Mniej lub bardziej świątecznie…

Anioł, ty weź się do roboty!

Wtorek…

Deszcz bębniący o szyby przy temperaturze dwunastu stopni, wycieraczki chodzące bezustannie całą drogę z mieszkania do szpitala, ze szpitala do domu, więc gdy słyszę z radia muzykę i słowa… Ale kto wie, czy za rogiem nie stoją Anioł z Bogiem; i warto mieć marzenia, doczekać ich spełnienia… to myślę sobie, że bardziej do nastroju, który szeroko mija się z tym świątecznym, pasowałaby inna piosenka… Gdy już zapada zmierzch i znów pada deszcz; gdy znów braknie słów tobie też, tobie też; gdy już pusty jest jak staw pełen łez; jak twój i mój dom, ulic mrok, place też… z deszczowej piosenki, bo wtorek jak zwykle okazał się potworkiem. Nie dlatego, że spędziłam pięć godzin w szpitalu, patrząc na wkurw Giny, która z reguły jest żartująca, gadatliwa, a tym razem drażniła ją nawet wystrojona choinka na korytarzu, przy której przykucnęłam, czekając najpierw na pobranie krwi, potem na wyniki, decyzję lekarza i na samym końcu prawie dwie godziny na wypisanie recepty na piguły, bo bez tego Gina nie mogła nikogo wysłać po chemię. Dla mnie i dwóch dziewczyn, które kiedy ja już siedziałam w aucie z pigułami- szczęśliwa jakbym dostała bezcenny prezent pod choinkę- to one dopiero dostały swoje wlewy. Na korytarzu na twardym zydelku. Było już grubo po godzinie drugiej… Brak słów. Ale obsuwa to nic takiego w porównaniu do wstrzymania (tak niedawno wdrożonego) przez MZ olaparibu dla pacjentek pierwszego rzutu. Zmieniono nazwę programu na „ratujący” (dobrze, że nie na narodowy, no, ale program dotyczy kobiet i tylko tych z mutacją) i pod płaszczykiem tych zmian, nie wydano żadnych decyzji. (Ratuje chyba tylko kasę NFZ, po tych wszystkich machlojkach biznesowych poprzedniego ministra…). Anioł, ty weź się do roboty! Drę japę w aucie, żeby przy okazji się otrząsnąć ze znużenia…

Środa…

Zaczyna się pogodnie- świeci słońce!- i smacznie. Najpierw dostaję wiadomość od Tuśki, że w kuchni czekają na mnie paszteciki, a jak schodzę, to OM oznajmia, że zaprzyjaźniona piekarnia obdarowała nas ciastem. Jak co roku, na wszystkie (podwójnie) święta. Po wzięciu piguł czuję się źle… jest mi niedobrze i powrócił specyficzny ból głowy. Ale zabieram się do zapakowania olbrzymiego pudła- prezentu dla Zońci, jedynego wymagającego użycia papieru ozdobnego. Telefon. Jeden, drugi. Od B., której leki kończą się 28 grudnia i jest pełna niepokoju w ten przedświąteczny czas. Doradzam wizytę na Genetyce i podaję telefon do świetnego Profesora od chemioterapii. Nie mam pojęcia, czy coś zaradzą. Ale próbować można, może, zanim w ministerstwie się obudzą, to dzięki grantom (Genetyka takie posiada) te kilka pacjentek dostanie lek. Tym większy mam(y) wkurw, że dwa miliardy poszły na kurwizję, kolejne przyznane, a tu wstrzymują program, który sami nazwali „ratujący”… To tylko Polska… Pacjent zostaje sam. Anioł, ty weź się do roboty! Bo wielu ma tylko jedno marzenie na te święta… dostać leki, rozpocząć bądź kontynuować terapię.

Sprawiam karpia. Trzy. Na szczęście już pokrojonego w półdzwonki, więc tylko pozostaje mi doczyścić i przyprawić. Pewnie trochę zamrożę, ale to się okaże później. Wieczorem wpada św. Mikołaj z półmiskami, miseczkami, talerzami wypełnionymi świątecznymi smakołykami. To LP z mężowatym, zatrudnionym jako osobisty pomocnik świętego. Jestem wzruszona. Jak co roku- trzeci raz. Odkąd to nie Mam przygotowuje wigilię i święta… Dziecka Młodsze wysyłają zdjęcia dwóch upieczonych przez się ciast i dwóch pojemników sałatki tradycyjnej.

Wieczór. O szyby znów bębni deszcz… światełka migoczą, ręce grzeje kubek z owocową herbatą, leżę pod kocem z książką, zajadając pierniczki. Błogo. Myślę już tylko o świętach, o jutrzejszym spotkaniu w gronie najbliższych. Patrzę na zegar… i ręka z piernikiem nieruchomieje. No basta!, za godzinę łykam piguły. To nic. Mnie jeszcze ich nie odebrano.

Anioł, ty weź się do roboty!

Wigilia.

Jest noc. Kilkanaście minut po północy… Za chwilę magia tego długiego wieczoru spędzonego razem zamieni się w cudne wspomnienie. Pięknego, bogatego w tradycyjne potrawy stołu, śmiechu, kiedy to Zońca nie chciała się wystroić w przyszykowaną sukienkę i kazała didowi dmuchać koło na plażę, biegając rozebrana jak do rosołu, który pyrkał na gazie na świąteczny obiad dnia następnego, zabawy z Najmłodszymi, którzy cieszyli z prezentów tak, jak tylko dzieci potrafią się cieszyć. My też przez chwilę staliśmy się dziećmi. Kolędy w tle… Radość. Łagodność. Miłość…

Drugie święta bez Mam. Dajemy radę. Wspominamy…

Czas na sen, a po przebudzeniu magia powróci. Bo taki to jest czas…magiczny!

24 myśli na temat “Mniej lub bardziej świątecznie…

  1. To takie dla mnie niezwykłe. Niezwyczajne, że tak bywa, magicznie.
    U mnie normalny dzień, nie umiem ani trochę czuć świąteczności, choć upiekłam dwa ciasta. Jest wpół do trzeciej w nocy, zamykam plik z redagowanym tekstem. To mi daje poczucie sensu, praca. Przy pracy czuję, że jestem.
    Czasem myślę jakaś wybrakowana?

    Polubienie

    1. Na tym ta magia właśnie polega, że świat ze wszystkimi problemami znikają w ten wieczór. Jest bliskość, jest radość.
      Niech będzie dobrze, niech będzie pięknie, choćby tylko chwilami!

      Polubienie

  2. Czasem jak piszesz o swoich pigułach i o różnych znajomych chorych na raka, wracają wspomnienia…

    Jak dobrze móc patrzeć na to wstecz. Nie przeżywać na bieżąco…

    Ściskam świątecznie

    Polubienie

  3. Cudownie mieć rodzinę,wnuki.Nasza wnuczka najpierw biegala w jakiejs starej przykrotkiej bluzeczce,a potem sama sie przebrala w prawie balowa,jasną, zwiewna sukienke,ktora miala na weselu w lipcu.:i ktora tez juz troche za mala sie okazala:)) Bylo cieplo,milo,rodzinnie,choc w bardzo „ścislym”gronie. Zawsze mi brakuje moich rodzicow,bardzo bolesnie to do mnie dociera w wigilię..w tym roku dodatkowo porozmawialam sobie „na smutno” z ciocią,ktorej mąż odszedl w sierpniu..
    Milego nastroju na dziś,świetowania z najbliższymi,serdeczności dla Ciebie

    ps.brak slow na kolejne miliardy na kurwizje zamiast na ratowanie życia potrzebującym..gdzie my żyjemy??

    Polubienie

    1. 😀😀
      Nasza ubrana w kółko z dziobem do pływania i w pampersie 😂
      Tak, to taki czas rodzinny, wszystkie wigilie spędzałam z rodzicami, dopóki śmierć tego nie zmieniła. I to Mam te wigilie przygotowywała…
      Ale, to Najmłodsi robią tak cudowne zamieszanie, że smutki ulatują…
      Właściwie to już po świętach… Właśnie wróciłam do domu, moi już pojechali do DM, a w drugi dzień tradycyjnie poszlibyśmy do Przyjaciół, ale nie w tym roku… Będziemy się błogo lenić (tak jakbym do tej pory się nie leniła😜)
      Ewo, dobrego, uśmiechniętego świętowania!🎄🎅🏻 I dziękuję za zyczenia❣️

      Polubienie

  4. U nas bardzo spokojne święta, bo i okoliczności mocno „takie se”.
    W ramach wisienki na torcie u Dużej nagle zrobił się czerwony alarm powodziowy – woda stała zaledwie parę ulic od nich i z prądem bywało różnie, a całe AGD na prąd.
    Ale zdzwoniliśmy się wszyscy chociaż na parę minut na Skype, i dzieci rozrabiały normalnie. A dziś słoneczko zaświeciło u nas pierwszy raz od wielu dni. Dobre i to. 🙂

    Polubienie

      1. Niech żyją!!! 😀 😀
        Ano… Tych przemarszów wojsk jest znaczny nadmiar, powiedziałabym. Coś jak zmasowane manewry NATO. 😛
        Poziom ich rzeki obserwuję sobie sama, nie będę im głowy zawracać. Od wczorajszego wieczora opadła tak o 10% całości, co byłoby bardzo OK, gdyby na jutro im nie zapowiadali kolejnych ulew… No nic, auto odprowadzone na górkę. Tylko trochę mały z niego pożytek, dopóki drogi pozalewane.

        Polubienie

        1. Bo to już tak jest, że kłopoty to stadnie lubią nawiedzać. Może nie będzie tak źle, czyli gorzej.
          U nas kałuże jak jeziora, wprawdzie raczej siąpi niż leje, ale codziennie. Taka mokra aura. Dobrze, że w domu można zapomnieć o tym co na zewnątrz.

          Polubienie

  5. Jak mi się dobrze czyta o Twoich świętach, gdy moje są bardzo inne od wszystkich poprzednich…
    Oby te w styczniu też były magiczne.🌲❤
    Ucałowania dla Was wszystkich.😘

    Polubienie

    1. Ech… też są trochę inne. Przez covid, ale nie tylko. Ale mogliśmy się spotkać bez dodatkowego ryzyka, jakie podjęliśmy i tak na co dzień. Ale! Dzisiejsza rozmowa z Rodzinną dała nadzieję, że OM może już w styczniu będzie zaszczepiony👍
      Te w styczniu będą bardzo okrojone. I nawet nie pójdę do cerkwi. I one co roku są smutniejsze, bo tak ważne kiedyś dla Mamy OM, z każdym rokiem jest coraz mniej z nami obecna. Tak naprawdę to kojarzy tylko Ciocię i syna…to smutne.
      Oby nam zdrowie dopisywało, to damy radę z tymi przeciwnościami, prawda? Ale tęsknie za poczuciem bezpieczeństwa, normalnością…
      Ściskam serdecznie i świątecznie ❤️🎄🎅🏻

      Polubienie

Dodaj odpowiedź do Agniecha Anuluj pisanie odpowiedzi