Pieczone i…ślepa wiara…

Chciałoby się rzec kurczę pieczone, jak ja lubię pieczone jabłka 😉 Smak dzieciństwa, wspomnienie Babci M. Tak jakoś mi się babcia właśnie kojarzy z pieczonymi jabłuszkami… No i w szpitalu mnie rozpieszczali nimi, a jeszcze dostawałam od współspaczek, bo one niekoniecznie. Lubicie?

Przyznam się, że to nie jest mój ulubiony owoc i często o nim zapominam. O tym, jakie jest zdrowe i zalecane przez lekarzy i dietetyków, wiedzą wszyscy, ale przede wszystkim żyjąc w tej strefie, to naturalny i najlepszy owoc dla naszego organizmu. Znam jabłkożerców i ubolewam, że do nich nie należę, co innego takie pieczone… I częściej dodaję jabłko do jakichś potraw, niż wezmę cały owoc by, go pożreć. A przecież jabłko ma w sobie dużo witaminy C wspierającej układ odpornościowy, witaminy z grupy B, magnez, wapń, żelazo, cynk i potas, którego mam niedobór na ten przykład. Ach, ileż ja razy sobie obiecywałam choć jedno jabłko dziennie 😉 No i jabłka wspierają profilaktykę nowotworową, zmniejszając ryzyko raka jelita grubego. Ale też posiada substancje, które zmniejszają też wystąpienie innych rodzajów nowotworów- katechinę, epikatechinę i kwercetynę. I to nie wszystkie zalety jabłek, bo również obniżają ryzyko chorób naczyniowo-sercowych. Nic tylko szamać jabłka. Hasło: Jedz jabłka! powinno atakować nas z bilbordów, jak kiedyś Pij mleko! 😉

I teraz ciekawostka, bo w DM powstał jabłko-automat. Mamy już kwiato-automaty, to czemu nie iść tą drogą. Uważam to za fajny pomysł. Szczególnie że są w nim też soki.

W piątek zaplanowane nicnierobienie skończyło się przemęczeniem. A tylko wyszłam do ogrodu przyciąć trzy hortensje. Przecież to żaden wysiłek. Ale jak już byłam, to pozbierałam szyszki do wiadra i tak mnie zastał OM i wygonił do domu… Zresztą i tak już miałam iść, bo byłam cała mokra. Nie, nie ubrałam się za ciepło…

Za chwilę forsycja buchnie żółcią 😉

i róża okopowa…

A wieczorem w końcu popełniłam śledzie… tym razem inaczej, bo nigdy nie robiłam sałatki śledziowej z jajkiem. Nie mogąc się doczekać, kiedy zrobię śledzie w śmietanie bądź w oleju, podjadałam całe płaty w z bułką, więc uznawszy, że zaspokoiłam zapotrzebowanie na śledzia, jak już się ogarnę, czyt. zmotywuję, to zrobię sałatkę…

śledzie, jabłko, jajka, ogórki konserwowe, groszek, kukurydza
sos: śmietana, majonez, musztarda sól i pieprz.

Moja działalność w kuchni ma swoje konsekwencje, nie tylko te smaczne i przyjemne dla podniebienia i żołądka, który dzielnie znosi, nawet sos ze świeżych (mrożonych grzybów). No cóż neuropatia powoduje, że wszystko leci mi z rąk, rozlewam i tnę się 😉

A że przez cały czas robię sobie zastrzyki przeciwzakrzepowe, to krew mam rozrzedzoną i długo muszę ją tamować.

Ogólnie piątek był przygnębiający… z co najmniej trzech powodów, ale nie będę ich rozwijać… choć o pokłosiu jeszcze napiszę przy okazji.

Nie śpię, bo oglądam półfinały w San Diego. I choć lubię Jess (niekoniecznie jej tenis) to mocno kibicuję Marcie, która poprzedniej nocy bardzo mnie wzruszyła, wygrywając z Rosjanką. Bo dla mnie jest to bardzo symboliczne, gdyż uważam, że w WTA i ATP popełniły błąd dopuszczając zawodników i zawodniczki z Rosji i Białorusi do rozgrywek.

I nie wiem, czemu, czekając na pierwszy półfinał, zapodałam sobie film Niezwykła wędrówka Harolda Fry- piesza podróż przez Anglię, by zobaczyć się z umierającą na raka przyjaciółką- ślepa wiara, że tym ją uzdrowi…

fot. Jo No (Jasne Błonia w DM)

Pięknej, słoneczniej, wiosennej niedzieli… Korzystajcie, bo zimno ma powrócić, niestety.

ps. konwencjonalna sobota- tylko migawki. I dziaders z Żoliborza na tak, który twierdzi, że obecny rząd jest na nie i nieuśmiechnięte twarze młodych ludzi. No nie współczuję, nie, ale to dobry objaw, takie widoczne poczucie zażenowania…