(Nie)porządki na i w głowie…

Spoglądam w lustro i widzę dobrze znany obraz, tyle że postarzały o kolejne 7 lat. Tyle minęło od ostatniej, czwartej utraty włosów spowodowanej chemioterapią na przestrzeni 25 lat. No cóż, może nie do trzech razy sztuka, a do pięciu?… Włosy zaczęły wychodzić nocą z czwartku na piątek, czyli dwa tygodnie po pierwszej chemii. Spodziewałam się, choć nie oczekiwałam z utęsknieniem, ale też nie spędzało mi to snu z powiek. Mimo to nagle zrobiło mi się smutno. Za dobrze wiem, jakie to uciążliwe być „łysą”, gdy od dziecka nie lubi się mieć niczego na głowie. Oprócz swoich własnych gęstych włosów, rzecz jasna. I z góry dziękuję za pocieszajki, że nieważne włosy na głowie, ale to co w głowie bo ważniejsze jest leczenie i pozbycie się pana CH. Bo kurna… ileż razy można?!! Nic nie poradzę, że za każdym razem pogodzona z losem, mimo wszystko czuję się w takim momencie „napiętnowana” chorobą. Oznaczona.
Pierwszy raz nie poszłam do fryzjera ściąć na króciutko (za pierwszym skorupiakiem) ani nie poprosiłam LP, żeby mnie ogoliła maszynką (ostatnie trzy razy po pierwszych chemiach), sama nie wiem dlaczego. A może wiem… czułam się na tyle dobrze, by w miarę normalnie funkcjonować, więc podświadomie chciałam też jak najdłużej zachować normalny wygląd, Choć normalny to eufemizm gdy nafaszerowana sterydami twarz przypomina chomika ;p

W piątek i w sobotę jeszcze w większości „utrzymywały” się na głowie, a na poduszce były pojedyncze włosy, choć wystarczyło pociągnąć za nie i w ręku zostawała kępka. W niedzielę podjęłam decyzję, że to jest już ten moment, by uzyć maszynki do strzyżenia, tyle że okazało się, iż nasza dostała nóg. Podejrzewamy, że OM wydał Tacie, jak zaczęła się pandemia. Mogłam zadzwonić do LP, żeby przyszła i dokonała dzieła, ale OM uznał, że zakupi w poniedziałek i sam się zabawi w fryzjera 😉 Co zostało dokonane bez żadnych szczególnych emocji. Choć OM się przejął i bredził coś o poprawce (pierwszy raz strzygł), a ja się śmiałam, że przecież i tak zaraz wypadną. Stara sprzed 8 lat peruka jeszcze w szafce w kartoniku, nie wyciągnęłam, nie przymierzyłam, oceniając, czy w razie potrzeby będzie w użyciu, czy jednak pokusić się o nową. No nie spiesznie mi do tego… W codziennym użyciu będą „normalne” czapki, w tym jedna zakupiona nowa- typowa w czasie chemioterapii.

Jeśli w środę telefonicznie potwierdzą przejęcie w czwartek na oddział, to do DM zawiezie mnie Tuśka. Rozważałam samo zawiezienie się. Na serio. Ale z dwóch powodów jednak zrezygnowałam, a nie jest nim na pewno moja obecna predyspozycja, a raczej jej ewentualny brak do jazdy za kółkiem z powodu leczenia/choroby. Nie. Choć oczywiście trudno przewidzieć, jak będę się czuć po drugim cyklu, ale wtedy co najwyżej coś by się pokombinowało, żebyśmy wraz z Ceśką wróciły na mojąniemoją wieś. Przez te wszystkie lata brania piguł, wiedziałam, kiedy odpuścić (rzadko) i pozwolić się zawieźć, co potwierdzeniem mojej słusznej decyzji zawsze było zatrzymanie mnie na oddziale i toczenie krwi. Mam dużą świadomość i jestem odpowiedzialna mimo pewnych ułomności, dolegliwości etc… Dlatego we mnie wszystko się buntuje przed pomysłem, żeby badać ludzi chorych pod kątem uprawnień do prowadzenia pojazdów. Okresowo co np. dwa lata niezalenie od wieku etc… No nie! Bo to kulson pachnie wykluczeniem, żeby nie powiedzieć ubezwłasnowolnieniem. Dla mnie auto to wolność. Mobilność. A gdy mieszka się na wsi, to rzecz podstawowa, żeby nie powiedzieć święta! I głównym powodem, że nie jadę sama, jest ilość bagaży, nic więcej. A i one nie byłyby problemem, gdyby to była inna pora roku, bo wtedy mogłabym manele przenieść na raty do mieszkania, bo już do szpitala zawiezie mnie Misiek. Pocę się- raz, dwa w ciągu dnia nawet bez wysiłku (nie tylko w nocy). Co jest wkurw…uciążliwe. I to ubieranie się i rozbieranie. Chuchanie, żeby nie zawiało, kiedy jestem na zewnątrz, bo choć wyniki są w normie, to wciąż mam spory niedobór limfocytów. A i płytki poleciały w dół, co może martwić, bo wtedy nie podadzą chemii, ale może je jakość podciągną w górę. Kreatynina też za wysoka, choć na wodę już patrzeć nie mogę ;p

Objadam się bez skutków ubocznych, czyli żołądek i wątroba siedzą cicho, a boczki trzymają się w ryzach 😉

W Polsce przybywa pacjentów z otyłością najszybciej w Europie. Zajadamy stres? Niepowodzenia? Czy żyjąc w pośpiechu karmimy się fast foodami, a w domu gotujemy za tłusto, choć myślę, że to akurat się mocno zmieniło na plus i typowa kuchnia naszych babć i mam coraz rzadziej gości na stołach.

Miałam zrobić ciasto francuskie na słodko, by było zdrowiej (mniej słodko) od słodyczy zakupionych, ale zrezygnowałam i popełniłam z tego, co było akurat w lodówce i wyszło pysznie.

Trochę nierówne, ale moje dłonie czasem nie współpracują tak, jakbym chciała. Za to chętnie połykają literki stukając w klawiaturę.

I syte, do tego sałata z pomidorami i czerwoną cebulą… i się taką porcją objadłam. Na zimno też są smaczne. Naprawdę lepiej smakują niż wyglądają ;DD

*

Na to, że pisdzielce to zorganizowana grupa mafijna, mamy najprawdopodobniej kolejne potwierdzenie, którym jest system Hermes. No chłopaki z ferajny lubią się nawzajem podsłuchiwać ;pp A hipokryzja pisdzielców nie ma granic. Polskiego kościoła również. Gądecki zaprasza do wspólnej nowenny w intencji ojczyzny, zgody narodowej i poszanowania życia ludzkiego, bo Sejm ma się zająć projektami ustaw dotyczących aborcji. Tak naiwnie pytam, a dlaczego nie na nowennę w intencji przeciwdziałania pedofilii?

A tymczasem we Francji zapisano do konstytucji prawo kobiet do aborcji!

DOPISEK! Wpadł mi w kokpicie post jaki popełniłam o włosach z 2015 roku- https://wposzukiwaniuzapachu.wordpress.com/2015/06/05/to-tylko-wlosy-czyli-tekst-dla-niejednej-lysej/#comments

No to go upubliczniam. I jak dobrze, że piszę ku pamięci, bo to jednak za drugim razem OM wziął maszynkę do ręki…