Są takie dni…

Piękne w swej urodzie, kiedy wszystko się układa, a wieczorne zmęczenie to tylko konsekwencja intensywnie przeżytego dnia.

Nie sądziłam, że będzie mi się lepiej spało (od ulicy) w byłym moim pokoju, niż w kawalerce. Otulona wspomnieniami zasnęłam szybko, i gdyby nie przerywnik musu do toalety, to spałabym ciurkiem 9 godzin. Albo i dłużej, ale miałam nastawiony budzik. Ranne słońce już było wysoko, ale żeby się rozbudzić na dobre i dodać sobie energii wypiłam kawę, a do niej zjadłam kawałek ciasta jogurtowego. Miałam już ograniczyć słodkie, ale musiałam przestawić Ceśkę w głąb osiedla i akurat zaparkowałam przed małym sklepikiem znanym mi, że ma dobre wyroby cukiernicze 🙂 No musiałam się pocieszyć, że nie będę miała auta na oku, ale spacer w promieniach słonecznych przez osiedle również był przyjemnością. Zapomniałam nawet o maseczce. Że ją mam. Tak jest, kiedy widzimy plusy zaistniałych sytuacji, ignorując minusy 😉

W szpitalu na oddział zostałam przyjęta, zanim dobrze się umościłam na krzesełku w poczekalni. Dlatego też lekarz się zdziwił, że nie mogę złapać tchu i sapię jak lokomotywa, pytając, co się dzieje. Pielęgniarka zaś pokiwała głową nad moim ciśnieniem 97/86/117, że jakieś dziwne, ale u mnie to często występują podobne kwiatki. Na górze uradował mnie widok Giny- ozdrowieńca, bo długo nie wracała do pracy. Od razu dorwałam jedną z doktorek, by wypisała mi zaświadczenie lekarskie i nastawiona na długie posiedzenie, miło zostałam zaskoczona. Najpierw dostałam zaświadczenie, potem wypis, a na końcu piguły. Niestety, wyniki nie zaskoczyły mnie aż tak pozytywnie, bo leukocyty na poziomie 2,64 (4-10) i krwinki czerwone 2,41 (4-5) nie radują, ale grunt, że tyle wystarczy, żeby wyjść z zapasem piguł na kolejne 4 tygodnie. Było dość wcześnie, więc po chwili wytchnienia w mieszkaniu, jeszcze przed korkami ulotniłam się z miasta. Zrobiłam sobie postój na lewobrzeżu, zakupiwszy pizzę na grubym cieście, bo już jakiś czas temu chodziła za mną, właśnie ta ze znanej sieciówki. I choć wciąż nie można zjeść nawet w ogródku restauracyjnym, to otworzyłam szeroko drzwi od auta i w towarzystwie promieni słonecznych na parkingu zjadłam dwa kawałki, resztę zabrawszy do domu. W lokalnym miasteczku zajechałam do sklepu ogrodniczego… po koper. Wyszłam z pelargoniami, krzewuszką, lubczykiem… o koprze tym razem nie zapomniałam! Pod własną bramą postałam z 10 minut, bo klientka zablokowała mi wjazd, ale akurat porozmawiałam sobie z Tuśką przez telefon, która po pracy jechała do DM, bo dziś ma kontrolne badania. W lodówce zostawiłam w butelce żur i avocado, bo przecież nie mogło być aż tak pięknie. Ale jest szansa, że największy roztrzepaniec w tej rodzinie nie zapomni i mi przywiezie.

Na oddziale spotkałam pacjentkę, której leczenie uszkodziło nerki, więc z pleców wychodzą jej rurki, długie, podłączone do dwóch torebek, które ma przymocowane do łydek. Wprawdzie nie mogę ubrać obcisłych spodni ani sukienki, ale nie muszę wstawać siku w nocy do łazienki– mówi z szerokim uśmiechem. I cieszy się, że zostanie trzy dni w szpitalu, gdyż ma wysoką kreatyninę, więc dostanie płukankę- inaczej nie zrobią TK, na które właśnie przyszła. A wtedy nie dostanie kolejnej chemii, bo chemia mi pomaga- mówi. Najpierw muszę się pozbyć tego dziada. I to są te plusy, które dostrzega w swojej trudnej sytuacji. I dlatego ja nigdy nie zrozumiem, że ktoś dostrzega pozytyw w tym, co robi Zięba. Czytając komentarz, że on przecież nie leczy, jest we mnie pełna zgoda, bo sprzedając trawę za grube pieniądze jest niemożliwością kogoś wyleczyć, ale trudno mi się pogodzić z ludzkim dyletanctwem w kwestii tego osobnika-szkodnika.

W planach miałam dziś się lenić, odpocząć, ale słońce i ogród czeka. Przez całą drogę podziwiałam jak wiosna już się rozbuchała, rozkwitła kolorami… i jak tu się nie uśmiechać? Do życia.

I cieszy, że mamy coraz mniej zakażeń, co powoli też wpływa na ilość zajętych łóżek i respiratorów, choć liczba zgonów wciąż przeraża. Wprawdzie nie mam zaufania do statystyk podanych przez MZ, ale wypowiadający się lekarze potwierdzają ten spadek. I to jest potwierdzenie, że lockdawn zadziałał, mimo iż jest tak bardzo ułomny jak nasza władza i społeczeństwo.

Jeszcze przed kawą spacer po posesji, by zobaczyć, co słychać, widać i czuć 😉

obłędnie pachnie i brzęczy 🙂
już za momencik rozkwitnie w pełnej krasie 🙂
i szczypior w końcu się wyłonił, a towarzyszka pietruszka wciąż w podziemiu tkwi 😉

Ze mnie ogrodnik jak z koziej dupy trąbka. Chyba zmasakrowałam hortensje nieprofesjonalnie je strzyżąc ;(