interesująca ;D

Świat nie z tej bajki…

Mamy gorący grudzień zamiast mroźnego i śnieżnego.  Nie sposób być obojętnym na wydarzenia w kraju i na świecie. Jednak któż nie myśli, marzy, pragnie o tym, by w tym szczególnym czasie, czasie przedświątecznym i świątecznym znaleźć się w innej bajce,  bajce pełnej magii. Gdzie wszyscy są zdrowi, szczęśliwi i z  uśmiechem oraz życzliwością  życzą sobie nawzajem pięknych Świąt i dobrego, szczęśliwego Nowego Roku. Gdzie troski i zmartwienia dnia codziennego bledną w blasku i cieple domowego ogniska. To szczególny czas i warto go pielęgnować.

15541377_10209749344703907_4806758534928584242_nŚwiat nie jest czarno biały. Ludzkie relacje nawet w najbliższej rodzinie również bywają skomplikowane. Warto jednak wszelkie swary i kłótnie odłożyć na bok, by w tym czasie cieszyć się  obecnością. Póki możemy…

Życzę Wam Kochani,

żebyście zawsze mogli żyć według własnego scenariusza 🙂

A święta, czy to bajeczne czy nie, spędzali tak jak lubicie i kochacie.

Żeby przy stole nie zabrakło nikogo i niczego. 

ZDROWYCH SPOKOJNYCH RADOSNYCH ŚWIĄT!!!

 

 

S jak sejm i szpital…

Jestem. Jeszcze w DM, ale jutro już jadę do domu. Z Miśkiem, który, mimo że przyjeżdża Tuśka, stwierdził, że niech siostra sobie polata po sklepach, a on spokojnie mnie zawiezie i zajmie się kupnem choinek- dla nas i dla dziadków. U Tuśki już stoi.

Jestem tu, bo musiałam włączyć kompiuterek, coby naładować ajfona. Wczoraj wyciągając kabel z gniazda znad łóżka szpitalnego, nieopatrznie zostawiłam wetkniętą ładowarkę, a kabel spakowałam. Misiek ma mi poszukać czy nie ma zapasowego, bo to już któryś jego ajfon w życiu, a jak nie, to mi zakupi. Telefon już był na wyczerpaniu, bo wczoraj zdalnie (z łóżka) prowadziłam akcję mobilizacyjną, a mianowicie, wiedząc, że PT jest w stolycy, wysłałam ją i jej dorosłe dzieci pod sejm 🙂 To, co się wczoraj działo nie pozwoliło mi zasnąć nawet na chwilę, a zawsze po wyjściu ze szpitala jetem śnięta jak zdechła ryba. Padłam dopiero po 23. a „moja delegacja” manifestowała pod sejmem do północy:) W  DM, jak i w innych miastach również ludzie wyszli w akcie protestu. I to jest budujące, bo czas – zima, okres przedświąteczny – nie sprzyja ulicznym demonstracjom, a jednak! I jeszcze jedno co mnie podbudowało: starszy pan, który głosował na PIS, ale widząc, co się w sejmie dzieje, nie wytrzymał, wstał od telewizora i kazał żonie zrobić kanapki, bo idzie protestować. Naród się budzi!

Nie mam apetytu, jest mi niedobrze i stwierdzam, że ja jakaś dziwna jestem. Nie dość, że rzygam już w szpitalu, to na dodatek jak patrzę na moje współlokatorki, które dbają o swoją urodę i wizerunek, to się zastanawiam, co ze mną jest nie tak? Jedna pani cały czas ma na głowie perukę  (ja swoje włosy wożę w walizce i do szpitala nie biorę ), druga wprawdzie ściąga i zakłada chustę, ale jak tylko ktoś ma przyjść ( nawet własne dzieci, wizyta lekarska) to od razu przed lustro, puder na twarz, ust korali i peruka na głowę. Dlaczego ja tak nie robię? Tylko „straszę” swą łysiną, bo pierwsze co robię po przyjściu do domu, to ściągam to, co mam akurat na głowie. Tak naprawdę, chustkę zakładam tylko jak jest Pańcio, który i tak wie, że babcia włosków nie ma. Napisałam „straszę”, bo jedna z pań kazała nam się odwracać, kiedy ściągała perukę.

Tym razem nie było żadnej ze starszych pań- tych fajnych. Leżałam w czwórce, na tym samym łóżku co poprzednio i po prawej miałam R., czyli panią, o której tu już pisałam. Pozostałe dwie były nowe. Jedna z nich to młoda 22- letnia dziewczyna z Ukrainy. W Polsce wraz z mężem jest już rok. We wrześniu urodziła śliczną córeczkę. I to właśnie ciąża spowodowała raka łożyska. To rzadki, ale bardzo złośliwy nowotwór, dający szybko przerzuty na inne narządy, ale dobrze reagujący na chemię. I raz wyleczony już nie powraca. Młoda ma przerzuty na płuca. Przy nas zaczęła krwawić. Pilnowałam, żeby wszystko powiedziała na wizycie. Reakcja była natychmiastowa: tomografia komputerowa i dodatkowa chemia- inny lek, bo okazało się, że jest gorzej, niż było za pierwszej tomografii. Wszystkie trzy mocno ją wspierałyśmy, mimo niefajnego czasu potrafiłyśmy się wspólnie śmiać. Wychodząc (tylko Młoda z naszej sali zostawała) jeszcze raz poprosiłam ją, żeby wszystko mówiła lekarzom. Obiecała. Z uśmiechem. Panie pielęgniarki zarządziły przenosiny na inną salę, tak, żeby miały dziewczynę na oku. Wychodziłam ze świadomością, że jest pod dobrą opieką.

A ja zaraz po świętach (we wtorek) kładę się do szpitala na jedną noc, bo w środę mam TK.  Pani Doktor stwierdziła, że przez szpital szybciej będzie wynik, a w mojej sytuacji czas odgrywa kluczową rolę, bo lek muszę dostać w odpowiednim czasie po chemii. I być może, jak się uda to wyjdę już z lekiem.

Cholernie mi niedobrze, no ale komu dziś jest dobrze? ;P

 

„Humor to najlepsza broń”…

Najpierw Tata spowodował, że Mam pół nocy nie spała z niedzieli na poniedziałek. Martwiąc się. O mnie. A mianowicie, przybierając minę stroskanego, zapytany czy coś się stało, oznajmił, że ja bardzo źle wyglądam. A w poniedziałek OM, który nie dodzwoniwszy się do mnie (w samochodzie najczęściej nie słyszę telefonu) zadzwonił do Mam i się zapytał czy jestem, a mama nie wiedząc, że to Misiek mnie przywozi, pomyślała, że gdzieś mnie „zgubił”- czyli coś mi się stało po drodze od auta do mieszkania i o mało co nie dostała zawału 😉

Śmiałam się, że się nakręciła, a co do wyglądu, stwierdziłam, że przy tych okolicznościach raczej kwitnąco wyglądać nie będę.

Bałam się dziś przed gabinetem, że wyniki mogą być kiepskie, bo to był dotychczas najbardziej kiepski czas pomiędzy cyklami. Anemia wciąż ma się dobrze i jej wartość ani drgnie. W sumie mogę się cieszyć, że krwinki nie poleciały w dół. Za to leukocyty w górę. Poza normę. Albo toczy się jakaś infekcja, albo mam…białaczkę. Zważywszy, że leki nowotworowe powodują ich obniżenie, to drugie wcale nie jest abstrakcją. Mimo to, mówiąc o tym Mam obie zaczęłyśmy się śmiać. Moja p. Doktor nie skomentowała, więc nie ma czym się przejmować. Za to na skierowaniu na jutro napisała zlecenie, aby mnie  do poić,  bo kreatynina powyżej normy. Zastrzyku nie wypisała, bo dopatrzono się, że zastrzyk należy się wtedy, gdy wynik płytek jest poniżej normy. Tak że tak.  I nieważne, że mój jest ledwo co powyżej dolnej granicy. Ale z uśmiechem powiedziałam, że przeżyję ten ostatni cykl, na co p. Doktor, że wszystko wskazuje, że tak 😀 Trochę trzęsłam portkami, że mogę nie zostać zakwalifikowana, bo dwie osoby przede mną nie zostały, a „na oko” energii miały sporo więcej. I fakt, one anemii nie miały, za to inne parametry gorsze.

Uśmiecham się do myśli, że to już ostatni cykl, bo wierzę, że TK nic złego nie wypatrzy. Jednego jestem pewna, że w 2017 wkroczę zakończywszy pewien etap 🙂 Co będzie dalej, tego nikt nie wie. Ale teraz nie będę sobie zaprzątać tym głowę. Wszystko ma swój czas 😉

***

Niedawno włączyłam TV-  wcześniej uskuteczniałam pogaduchy z PT i Aliś- i oniemiałam. Jestem dumna z „gorszego sortu”, który z pieśnią na ustach, kolejny raz pokojowo szedł ulicami stolicy. Nie dając się sprowokować pisowcom, którzy obelżywymi okrzykami zakłócali przemarsz.

A teraz przemawia prezes, więc zrobiłam pstryk 😉 Kto ma pilota ten ma władzę ;p

Jestem ciekawa czy lub jak  pamiętacie tę szczególną niedzielę 13 grudnia. Ja wstałam przed 10., bo  Teleranek mogłam sobie odpuścić, ale nie ” W starym kinie”, tak to spałabym do południa, jak…prezes jedynej słusznej partii ;). Włączyłam telewizor a tam „śnieg” zamiast programu. No to za telefon, a tam głucho…Chciałam zadzwonić do Aliś. Taty w domu nie było, bo pojechał do pasieki na wieś- zima była okrutna, śniegu po pas i bał się, że ule mu zasypało. Kiedy wracał niedzielnym rankiem,  w niewielkiej miejscowość czołg wjechał w dom mieszkalny. Gdy wysiadł z samochodu i zapytał się, co się stało, to usłyszał: Panie, nie wie pan?, wojna! No to pognał  na złamanie karku do swoich dziewczyn 🙂

W poszukiwaniu nastroju…

Dziecka podsyłają mi zdjęcia  z ustrojonych swych gniazd. U Miśka wręcz imponująco 🙂 Nawet choinka -żywa- już ubrana i świecąca; iluminacje godne pozazdroszczenia- oświetliłyby pól naszej wsi ;P   A ja się nie mogę zmobilizować, aby wystroić świątecznie saloon 😉 Może dziś lub jutro jeszcze przed wyjazdem uda mi się coś zrobić? Resztę dokona Misiek przed samymi świętami. Lubi to niech ma 😉 Właściwie to tylko dla Niego i Pańcia staram się  wskrzesić  w sobie ducha świąt. Tego przedświątecznego, bo w czasie świąt magia wspólnego przebywania, świętowania zawsze jest. To jest siła rodziny!

Zakup prezentów scedowałam na Tuśkę 🙂 Tylko Pańciowi zgodnie z jego sugestiami już zakupiłam  w necie. Oczywiście plus książkę, według własnej sugestii.  Ciasto zamówione przez OM w ulubionej cukierni i piekarni. Mama lepi pierogi i uszka. LP przyniosła boczuś i szynkę własnego autorstwa ( wędzenie) i obiecała ( sama z siebie) 3 słoiki bigosu ( miałam  robić wczoraj, ale na chceniu się skończyło), na który dałam grzyby, i tradycyjnie gołąbki. Ja to się potrafię urządzić ;D

To już moje trzecie takie święta, zatrute chemią, kiedy nie całkiem o siłach, ale szczęśliwa, przeżywać będę ten czas.

Ten rok był ciężki. Najcięższy w moim dotychczasowym  „chorobowym życiu”. Po raz pierwszy skorupiak odcisnął (aż tak) swoje piętno w mej świadomość, ale również w fizyczności. No cóż, dwie operacje, jedna za drugą (o tej drugiej długo myślałam: co mi przyszło do głowy i nigdy więcej)  i zaraz chemia nie pozwoliły na regenerację sił. Dlatego każda normalność wywołuje u mnie dużo radości. Każda prozaiczna czynność.

Nie rozpamiętuję. Co złe, choć nie da się wymazać gumką można wrzucić  do kotła niepamięci. Skupiając się na tu i teraz- choć i ono różowe nie jest- jestem w stanie codziennie się budzić z uśmiechem. Odwzajemnionym. Mój wewnętrzny jeż już dawno schował kolce (nie mając się na kogo i na co jeżyć ;p).

Święty spokój jest w cenie. Wprawdzie jeszcze nie do końca, bo „kropka nad i” nie została  postawiona, ale wierzę, że już niedługo to się stanie. I odetchnę z ulgą. Może jeszcze niepełną piersią, bo rzecz dotyczy najbliższej osoby i martwienie się o nią jest rzeczą naturalną i…wyczerpującą (Pewne rzeczy zadziały się w zły czas). Mocno jednak wspieram, aby pewien  etap został pozytywnie zakończony. Bo nie ma takich błędów, których nie da się naprawić. Jak się chce.

Jutro jadę do DM. Misiek po mnie przyjeżdża. Wczoraj był w domu, bo przywiózł dziadka, który odwieziony na pociąg przez Tuśkę w piątek, wrócił do DM na firmową wigilię. Na wieś przyjechał samochodem przed południem. Może kogoś zdziwi, po co przyjeżdżał jak zaraz wracał i w sobotę znowu przyjeżdżał, ale ten, kto zna mojego Tatę, wie, że tylko ciężka choroba lub daleki wyjazd uniemożliwiłby jego piątkowy przyjazd na wieś.  I te siedem krzyżyków na grzbiecie  plus +, nie ma żadnego znaczenia. On to już ma we krwi. A Misiek wrócił, bo w sobotę miał imprezę urodzinową przyjaciół- bliźniaków. No więc w ten weekend Tata z Miśkiem jeżdżą w tę i z powrotem. W końcu  mogłabym dziś się zabrać z Tatą do DM, ale…Po pierwsze, unikam jazdy z własnym ojcem ( niepotrzebny mi dodatkowy stres), a po drugie, jeden dzień dłużej w domu to czas bezcenny 🙂 I po trzecie, dla mnie i dla mojej rodziny odległość pomiędzy domami nie jest żadną odległością. Kwestia przyzwyczajenia 😉 Choć nie ukrywam, że gdyby było bliżej, to byłabym szczęśliwsza 🙂 I nie przestałam marzyć o powrocie do DM lub na jego rubieże. Z drugiej strony, tu mam Pańcia i Tuśkę.

U nas nieustająco leje. Raz słabiej raz intensywniej, ale szyby są mokre od deszczu…Mam taką teorię, która w praktyce najczęściej się sprawdza: jak w stanie New York jest zima z olbrzymią dostawą śniegu, to u nas najpóźniej za dwa tygodnie również sypnie białym szaleństwem. Fajnie jakby święta były w kolorze bieli 🙂

Życie to nie sen…

Wyrzucony z domu nie zniósł swego losu i wziął się powiesił. Dalszy sąsiad, kat rodziny. Podobno ludzie wiedzieli, od lat, że się znęcał nad bliskimi. Jednak nikt nie chciał zaświadczyć, bo się go bali. Standardowe zachowanie: nic nie widzę, nic nie słyszę.

Z drugiej strony, jestem żywym przykładem na niewiedzę, co się w czyjej zagrodzie dzieje. Ale ja to ja- outsiderka. No chyba że ktoś mi przypadkiem doniesie. Co nadzwyczaj rzadko się zdarza, bo ludzie wiedzą, że to nie ten adres. A jak już coś dotrze, to grubo po fakcie. Jasne, że z LP czasem plotkujemy, ale najczęściej dotyczy to jej rodziny 😉

***

Szłam rześkim krokiem przez las, w którym słońce przedzierało się przez drzewa i ogrzewało moją twarz. Oddech bez zadyszki pełną piersią. Uśmiech zakwitł na twarzy a błogość na duszy. Pomyślałam, że mogę tak iść i iść… I że się mą szczęśliwością podzielę…

O parapet okienny odbijają się krople deszczu. Niebo zaciągnięte szarością. Drzewa tańczą w rytm szalejącego wiatru. Zastanawiam się czy wyjść spod kołdry…Już wiem, że mój cudowny spacer był tylko snem…

Już weekend…Zaraz poniedziałek i wyjazd do DM.

Zaczynam żałować…

Po raz pierwszy. Że w 1984 roku wróciłam grzecznie do kraju i nie wybrałam wolności. Rodzina w Kanadzie czekała. Tata, jak mu donieśli (słuchający szczególnego radia),  i zapytali się, to  stwierdził, że będę głupia, jak wrócę. Mama z kolei, zagroziła rozwodem, jak nie wrócę.

Zaczynam żałować, choć zdaję sobie sprawę, że nie byłoby Tuśki, Miśka i OM.  Ale żyłaby sobie spokojnie w kraju mlekiem i miodem płynącym, gdzie polityka nie wchodzi pod strzechę. Wiem. Byłam. Mam rodzinę i wielu, wielu znajomych. Wiem, jak żyją.

Co mnie do tego żałowania skłoniło? Ano właśnie wolność, a właściwie jej realne zagrożenie.

„Minimum rok więzienia za nierzetelne wystawienie faktury”.  Zmieniona ustawa o VAT i przepisy Kodeksu Karnego Skarbowego (KKS) pozwalają wsadzić do więzienia na co najmniej rok każdego, „kto rachunek lub fakturę wystawia w sposób nierzetelny albo takim dokumentem się posługuje”.

Księgowi, wystawiający, ale i przyjmujący mają czego się bać. Bo co to znaczy „nierzetelnie wystawiona faktura” tego nikt nie wie. Z własnego doświadczenia i doświadczenia naszego doktora ekonomisty, który miał do czynienia z trzema komisarzami z naszego powiatowego US, obawiam się, że będzie to zależeć od widzimisię urzędnika. Brak ludzi kompetentnych, którzy niejednego już podatnika puścili z torbami, niszcząc mu dorobek życia a czasem i zdrowie, bo coś im się tam wydawało, nie jest takie rzadkie w skali całego kraju. W naszej sprawie odwołujemy się dalej, ale aż mi skóra cierpnie, bo naczelnikiem jest osoba, która awansowała na to stanowisko,  mimo iż wcześniej popełniała karygodne błędy. Głośną sprawą jest sprawa o odszkodowanie w wysokości….157 milionów. Panu się coś kiedyś wydawało, więc zniszczył firmę i człowieka. W imię prawa. Tyle że sądy uznały, że prawa tam nie było. A nieuctwo urzędnika było powodem nieuzasadnionego aresztowania i kolejnych konsekwencji z tym związanych. Ale ja nie o tym, choć to wszystko jest związane z niejasnymi przepisami, które po swojemu interpretują  urzędnicy. I ich niewiedzy w zakresie księgowości i obowiązujących przepisów.

Kolejną zmianą, która nas czeka w 2017 roku, to jeśli  przedsiębiorąca spóźni się z zapłatą vat-u, to już nie tak jak dotychczas naliczane będą mu odsetki, ale kara wysokości 30% należnego vat-u.

Ja mam tylko pytanie, ile znowu będzie upadłych firm i ludzkich tragedii? Szczególnie że rządzący zapowiadają radykalną reformę wszystkich służb fiskalnych. Czyli jeden wielki chaos. Bo nic innego po tych pseudo-fachowcach nie można się spodziewać.

Ale może chociaż w budownictwie coś się ruszy. Wszak więzienia są już przepełnione, a rządzący ochoczo wsadzaliby do nich wszystkich jak leci… Będą musieli  budować nowe. W końcu wielu  miało nadzieję na swoje M. Będą je mieli…w celi.

Cholera wie, za co jeszcze będą wsadzać. Niedługo może łatwiej będzie wyliczyć za co nie grozi kara odsiadki. Absurdem byłoby wsadzanie klientów kupujących w niedzielę. A będzie to możliwe, jeśli zakażą handlu w niedzielę pod  karą dwuletniego więzienia. Tworzą tak nieudolnie przepisy, że wszystko jest możliwe. Na co zwracają uwagę eksperci. Ale oni mają swoich. I tak, w każdej dziedzinie powstają buble prawne i nie tylko prawne pisane na kolanie i podpisywane bez żadnej refleksji.

Ktoś może powie, że uczciwi nie mają się czego obawiać. To tylko frazes, który często, zbyt często jest nieprawdziwy.  Ktoś powie, że jakoś to będzie…Jasne, tylko mnie „jakoś”  nie zadowala. Za to dla rządzących „jakoś” jest dewizą, którą z uporem realizują. Ostatnie wydarzenia związane z samolotem, jak w soczewce pokazują, że zamiast prawa, procedur jest improwizacja. Pod siebie.

***

Nie czuję zapachu zbliżających się świąt. Nie mam ani prezentów, ani pomysłu na nie. Przede wszystkim nie mam nastroju przedświątecznego. Termin ostatniej chemii trochę mnie zniechęca, bo wiem, że ani zapach, ani smak nie zdąży wrócić. Za to ja na pewno wrócę do domu dużo szybciej niż zazwyczaj.

Kicha i kichanie…;)

U Pańcia ospa, więc mimo iż jestem już w domu, jeszcze szkraba nie przytulałam ani nawet nie widziałam, nie licząc fotki bidulka wysmarowanego w kropeczki. Z moją obniżoną odpornością mógłby się jakiś półpasiec przyplątać, więc kwarantanna zalecana. Szczególnie że Rodzinna na jakimś sympozjum lekarskim po Afryce się włóczy. Więc kicha… I kichanie, bo mnie napadło- to mi zapewne sprzedał Misiek.  A starał się jak mógł, bo do szpitala po mnie to nawet w maseczce przyjechał.

Tym razem zmieniłam lokum: po raz pierwszy nie dość, że nie na „swoim” łóżku, to nawet nie na „swojej” sali. Moje łóżko było zajęte przez panią, która już leżała kolejny dzień, więc  żadne negocjacje nie wchodziły w grę, a salę zmieniłam, bo nie zamierzałam marznąć z powodu nieszczelnego okna. I tak znalazłam się w 4. a nie w 6. osobowej sali z dwiema „starymi” koleżankami i jedną nową. Drugą noc spędziłyśmy już we dwie, z panią- o której wspominałam w poście „ku przestrodze”- dla której jak sama mówi, jestem autorytetem. No cóż, Ona dla mnie jest klasycznym przykładem, jak nie powinno się postępować. Teraz przyznała się, że leczenie po wznowie- tej po 13 latach- powinna  rozpocząć…prawie dwa lata temu. Fakt, jedne guzki się pojawiały inne znikały po suplementacji- według niej- witaminą B17  i ziołami. Ale kiedy pojawił się guzek w śródpiersiu (o ile dobrze pamiętam), który według p. Doktor bezpośrednio już zagrażał życiu, i leczenie było już koniecznością, to w końcu skapitulowała. No cóż, akurat niechęć do leczenia jestem w stanie pojąć. Sama- w 2008 roku- kiedy usłyszałam, że mam skorupiaka, to oczywistością była dla mnie operacja, ale leczenie już nie. Wszystko się we mnie buntowało przed nim. I myślę, wiem to na pewno, że bardziej mnie ono przerażało niż sam skorupiak. Jednak jak przyszło co do czego, wiadomo, że się poddałam. Zresztą moja wiedza, moja świadomość nie pozwalała na żadne negocjacje. W tej chorobie czas ma ogromne znaczenie. Nie można liczyć na cud, że coś zniknie tak od sobie, bo połykamy witaminki. To, że markery spadają, niekoniecznie musi mieć odzwierciedlenie w tym, że skorupiak zostaje pokonany. Nawet obraz TK nie daje nam gwarancji, bo tych najmniejszych zmian nie uchwyci. Dlatego zawsze, kiedy lekarz zaleci leczenie chemią czy radioterapią jest to konieczność. Jeśli chcemy żyć, jeśli chcemy to życie sobie przedłużyć, jeśli chcemy pokonać raka.

Już któryś raz leży z nami pacjentka lat 72. Nasz rozbawiacz 🙂 Fryga, którą energia rozpiera. Nie sposób się przy niej nie śmiać. Sąsiadka namawia ją, żeby się zapisała na Uniwersytet 3 Wieku, a Ona mówi, że jest wciąż w pierwszym wieku ;D Widząc na łóżku jednej z pań kosmetyczkę wypchaną kosmetykami do pielęgnacji urody, mówi, że ona szybko rezygnuje z tej młodości, bo szkoda czasu na pacykowanie się. Pośpiewałaby, bo lubi, ale nie jest melodyjna 😀 Rozmawiałyśmy na temat wyników, brania suplementów i wit. D3 na kości i nagle pani zeszła na temat seksu. Śmiałam się, że nie nadążam ;P

Tuśka przyjechała do mnie w sobotę i przenocowała. OM był codziennie oprócz poniedziałku. Oprócz PT (Aliś na wakacjach) odwiedziły też mnie moje dawne koleżanki- dobre dusze 🙂 Przy nich żarty i śmiech, mimo, czasem poważnych rozmów, to  standardowy wypełniacz. Nie widziałam się z nimi dwa lata, ale to nie miało żadnego znaczenia. Czas w DM szybko mi zleciał, mimo iż to nie był łatwy tydzień. Z różnych powodów. A wczoraj z LP spędziłam całe popołudnie i wieczór.

A dziś kicham…:(

***

Mikołajkowy dopisek.

Tuśka podesłała mi wideo jakie dla Pańcia przygotowali na jutro dzięki http://www.listymikolaja.pl/?gclid=COOqisOb3dACFYIxcgodBwQEgg.

Naprawdę fajna rzecz :))) Szkoda, że tak późno, bo może którejś z Was by się przydało, no ale jeszcze mamy święta, więc…

A dla WAS szczodrego jutro, o ile oczywiście byliście grzeczni ;p