Na dobry początek tygodnia…

Każdy chce być kochany, mieć przy sobie tę najbliższą osobę, najlepiej przez całe życie, bo życie to rzecz dla dwojga. Na fejsie na lokalnych portalach często wyskakują mi relacje fotograficzne z uroczystości wręczania nagrody przez burmistrza czy wójtów za długie 50-60-letnie pożycie małżeńskie. Tylko podziwiać. Tylko czy aby na pewno. Wszak Baśka ze swoim baranem przeżyła 57 lat, a jedzie po nim, jak po łysej kobyle bez żadnej żenady, że ktoś to słyszy, No cóż, może to szorstka odmiana miłości 😉

Dziewięćdziesięcioczteroletnia Ewa ma męża o 10 lat młodszego, wysokiego, postawnego, przystojnego, z gęstą siwą czupryną i tak jak ona, niewyglądającego na swój wiek. (Dobre geny, bo jego matka dożyła 99 lat). I jak mówi, przez całe życie kobiety go podrywały, ale on nawet z nimi nie flirtował, choć był uprzejmy i szarmancki w dobrym dżentelmeńskim stylu. To jej drugi mąż, bo pierwszy zmarł na raka przełyku w wieku 30 lat, zostawiając ją z dwójką synów. Nie poznałam jeszcze historii poznania Stasia, z którym jest już 60 lat, ale może zapytam, bo polubiłam słuchać i patrzeć, jak opowiada o swoim Stasinku z ogromną miłością, czułością i szacunkiem. I lubię obojga obserwować, jak pięknie się do siebie odnoszą, zawsze łagodnym głosem, bo mąż przychodzi dwa razy dziennie. Gdy już wszystko posprawdza, powkłada to, co przyniósł, to idą na wspólną kawę do świetlicy, siadają przy stoliku blisko okna, tak by Ewa mogła się ogrzać przez szybę promieniami słońca. Widziałam, bo latam do toalety 😉To ich codzienny domowy rytuał to wspólne picie kawy, więc w szpitalu go kontynuują. Czasem nie mamy już co sobie opowiedzieć, o czym rozmawiać, ale jest dotyk i uśmiech – mówi do mnie Ewa po powrocie z takiej szpitalnej randki. Gdy rozmawiają przez telefon, to z jej ust padają słowa: serduszko, kochanie… On jak tu jest, zwraca się do niej słoneczko, kochanie. Rozczulające. W gestach, słowach przebija wzajemne uczucie, szacunek, cierpliwość, zrozumienie, czułość, uważność. Miłość.
Ewa o pierwszy mężu mówi, że to był okropny człowiek. Miał paskudny charakter. W młodości jako dziecko wiele wycierpiała, mówi, że miała ją smutną i trudną, potem nieudane małżeństwo i pewnie męczyłaby się z potworem, gdyby śmierć ich nie rozłączyła. Młodszy syn ma charakter ojca, starszy jest bardziej opiekuńczy, ale mieszka poza DM i nie widują się często. Młodszy, gdy zachorowała (to nie pierwszy jej pobyt), odwiedził ją w szpitalu, ale jak to powiedziała, poszedł najpierw do lekarza, dowiedzieć się, kiedy umrze, bo czyha na mieszkanie, a ona zapisała je Stasinkowi, z którym nie ma dzieci. Młodszy syn jest nieczuły i pazerny– to Ewy słowa- mam wnuki, ale wszyscy to „a” , „ą” i „ ę”, egoiści do kwadratu. No i miałyśmy dyskusję, bo Baśka stwierdziła, że to nie egoizm, tylko młodzi nie mają teraz czasu, z czym ja do końca się nie zgadzam, bo to nie brak czasu jest powodem, że wnuki nie interesują się chorą babcią. Tylko mocno poluźnione więzi, charakter i wychowanie. A przyczyny tego poluzowania mogą leżeć po obu stronach. Ewa dziękuje Bogu za Stasinka, mówi, że jest mądry, wyrozumiały, nigdy nie podnoszą na siebie głosu, nie kłócą się. Ona nie jest zazdrosna, nie wypytuje się, nie szpieguje, bo i po co, jak on jest taki dobry dla niej, a przecież była świadkiem, jak niejedna kobieta zabiegała o niego. Gdybym ich nie widziała razem, to może bym nie uwierzyła w tę permanentną sielankę, gdybym nie słyszała, jak Ewa odnosi się nie tylko do męża, ale do personelu medycznego, do każdej osoby, no nie da się udawać, jak się jest kolejny dzień razem przez 24 godziny. To łagodność w czystej postaci. Mówi, że zawsze lubiła ludzi, towarzystwo, nie lubi się kłócić.
Ewa jest wierząca, ale kiedy opuszczałam salę, gdy Baśka włączyła radio na mszę, nie zapytawszy się nas, czy nie przeszkadza (ryczało) i zaczęła śpiewać razem z wiernymi, mówiąc, że to msza z Częstochowy, usłyszałam, jak Ewa mówi, że ona księżom nie wierzy. Jak potoczyła się dalej rozmowa, to nie wiem, ale Baśka chyba ma respekt przed Ewą… mnie pewnie uważa za gówniarę, to próbowała zakrzyczeć.
W sobotę Stasiek był dłużej, pomógł Ewie pod prysznicem, obciął jej pazurki, czym się od razu pochwaliła. Ewa, zanim wyjdzie do męża na randkową kawę, zawsze podchodzi najpierw do lustra z grzebieniem w ręku, by się poczesać. Przyjechała na wózku i pierwszy dzień nie wstawała, bo była mocno osłabiona, ale miała toczoną krew i jak tylko lepiej się poczuła, to chciała chodzić do toalety bez asysty.

Mają samochód, więc jak tylko robi się ciepło, to jeżdżą nad Miedwie, do lasu, nad Zalew… Ale teraz przeżywam, że mąż smutny, bo się o nią martwi i siedzi sam w domu, gdy ona ma tu towarzystwo…

Taka miłość, której siła nie słabnie z upływem lat i z kolejną zmarszczką nie zdarza się często…. Podziwiam.

*
To była intensywna niedziela, z wizytami (Młodsze Dzieci, PT), dużo rozmów i śmiechu, również tu na blogu. Zanim się obejrzałam już była godzina 19 i mecz Igi z Lindą, która ją pokonała w tym roku na Australian Open, co było sporą sensacją. Niedzielny rewanż smakował słodko- bajgiel🍩 w drugim secie 💪

Ps. Meluś, schaboszczaka nie było, ale udko pieczone już tak. I pyszna dobrze doprawiona zupa pomidorowa, niestety z rozgotowanym makaronem.