Jazda na sterydach…

Pięciodniowa. A tak mi było dobrze bez nich. No cóż, wzięłam na klatę rurę w przełyku, to wezmę kolejną dawkę encortonu. Od tego się nie umiera. Chyba.
Krwinki się wygłupiły i obniżyły loty. Za słabo mnie tu karmią widocznie, więc jeszcze przed chemią dostały kopa w zastrzyku, by wzięły się do roboty. No i pojawił się stresik, bo czwartkowe wyjście jest uzależnione od wyników krwi. Drugi stresik był w zabiegowym, bo pierwsze wkłucie do porta się nie udało i została tylko jedna igła o odpowiedniej długości. Zmiana pielęgniarki, bo ta pierwsza się zestresowała, gdyż ostała się tylko jedna igła o odpowiedniej długości. Brak w szpitalnej aptece. Udało się i wszystkie trzy odetchnęłyśmy z ulgą- ja chyba najgłębiej 😉

Zostałyśmy z Elą we dwie. I fajnie. Nawet łóżko zabrali, czyli znów przewaga liczebna panów. Tylu ich jest, ale ciągle wysyłają Sojusznika po mnie, żebym im ustawiła telewizor. Najczęściej pilotem, ale wczoraj była śmieszna sytuacja, bo wystarczyło przesunąć 5cm anteną😂 Ależ mi dziękowali, Sojusznik prawie chciał całować po rękach🙃 Wzięłam jednego pana, który wyglądał na bystrego (no ciut od pozostałych) i go przeszkoliłam odnośnie pilota, mając nadzieję, że poradzą sobie już sami, jak ktoś znów poprzestawia ustawienia. Niezmiennie mnie bawią te męskie spory o telewizor i ogólnie okupowanie świetlicy przez panów.

Przez cały dzień z kranu leciała czerwona woda. Ciepła, bo zimna była okej. Nie jem zup mlecznych, ale dziś do śniadania zrobiłam sobie własną…

z kefirem

Zakupioną wczoraj sałatkę zjadłam na dwa razy- wczoraj na drugą kolację i dziś również. Zdjęcie jeszcze przed polaniem sosem winegret i wymieszaniem.


Smaczna. Następnym razem wypróbuję ichnią z burakiem, bo grecką jadłam i też była dobra. I mogę zamówić i dostarczą na oddział.

Uparli się na ten zestaw, tylko jaja w innej postaci ;p

Pierwszy wlew- mieszankę trzech leków dostałam dopiero o 13.15. Późno. I od razu zaczęło mnie morzyć, więc z czytania nici. Miałam godzinną przerwę pomiędzy wlewami, podczas których jestem przywiązana do aparatury, czyli do łóżka. Druga tura wlewów skończyła się za trzy dwudziesta. Przerwa 25-minutowa (dłuższa, bo za późno wyciągnięty został lek z lodówki) i kolejne wlewy. Koniec po 23. Oprócz senności i takiego mulenia bez odruchu wymiotnego nic nie działo się sensacyjnego.

I nasze okienko: w dzień otwarte na oścież w nocy uchylone.

Ela już się martwi, czy jej kolejne współspaczki nie będą protestować i zamykać okno. Na szczęście temperatury będą z dnia na dzień rosnąć i nie trafi się zmarzluch tudzież amatorki nieświeżego powietrza 😉

Czymajta kciuki za ranne dobre wyniki, coby mnie wypuścili do domu!