Kto bogatej i „chorej inaczej” zabroni?…;)

Pogonić 120 kilometrów na kawę do Przyjaciółki i na placka po cygańsku (?), węgiersku(?) do własnej Rodzicielki <3. NIKT!

Intuicyjnie przeczuwałam, że telefon od p. Profesor złapie mnie „po drodze”. Dlatego, przezornie wyciągnęłam go z torebki, a raczej torby, i położyłam w zasięgu ręki. Pani Profesor wczuła się w sytuację, dzwoniąc w momencie, kiedy byłam już na Trasie Z. w moim DM i zastanawiałam się, czy pognać górą, czy doliną. Dostałam informację o widełkach przyjęcia ( 4-8 lipca) i, że w sprawie dokładnego terminu będą jeszcze dzwonić. A wszystko to  (nie dlatego, że mnie kochają ;))  ze względu na przygotowanie techniczne tej piekielnej operacji, które nie jest takie proste. Na koniec usłyszałam, że mam tydzień wolnego, a  do mnie przede wszystkim dotarło, że nie muszę już jechać do szpitala.

Najpierw zadzwoniłam do OM, a potem do Aliś, chcąc wyciągnąć ją na kawę, ale stwierdziła, że szybciej będzie, jeśli ja przyjadę do niej, co też zrobiłam. Pogadałyśmy. Na wesoło. Potem pojechałam do Mam na obiecanego jeszcze w niedzielę placka  z jagnięciną po jakiemuś tam ;). Ciśnienie ze mnie zeszło, i choć dwa razy mierzone, wciąż nie przekraczało  90- górne, a dolne 70. Kawa na drogę była koniecznością. Poruszanie się po DM w czasie wakacji jest dużo przyjemniejsze, gdyż nie ma korków w newralgicznych godzinach. Dlatego cieszę się, że są! Z drugiej strony, intensywnie myślę, gdzie by tu wyjechać, na chwilę. Przerażają mnie tłumy wakacyjne i…słońce. Szczerze mówiąc, to właśnie miasto  mi się najbardziej jawi przyjaźnie w obecnej sytuacji. Żałuję tylko ( żartuję), że Misiek wynajął już swoją kawalerkę, bo miejscówka w punkt; przed bulwary, obok Wały ( a w dole rzeka płynie), za Zamek i wokół dziesiątki pysznych restauracyjek 😀 Nie wiem, może coś wymyślę, ale na pewno w domu nie będę siedzieć przez kolejne trzy dni ( potem są goście), nawet jeśli miałabym tylko wyjeżdżać na jeden dzień i wieczorem wracać. Potem znowu leczenie mnie wymiksuje, więc nasiedzę się i należę się…Z drugiej strony…OM mnie ciśnie, żebym coś znalazła, a mnie się daleko ( góry) nie chce jechać, zaś komfortowa miejscówka położona w lesie, 50 metrów od morza prawie niemożliwa, bo trzeba byłoby zmieniać pokoje. Niby żaden problem…ale kiedy wyjazd tylko na dwie noce…Kurczę, chyba sama nie wiem, czego chcę.

Jestem po lekturze „Onkolodzy, walka na śmierć i życie”. To zbiór wywiadów z lekarzami. Zainteresował mnie jeden z nich, przeczytany wcześniej, nie pamiętam gdzie, ale na pewno w wersji drukowanej. Dlatego zakupiłam książkę i nie żałuję, choć   książek o skorupiakach z reguły nie kupuję i nie czytam. Bardzo, bardzo dawno temu, kiedy miałam naście lat, przeczytałam zbiór opowieści chorych na raka. Moja Mam tę książkę zakupiła po tym, jak sama zachorowała, więc z automatu przeczytałam. Dawno, dawno temu pożyczona już nie wróciła. I dobrze, choć pamiętam, że była wzruszająca i …budująca.

 

Drżę na samą myśl, że prezes suwerena przebiera nogami, żeby naprawiać Unię, bo się popsuła… z winy Tuska. Serio!