Odetchnąć…

Powietrze zatrzymało oddech. W piątkowy wieczór znieruchomiało, zawisło, przydusiło swym zapachem kwitnących jabłoni, dając jednocześnie nadzieję…na mokre niebo, z którego spadnie deszcz. Ponad miesiąc ani jednej kropli, tak jakby niebo uznało, że wystarczą moje łzy… Ziemia wysuszona na popiół, w lasach ogromne niebezpieczeństwo pożarów, których zresztą w naszej okolicy niemało, bo debilni nieodpowiedzialni ludzie wypalają trawę. Szczęście, że z dala od domostw, ale i tak do ugaszenia potrzebne było kilka zastępów straży pożarnej.

W nocy po grzmiało, powiało, ale wody spadło jak na lekarstwo. Niewystarczająco by ziemia odżyła. Poranek rześki, pochmurny… dzień dużo chłodniejszy.

Piękna pogoda, słońce, wysokie temperatury cieszą, szczególnie kiedy w perspektywie kilka dni wolnego z majówką w tle. Ech… A mnie uradowałyby dni deszczowe, nawet kilka z rzędu…

Jajka w koszyczku poświęcone, sezon na szparagi i na fasolkę szparagową już otwarty, a truskawki zaczynają smakować jak truskawki. Jak ten czas przyspiesza. Były święta, są święta i zaraz poniedziałek z podróżą do DM po piguły. Przecież dopiero co byłam… Ale na razie to muszę się uporać z ciastem, którym zostaliśmy obdarowani- skutki przyjaźni z piekarnią, której właściciel pamięta o naszych świętach… Miłe.

Zońci wszędzie pełno, gdzie tylko może to próbuje się wdrapać, wspiąć, coś uchwycić. Żywe sreberko odkąd dobrze opanowała sztukę raczkowania. Za rok to pewnie ona z radością zastąpi swojego starszego brata i poniesie koszyczek do święcenia…

58420143_237416130461912_4402870562536292352_n

Nie mam żadnych planów na majówkę, zresztą jak każdego roku. Choć z przyjemnością pojechałabym w jakieś piękne, nieprzeludnione miejsce, to czas, kiedy cała Polska rusza w Polskę, nie zachęca. Musi mi wystarczyć wyjazd do miasta, które lubię i za którym tęsknię. Bo paradoksalnie ja kocham miasto, jego pęd, ruch, zgiełk… Nie lubię tylko tych chwil w szpitalu, które za każdym razem zamieniają się w długie godziny oczekiwania w niepewności.

Żyję w kraju gdzie na zdrowie i oświatę, przeznacza się najmniej środków z budżetu w Europie. I tak się dzieje od lat, a obecny rząd ma własne, bardzo specyficzne priorytety… Smutne to wszystko i przerażające, choć często komiczne i absurdalne jak kwadratowy okrągły stół. To się wypowiedzieli, i tyle…

Dla Was miłych chwil na łonie i przede wszystkim odpoczynku od codzienności, rutyny…  Wymarzonej pogody. Mnie się marzy deszcz…

P.S Ach, zapomniałabym, znowu na rynku pojawił się nowy specyfik na wszystko! Również na raka.  No nie jest całkiem nowy, lecz zapomniany, a teraz wraca do łask. KOMBUCHA- mówi Wam to coś? Inaczej grzybek herbaciany. Lekarze ostrzegają, ale lud wie swoje 😉

 

Na własnej skórze…

Nieco dłużej niż godzina nie w każdą niedzielę. Pogłaskanie po głowie za zjedzenie przywiezionego obiadu. Wymiana zdań, uśmiechów… Kilka chwil w milczeniu. Sprawdzenie leków.

Krótka konfrontacja z niby-rzeczywistością. Niedowierzanie temu, co opowiadają inni, a przynajmniej umniejszanie problemu.

Intencja była co najmniej tygodniowa, a jak się uda to nawet dwutygodniowa. Nie udało się. Już po jednym wieczorze i całym dniu był alarmujący telefon, a na następny dzień odwiezienie do domu. Na własnej skórze odczuła zachowanie schorowanej osoby, u której agresja słowna nasiliła się z powodu opuszczenia własnego domu. To nic, że wyjazd był do córki. Nie przeszkadzało to w tym, by nagadać co ślina przyniesie, a raczej chory mózg, i zamachnąć się kulą… W najlepszym razie zapaść w stupor.

Córka zszokowana.

Brat się tego spodziewał. Zorganizował całodobową opiekę podczas nieobecności stałej opiekunki, jaką jest rodzona siostra chorej. Twierdzi, że on sobie poradzi, ale dobrze, że siostra się przekonała, że krótkie odwiedziny raz na tydzień nie wystarczą, by mieć ogląd sytuacji.

Starych drzew się nie przesadza. Nawet na krótko. Tym bardziej wbrew ich woli. Szczególnie kiedy przez całe swoje życie nie znosiły sprzeciwu i nie znają słowa kompromis. Doświadczając postępującej demencji, tym bardziej są nieustępliwe. Nie, bo nie! I nic nie zrobisz…  A raczej robisz tak, jak chce, o ile to nie zagraża życiu i bezpieczeństwu. Stajesz na rzęsach… Bo kochasz i chcesz jak najlepiej…

*

Strajk nauczycieli zawieszony, i to zawieszenie budzi wiele emocji. Trzeba szukać dobrych stron tej decyzji. Rząd i tak by się nie ugiął- mając wszystkie narzędzia w swoich rękach, zamiast rozwiązać konflikt, to tworzy nowe uchwały. Jest jak beton. Może skruszeje? Może w końcu zrozumie, że system szkolnictwa musi zostać zreformowany, a nauczyciele godnie wynagradzani. Wszak takie słowa nie schodzą im z ust korali, gorzej z czynami, które pokazują tylko ogromne lekceważenie tego środowiska. Arogancję najwyższej klasy! Dlatego nie wiem, czy są na to szanse, jeśli będą nami rządzić ludzie o archaistycznych umysłach, zamknięci na świat, ulegli wobec Kościoła. Czy tacy ludzie, którzy słowo „patriotyzm”, a dziś „dobro dziecka” bez żadnej refleksji odmieniają przez wszystkie przypadki, dla których liczy się tylko władza, oddadzą przeprowadzenie reformy polskiej szkoły w ręce profesjonalistów? No właśnie… Mam nadzieję, że nauczyciele ani społeczeństwo nie odpuszczą i ten protest doprowadzi w końcu do zmian. Na lepsze.

Warto rozmawiać. Spokojnie. To nie jest wałkowanie kolejny raz tych samych tematów. Dobra edukacja to nasza przyszłość, a do sporej grupy ludzi przebiło się tylko jedno: nauczyciele walczą o kasę dla siebie kosztem dzieci. Smutne to… bo jest to świadectwo, że propaganda zwycięża ze zdrowym rozsądkiem, logicznym myśleniem. Ale! Jeśli użyje się odpowiednich argumentów, to na niektórych spływa oświecenie- to działa! Mam na to dowody 😉

 

 

 

Siła w tym…

Cokolwiek się wydarzy, cokolwiek się nam przydarzy- katastrofy życiowe, śmierć- to celebrowanie urodzin, świąt jest siłą, sensem naszych tradycji, zwyczajów, istnienia… Bo życie musi toczyć się dalej.

Niebo w swym przecudnym błękicie rozświetlonym przez słońce, które ogrzewało moje bose stopy, wokół jeszcze nieśmiała, ale już rozbudzona do życia zieleń, cisza zakłócona tylko śpiewem ptaków- czas, który osuszył łzy lecące ciurkiem podczas powrotu z cmentarza.

Pojawiły się na drugi dzień przy kuchennym stole, gdy szykowałam jajka w trzech wersjach.

Dziecko, dlaczego płaczesz?

Nie wiem. 

Czas świąteczny cudownie słoneczny i… uśmiechnięty. Tata w dużo lepszej formie. Miło było go widzieć rozgadanego i potrafiącego się uśmiechać. Nie tylko do Najmłodszych, ale i w rozmowie z nami.

Smacznie (ach, ach mój Zięć jest mistrzem w przyrządzaniu królika w sosie, a Tuśkowy pasztet tym razem był wegetariański- niebo w gębie), radośnie- dzieci biegające po ogrodzie w poszukiwaniu zajączkowych prezentów- spokojnie- słońce ogrzewające taras rozleniwiało towarzystwo, ale rozmowy momentami toczyły się wartko…

Zabawy psów na zielonej trawie upstrzonej żółtymi główkami mleczów, wieczorne przytulanie Miśkowej Koty, wycieczki rowerowe chłopaków… Życie.

Dziś na śniadaniu tylko we dwójkę z OM, który zresztą niedawno wybył do pracy. Tata z Miśkiem pojechali już wczoraj- zmiana planów, ale za to w sobotę przybyli wcześniej. Lodówka prawie świeci pustką (tak to jest, jak się nie ma siły stać w ponad pięćdziesięcioosobowej kolejce, więc zamiast wiktuałów do jedzenia przywozi się kwiaty na taras ;)), co mogłam i chcieli, oddałam synowi i Tacie, a drugie tyle dostali od Tuśki. I dobrze, bo wczoraj to była rozpusta. Nawet Tata sobie pofolgował z ciastem, ale wieczorem zadzwonił, że cukier prawie w normie. No cóż, od tego są właśnie święta, żeby nie grzeszyć umiarem ;p

Dzisiaj w planach nicnierobienie… Kawa, ciasto, książka, serial… Po południu polegiwanie na tarasie, bo w tej chwili za mocno wieje…

Dobrego czasu dla Was! Niech pogoda nadal rozpieszcza; dawno nie było tak cudnie ciepłych i słonecznych świąt.

Życie jest piękne! Nawet jeśli się tęskni tak, że serce pęka… a łzy spływają po policzkach…

Wielki.e… nic…

Jak tam przygotowania do świąt?- padło niewinne pytanie z ust mojej fryzjerki, gdy gmerała mi przy włosach. Mamy już Wielki Tydzień- dodała. Na końcu języka miałam już powiedzieć, że mamy wielkie NIC, ale się powstrzymałam. Nie będę robić dramy, a i mogłabym być opacznie zrozumiana. Rozmowa zeszła na bezpieczne tory, czyli na pogodę, która ma być cudnie wiosenna, żeby nie rzec, że prawie letnia…

Dom stoi i ma się dobrze z umytymi oknami. Wczoraj nawet postawiłam zająca na kominku. Jednego, bo drugiemu odpadło ucho. I to by było na tyle. Ach, zadzwoniłam do kosmetyczki z nikłą nadzieją, że znajdzie termin dla mnie, ale pomyślałam sobie, że jak zbiegiem okoliczności umawiając 6 tygodni temu wizytę u fryzjerki (zawsze zaklepuję kolejną od razu, bo do mojej p. Edytki trudno się dostać, a przy krótkich trzeba regularnie- co 5-6 tygodni) w tygodniu świątecznym, to może uda mi się hennę i pazury też zrobić. Dla kompletu wizerunkowego ogarniętej osoby 😉 Nie uda. Dramy nie ma.

We wtorek straciłam poczucie czasu. Jak w końcu wróciłam do domu i usiadłam na kanapie, to ze zdziwieniem stwierdziłam, że jest już 19. Byłam na cmentarzu, a potem u LP na urodzinowej kawie i ciachu. Ach, mam boczusie i szyneczkę wędzoną przez LP. Tradycyjnie. Dwa razy do roku…

Planowo w sobotę przyjeżdża Misiek z Tatą, pierwszy dzień spędzamy u Tuśki… i to jest wszystko, co na razie do mnie dociera. I nie chodzi o to, że tpierwsze święta bez Mam… i nie, że to te święta właśnie… lecz o bolesną świadomość, że każde następne, każda uroczystość rodzinna, że nastąpiła ostateczność… Dziś tylko mogę, zadbać o bratki na grobie.

Babciu, mogę do was?– ledwo minęła 9., dzwoni Pańcio. Trzeba się zebrać w sobie, bo mój już samodzielny wnuk- jak się niedawno sam określił- przyjeżdża do nas na rowerze. Pół kilometra po chodniku, ale i tak musi ok. 50 metrów dojechać do głównej drogi i dwa razy przejść przez ulicę. Stres jest. Uczymy, obserwujemy.

Nie mam nastroju co widać i czuć… Lecz nie jest to tak, że tkwię w marazmie, smutku przez cały czas. To przychodzi falami.

Wam życzę na ten świąteczny czas przede wszystkim nadziei, radości i spokoju. Miłości, troski dla siebie i dla i od bliskich, bo nic ważniejszego nie ma jak poczucie, że jest się kochanym. Nawet jeśli tylko przez kota czy psa.

WESOŁEGO ALLELUJA!

P.S. Barszcz czy żurek? I czy różnica polega tylko na zakwasie? Ja żurku nigdy nie zabielam, a barszcz tak, a reszta bardzo podobnie.

„Azali to wasza mać?”…

Zagubiłam gdzieś swoje poczucie humoru. Śmiech z czegoś już tak łatwo nie przychodzi. Choć zawsze w ramach rozrywki bardziej ciągnęło mnie do dramatów, mrocznych sensacyjnych klimatów w świecie literatury czy filmu, ale dla równowagi nie unikałam lekkich, przyjemnych komedii w obrazie i słowie. Lubię się śmiać. Potrafię nawet sama z siebie. Najbardziej lubię w fajnym towarzystwie, gdzie wszyscy dobrze się bawią rozmową.

Ostatnio przez cztery dni na stoliku nocnym nie było żadnej jeszcze nieprzeczytanej książki. Zagapiłam się z zamówieniem, które wyjątkowe też długo do mnie szło. No to przerzuciłam się na seriale, wiadomo jakie… Ale! Deficyt śmiania się zbyt mocno mi zaczął doskwierać, więc zaczęłam się zastanawiać, czy coś ze mną jest nie tak. Postanowiłam to sprawdzić. W pakiecie do zamówionych książek znalazła się polecana przez czytelników i promowana przez samego autora komedia kryminalna. Podobno śmiech od pierwszych stron i tak do końca- świetny czarny humor. Z zapałem zabrałam się do czytania… Kiedy już straciłam wiarę w to, że mnie uśmiechnie, to w końcu nastąpił ten moment…na dwieście którejś stronie, i to byłoby na tyle. Raz.

Ewidentnie jest ze mną coś nie tak. Aż się boję sprawdzić jak, bo jeśli nie uśmieje mnie sprawdzona od lat książka, z której cytat jest w tytule posta, to już nie wiem…

A potrzebuję uśmiechu, bo rzeczywistość skrzeczy. Może nie ta bezpośrednio osobista, ale… Coraz straszniej wokół. Nawet magnolia przymarzła i teraz walczy o przetrwanie. I mamy już suszę- ziemia w ogródku jak popiół. Z każdym dniem ma być coraz słoneczniej i cieplej. Niby cieszy, ale…

Jakiś czas temu przeczytałam „Rejwach” Mikołaja Grynberga. Historie prawdzie, mimo iż momentami niemieszczące się w głowie. Oszczędne w słowach, ale gęste od emocji- smutek przeplatający się z czarnym humorem- świadectwo życia ludzi…

Polecicie coś do uśmiechnięcia się? Książkę, film…

P.S. Wspierajmy nauczycieli i zdających ósmoklasistów!

 

 

 

Jakie dzieci chowanie…

Spędzam czas z Najmłodszymi i jest to cudny czas. Bo fajnie patrzeć na szczęśliwe, uśmiechnięte, beztroskie dzieci. Bezpieczne w murach domu przepełnionego miłością i troską, w którym zaspakajane są ich wszystkie potrzeby. Za oknem mniej lub bardziej życzliwy świat. I tak sobie myślę, jak powinni zostać przygotowani na zderzenie z nim. Czy w duchu nieufności, czy wręcz przeciwnie. Czy w przekonaniu, że rządzi nim „prawo pięści”, a sprawiedliwość, uczciwość, przyzwoitość to archaiczne wartości. Piękne postawy, tyle że często przynoszące straty, rozczarowanie a nie korzyści, satysfakcję. Że bylejakość często ma większe uznanie i akceptację niż solidność. Cwaniactwo wygrywa z rzetelnością. Więc może lepiej być w życiu cwaniakiem niż idealistą. Bo nie opłaca się być kimś, kto przestrzega zasad i norm społecznych. Na taki przekaz nie ma mojej zgody.

A jaki dziś przekaz dają nam rządzący? Jaki my dorośli…?

Jaki da szkoła, jeśli będą w niej uczyli sfrustrowani, przemęczeni, pozbawieni pasji nauczyciele, na dodatek sami źle wyedukowani, bo wszystko zmierza właśnie w tym kierunku. Partia rządząca ma na to patent ustami swego senatora: każe nauczycielom tak jak i lekarzom pracować dla idei. Drugi zaś chce oczyszczenia kraju z ludzi, którzy nie są godni należeć do wspólnoty narodowej. Najpierw oczywiście swoimi metodami rządzenia ich tej godności pozbawią. Skutecznie.

 

Wracam do domu pachnącego świeżością (umyte okna, podłogi… w czasie mojej nieobecność), i mimo iż mam tylko pół kilometra do pokonania, to cieszę się, że mój tyłek grzeje fotel Ceśki. Na dworze tylko sześć stopni. Wcześniej zmarzłam na spacerze z Zońcią- jak dobrze, że jak zasnęła, to mogłam zostawić ją w wózku na tarasie, a sama zapaść się z kubkiem gorącej herbaty w wygodnym fotelu. Jedenaście godzin spędzonych z dziećmi, choć nie tak do końca, bo Pańcia nie było przez sześć- zabrał go OM ze sobą do ŚM. Dwie drzemki Księżniczki w tym pierwsza dwugodzinna. Mogłam sobie wyprostować nogi i poczytać. Dziecko nieabsorbujące, oprócz karmienia i zmieniania pieluchy, mogłoby się samo sobą zajmować. Oczywiście bawimy się razem, również jak wraca starszy brat. To naturalne, że jak jestem z Najmłodszymi, to poświęcam im mój cały czas. Oczywiście, że z powodu miłości do nich, ale również odpowiedzialności za nie. Bo każdy dzień to nauka czegoś nowego, lekcja wychowania.

Mam warunki. Nie muszę się niczym innym zajmować, mogę spokojnie poświęcić swoją uważność dzieciom. Jutro znów czeka nas wspólny czas. I choć wieczorem, po powrocie poczułam zmęczenie, to przede wszystkim czułam ogromne zadowolenie i satysfakcję.

Każdy nauczyciel powinien mieć stworzone jak najlepsze warunki w swoim miejscu pracy, jakim jest szkoła czy przedszkole. Po to, żeby z chęcią do niej codziennie wracał i zapałem podejmował swoje obowiązki. Budował swój autorytet. Uczył szacunku do innych. To od niego zależy czy młody człowiek polubi dany przedmiot, czy nie, czy rozwinie w nim pasję do nauki, poznawania świata, odkryje talent, a czasem problem, z którym się zmaga, a którego rodzic nie dostrzega. Niby to oczywiste, a jednak nie dla wszystkich…

 

Czy naprawdę już został tylko tydzień do Świąt? Żyję jakoś obok tego tematu…

Im się (nie)należy…?

Nie mam już dzieci w wieku szkolnym, nie licząc tegorocznego przyszłego (miejmy nadzieję) magistra, ale Pańciowe przedszkole od poniedziałku strajkuje. Szkoła również, choć już w sobotę wiedziałam, że u nas odbędą się egzaminy. We wtorek Pańcio spędził dzień u nas, przekonany, że w środę pójdzie już do przedszkola i swojej zerówki. Bo wiesz babciu, strajk ma trwać dwa dni. Optymista. Wytłumaczyłam mu, że to wciąż nie jest pewne, i tak w międzyczasie gier, gotowania grochówki, wspólnego czytania, i mojej dyskusji w komentarzach, wiadomościach i emilkach podglądaliśmy TVN24, wyczekując na finał kolejnych rozmów związków z rządem. I kolejne fiasko.

Nie mogę zrozumieć, dlaczego tak wiele osób umniejsza zawód nauczyciela. Rozumiem mechanizm, że im niższe wykształcenie, tym większa niechęć i stereotypowe myślenie sprowadzające się do obiboków i nieuków, którzy śmią mieć jakieś roszczenia. Wydawałoby się, że wszystkim nam powinno zależeć na przyjaznej, innowacyjnej, nowoczesnej szkole. Bez dobrej, przyzwoicie wynagradzanej kadry i zreformowanego programu nauczania jest to niemożliwe. Bez odbudowania prestiżu. Szkoły. To w szkole są rozwijane talenty, które potem przyczyniają się do naszego wspólnego dobrobytu. To w szkole dzieci zdobywają wiedzę i uczą się życia, funkcjonowania w społeczeństwie. Każdemu z nas powinno zależeć na jak najlepszym jej działaniu. Niby to takie oczywiste, a jednak nie…

Ale bardziej nie rozumiem postawy rządzących. Dziś jak nigdy wcześniej pragnę klęski PIS-u i odsunięcia prezesa od władzy raz na zawsze. Nie mogę pojąć, jak łatwo zawładnął umysłami swoich wyznawców. Nawet tych wykształconych i wydawałoby się że inteligentnych i myślących. Choćby pani minister od edukacji, która całkiem sensownie wypowiadała się o tym, co należałoby uczynić, żeby szkołę zmienić na lepsze, a nauczyciel odzyskał zaufanie społeczne i autorytet. Tylko że było to w czasach, kiedy jej partia była w opozycji, a ona była nauczycielką. To jakaś paranoja.

A najbardziej  nie potrafię zrozumieć tego, że nie potrafimy być solidarni, nie potrafimy zrozumieć i wspierać. Choćby słowem. I nie tylko w przypadku strajku nauczycieli, choć przy tej okazji widać jak wiele osób przyjmuje narrację  partii rządzącej, nawet ci, którzy za tą partią nie są. Świadomie? Nieświadomie? No bo czym są słowa odmawiające prawa do strajku, do walki o godność? Bo czas nie ten? Takie niezrozumienie, o co chodzi. Trzydzieści lat wolnej, demokratycznej Polski, a nasz system nauczania coraz bardziej skostniały, przeładowany, nauczyciele kiepsko opłacani, pozbawieni zawodowego prestiżu…

W każdej takiej sytuacji dajemy świadectwo, jakim jesteśmy smutnym, zawistnym narodem, przerzucając się argumentami, jak inni mają gorzej (pani na kasie w Biedronce), nie będąc nigdy w butach tych, o których mówimy, że mają lepiej. Bo im się nie należy! Póki sami nie jesteśmy nimi. Smutne to.

Trzeci dzień strajku. Zapewne egzaminy się odbędą, za co mocno trzymam kciuki. Szanuję każdą decyzję i rozumiem, jakie są one niełatwe. I życzę wytrwałości w swej walce, która jest szczególnie trudna, gdyż obecny rząd pewnie nie ustąpi. Taki miał plan od samego początku. Przecież już kilka miesięcy temu wydał kasę na kampanię manipulacyjną, jak to dobrze zarabiają nauczyciele. I „ciemny lud” to kupił.

 

Tydzień pod znakiem Najmłodszych. Opieki nad nimi, bo oprócz zamkniętego przedszkola, to Tuśka wylatuje na krótkie wakacje ze swoimi Przyjaciółkami z liceum. Doborowa piątka. A co! Należy się! 😉 Choć pewnie znalazłyby się głosy, że nie. W końcu zostawia dziadkom, ojcu, a nawet cioci na głowie swoje potomstwo dla własnych przyjemności. Ja z tym problemu nie mam, OM też nie, wręcz przeciwnie.

 

 

 

 

 

 

Będę protestować!…

Jestem w tym przedziale wiekowym, w którym wszystkie te pięćset i inne plusy omijają mnie szerokim łukiem. W ogóle jakoś udało mi się przeżyć bez szczególnego wsparcia państwa i pewnie przyjdzie mi umrzeć, nie doczekawszy się. Ale! Pojawiła się iskierka nadziei…

Na dzieci nie pobierałam rodzinnego, będąc na DG, nawet mi zwolnienie nie przysługiwało, jak chorowały, a jak przepisy się zmieniły, to zdążyły dorosnąć. Nie mam o to pretensji czy żalu. Ale! Do brzegu…

Posiadając ziemię rolną, automatycznie jesteśmy rolnikami. No dobra, OM nawet z wykształcenia, choć kierunek jaki skończył, bardziej pretendował do dyrektorskiego stołka w jakimś ówczesnym kołchozie, bądź zostania na uczelni, czego miał propozycję. Ale nie, uznaliśmy, że się w mieście prędzej udusi i wyprowadziliśmy się na wieś, która miała nas wyżywić. Taa… Tak naprawdę OM popracował 3 miesiące na państwowym, po czym wziął sprawy w swoje ręce. Działalność rolnicza była i jest tylko działalnością uboczną. Jest ziemia, odłogiem nie może leżeć, są dopłaty, więc jest uprawa. Na własne potrzeby. I tu powoli w mętnej wodzie dobijam do brzegu…

W sobotę gruchnęła wieść z ust nam najjaśniej panującego, że o to szykują się nowe plusy. Dla krów i tuczników. Każda krowa dostanie 500plus, a świnia sto złotych! Czekałam w napięciu, ile dostaną kaczki i kury. A tu cholewka cisza!!! No ja pierniczę! Kolejny raz rządzący w swej hojności omijają moje włości! A spełniam wszystkie kryteria! Moje kaczki i kury rodzą się na polskiej ziemi, żrą paszę wyprodukowaną własnoręcznie (no prawie) ze zbóż uprawianych na tych ziemiach, i rodzą potomstwo czystej polskiej krwi, (mimo iż kaczki nazywają się francuskie) i mają zapewniony wymagany dobrostan, bez dwóch zdań. Nie wspomnę już o indykach. Gęsi też swój język i potrzeby mają. A tu figa. Null. Znów nastąpił podział na lepszy i gorszy sort.

Skandal. Tego już rządzącym nie podaruję. Oflaguję się i zaprotestuję. W imieniu kaczego rodu tudzież kurzego! O!

A na razie solidaryzuję się z nauczycielami. To co się stało późnym niedzielny wieczorem, było do przewidzenia, czyli że Solidarność będzie solidarna z rządem, a nie z nauczycielami, a pozostałe dwa związki się nie dogadają. Co to oznacza? No właśnie. Nawet jeśli strajk się rozpocznie, to rząd weźmie strajkujących na przeczekanie. I najprawdopodobniej skończy się tak jak z niepełnosprawnymi w Sejmie. Kolejny raz rządzący odtrąbili sukces. I „ciemny lud” to kupi. I pewnie zaraz jakiś polityk PIS-u chlapnie, że nauczyciele mogą poprawić swoje dochody już nie tylko dzietnością, ale hodowlą tuczników i bydła…

I taka refleksja na koniec… Od dziś to wstyd być członkiem współczesnej Solidarności…

 

 

 

 

 

Wybaczyć jest…

Trudno.

Potrafić, to jak łaska. Bo tak naprawdę, to z drzazgą w sercu, z toksycznymi myślami niełatwo się żyje. Każde wspomnienie budzi lawinę kolejnych przykrych, często niszczących wewnętrznie myśli. Im szybciej człowiek sobie z nimi poradzi tym dla niego zdrowiej. Wybaczyć, to nie to samo co usprawiedliwić. Wybaczyć to nie jest zapomnieć. To raczej zobojętnieć na pamięć o tym, o czasie, o kimś…

Zapach truskawek mile podrażniał mój nos w sobotni ranek przy akompaniamencie treli za oknem. Miło jest rozpocząć słoneczny dzień z uśmiechem i optymizmem oczekiwać co przyniesie. Mimo wszystko. Mimo wczorajszych doniesień, że Tata ostatnie dwa dni ma mocno obniżony nastrój połączony z osłabieniem, a Młodsze Dziecka jutro jadą do miasta Kraka, bynajmniej nie po to, żeby wypić kawę pod Sukiennicami, lecz uczestniczyć w pogrzebie Mamy Miśkowych Przyjaciół od liceum.

Rak.

Potrafię wybaczyć. Potrafię też zepchnąć niepokój w czeluść chwilowej niepamięci, po to, by na moment zmienić rzeczywistość. Żeby móc cieszyć się słonecznym, ciepłym popołudniem w szerszym gronie rodzinnym na zaproszonym grillu. I życiem.

I kwitnącą czereśnią.

Małymi kroczkami…

Wymęczył mnie pobyt w DM. Najbardziej czas spędzony w szpitalu, niby w większości przesiedziany, nie licząc wyjścia po zakup kanapki i soku, od czasu do czasu dreptania korytarzem dla rozprostowania kości… Dwie i pół godziny na izbie przyjęć, a potem na oddziale, razem ponad sześć godzin. Prawie już warczałam z wymuszonym uśmiechem w kierunku Doktorowych i Profesora, którzy co chwilę zapewniali mnie, że jak wyniki będą okej, to wyjdę z pigułami, nawet jeśli apteka będzie już zamknięta. I tak piguły czekały na mnie, ja na wyniki…bijąc się z myślami czy nie wiać stamtąd i zgłosić się na drugi dzień. Żeby jeszcze pogoda sprzyjała spacerom, ale nie… Choć temperatura przyzwoita, to wiał zimny wiatr. Krwinki mam uparte (ciekawe po kim?) i zarazy nie chcą się namnażać. Dobrze, że choć stoją w miejscu od poprzedniego badania, ale Profesor, który sam został już na placu boju, zaprosił mnie do swojego gabinetu na pogawędkę. Obiecałam jeść wątróbkę i zagryzać buraczkiem ;p

Już ponad dwa lata, co cztery tygodnie a czasem częściej bywam na izbie i na oddziale, i zamiast być sprawniej, to jest coraz gorzej. Tony papierów jakie muszą wytworzyć lekarze przy przyjęciu za każdym razem, to przechodzi ludzkie pojęcie. Bo nikt nie wie po co i na co. Sam Profesor powiedział, że 3/4 tego, co się znajduje w mojej teczce, to lekarzowi jest kompletnie nieprzydatne, nie mówiąc już, że są to dane powielane, no i są one też w formie elektronicznej.

Mimo wzrostu wydatków na służbę zdrowia, ta ma ogromną zadyszkę. Może gdyby ministerstwo wywiązywało się ze swoich obietnic i dotowało z budżetu, a nie liczyło tylko na wzrost, który jest wynikiem wyższych składek na NFZ, bo lepiej zarabiamy, to sytuacja uległaby choć odrobinę zmianie na lepsze. Niestety, rząd ma inne priorytety dofinansowywania. Brak na to słów… Świat medyczny gna do przodu, powstają nowe leki, innowacyjne metody badania, a u nas na SOR-e umierają ludzie, nie doczekawszy się lekarza…

We wtorek kilka pacjentek, mimo iż miały wcześniej ustalony termin przyjęcia na zabiegi, zostały odesłane z kwitkiem z terminem na po świętach. Po raz pierwszy byłam świadkiem czegoś takiego. Ale! Jest też dobra wiadomość. Naszemu kierowcy po wizycie w szpitalu na konsultacji, ustalono termin usunięcia zaćmy nie za dwa lata, nie za rok, nie za miesiąc, ale za 10 dni 🙂 Szpital w miejscowości położonej niedaleko DM. Jakby ktoś potrzebował, to jest możliwość bez czekania latami. (Na ten przykład w szpitalu w ŚM czeka się ponad rok. W DM w klinice to nawet się nie orientowaliśmy).

W środę ledwo się obudziłam, po tak intensywnym dla mnie wtorku. Zaraz po szpitalu pojechałam z Dzieckami na obiad, a że był on na Starym Mieście, to poszliśmy spacerkiem na dziedziniec kamienicy, w której Misiek ma kawalerkę, żebym zobaczyła, jak pięknie został urządzony (ostatnio jak tam byłam to było zwykłe pobojowisko po budowie, na którym ludzie parkowali auta). A potem jeszcze pojechaliśmy do CH na małe zakupy.

Podobno człek dla zdrowotności powinien robić dzienne 10 tysięcy kroków. Ja we wtorek zrobiłam ponad 4,5 tys. i zaliczyłam 5 pięter, a czułam się jakbym co najmniej weszła na Śnieżkę ;p Po powrocie do mieszkania to już miałam tylko siłę na pogaduchy z PT. Jak tylko wyszła o 23, to wskoczyłam pod kołderkę i lulu… Środę zaczęłam od ogarnięcie mieszkań, w przerwie na kawę z Aliś. Zmachałam się ponownie. Ale! Warto było. Kiedy już byłam w swoim domu (i pokonałam 7 pięter- w ciągi dwóch godzin), zadzwonił do mnie Tata i ślicznie podziękował za sprzątanie. Po raz pierwszy ZAUWAŻYŁ, bo przecież ogarniam za każdym razem, jak jestem. To dobry znak… Potem zadzwonił Misiek i zdał relację, że Dziadkowi chyba wrócił już apetyt, bo więcej zjadł tego dnia, a jak przyszli do niego z Atą, to zajadał całą miskę bobu.

Drobiazgi. Małe kroczki.

I rodzina nam się powiększy. Poprzez adopcję. Na razie się oswajają ze sobą.

U nas ma dziś być 19 stopni, a jutro 21- cudnie! 🙂

Wiosny dla Was! 🙂