Każdy sobie rzepkę skrobie…

Każdy ma własną historię czy filozofię życia. Ani gorszą, ani lepszą. Bo jak się porównywać, jeśli nie żyjemy w czyichś butach? To co komuś wystarczy, nie wystarczy mi. I odwrotnie. Czy to źle? Czy lepiej? No nie. Chyba że ktoś wiecznie narzeka, a ma instrumenty, by coś zmienić w swoim życiu i tego nie robi. Wtedy to wzbudza zdziwienie. I tyle. Przymus społeczny jest na bycie optymistą, czerpanie z życia garściami, cieszenie się z małych rzeczy, docenianie tego, co się ma. A co z pesymistami? Albo z tymi, którym wiecznie jest za mało i dążą, by mieć/dotknąć/poczuć więcej. Kto z nich jest lepszy? Gorszy? Nikt. Każdy żyje po swojemu i jeśli daje żyć innym, nie narzucając, krytykując, nie szkodząc, to ma do tego prawo. I tyle. Wystarczy szacunek dla odmienności, gdy ta inna filozofia nikomu nie szkodzi. A że czasem szkodzimy sobie sami… no cóż…

Każdy też ma inny próg bólu, swoje mniejsze lub większe fobie… Najmniej zawsze martwię się bólem, choć nie uważam, że jestem na niego specjalnie wytrzymała. Jednak gdy coś masz w gardle i cię dusi, to obawiałam się o mimowolne odruchy i nieskupianie się na tym, co mówi lekarz. Czyli brak współpracy. I to mnie martwiło. Choć w podskokach (nie będę ukrywała, że trasa wiodła koło bufetu ;p) szłam na to gastro, a wracałam na wózku przywieziona na samo łóżko, a po drodze pod ladę w kawiarni, gdzie zakupiłam sałatkę z kurczakiem, szarlotkę i batona z orzechami, miodem i daktylami, ciesząc się, że będę miała to za sobą, to z tyłu głowy powtarzałam sobie…

Kawy nie zakupiłam, bo przez 2 godziny nie mogłam ani jeść, ani pić, a zimnej to ja nie lubię. Uznałam jednak, że jakaś nagroda mi się należy za odwagę.

Byłam dzielna! Jestem z siebie dumna! Wprawdzie prawie dwie godziny czekałam na badanie w poczekalni, ale patrzyłam sobie na zieleninę za oknem i gadałam przez telefon z PT, która miała wolną godzinę między wizytami pacjentów.

Pan doktor zrobił ze mną wywiad i postanowił mnie bardziej ogłupić, ale żeby to zrobić musieli mi założyć wenflon. I to był największy ból, bo w stopę. Aż mi poleciały łzy. Ale pewnie też dlatego, że jestem taką trudną pacjentką i ogólnie zrobiło mi się smutno. I znów usłyszałam pytanie: jak tu trafiłam? Bo zobaczył nazwę mojej wsi… noszzz kurde, czy ja się muszę tłumaczyć, gdzie się leczę? Ech… miałam na końcu języka różne odpowiedzi, ale się w niego ugryzłam. Owszem czułam moment włożenia, słyszałam, że mam oddychać, a później już nic…I ten moment był nieprzyjemny, ale nie powodował odruchu wymiotnego, nie czułam, żeby ktoś mi coś psikał… (I to jest największa niespodzianka, bo każdy mówił o tym psikaniu, a ja pamiętam, że jak miałam bronchoskopię, to ono odbyło się jeszcze na siedząco, zanim kazano mi się położyć, a tu od razu po wywiadzie ległam na specjalistyczne łoże). Było lajtowo, bo nie miałam poczucia duszenia… A że po badaniu trochę skołowana, niemogąca ustać w pionie, to nie miało znaczenia, gdy słyszysz od doktora, że żołądek czysty! Paskuda CH został wypalony chemią i nie został po nim nawet najmniejszy ślad! A to nawet nie półmetek, bo jeszcze przede mną 5 cykli z tym jutrzejszym.

Musiałam leżeć przez 2 godziny i nie jeść i nie pić, bo tak mi nakazali, więc jak przyszedł Tata, to wszedł na salę, zostawił mi bułkę i szyneczkę od Benedyktynów i pojechał na ranczo. To duży fart, że szpital ma na trasie, wokół szpitala dużo miejsc parkingowych. Przyjechał tak sam z siebie, bo przecież trzeba córcię dokarmić😅 No nie powiem, ale rzuciłam się na żarełko z ogromnym apetytem, bo żołądek z głodu już się domagał, a głowa kawy! No to jeszcze przed upływem czasu dostarczyłam…


Ach, jaka jestem szczęśliwa, że mam już ten stres wynikowy za sobą. I że będę miała przesuniętą chemię z piątku na środę. Owszem ma to swoje plusy i minusy, ale na razie widzę więcej plusów. Minusy mogą wyjść w praniu…

Ps. Za komentarze prawie od razu po badaniu odpowiada głupi jasiek, jakby co😜

ps.2 po powrocie zastałam nową współspaczkę. Na oko młodszą, małomówną…

ps.3 Polska wciąż jest w kleszczach zimna, co mi nie do końca przeszkadza, o ile wyjdę według nowego planu. A chcę wyjść, bo budowlańcy zaanektowali kuchnię i nie ma dostępu do czajnika i mikroweli, gdyż rury w pionie z wodą zaczęły cieknąć i woda leciała po ścianie. A zawracać głowę pielęgniarkom w ich pokoju socjalnym, kiedy już albo jeszcze nie ma kuchennych, to trochę niezręczne. Dlatego jak syna pytał się, czy coś mi przynieść do jedzenia, to odmówiłam. Niecałe dwa dni dam radę na szpitalnym wikcie.