Było cudownie…

Jestem!

Rodos przywitało nas żarem z nieba, ciepłym wiatrem pachnącym słodko i  wodą w morzu tak ciepłą, jak nigdy wcześniej. Ale przede wszystkim, już na płycie lotniska, jak tylko włączyliśmy swoje telefony, przyszedł SMS z cudowną wiadomością, która spowodowała, że nawet gdyby lał rzęsisty deszcz, wiał porywisty zimny wiatr, to świat byłby i tak cudny! Na razie nie zdradzę, o co chodzi, ale na pewno w swoim czasie się  podzielę 🙂 
Jak było?
No cudownie i choć w tamtym roku również byliśmy na jednej z greckich wysp, to tym razem moja miłość do tego regionu świata wzrosła diametralnie.
Ale przede wszystkim ten czas pozwolił naszej miłości zrzucić zgrzebne ubranie  i ubrać się w romantyczne, powiewne, kolorowe szaty…Poczuć intensywniej zapachy, wsłuchać się nie tylko w szum morza, w cykady, które głośną  śpiewały swoją pieśń zalotną, ale wsłuchać się w siebie.
Tak Małgoś, nieważne gdzie…byle razem, byle chcieć! Choć jednak  okoliczności przyrody  mają spore znaczenie.  Sprzyjają i już! Pod jednym   podstawowym warunkiem:  trzeba tylko chcieć!
A nam się chciało! 
Dziękuję wszystkim za życzenia udanego pobytu. No możecie być z siebie dumne, bo macie moc sprawczą :)))
 
Polska również przywiała nas słońcem, rześkim wiatrem i …zimną wodą w kranach 😉
Ale nie narzekam, bo dziś znowu słońce świeci, a i  woda gorąca już leci 🙂
Ogarniam dom, bo podczas naszej nieobecności mieszkał u nas  Przyjaciel domu  i w weekend   Misiek z towarzystwem 😉
Powoli wracam do blogowego świata. Nadrobię u Was zaległości.
Dobrze być w domu i spać we własnym łóżku!
 Moim  niespełnionym marzeniem jest  mieszkać przez 2 miesiące na którejś wyspie greckiej, przez 6 miesięcy  np.   na wyspach kanaryjskich, a tylko 4 miesiące ( domyślacie się które) w Polsce 🙂 Mimo tego,  to jednak nie zagrałam w lotto  i tylko dlatego nie wygrałam tych 50 milionów 😉
Zostaję- no bo gdzie mi będzie lepiej?
 Ale wrzucę ciut  wakacyjnego klimatu, więcej będzie wiecie gdzie 🙂
 
Nasza plaża i nasze codzienne miejsce kąpieli 🙂
 
A poniżej  najbliższa okolica,  czyli Lindos
rodos 418
rodos 416
 
 
 
 

A jednak jak się chce…

Udało się!

Wprawdzie w łapaniu okazji jestem beznadziejna, to tym razem miałam szczęście. Kilka propozycji przeszło nam koło nosa, bo termin nie odpowiadał i już właściwie byłam zrezygnowana z szukania czegoś finansowo atrakcyjnego, a jednocześnie gwarantującego nocleg i wikt prawie całodobowy, ale przede wszystkim: słońce, słońce, słońce i ciepłą wodę nie tylko w basenie, ale i w morzu…gdy…pojawiła się oferta.  Szybko kliknęłam ( w tym jestem dobra) i zarezerwowałam, czego  pani w biurze podróży z lepszym dojściem i obejściem zrobić nie mogła. A mnie się udało!
Dumna jestem z siebie, bo Osobisty Małżonek doszedłszy do takiego samego wniosku, czyli że wspólny odpoczynek nam się należy jak psu pełna miska i mimo mojego powolnego zniechęcenia do tego pomysłu, stwierdził, że gdzieś i tak pojedziemy, a właściwie polecimy…Bo dla Niego wypoczynek  jest  tylko wtedy, gdy auto zostawia na parkingu przed lotniskiem.
To „gdzieś” wiązało się z dużo większymi kosztami, bo ofert w konkretnym terminie było coraz mniej…A przecież pamiętałam o tym, że w tym roku mamy włączony tryb oszczędzania 😉 Więc ponownie zaczęłam śledzić „las minut”.
I wyśledziłam 🙂
I już w poniedziałek będziemy na wyspie, gdzie słońce świeci 300 dni w roku 🙂 Mając stuprocentową pewność, że się wstrzeliliśmy w odpowiednie dni 😉
Ale na sto procent uwierzę, gdy już lecieć będziemy, bo  to jeszcze dwa dni…;)
 
 
A teraz ogłoszenie nieparafialne 🙂
Nikt nie zniknął z moich linków, ani nie przenoszę się na inny portal. Zmieniłyście tylko miejsce( moje ścieżki), bo pozazdrościłam tym, które na bloggerze mają podgląd na  ukazujące się nowe posty w za linkowanych  blogach. Jakie to ułatwienie :)))) A że to też blog, to postanowiłam mniej słowem, a więcej obrazem coś tam publikować. Bardziej pod  siebie, ale zapraszam i nikogo nie wyganiam 😉 
Tu zmieniać niczego nie chcę. Jeszcze tylko zrobię porządek w pozostawionych linkach, bo nie zdążyłam poprzenosić wszystkich…Zostaną tylko ci, którzy kiedyś  zaznaczyli swoją obecność na moim blogu , ale już ich nie ma w cyberprzestrzeni, i ci, których blogi nie zniknęły, ale nie piszą co najmniej pół roku…
Tyle gwoli wyjaśnienia 🙂
 
Pozdrawiam ciepło :))
I do poczytania,  oby po powrocie ;)))
 

Kurier, który nic nie musi…

Tuśka od jakiegoś czasu-dość już długiego- ma zmienionego operatora, a co za tym idzie nowy numer telefonu.  Różniący się wprawdzie tylko drugą i trzecią cyfrą od poprzedniego, ale wystarczyłaby  jedna inna i już nikt się  do niej nie dodzwoni. Logiczne, i nie wspominałabym o tym, gdybym nie podejrzewała, że właśnie podobieństwo numerów było i jest przyczyną, że w firmie kurierskiej ktoś uporczywie podaje Jej stary numer zamiast nowego, mimo że już wielokrotnie podawała aktualny numer  zamawiając w necie towar. Raz kurier dzwoni do Niej raz…do pracownicy naszej firmy, bo obecnie jest to telefon służbowy.

Dlatego nie zdziwiło mnie, jak pracownica zadzwoniła do mnie i przekazała, by powiadomić córcię, że kurier z paczką będzie u Niej za 10 minut. Zadzwoniłam i powtórzyłam wiadomość, na co Tuśka poprosiła, by przekazać kurierowi, że nie ma Jej na miejscu, ale będzie za 5 minut, więc powinna zdążyć, ale w razie czego niech poczeka.
Zeszłam na dół, by samej zadzwonić do kuriera, bo podczas pierwszej rozmowy, pracownica przekazała mi, że kurier był dość opryskliwy, jak się zorientował, że numer telefonu nie jest numerem odbiorcy paczki. Wzięłam służbowy telefon i dzwonię:
– Dzień dobry (w tym momencie się przedstawiam ) chciałabym przekazać, że  adresatka paczki  będzie za około  5 minut  pod domem, ale prosi by pan poczekał, gdyby jednak pan był przed nią. 
– Ja nie muszę czekać – słyszę arogancką odpowiedź.
– Ale musi pan dostarczyć paczkę.
– Nie muszę dziś. Zostawię awizo.
– Proszę pana, nie dość, że dzwoni pan na nieaktualny numer…
– Ja nie muszę dzwonić- przerwał mi  głosem tak opryskliwym, że zwyczajnie podniósł mi już ciśnienie.
– No nie musi pan, ale skoro pan już  dzwoni to dlaczego 10 minut przed, a nie np.  godzinę lub chociaż pół ?
– Bo tak- i się  rozłączył.
O nie, pomyślałam, tak nie będziemy rozmawiać i zaczęłam wybierać jego numer.
Oczywiście nie odbierał, więc wzięłam własny telefon, a gdy wyświetlił mu się inny numer- odebrał.
Nie bawiłam się już w żadne  uprzejmości i wprawdzie nie wierząc, że coś zdziałam, ale:
– Proszę pana, fakt, pan nic nie musi: nie musi pan dzwonić, nie musi pan czekać, a nawet dostarczać paczek, ale przede wszystkim nie musi  pan być tak  nieuprzejmy wobec  klientów, o czym  zamierzam poinformować pana szefostwo.
I nagle jak za pomocą czarodziejskiej różdżki  jedną wzmianką o szefostwie zmieniłam ton i podejście kuriera, bo nagle usłyszałam :
– Proszę pani, ja dzwonię tylko by wiedzieć, czy ktoś jest w domu, tak sobie ułatwiam pracę, a gdybym czekał tak na  wszystkich,  to dnia by mi nie starczyło.
– Rozumiem, ale wcześniejsze zadzwonienie i podanie   nawet  tylko przybliżonego czasu gwarantuje, że klient będzie w domu, zresztą nieodebranie telefonu wcale nie oznacza, że klienta nie ma…a poczekanie 5 minut chyba nikogo nie zbawi…szczególnie, że pan ma obowiązek tę paczkę dostarczyć.
– No dobrze, poczekam, do widzenia.
Tuśka paczkę odebrała, pan był wobec Niej nawet miły i uprzejmy…
Nie można było tak od razu?
 

( Nie)planowanie…

Gdzieś mi umknął wczorajszy dzień. Zważywszy, że to poniedziałek, to można powiedzieć, że nic straconego 😉 Gdybym chociaż przedłużyła sobie weekend, ale nic z tych rzeczy. W sobotę  to ja się gościłam, a w niedzielę przyjmowałam gości. Co robiłam w poniedziałek? Nie wiem…to znaczy wiem: WIELKIE NIC! Wiem tylko, że dzień był bardzo długi, bo spać poszłam dopiero około drugiej w nocy- czyli dziś- a przeleciał mi jak jedna chwila. Wtorek zapowiadał się identycznie, ale zrobiłam sobie przerwę w tym  WIELKIM NIC i poszłam pozbierać  spadające orzechy. Poudawałam  wiewiórkę na  leszczynie, bo ilość pod drzewami nie była satysfakcjonująca 😉 No i teraz mam trudny orzech do zgryzienia( nawet nie jeden).  A swoją drogą zastanawiam się, jak mały robaczek  robi dziurkę w takim  orzechu, na którym człowiek może połamać zęby?

No ja łamię, może nie zęby, ale głowę….
Mąż włączył tryb oszczędnościowy. Powodów jest kilka. Słusznych zresztą.
W naszej sytuacji  wspólny wyjazd na wakacje zawsze był logistycznie trudny do rozwiązania. Planowaliśmy w połowie września  krótki wypad w góry po czeskiej stronie, ale raczej nic z tego nie wyjdzie. 
I teraz nie wiem, bo rozsądek podpowiada mi, że nie czas i pora by coś innego  planować, a z drugiej strony chciałabym wspólnie spędzić czas. Zostawić codzienność, pośpiech, wkradającą się coraz częściej nerwowość. Zgubić bez śladu…Odpocząć, choć odpoczynek nie mnie jest potrzebny, a osobistemu małżonkowi. Zmniejszyć deficyt na wspólny czas, bo rozrasta się jak dziura budżetowa naszego kraju.
Może jednak powinnam zacisnąć pasa? Przeczekać? 
Ale ja nie chcę czekać, bo skąd mam wiedzieć, że mam czas na czekanie?
Może jednak warto odłożyć wszystkie plany na bok, na  późniejsze ich zrealizowanie lub niezrealizowanie ?
Bp los i tak je często niweczy i nie należy się do nich przywiązywać. Czasem zastępuje innymi, ale najczęściej pozostawia z niczym.
Więc nie planuję, ale liczę, że uda nam się ten wspólny czas jakoś wygospodarować.
 

Dnia pierwszego września…

Dnia pierwszego września roku pamiętnego…na dziedzińcu szkolnym, po raz pierwszy pojawiła się pewna  dziewczynka. Niczym się nie wyróżniała od innych dziewczynek; ubrana w granatową spódniczkę i białą bluzkę, uczesana w dwa długie warkoczy ozdobione białymi kokardami. Przyszła z mamą i to mama pokazała jej czarnowłosą dziewczynkę z dużymi oczami z bardzo wyrazistą ciemną oprawą,  nad którymi  falowała grzywka. Dziewczynki stanęły obok siebie, by po chwili złapać się za ręce i zgodnie pomaszerować do klasy.
Tym pierwszym uchwytem rąk przypieczętowały przyjaźń, która trwa do dziś.
 
 
Czterdzieści lat ( o matko jak to brzmi) minęło może nie jak jeden dzień, ale jak jedna dłuższa chwila…
Szkolne lata minęły tak szybko, zawsze obok była  ta druga ( tak, tak, te dziewczynki to ja i Przyjaciółka) W jednej ławce, choć już w pierwszej klasie byłyśmy  rozsadzane za gadulstwo. W niczym nam to nie przeszkadzało, by się nadal porozumiewać 😉
Oczywiście, że były kłótnie, obrażanie się i ciche dni czy tygodnie…
Przecież byłyśmy dziećmi, nastolatkami…
Ale więź, jaka nas połączyła, przetrwała każdą burzę.
Nie byłyśmy typem papużek nierozłączek, ale każda z nas wiedziała, że może na drugą liczyć. I że to, co nam się przytrafiło, jest bezcenne, więc nie można tego stracić.
A przyjaźń nie polega, by uczestniczyć w każdej minucie życia tej drugiej, tylko być, kiedy naprawdę potrzeba, i w tej złej minucie również.
Kocham Ją jak własną siostrę, której nie mam. I wiem, że Ona mnie również.
Ma trudniej, bo to ja bywam tą nieznośną w tej rodzinie;)
Ale gdy się kocha to i się wybacza 🙂
Od ponad dwudziestu lat mieszkamy z dala od siebie. Te ponad sto kilometrów mogłoby być przeszkodą, ale nie było i nie jest.
 Owszem pewne zdarzenia, osoby mają wpływ, jak układają się nasze relacje w określonym czasie.
Przyjaźń niejedno ma oblicze, ale najważniejsze, to mieć zaufanie i pewność, że ktoś nam tylko i wyłącznie dobrze życzy.
Nawet wtedy, kiedy przez dłuższy czas telefon milczy.
Ona zawsze będzie dla mnie jedną z najbliższych mi osób.
I mam nadzieję, że tak już pozostanie.