Skontrolowana….

Ubrana w zieloną sukienkę, to nic, że jeszcze w długich kozakach, ale w okularach przeciwsłonecznych na nosie właśnie miałam wyjść naprzeciw wiośnie…Gdy dopadło mnie jedno przerażone słowo: KONTROLA…tak, tak wraz z pierwszym dniem wiosny pojawiła się nieproszona w osobach dwóch pań…Na pierwszy rzut oka sympatyczne i miłe, choć okutane w zwoje szali i czapek, tak jakby nie zauważyły, nie wiedziały, jaki to dzień jest…więc na drugi rzut oka już mniej, na trzeci …no cóż…Trochę trwało, zanim im grzecznie wytłumaczyłam, że nie mogę im towarzyszyć, bo dziecko na rehabilitacje wiozę…słysząc to, spytały: a gdzie mąż??? Na końcu języka już miałam powiedzieć, że co nie wiedzą, że jak chłop potrzebny to przeważnie go nie ma, ale zawsze wraca jak bumerang…Powiedziałam tylko, że wyjechał i już. W końcu miał prawo. Upewniwszy się, że wszystkie potrzebne dokumenty są na miejscu, zostawiłam na pastwę losu moje dwie dziewczyny. W końcu walka była wyrównana…dwie na dwie…Pozornie, bo wiem, jakie wystraszone były. Zawsze się zastanawiam skąd takie reakcje, skąd ten strach. Gdy człowiek nie popełnia żadnego przestępstwa, nie powinien się bać. Zawsze tak sobie to tłumaczę i innym też. Jeśli są jakieś uchybienia- karę zapłacę, naprawię błędy i już. Ale nie dziwię się moim dziewczynom, bo „władza” na twarzy KONTROLI była dość wyrazista…No i tak zaczął mi się pierwszy dzień wiosny…